Strony

wtorek, 12 sierpnia 2014

Po prostu Olga. Epilog.

I tak dotarliśmy do końca aktualnej przygody Olgi. Cieszę się, że ten krótki cykl przypadł Wam do gustu :D I mam nadzieję, że kolejne również się spodobają, bo mam kilka pomysłów :D Więc, bójcie się :D
I oczywiście: zapraszam i gorąco polecam: drugie dziecko Chandni i moje :D Nasza (i mam nadzieję, że również Wasza) ulubiona trójka powraca i znów nie będzie ani łatwo, ani lekko, ale na pewno niebezpiecznie, ekscytująco, zabawnie i czasami wzruszająco :D Prolog u Chandni na blogu, więc czytajcie i komentujcie :D

Alexandretta

***

            Ładunki wybuchły dokładnie w wyznaczonym przez RJ czasie. Powietrzem wstrząsnął huk eksplozji, a z okien wyleciały szyby. Nie czekaliśmy dłużej. Poderwaliśmy się na nogi i wpadliśmy na teren posiadłości Hernandez’a. Musieliśmy działać z zaskoczenia, to była nasza jedyna szansa. Przeskoczyłam gruzy, w które miejscami zmienił się mur i pognałam do przodu. Adrenalina dodawała mi sił. Adrenalina i zrobiony wcześniej zastrzyk ze sporą dawką środka przeciwbólowego. Nie powinnam go brać, ale w zasadzie nie miałam wyjścia. Dlatego teraz praktycznie nie czułam bólu i nie przejmowałam się wcześniejszymi obrażeniami. RJ dotrzymywał mi kroku, ubezpieczaliśmy się wzajemnie, jednocześnie sprawdzając otoczenie i likwidując pojawiających się przeciwników. A pojawili się znacznie szybciej niż przewidywaliśmy. Ale było ich znacznie mniej niż ostatnio, chyba nie spodziewali się naszej wizyty. Na mój widok wydawali się zaskoczeni, co znaczyło, że jeszcze nikt nie odkrył mojej nieobecności. Najwyraźniej Attkinson chciał mnie skruszyć, zostawiając samą w lochu. To ich zaskoczenie dawało nam przewagę, nieznaczną, ale jednak. Nie zastanawialiśmy się nawet przez sekundę, od razu strzelaliśmy i udało nam się położyć ich całkiem sporą liczbę. Niektórzy byli ranni, niektórzy tylko oszołomieni, a niektórzy jedynie zaskoczeni. Strzelałam do nich z zimną krwią, wiedząc, że jeśli ja tego nie zrobię, to oni zabiją mnie. W pewnym sensie byłam usprawiedliwiona. Jednak nie do końca, ale nie zamierzałam teraz się tym przejmować. Ani nie zamierzałam się wahać. Podbiegliśmy do budynku i zatrzymaliśmy się przed wejściem. Zajęliśmy pozycje po obu jego stronach i popatrzyliśmy na siebie.
- Jak myślisz, ilu jeszcze ich tam zostało? – RJ sprawnie zmienił magazynek.
- Mam nadzieję, że niewielu. Naboje mi się kończą – sprawdziłam swoją broń i przeładowałam ją równie sprawnie.
- Na trzy – zakomenderował. Skinęłam głową. – Raz… dwa… trzy! – jednocześnie pchnęliśmy skrzydła drzwi, błyskawicznie cofając się do swoich kryjówek. Seria z broni maszynowej przecięła powietrze i wbiła się w posadzkę. Pokręciłam głową. RJ zrozumiał bez słów i powoli się wycofaliśmy. Pokazałam mu, że czas się rozdzielić i ruszyliśmy w przeciwnych kierunkach, obchodząc budynek. Schylałam się pod każdym oknem, ostrożnie zaglądając do środka. Dopiero któreś z kolei okazało się na tyle mocno zniszczone, że bez hałasu i większych obaw, mogłam wejść do środka. Szybko wspięłam się na parapet i zgrabnie wskoczyłam do wnętrza. Pokój był nieźle zniszczony, dziura zamiast okna to było tylko preludium. Połamane fotele, biurko, regały i rozrzucone wszędzie książki od razu uświadomiły mi, że trafiłam do biblioteki. Rozejrzałam się uważnie, ale nikogo w niej nie było. Za to był sejf, cały i nienaruszony. No tak, impet wybuchu był skierowany w inną stroną i nastawiony na zniszczenie budynku, a nie tego metalowego pudła.
- Nic nie szkodzi – wymruczałam pod nosem, chowając Sig’a za pasek spodni i klękając przed bryłą. Z wewnętrznej kieszonki kurtki wyjęłam małą kosteczkę, podłączyłam do niej dwa kabelki i niewielki wyzwalacz. Kiedy mini-ładunek był gotowy rozwinęłam resztę kabla i już chciałam się podnieść na nogi, kiedy zatrzymał mnie znajomy głos.
- Odpowiednia pozycja dla kobiety…
- George – błyskawicznie poderwałam się na nogi, jednocześnie odwracając się przodem i zasłaniając sejf. – Jak miło znów cię widzieć. Co ciekawego tym razem wymyśliłeś?
- Że chętnie wypróbowałbym tą pozycję z tobą, ale nie mam tyle czasu – odparł, jadowicie się uśmiechając. – Naprawdę, wielka szkoda, że nie spełniłem swoich zachcianek, kiedy byłaś nieprzytomna, albo słaba. Uwielbiam takie uległe kobiety – uśmiechnął się znacząco. Poczułam mdłości. - Broń! – miał w ręku Glock’a, więc posłusznie sięgnęłam po Sig’a i odrzuciłam go w bok. – Bardzo dobrze – pochwalił mnie. – A teraz jazda. Pomożesz mi stąd wyjść.
- Już się rozpędziłam – warknęłam. Nie miałam zamiaru być niczyją tarczą. Błyskawicznie skoczyłam w bok, jednocześnie naciskając guzik wyzwalacza. Huknęło, zadymiło się, a metalowe drzwiczki podskoczyły, wylatując z zawiasów. Wybuch na tyle zaskoczył Attkinsona, że ten na moment spuścił ze mnie wzrok. To wystarczyło. Rzuciłam się na niego, powalając go na podłogę i wytrącając z ręki pistolet. Jęknął, zderzenie z podłogą lekko go oszołomiło. Z całej dostępnej siły uderzyłam go pięścią w twarz, raz i drugi, ale chyba byłam zbyt słaba, bo moje ciosy nie zrobiły na nim aż takiego wrażenia, jak myślałam. Przygniotłam mu łokciem tchawicę, równocześnie szukając czegoś ciężkiego, żeby walnąć go w głowę i pozbawić przytomności. Najchętniej bym go zastrzeliła, ale uznałam, że to będzie ostateczność. Śmierć to zbyt szybkie i proste rozwiązanie dla takiego sukinsyna. Jednak zanim cokolwiek znalazłam, Attkinson zebrał się w sobie i mnie zrzucił. Poleciałam na plecy, lądując w rozwalonych książkach. Na nogi poderwaliśmy się jednocześnie.
- Ty suko! – wrzasnął i przystąpił do kontrataku. Parowałam jego ciosy z coraz większym trudem, bo był silniejszy ode mnie i zdecydowanie w lepszej formie. Może dlatego, że nie spędził kilkunastu godzin wisząc na haku w piwnicy. – Zabiję cię! – wydyszał, przypierając mnie do ściany. Łokciem. – Mogłem to zrobić od razu…
- Mogłeś – zgodziłam się z nim, z trudem łapiąc powietrze. Po czym wzięłam zamach i władowałam moje kolano w jego najbardziej czułe miejsce. George zamarł na moment, a potem zwinął się i z jękiem pełnym bólu opadł na kolana. Roztarłam szyję, po czym stanęłam za nim i złapałam go za włosy. – Ale nie zrobiłeś tego – wycedziłam mu prosto do ucha. – A ja nie zostawiam sobie wrogów za plecami. Zwłaszcza takich jak ty, George… - z tymi słowami sięgnęłam po nóż ukryty do tej pory pod kurtką i jednym płynnym ruchem poderżnęłam mu gardło. W ust Attkinsona wydobyło się rzężenie, a kiedy go puściłam, po prostu zwalił się na podłogę.
- Dziewczyno – od drzwi dobiegł głos RJ, pełen zdumienia. – Kim ty jesteś?
- Ja? – wytarłam nóż o koszulę Attkinsona i schowałam go. Po czym wygrzebałam mu z kieszeni mój zegarek i telefon. G-shock wrócił na nadgarstek, a smartfona wsunęłam do kieszeni i dopiero wtedy popatrzyłam na mojego partnera. – Jestem Olga. Po prostu Olga…

***

            RJ zaparkował pod domem G i popatrzył na mnie uważnie. Odwzajemniłam spojrzenie. Nasz powrót był milczący i pełen napięcia. Może dlatego, że głównie spałam. Wydarzenia, w których uczestniczyliśmy też nie nastrajały do pogawędek. Mimo wszystko, nie czułam się zbyt komfortowo przypominając sobie, jak łatwo uległam mojemu partnerowi.
- Będę się musiała gęsto tłumaczyć – mruknęłam, przeglądając się w samochodowym lusterku i  podziwiając swoje podbite oko.
- Wie? – RJ nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Wie. Sam jest agentem – wyjaśniłam. – Tylko ostatnio bywa… przewrażliwiony.
- Przewrażliwiony? – uniósł brwi.
- Mhm… Pół roku temu… - przełknęłam ślinę. Nadal nie potrafiłam  spokojnie mówić o Murmańsku. – Prawie zginęłam. To dzięki G i jego uporowi wróciłam żywa. I dzięki komuś jeszcze… - uśmiechnęłam się lekko na wspomnienie Nathana. – Nieważne – szybko odpędziłam wspomnienia. – Nie powinniśmy byli…
- Wiem – przerwał mi. – Ale nic nie poradzę, że tak na mnie działasz. Jeśli uważasz, że nie… - zawahał się. – Jeśli nie chcesz ze mną pracować, złożę wniosek o przeniesienie…
- Zgłupiałeś?? – zdenerwowałam się. – Kto powiedział, że nie chcę?? Chcę! Uważam, że świetnie nam poszło! No, może z wyjątkiem moich siniaków…
- Jesteś pewna? – wyglądał na zaskoczonego.
- Absolutnie – przytaknęłam. – Ale nie licz, że pójdę z tobą do łóżka – pogroziłam mu palcem.
- A ty nie licz, że przestanę próbować cię tam zaciągnąć – wykonał identyczny gest. Zaśmiałam się.
- Przyjaźń? – wyciągnęłam rękę.
- Przyjaźń – uścisnął mi dłoń. – Ale z podtekstem seksualnym – w odpowiedzi trzepnęłam go w ramię. I dokładnie w tym momencie, ktoś zapukał w szybę od strony pasażera. Odwróciłam się, od razu sięgając po broń.
- G! – krzyknęłam, błyskawicznie wyskakując z wozu. – Czego mnie straszysz?? – rzuciłam mu się na szyję, chociaż nie wyglądał na bardzo stęsknionego.
- Właśnie wróciłem – uwolnił się z moich ramion. – Zobaczyłem wóz i ciebie. Zastanawiałem się, dlaczego nie wysiadasz…
- Zagadaliśmy się trochę – wyjaśniłam.
- Przedstawisz nas? Czy jest to kolejna rzecz w twoim życiu, do której nie będę miał dostępu? – był złośliwy, co nieco mnie zaskoczyło.
- Ja też się cieszę, że cię widzę – odpowiedziałam, nieco zaskoczona jego tonem. – A to było wredne…
- Jakiś problem? – RJ wyczuł napięcie, bo podszedł z niezbyt zachęcającą miną.
- Żaden problem, koleś – Callen wyprostował się, a ja instynktownie stanęłam między nimi. Nie potrzebowałam dodatkowych atrakcji w postaci bójki.
- G, to mój nowy partner – wycedziłam przez zęby. – RJ. Mój przyjaciel, G Callen – przedstawiłam ich sobie. Podali sobie ręce, ale wyczułam, że to raczej próba sił niż dobre wychowanie.
- Jak misja? – Callen zwrócił się do mnie, ale nie odrywał wzroku od RJ.
- Ściśle tajna – mój partner odpowiedział szybciej niż ja. – Ale poszła znakomicie, dzięki, że pytasz.
- Właśnie widzę – prychnął Callen jadowicie.
- Masz jakieś wątpliwości? – w głosie RJ zabrzmiała dość niebezpieczna nuta. Nikt nie lubi jak kwestionuje się jego umiejętności.
- Moje wątpliwości wzbudza fakt, że pracując z tobą, Olga wróciła z poobijaną twarzą – syknął, coraz bardziej wściekły Callen.

- Dość! – warknęłam. – Zachowujecie się jak dwa koguty walczące o swoją własność! – obeszłam samochód i z bagażnika wyciągnęłam swoją torbę. – Mam ochotę obu was kopnąć w dupę! – odwróciłam się i szybkim krokiem poszłam w stronę domu. Żaden z nich mnie nie gonił, więc nie zatrzymywana weszłam do środka i z całej siły huknęłam drzwiami. Rzuciłam torbę na podłogę i pobiegłam do sypialni. Nagle bardzo zachciało mi się płakać.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Po prostu Olga. Część szósta.

            Kiedy się ocknęłam, leżałam na jakimś łóżku, przykryta kocem. Wokół panowała ciemność, rozświetlana jedynie mdłym blaskiem ekranu laptopa. Przy komputerze siedział RJ i szybko stukał palcami po klawiaturze. Obserwowałam go przez chwilę spod półprzymkniętych powiek. Wyglądał na zmęczonego, ale zacięty wyraz twarzy dawał jasno do zrozumienia, że tak tej sprawy nie zostawi. Chyba wyczuł moje spojrzenie, bo oderwał wzrok od ekranu i popatrzył na mnie.
- Obudziłaś się – uśmiechnął się lekko. – Całe szczęście.
- Pić – wyjęczałam w odpowiedzi. Podszedł do mnie, delikatnie uniósł moją głowę i wlał mi w usta trochę wody. Przełknęłam i poprosiłam o jeszcze.
- Nie możesz od razu za dużo – zaoponował, kiedy chciałam znów. – Bo się porzygasz.
- Wiem – wymamrotałam. – Opowiedz…
- Postrzelili mnie – zaczął, dość niechętnie zresztą. – Niegroźnie, przeszła na wylot. Pomógł mi Barry, ten ochroniarz… No i złapali ciebie. Przyznaję, wykorzystałem to… - przyznał ze skruchą.
- Słusznie – powoli odzyskiwałam głos. – Też bym tak zrobiła – dodałam.  W końcu lepiej zwiać i potem wrócić, niż dać się głupio zabić, prawda?
- Ukryłem się – ciągnął dalej. – Opatrzyłem. W nocy wróciłem po nasze rzeczy i broń. Potem zacząłem się zastanawiać, jak cię stamtąd wyciągnąć. W jednym kawałku…
- Dużo nie brakowało, żeby nie było co wyciągać.
- Wiem. Co ci zrobił? – patrzył na mnie z niepokojem.
- Nic, z czym bym sobie sama nie poradziła – burknęłam. Nie zamierzałam opisywać mu, jak mnie bił. Za to opowiedziałam, czego się dowiedziałam.
- Niech to szlag – gwizdnął, kiedy skończyłam. – Attkinson. Sukinsyn…
- Kiedy odkryje, że mnie nie ma, będzie nas szukał.
- Tu nas nie znajdzie. Poza tym Barry da nam znać, kiedy zrobi się gorąco.
- Jesteś pewien?
- Tak.
- Chyba muszę ci zaufać…
- Nie musisz – zaprzeczył. – Ale ucieszę się, gdy to zrobisz…
- Chcę się wykąpać – zażądałam nagle. Zdałam sobie sprawę jak wyglądam i jak cuchnę.
- Nie ma sprawy. Jest tu nawet wanna – RJ wstał i zniknął w sąsiednim pomieszczeniu.

            Mój partner zaprowadził mnie do łazienki, gdzie ostrożnie pomógł mi się rozebrać. Tym razem w jego gestach nie było żadnego seksualnego podtekstu. Tylko troska i odrobina czułości. Na widok obitych żeber jeszcze mocniej zacisnął usta.
- Zostaw mnie – poprosiłam cicho. Nie chciałam, aby ktokolwiek oglądał mnie w takim stanie. Skinął tylko głową i wyszedł. Powoli odwróciłam się i spojrzałam w lustro. – No ładnie – jęknęłam. Podbite oko, siniak na podbródku i rozcięta warga. Znów przez jakiś czas będę straszyć otoczenie. Zdjęłam bieliznę i zaczęłam sprawdzać resztę. Wielki siniak na splocie słonecznym, posiniaczone i obite żebra. Pomacałam się po fioletowych plamach i aż syknęłam. Bolało jak cholera, dobrze, że ich nie połamał. Nie znalazłam żadnych śladów więcej, chociaż wiedziałam, że nadwyrężone mięśnie będą bolały na równi z siniakami. Ostrożnie weszłam do wanny i zanurzyłam się po szyję w wodzie.
            Wyszłam z niej dopiero, kiedy zrobiło mi się zimno, a skóra na palcach pomarszczyła niczym suszona śliwka. Ubrałam czystą bieliznę i wyszłam z łazienki. RJ na mój widok lekko zaniemówił, a potem podniósł się i bez wahania podszedł do mnie.
- Pokaż się – zażądał stanowczo.
- Spadaj – burknęłam, szukając w torbie czystych ubrań. Wyciągnęłam z niej w końcu bojówki w kolorze khaki i czarną koszulkę.
- Mówię poważnie – nie ustępował. – Muszę wiedzieć, co ci zrobił. Muszę znać twój stan, bo w akcji każdy szczegół się liczy...
- Bił mnie – syknęłam. Stanęłam prosto i uniosłam ręce nad głowę – Proszę, podziwiaj!
RJ przybliżył się i delikatnie palcami powiódł po mojej twarzy. A potem przyjrzał się pozostałym siniakom, muskając je opuszkami. Poczułam dreszcz. Nie, nie było mi zimno. Pożądanie spłynęło na mnie falą i zatrzymało się w dole brzucha. Odetchnęłam głębiej, a nadwyrężone żebra zaprotestowały, wzniecając falę bólu. Ale nawet ona mnie nie otrzeźwiła. Paradoksalnie, jeszcze pogłębiła to uczucie.
- Zabiję skurwysyna – wycedził po chwili mój partner. Uniósł głowę i popatrzył mi prosto w oczy. Nie odwróciłam wzroku, ale jeśli w moim spojrzeniu było tyle samo pożądania i namiętności, co w jego, to oboje byliśmy w tarapatach. Palec RJ przeniósł się z moich żeber na brzuch. Zatoczył kilka kółek, a potem powędrował w górę. Ominął siniak na mostku, przemknął po piersiach, obojczyku i przeniósł się jeszcze wyżej. Dłoń RJ spoczęła na moim karku, chwytając mnie stanowczo, ale jednak delikatnie. Opuściłam ręce, a moje dłonie spoczęły na ramionach mężczyzny. A ten przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Mocno. Nie bawił się w żadne subtelności, jakby wiedział, co lubię najbardziej. Oddałam pocałunek, niezdolna przeciwstawić się żądzy, która opanowała moje ciało. I umysł. Przyciągnął mnie do siebie, ostrożnie, żeby nie urazić bolących miejsc, ale jednocześnie na tyle blisko, że poczułam dotyk jego ubrań na moim półnagim ciele. Jego druga dłoń powędrowała na moje plecy, przesunęła się wzdłuż kręgosłupa, żeby zatrzymać się na linii fig. Wsunął palec pod pasek gumki i powiódł nim przez pośladki. Jęknęłam cicho, ta subtelna pieszczota rozpaliła mnie do białości. Przywarłam do niego mocniej, nie zważając na odniesione rany, a on przygarnął mnie mocniej, po czym wsunął całą dłoń po materiał majtek, by po chwili pogładzić i ścisnąć pośladki. Moje ręce powędrowały pod jego koszulkę, palcami badałam, pieściłam i gładziłam każdy mięsień jego torsu, brzucha, a także pleców. Ale nie odważyłam się zejść niżej. Jeszcze nie. Za to on nie miał takich obaw. Widząc, że nie uciekam przeniósł dłoń z karku na biust, pieszcząc go i masując. A kiedy moje brodawki skurczyły się pod wpływem tego dotyku, wsunął palce pod materiał stanika i gładził je, powodując u mnie totalny odjazd. Mój opór, nawet jeśli na początku jakiś był, stopniał do zera. Pieścił mnie, całował, nasze języki wariowały, oddechy się splatały i oboje nie mogliśmy przestać. Byliśmy już bardzo blisko przekroczenia tej cienkiej granicy, kiedy w nasze umysły wdarł się natrętny dźwięk telefonu. Ostry i donośny, sprawił, że na moment znieruchomieliśmy, żeby po chwili oderwać się od siebie.
- Niech to szlag! – oprócz tego RJ wyrzucił z siebie kilka innych niecenzuralnych słów, głównie po hiszpańsku. Jednego z nich nie znałam, ale nie dopytywałam, co znaczy.
- Odbierz – rzuciłam zachrypniętym głosem i wyswobodziłam się z jego ramion. Zrobił to nad wyraz niechętnie, ale posłuchał. A kiedy rozmawiał, błyskawicznie poprawiłam bieliznę i ubrałam wcześniej przygotowane ciuchy. Gdy skończył, popatrzył na mnie z nieukrywanym żalem, ale nie skomentował.
- Dzwonił Simons – odezwał się po chwili. – Mamy zielone światło…
- Świetnie – mruknęłam, po czym popatrzyłam na mojego partnera z wściekłością. – Ten dupek zabrał mi zegarek i telefon!
- Kupisz sobie nowy – machnął ręką, wracając do laptopa.
- Takiego nie kupię – zaprotestowałam. – Był od przyjaciela…
- Może go odzyskamy. Chodź, musisz coś zjeść, a potem odpocząć. Mamy mnóstwo pracy i mało czasu…
- Pod warunkiem, że Attkinson nie zorientuje się wcześniej, że ktoś mnie zabrał…
- Niech się orientuje – RJ wzruszył ramionami. – Czeka go niespodzianka.
- Nie lubię niespodzianek – warknęłam, pełna złych przeczuć. – Ani prowizorki.
- Mój plan nie jest prowizoryczny – obraził się RJ. – A niespodzianka jest… bombowa.
Popatrzyłam sceptycznie, ale nic nie powiedziałam. Bombowe niespodzianki to raczej nie jest dobry sposób na rozwiązywanie problemów.

Siedząc na sofie, po turecku i jedząc kanapki, przeglądałam zebrane przez RJ materiały i jednym uchem słuchałam jego planu. Był szalony. Zakładał powrót do rezydencji Hernandez’a i załatwienie wszystkich tam obecnych. Bez wsparcia grupy uderzeniowej.
- Zwariowałeś?? – spojrzałam na niego ze zdumieniem. – Mamy iść sami?? Przecież nas załatwią!
- Nie załatwią – zaprotestował. – Barry i ja rozmieściliśmy ładunki wybuchowe w strategicznych miejscach budynku. Wejdziemy w momencie eksplozji. To wyeliminuje większość ochroniarzy. Pozostali będą na tyle oszołomieni i zaskoczeni, że spokojnie damy im radę.
- A co z przesyłką?
- Jest w sejfie, w bibliotece, która jest jednocześnie gabinetem Hernandez’a – wyjaśnił. – Bez problemu zabierzemy dokumenty i znikniemy…
- Jak słyszę „bez problemu” to zaraz przypominają mi się wszystkie te misje, które miały pójść łatwo i przyjemnie, a okazywały się największymi niewypałami – odpowiedziałam z przekąsem.
- Tym razem tak nie będzie – zapewnił mnie. – Nie mamy nic lepszego – dodał.
- Szlag – zaklęłam. – Masz racje, nie mamy. Kiedy zaczynamy?
- Ładunki wybuchną za dwie godziny…
- Czyli nie mamy zbyt wiele czasu, żeby się przygotować – mruknęłam, ostrożnie wstając. – Gdzie nasza broń? – zapytałam, rozglądając się wokół. Mieliśmy zapasowe pistolety i magazynki, ukryte w chatce.
- Torba – brodą pokazał na czarną torbę w rogu pokoju.
- Świetnie – sięgnęłam po nią i wydobyłam nasz arsenał. Może nie było tego dużo, ale w końcu było nas tylko dwoje, a jeśli ładunki zrobią swoje, powinno wystarczyć.


            Godzinę później, uzbrojeni, z zapasowymi magazynkami, wsiedliśmy do jeep’a. RJ klucząc podjechał pod rezydencję i zaparkował wóz w gęstych krzakach. Wysiedliśmy i ostrożnie podeszliśmy bliżej. Zaczynało świtać, kiedy schowani za rozłożystymi krzewami, przygotowywaliśmy się do wejścia. Oprócz budynku, Barry kilka ładunków umieścił w murze okalającym posiadłość, więc nie musieliśmy się martwić o bramę. Czekałam z niecierpliwością na początek, chciałam wykonać to zadanie i chciałam dorwać Attkinsona. Nie miałam zamiaru tak tego zostawić, a ponieważ zawsze sama rozwiązywałam swoje problemy, nie brałam nawet pod uwagę, że RJ może mnie w tym zastąpić.

środa, 6 sierpnia 2014

Po prostu Olga. Część piąta.

           Otworzyłam oczy. Jeśli Attkinson mnie tu zabije, to jedną z rzeczy, której będę żałować, będzie to, że nie pogadałam szczerze z Callenem i nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego. Bo znowu nawarstwiły się między nami niedopowiedzenia i urazy. I jeszcze, że nie spłaciłam swojego długu wobec Nathana Cartera. Cała reszta była nieistotna.

            Miałam już dość. Byłam zmęczona, spragniona i głodna. Całe moje ciało zdrętwiało, było napięte do granic możliwości. W dodatku coraz częściej przychodziło mi do głowy, że nikt mnie nie szuka, a nawet jeśli szuka to i tak mnie nie znajdzie. Jeszcze udawało mi się zdławić panikę i przełknąć rosnącą w gardle kulę. Ale wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, kiedy to obezwładniające uczucie mnie dopadnie i nie zechce puścić. A wtedy… Wtedy będzie mi już wszystko jedno. A do tego nie chciałam dopuścić. Oparłam policzek o bolące ramię i zamknęłam oczy. Czułam się coraz słabiej.

            Chyba ktoś usłyszał moje myśli, bo kilka minut później drzwi się otworzyły i stanął w nich Attkinson. Tym razem był sam, ubrany w spodnie od garnituru i koszulę, której rękawy podwinął do łokci.
- I jak, Olgo? – zapytał, podchodząc bliżej i klepiąc mnie po policzku. Z trudem podniosłam powieki. – Namyśliłaś się?
- Wal się – wymamrotałam, bo zaschnięte gardło i spierzchnięte wargi nie pozwalały zbytnio na mówienie.
- No, no – cmoknął z dezaprobatą. – Nie wiem, czy jesteś tak waleczna, czy po prostu głupia…
- Wybierz sobie…
- Naprawdę chcesz mnie zmusić, żeby był nieprzyjemny? To nie będzie miłe…
- Nie masz pojęcia o byciu niemiłym, bądź nieprzyjemnym…
- I tu się mylisz – zaśmiał się, po czym walnął mnie wprost w splot słoneczny. Na moment straciłam możliwość oddychania, w oczach mi pociemniało, a z ust wydobył się jęk. – Więc jak? Chcesz kontynuować?
- Cokolwiek nie zrobisz… - wyszeptałam, bo nadal brakowało mi tchu.
- Jednak jesteś głupia – skomentował, po czym uderzył mnie pięścią w żołądek. Lekko mnie odrzuciło, gdybym mogła zwinęłabym się w kłębek. Attkinson powtórzył cios, tym razem nieco mocniej. Bolało. Kolejne uderzenie i kolejny ból. Tym razem dostałam po żebrach. Jęknęłam. Więc uderzył znów, dokładnie w to samo miejsce. Już wiedziałam, że nie skończy się tylko na siniakach. Zacisnęłam zęby, żeby nie krzyczeć. Najbardziej na świecie chciałam mu oddać, ale nie byłam w stanie. Kilkanaście godzin w pozycji wiszącej zrobiło swoje. Nie czułam swoich mięśni, bolał mnie kręgosłup, a kolejne ciosy Attkinson’a tylko ten ból pogłębiały. Ale nie zamierzałam błagać o litość. Nie zamierzałam prosić, żeby przestał. W porównaniu z Murmańskiem to było nic. On chciał uzyskać informacje, ale ja potrafiłam trzymać język za zębami.
- Nie odrobiłeś lekcji – z trudem wydobyłam z siebie głos, kiedy na chwilę przestał mnie okładać.
- Co? – chyba go zaskoczyłam.
- Nie odrobiłeś lekcji – powtórzyłam. – Gdybyś mnie sprawdził, wiedziałbyś, że takie metody na mnie nie działają… - ponieważ nadal miał zdziwienie na twarzy, coś mnie tknęło. – Nie wiedziałeś, że to będę ja, prawda? Sądziłeś, że Simons zleci śledztwo miejscowym agentom…Dlatego jesteś taki zły – domyśliłam się. – Popsuliśmy ci szyki. Od początku twoim celem była ta cholerna przesyłka – fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce. Od początku dziwnym wydawał mi się napad na konwój. Hernandez nie zajmował się czymś taki, jego interesowała tylko broń. – Posłużyłeś się ludźmi Hernandez’a, żeby ukraść te dane… - z każdym moim słowem wściekłość w oczach Attkinsona się pogłębiała. Czyli trafiłam. – Dla Chińczyków??
- Sami do mnie przyszli – odparł. – Zapłacili naprawdę dużo. A Hernandez bardzo się ucieszył, kiedy podałem mu agentów na tacy. Teraz mógł prowadzić interesy bez przeszkód…
- Skąd dowiedziałeś się o akcji grupy uderzeniowej? – chciałam wyciągnąć z niego jak najwięcej.
- Od jednego z agentów. Okazał się bardziej rozmowny niż ty… - zmrużył gniewnie oczy.
- Saradian… - wyszeptałam. Lenny Saradian nie nawiązał kontaktu z Centralą od blisko miesiąca. – Nie żyje?
- Nie był mi już do niczego potrzebny – wzruszył ramionami.
- Ależ z ciebie sukinsyn – wycedziłam.
- To komplement? – roześmiał się. – Ty skończysz tak samo, jeśli nie zaczniesz gadać!
- Nie boję się ciebie – popatrzyłam mu prosto w oczy. – Jesteś zwykła gnidą.
- Dziwka! – syknął i uderzył mnie w twarz. Policzek zapiekł.
- Tylko na tyle cię stać? – zadrwiłam.
- Chcesz mnie sprowokować, żebym cię zabił zanim zmuszę do mówienia?
- Po pierwsze: nie jesteś w stanie mnie zmusić do czegokolwiek – spojrzałam na niego pogardliwie. – A po drugie: to nie ja zginę, tylko ty…
- Optymistka z ciebie…
- To realizm, nie optymizm – poprawiłam go. – Nie sądzisz chyba, że mój partner tak to zostawi…
- Twój partner nie żyje…
- Jesteś pewien? Widziałeś ciało?
- Nie… - chyba do niego dotarło.
- No właśnie – satysfakcja w moim głosie była powalająca.
- Niech to szlag! – zaklął. Uśmiechnęłam się. Zauważył to, po czym zwinął dłoń w pięść i zdzielił mnie wprost w podbródek. Zamroczyło mnie, jak przez mgłę usłyszałam jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Mogłam przestać udawać, że się nie boję. Bałam się jak diabli. A ta cholerna panika była coraz bliżej. Właściwie na wyciągnięcie ręki.

Retrospekcja szósta

            Plan był prosty. Czekamy aż Hernandez opuści swoją rezydencję i wkradamy się tam. Zdjęcia satelitarne posiadłości miały ułatwić nam poruszanie się po jej terenie. Mieliśmy już pojęcie o zwyczajach przestępcy, o nawykach jego ochroniarzy, wiedzieliśmy jak rozlokowane są pomieszczenia w budynku i do czego służą. Wszystko po to, by odzyskać skradzione akta. Nie wiedzieliśmy, gdzie je ukrył, ale na atak wybraliśmy taki moment, żeby mieć dużo czasu na ich odnalezienie. Czyli dzień wyjazdu Hernadez’a po kolejną dostawę. Jego samego i jego ludzi zostawiliśmy grupie taktycznej, która miała tam wejść zaraz po nas. Ale żeby mogli to zrobić musieliśmy przygotować grunt.
            Jednak coś nie wypaliło. Chociaż wydawało się, że Hernandez wyjechał, to jednak czekali na nas. Udało nam się podejść pod budynek. Tam zostaliśmy ostrzelani, żeby się bronić musieliśmy się rozdzielić i w ten sposób straciliśmy większość szans na przeżycie. To wystarczyło, żeby cały plan się rozpadł. RJ był przekonany, że się uda, ja byłam nieco bardziej sceptyczna. W momencie, kiedy pojawiła się grupa ochroniarzy, bardziej przypominająca komandosów, już wiedziałam, że coś jest nie tak.
- Co jest, kurwa?? – w słuchawce usłyszałam zdenerwowanego RJ. – Miało nikogo nie być…
- RJ! Za tobą! – krzyknęłam, bo zza rogu wyskoczyło dwóch uzbrojonych facetów. Mój partner zareagował błyskawicznie, dwa strzały, dwa trafienia.
- Dziewczyno, coś nie wyszło!
- No co ty nie powiesz! – zadrwiłam, chowając się za wielką donicą i przymierzając się do kolejnego strzału. – Musieli nas obserwować!
- Przykrywka była dobra! – on też strzelał, więc nasza konwersacja polegała na wrzaskach.
- Nie jestem taka pewna!
- Za łatwo poszło??
- Za łatwo! – potwierdziłam. – Zmieniam magazynek! – dodałam, bo akurat skończyły mi się naboje. RJ wychylił się bardziej ze swojej kryjówki, żeby mnie kryć.
- Teraz ja! – krzyknął kilka strzałów później. Zrobiłam to samo, co on wcześniej.
- Co teraz?
- Spadamy! Potem pomyślimy!

- To jazda! – skinęłam głową i ruszyłam w kierunku muru. Łatwiej było sforsować go, niż bramę. Ale daleko nie dotarłam. Zatrzymał mnie okrzyk bólu w wykonaniu RJ. Odwróciłam się i zdążyłam zobaczyć tylko jak trzyma się za ramię i przyklęka na jedno kolano. Że popełniłam błąd zrozumiałam sekundę później, kiedy czarna płachta spadła mi na głowę. Potem wszystko spowiła ciemność…

***

            Z trudem podniosłam powieki. Już wiedziałam, dlaczego nie pamiętałam jak się tutaj znalazłam. Dostałam w głowę z kolby i najzwyczajniej w świecie straciłam przytomność. I dlatego byłam przekonana, że RJ żyje. Bo sama też nie widziałam jego ciała, a takie zranienie to dla komandosa nic wielkiego. Chociaż teraz nie byłam już tego taka pewna. Ale wciąż miałam nadzieję. Która urosła do niebotycznych rozmiarów, gdy drzwi znów się otworzyły i ktoś w nich stanął. Chyba miałam omamy, bo tym kimś był RJ.
- Dziewczyno… - w jego głosie usłyszałam niedowierzanie. Podszedł do mnie i przyłożył mi palce do szyi. – Dzięki Bogu… - wymamrotał, kiedy wyczuł puls.
- Boga w to nie mieszaj – wyszeptałam.
- Będziesz żyła – chyba odetchnął z ulgą, po czym skinął na kogoś jeszcze. Z zaskoczeniem zobaczyłam jednego z ochroniarzy Hernandez’a, który podszedł do nas bez wahania. –Pomóż mi… - RJ złapał mnie w pasie, a ten drugi szybko rozciął moje więzy. Mój partner umiał myśleć, wiedział, że po tylu godzinach spędzonych na haku nie będę w stanie sama utrzymać się na nogach. Objął mnie mocno i delikatnie posadził na posadzce. – Dasz radę?
- Nie wiem… - znów szept. Nie była w stanie mówić, gardło miałam wyschnięte na wiór i język niczym kołek.
- Zabieraj ją stąd – ochroniarz wyjrzał przez drzwi i uważnie się rozejrzał. – Zanim wrócą.
- Olga, musisz mi pomóc – RJ ukucnął i zmusił mnie, żebym na niego popatrzyła. – Słyszysz? Musisz mi pomóc…
- Postaram się – skinęłam głową, więc pomógł mi wstać. Objął mnie w pasie i przełożył moją rękę przez swój bark.
- Idziemy – zakomenderował i chwiejnie ruszyliśmy. To znaczy ja chwiejnie, a on zbyt szybko. Ale po chwili dostosowaliśmy się do siebie i nie zatrzymywani przez nikogo, prowadzeni przez ochroniarza, wydostaliśmy się z piwnicy. – Szybciej, dziewczyno – ponaglał mnie.
- Staram się jak mogę – zacisnęłam zęby. Bolały mnie obite żebra, bolały nadwyrężone ramiona i nie byłam pewna swoich nóg. Skupiałam się na każdym kroku, bo każdy z nich przybliżał nas do ucieczki.
- Wiem – mruknął.
Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie czekał na nas samochód. Nasz jeep. RJ pomógł mi wsunąć się na tylne siedzenie, kiwnął głową ochroniarzowi, który wykonał identyczny gest i wskoczył za kierownicę. Ruszył z piskiem opon, wbijając mnie w kanapę. Żwirowy podjazd zaprowadził nas do bramy, wyjątkowo otwartej na oścież. Wytrysnęliśmy na drogę, wzniecając przy okazji tumany kurzu. Nie miałam sił, żeby podziwiać widoki, czułam się totalnie zmęczona i bardzo, bardzo słaba. Odpłynęłam.