Strony

piątek, 8 czerwca 2012

Znachorka. Część pierwsza.

Witam Was, Kochani :D
Dzisiaj coś zupełnie z innej beczki :) I zgodnie z zasadą - nie tylko NCIS :D To opowiadanie powstało pod wpływem fascynacji serią książek Olgi Gromyko o wiedźmie W. Rednej. Ci, którzy czytali na pewno bez trudu odnajdą pewne powiązania z światem stworzonym przez autorkę sagi. Ci, którzy nie - być może sięgną i się zapoznają :D Ten świat jest w trakcie tworzenia, więc jeśli pojawią się jakieś nieścisłości - wybaczcie. I napiszcie w komentarzu :) Jeśli się spodoba - będzie dalszy ciąg :D

Alexandretta

***


- Jesteś wampirem?? – spojrzałam zdumiona na Darrena.
- Jestem – potwierdził, patrząc na mnie uważnie.
- Nie wierzę – potrząsnęłam głową. W odpowiedzi uśmiechnął się, ukazując rząd bielutkich zębów. Dopiero po chwili zauważyłam, że siekacze są dłuższe niż pozostałe i ostro zakończone. Wzdrygnęłam się. – Ugryziesz mnie? – spytałam niepewnie.
- Oszalałaś?? – skrzywił się z niesmakiem – Naczytałaś się za dużo książek…
- To może mi jeszcze powiesz, że słońce nie ma na ciebie żadnego wpływu, ani że nie zmieniasz się w nietoperza! – zaperzyłam się.
- Oczywiście, że nie! To tylko legendy!
- W każdej legendzie jest jakieś ziarnko prawdy – upierałam się dalej, dość absurdalnie zresztą.
- Nie chcesz, nie wierz – wzruszył ramionami – Ale, weź pod uwagę, że tej chwili jestem lepszym towarzyszem podróży niż ktokolwiek inny…
Popatrzyłam na niego z zastanowieniem. Miał rację. Nawet gdyby nie był wampirem, byłby lepszy niż ktokolwiek. Był najlepszym szermierzem jakiego do tej pory poznałam. I teraz już wiedziałam skąd u niego ten rewelacyjny wzrok, zwłaszcza nocą, jeszcze lepszy słuch oraz instynktowne wręcz działanie. Niby po omacku, ale zawsze się sprawdzało. Przez ten czas, kiedy się znaliśmy, nauczyłam się słuchać go bez zastrzeżeń.
- Masz rację – westchnęłam – Jesteś wampirem czy nie, nieważne. Nikt nie będzie lepszy od ciebie.
- Dziękuję za uznanie – skłonił lekko głowę.
W odpowiedzi sięgnęłam po swój podróżny worek i przytroczyłam go do łęku siodła. Moja klaczka, Dallia, prychnęła niezadowolona, ale zgromiłam ją surowym spojrzeniem. Nie potrzebowałam dodatkowych problemów, w dodatku ze strony konia. Wyznanie Darrena zaskoczyło mnie, ale w obecnej sytuacji…
Jestem znachorką. W zasadzie, znachorka to powiedziane trochę na wyrost. Owszem, leczę ludzi, ale nie za pomocą ziół i mikstur, tylko przez dotyk i przekazywanie energii. Mojej energii. To trochę jak magia, bo żeby wzmocnić moc impulsu, muszę wypowiedzieć odpowiednie formuły. Zwykle zgłaszają się do mnie chorzy z pierdołami. Typu bolący ząb, bolący brzuch czy wrzód na tyłku. Poważnych przypadków miałam do tej pory niewiele, ale wiem, że dałabym sobie radę również z czymś trudniejszym. Jednak każdy większy wydatek tej energii muszę uzupełnić. Najlepiej, przez kontakt z jednym ze Źródeł. Ich mapę mam wrytą w pamięć lepiej niż własne imię. Czasami nie ma na to czasu, wtedy jestem osłabiona i łatwiej mnie zranić, a moje rany dłużej się goją. Moja aura pozwala mi tylko leczyć, nie umiem i nie mogę wykorzystywać jej do walki. Dlatego zawsze mam przy sobie niewielki, lekki, ale niezwykle ostry miecz, wykonany przez elfy. Miecz, w którym zaklęta jest elficka magia, pozwalająca zadawać mi bardzo precyzyjne ciosy. No dobrze, nie tylko dzięki temu. Mam za sobą szkolenie w legionach królewskich oraz kilka lat praktyki jako najemniczka. To właśnie wtedy spotkałam Darrena. Pomogliśmy sobie wzajemnie, a przy okazji zaprzyjaźniliśmy się. Od tego momentu nasze ścieżki zaczęły się przecinać z dziwną regularnością. Zwłaszcza, kiedy wplątywałam się w kłopoty. Tak jak teraz. Nie udało mi się uleczyć syna miejscowego watażki i ściągnęłam na siebie jego ogromny gniew. Miałam teraz na głowie zbrojny oddział z wkurzonym tatusiem na czele. Darren pojawił się właściwie znienacka i uchronił mnie przed wpadnięciem w pułapkę. To było wczoraj. Przenocowaliśmy w lesie, chociaż właściwie to określenie było dość nieprecyzyjne. Prawie nie spaliśmy, rozmawialiśmy, opowiadając sobie wydarzenia, które miały miejsce od naszego ostatniego spotkania. Nie mam pojęcia, co się stało, że nagle Darren przyznał mi, kim naprawdę jest.
W każdym bądź razie, widząc moje przygotowania do podróży, poszedł w moje ślady. Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w kierunku głównego traktu.
- Darren… - odezwałam się po kilku minutach drogi. Spojrzał pytająco. – Dlaczego nic nie zauważyłam?
- Ukrywałem to – westchnął – Uznałem, że tak będzie lepiej.
- Lepiej? – zdziwiłam się.
- Mogłaś się do mnie uprzedzić… A ja wiedziałem, że nie mogę cię puścić samej…
- Wiesz, że nie zwracam uwagi na takie detale – w moim głosie pojawił się wyrzut – Pracowałam już z elfami, trollami, a nawet krasnoludami.
- Ale nigdy z wampirem – odparł stanowczo – Na nasz temat krąży tyle bzdurnych opowiastek, że bałem się, że nie będziesz chciała mnie znać.
- Jak widzisz, myliłeś się co do mnie…
- Na szczęście – mruknął cicho, ale usłyszałam.
Zamyśliłam się. Już dawno odkryłam, że Darren nie jest mi obojętny. I to, że jest wampirem nic w moich uczuciach nie zmieniało. Wręcz przeciwnie. Teraz wydawał mi się jeszcze bardziej pociągający niż na początku naszej znajomości. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie. Wyglądał tak cholernie męsko siedząc w siodle. Zresztą poza nim też. Absolutnie czarne włosy miał gładko zaczesane do tyłu, czarne jak węgiel oczy uważnie omiatały okolicę, orli nos i dumny podbródek uzupełniały wizerunek twardziela. Miał na sobie, jakże by inaczej, czarną koszulę, czarne spodnie i takie same wysokie buty. Całości dopełniał czarny, skórzany płaszcz, z wystarczająco długim rozcięciem, aby jego poły swobodnie zwisały po obu stronach siodła. Czarnego. Przez plecy przerzucił swój miecz w czarnej (sic!), inkrustowanej srebrem pochwie. Wiedziałam, że oprócz niego ma przy sobie cały zestaw mniejszych i większych sztyletów.
Wjechaliśmy na trakt i zgodnie, bez słowa, pospieszyliśmy konie. Okolica nadal nie była dla nas zbyt bezpieczna, bo ratując mnie, Darren także naraził się szalonemu watażce. Jechaliśmy już kilka godzin, kiedy nagle mój towarzysz ściągnął wodze i zatrzymał konia na środku drogi. Poszłam jego śladem, unosząc się lekko w strzemionach i patrząc pytająco. Darren przez chwilę w skupieniu nasłuchiwał, po czym skierował konia w bok.
- W las! – rozkazał. Bez zastanowienia poszłam jego śladem. Na szczęście nasze wierzchowce były przyzwyczajone do wędrówek po dziwnych trasach, więc nawet za bardzo nie zwolniły.
- Co jest? – zapytałam, kiedy trakt zniknął nam z oczu, a my nadal jechaliśmy, nie zatrzymując się.
- Przeczucie – odparł. Westchnęłam. Nie zabrzmiało to dobrze. Miałam rację. Dziki wrzask za naszymi plecami, połączony z słabymi eksplozjami równie słabych pulsarów mocy wioskowego szamana, sprawił, że bez namysłu dźgnęłam Dallię piętami w boki. Klaczka przyspieszyła, zgrabnie omijając wyrosłe jej na drodze przeszkody w postaci drzew, krzewów i zwalonych pni. Darren zrobił to samo. Żadne z nas nie miało ochoty na konfrontację. Gnaliśmy do przodu, ścigani okrzykami, które na szczęście były coraz cichsze, aż w końcu całkiem umilkły. Jednak jechaliśmy dalej, wiedząc, że to może być tylko chwilowe. Dopiero, kiedy zaczął zapadać zmierzch, zwolniliśmy, aż w końcu zatrzymaliśmy się na skraju niewielkiej polany. Nie miałam pojęcia, gdzie jesteśmy, ale nie wątpiłam, że Darren nie ma tego problemu. Zawsze bezbłędnie odnajdywał właściwy kierunek. Zsunęłam się z siodła z westchnieniem ulgi. Nogi miałam zdrętwiałe do granic możliwości. Skupiłam się przez chwilę, poczułam delikatne mrowienie, a potem ciepło.
- Lepiej? – nawet nie zauważyłam, że Darren zdążył już nazbierać drewno na ognisko.
- Skąd wiesz? – odwróciłam się do niego.
- Znam cię, Lorenn – uśmiechnął się lekko. Szybko ułożył przyniesione gałęzie w zgrabny stosik i zajął się rozpalaniem ognia oraz przygotowaniem kolacji. To właśnie było w nim takie cudowne. Nigdy nie wymigiwał się od obozowych czynności, mało tego, wiedział, że ich nie cierpię, więc bez sprzeciwu zajmował się wszystkim sam.
Kiedy zjedliśmy, rozsiedliśmy się przy ognisku. Wpatrywałam się w płomienie, nie bardzo wiedząc jak zacząć rozmowę.
- No? – rzucił nagle Darren, wyraźnie rozbawiony. – Pytaj, nie krępuj się.
- Czy ty czytasz mi w myślach? – zirytowałam się lekko.
- Nie muszę – prychnął – Z daleka widać, że trybiki pracują…
- Darren… - zaczęłam z wahaniem na takie dictum – A co… z piciem krwi? – dokończyłam szybko, żeby się nie rozmyślić.
- Moja droga – wampir westchnął – Nie pijemy krwi na śniadanie, obiad i kolację. Prawie wcale jej nie pijemy. Ani nie dodajemy do potraw, które spożywamy. Tak naprawdę, krew jest nam niezbędna, kiedy zostaniemy ranni. Śmiertelnie ranni. Wtedy pomaga nam odwrócić proces i zregenerować ciało.
- Nic poza tym? – byłam zaskoczona.
- Nic poza tym – potwierdził. – I niekoniecznie musi to być ludzka krew – dodał - Lorenn… - przysunął się bliżej i spojrzał mi w oczy – To ja. Darren. Twój przyjaciel. Skoro ufałaś mi do tej pory, nic nie wiedząc o mojej… przypadłości… Proszę, ufaj mi dalej…
- Ufam ci, Darren – odwzajemniłam spojrzenie.
Czułam, że coś się między nami zmieniło. Miałam wrażenie, że jestem jedną z nielicznych osób, które poznały jego tajemnicę. To zbliżyło nas do siebie, chyba nawet bardziej, niż Darren przypuszczał. Bardziej niż chciał.
Przysunęłam się do niego i oparłam głowę na jego ramieniu. W jego towarzystwie czułam się tak dobrze, tak spokojnie i tak bezpiecznie. Poczułam zmęczenie. Cały dzień w siodle to może nie było coś niezwykłego, ale mając za sobą pościg, trzeba być szczególnie czujnym. Darren, widząc to, bez słowa rozłożył derkę obok ogniska i podał mi drugą do przykrycia się. Położyłam się na boku, wciskając pod głowę worek z rzeczami. Zawsze, kiedy razem podróżowaliśmy, spaliśmy po tej samej stronie ogniska, ale w pewnym oddaleniu od siebie. Nie zliczę, ile razy budziłam się wtulona w niego, bo noce bywają zimne, a jego ramiona tak świetnie grzeją. I nigdy do niczego między nami nie doszło, chociaż okazji mieliśmy chyba z tysiąc. Byliśmy przyjaciółmi, a przyjaciele ze sobą nie sypiają. Tak ustaliliśmy na początku naszej znajomości i nie raz, nie dwa, przeklinałam istnienie tej głupiej zasady. Darren nic nie mówił, ale czasami w jego oczach dostrzegałam coś, co pozwalało mi przypuszczać, że sam też chętnie by ją złamał. 


3 komentarze:

  1. Super! Bardzo mi sie podoba. Nie czytałam tej książki, jednak może po nią sięgnę. Bardzo dobrze napisane opowiadanie, jestem ciekawa dalszych losów i mam nadzieję, że nie długo je poznam ;D

    Yuumi;))

    OdpowiedzUsuń
  2. o wampir :) Świetnie się czyta twoje opowiadania. Zawsze są ciekawe!
    M

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo dziękuję :D
    M - mam nadzieję, że dalszy ciąg będzie się Tobie czytało jeszcze lepiej...

    OdpowiedzUsuń