Strony

czwartek, 30 sierpnia 2012

Sprawy rodzinne. Część 1.

Bardzo przepraszam, że tak długo mnie tu nie było. Ale, no cóż, Wena miała urlop i nie mogłam jej przebłagać, żeby już z niego wróciła. Na szczęście, ostatnio się pojawiła, więc mogę zaprezentować pierwszą część kolejnego cyklu. Mam nadzieję, że się spodoba :D Zapraszam do lektury :D

Alexandretta

***


Siedziałam przy kawiarnianym stoliku i piłam kolejną już tego dnia kawę. Dochodziła dwunasta, w zasadzie zbliżał się czas, żeby pomyśleć o jakimś lunchu. Od kiedy przeniosłam się do Los Angeles, trochę się zmieniło. Nadal pracowałam w Departamencie Obrony, a konkretniej w komórce zwanej Agencją Wywiadu Obronnego. Z tą różnicą, że teraz zajmowałam się bandytami po tej stronie Stanów. Nadal wyjeżdżałam, zbierałam dane wywiadowcze, tropiłam bandytów i udaremniałam przestępstwa. Miałam nowego szefa, który w pełni popierał moje metody działania i nie ingerował w nie, tak długo, jak przynosiły rezultaty. A przynosiły zawsze, bo byłam teraz znacznie twardsza i odporniejsza. Nie tylko dlatego, że musiałam zmierzyć się ze swoim strachem, bólem i wstydem. Również dlatego, że nie zawahałam się zabić własnego przełożonego, gdy okazał się szaleńcem i bandziorem. Siłę dawała mi świadomość, że miałam do kogo wracać. I chociaż było to całkiem nowe dla mnie doświadczenie, bardzo mi się to podobało. Mimo, iż czasami bywało ciężko.
Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne i sięgnęłam po swój kubek. Ale ledwie upiłam mały łyczek, zadzwoniła moja komórka.
- Lenkov – odebrałam bez wahania.
- To ja – po drugiej stronie usłyszałam Callena.
- G - ucieszyłam się. – Dotarłeś?
- Tak. Olga, jest problem…
- No? – zaniepokoiłam się lekko.
- Gibbs twierdzi, że jestem celem…
- Celem? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Ale jak to, celem??
- Jakiś świr na mnie poluje. To znaczy, nie tyle na mnie, ile na jeden z moich aliasów. Zauważyłaś coś podejrzanego?
- Ostatnio, nie – zaprzeczyłam, myśląc intensywnie. – Jakieś konkrety masz?
- Olga, nie mogę… To ściśle tajne. Wiem, że to snajper, strzela w tył głowy - odruchowo rozejrzałam się dookoła. – Szukamy go, ale na razie bez rezultatów…
- Postaram się czegoś dowiedzieć…
- Nie! – zawołał natychmiast. – Nie wtrącaj się! Proszę… - dodał łagodniej.
- G… - zaczęłam.
- Nie – znów mi przerwał. Jeszcze bardziej stanowczo. – Poradzę sobie…
- Nie musisz już sobie radzić sam – zauważyłam, trochę zła.
- Wiem. Ale nie mogę cię narażać. – wyjaśnił - Zostaw to.
- Jasne – mruknęłam.
- Olga…
- Tak?
- Uważaj na siebie… - dodał jeszcze, po czym się rozłączył. Popatrzyłam na głuchą już słuchawkę i zaklęłam w duchu. Cholera, znów to samo. Co za uparty człowiek! Przez chwilę bawiłam się aparatem, zastanawiając się, do kogo zadzwonić, żeby się czegoś dowiedzieć. Nie miałam zamiaru go słuchać i zostawiać tej sprawy. To nie w moim stylu. Poza tym, nadal byłam mu coś winna.
- Olga Lenkov – nagle usłyszałam za plecami znajomy głos. Głos, który wzbudzał we mnie mało chwalebne uczucia, z żądzą mordu na czele. Znieruchomiałam z palcami na klawiaturze telefonu, a potem powoli podniosłam głowę i odwróciłam się. Stał tam. Człowiek, przez którego o mało nie zginęłam i którego nienawidziłam z całego serca.
- Max…
- Witaj, moja droga – Max usiadł na wolnym krześle i uśmiechnął się szeroko. – Jak się masz?
- Co tu robisz? - zapytałam po chwili, kiedy już, jako tako, odzyskałam panowanie nad sobą.
- Szukałem cię…
- Po co? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Ktoś chciałby się z tobą zobaczyć…
- Kto?
- Czy to ważne?
- Owszem – odparłam zimno. – Nie rozmawiam z nieznajomymi…
- Uwierz mi, nie jest ci to teraz do niczego potrzebne…
- Dla kogo pracujesz? – popatrzyłam na niego uważnie.
- A jak myślisz?
- Dla tego, kto więcej zapłaci – domyśliłam się. – Sprzedawczyk – syknęłam, zła.
- Chcesz mnie obrazić?
- Chcę się od ciebie w końcu uwolnić!
- Przykro mi, kochanie – spod trzymanej przez niego marynarki wyłonił się tłumik. – Nie tym razem. Wstawaj!
- Odbiło ci? Nigdzie nie idę!
- Idziesz, idziesz – w jego wzroku pojawiło się politowanie. – Chyba, że chcesz mieć na sumieniu tą słodką rodzinkę ze stolika obok… - spojrzałam w bok. Matka, ojciec i może pięcioletni chłopczyk.
- Zastrzelisz ich tak po prostu?
- Nie wierzysz mi?
- Wierzę – westchnęłam, zrezygnowana, i powoli podniosłam się z krzesła.
- Broń i telefon – rzucił krótko. Oddałam Siga i komórkę. – Grzeczna dziewczynka – pochwalił mnie. – A teraz do samochodu. Pojedziemy na wycieczkę…

Nie skorzystaliśmy z mojego wozu, oczywiście. Max rzucił mi kluczyki do srebrnej Hondy, który stała zaparkowana w jednej z bocznych uliczek. Kierowana jego wskazówkami pojechałam na południe, wkrótce opuściliśmy miasto i znaleźliśmy się w zasadzie na pustyni. Nie podobało mi się to, tym bardziej, że zbliżaliśmy się do granicy z Meksykiem. Nie przekroczyliśmy jej jednak, Max kazał mi zjechać z głównej drogi i po kolejnych kilkunastu minutach jazdy wjechaliśmy na podjazd samotnej rezydencji. Całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa, nie pytałam o nic, bo wiedziałam, że i tak nic mi nie powie.
- Możesz już to schować – burknęłam, kiedy wysiedliśmy. Wzrokiem wskazałam broń. – Nie zwieję.
- Nie jestem głupi, moja droga – odparł na to Max. – Ja schowam, a ty mi przywalisz i zaczniesz strzelać…
- Kretyn – warknęłam. Szliśmy w kierunku wejścia, ja przodem, on nieznacznie za mną.
- Jak miło – westchnął. – Przypomniały mi się stare, dobre czasy…
- Dobre?? – prychnęła. – One nigdy nie były dobre!
- Ranisz moje serce, kiedy tak mówisz – zakpił.
- Serce?? Ty nie masz serca – weszliśmy do środka i skierowaliśmy się w stronę przestronnego holu. Na jego końcu znajdowały się wielkie szklane drzwi, a dalej, jak się zaraz okazało, duży taras. Tam, przy metalowym, dekoracyjnym stole, na metalowych i równie dekoracyjnych krzesłach siedziało dwoje ludzi. Za nimi, w pewnej odległości stało jeszcze kilku, w dodatku uzbrojonych po zęby. Otaczali taras dość luźnym kordonem, nie zwracając uwagi, co się na nim dzieje, ale wiedziałam, że to tylko pozory. Jeden fałszywy ruch i zrobią ze mnie sito. Cudownie.
- Olga Lenkov – usłyszałam swoje nazwisko wypowiadane przez młodszego z mężczyzn. Drgnęłam, tyle w tym głosie było nienawiści.
- Znamy się? – zapytałam, starając się, żeby brzmieć spokojnie, a nawet obojętnie. Miałam coraz gorsze przeczucia.
- Osobiście, nie – odparł. – Ale znałaś mojego brata, Dymitra.
- Sidorowa? – zdziwiłam się. – Jesteś bratem Dymitra Sidorowa, tego bandyty? To chyba nie jest powód do dumy…
- Zamknij się! – wrzasnął, podrywając się z krzesła, które z hałasem upadło na posadzkę.
- Uspokój się, Sasza – polecił sucho starszy facet, nie odrywając ode mnie wzroku. – Ona cię prowokuje, nie widzisz tego?
- A ty to kto? – spytałam zimno, chociaż pod wpływem tego spojrzenia poczułam się cokolwiek nieswojo.
- Cóż za brak dobrych manier – mężczyzna wstał i podszedł bliżej. – Oleg Sidorow, jestem głową tej rodziny – wziął moją dłoń, po czym złożył na niej kurtuazyjny pocałunek. O matko, przemknęło mi tylko przez głowę, kiedy sekundę później zgrabnym ruchem wykręcił mi rękę, przygniatając do stolika. Jęknęłam cicho, krzywiąc się z bólu. Szarpnęłam się, ale tylko wzmocnił chwyt. – Posłuchaj mnie uważnie – wycedził. – Nie robią na mnie wrażenia twoje prowokacje ani kpiny. Długo szukałem osoby odpowiedzialnej za śmierć Dymitra, ale w końcu cię znalazłem. I teraz ci nie daruję.
- Tak cię to poruszyło? – wystękałam.
- Dymitr zginął na własne życzenie – odparł na to. – Głupi był, że zaufał komuś obcemu, a już zwłaszcza kobiecie…
- To o co ci chodzi? – przestałam rozumieć sytuację.
- O teczkę Tzanika – wyjaśnił. – Zbierałaś informacje na jego temat. Chcę ją mieć!
- To było trzy lata temu!
- Mam to w dupie! – znów mocniej przycisnął mnie do stołu. – Tylko ty wiesz, gdzie ona jest. I powiesz mi to!
- Zapomnij! – syknęłam, coraz bardziej zła.
- Jeszcze zobaczymy – w jego głosie zabrzmiała pogróżka. – Zabierz ją! – podniósł mnie i pchnął w stronę Maxa. – Jesteś za nią odpowiedzialny – dodał. – Jeśli zwieje, zapłacisz głową!
Ten popatrzył na niego, po czym bez słowa złapał mnie za ramię i pociągnął z powrotem do domu.



wtorek, 7 sierpnia 2012

Dobry sposób.

Uff, udało się :D Wena się w końcu zlitowała i pozwoliła mi dokończyć. Troszkę mnie tu nie było, ale urlop, wyjazd... Sami rozumienie :D Dzisiaj one-shot - takie pomieszanie z poplątaniem :D Według pomysłu Lovatic i w klimacie Tivy :D Mam nadzieję, że się spodoba :D

Alexandretta

***


- Ghrrr!!!! – Ziva David, oficer łącznikowy Mossadu przy NCIS, ze złością trzasnęła klawiaturą o blat biurka, po czym, po chwili namysłu, dołożyła drugie uderzenie w monitor. Jak ona nienawidziła tego komputera i tego cholernego systemu!! Strasznie żałowała, że nie ma tutaj McGee, który w mig by to naprawił. Ale McGee był w chwili obecnej na urlopie, więc nie pozostało jej nic innego jak spróbować bardziej brutalnych metod na tym okropnym sprzęcie.
- Nie wiem, czy to jest dobry sposób traktowania komputera – usłyszała nagle obok nieznajomy głos. Gwałtownie uniosła głowę. Z boku jej biurka, opierając się o przepierzenie, stał młody, obcięty na zapałkę, mężczyzna i lekko się uśmiechał.
- To jest dobry sposób na traktowanie wszystkiego – Ziva natychmiast odpowiedziała na jego zaczepkę.
- Wszystkiego? – uniósł lekko brwi – Czy wszystkich?
- To zależy – odparła wymijająco – Kim jesteś? – spytała, przyglądając mu się ciekawie.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się – zreflektował się mężczyzna – Agent Specjalny G Callen, NCIS Los Angeles… - wyciągnął rękę, żeby się przywitać.
- Ziva David, oficer łącznikowy Mossadu – poderwała się z krzesła i podała mu swoją dłoń. Miał mocny uścisk, konkretny i stanowczy. Właśnie to Ziva ceniła w mężczyznach. Ich siłę.
- Mossad? – znów uniesienie brwi.
- Po co przyjechałeś? – szybko zmieniła temat.
- Zivo, gdzie twoja gościnność?? – z boku rozległ się głos jej szefa, który jak zwykle pojawił się znikąd. Za nim dreptał Tony DiNozzo ze strasznie udręczoną miną. – Callen – Gibbs skinął przybyszowi głową.
- Gibbs – G wykonał podobny gest, nawet nie ruszając się z miejsca.
- Bardzo Specjalny Agent Anthony DiNozzo – Tony postanowił sam się przedstawić, bo ani Gibbs, ani Ziva nie zamierzali tego najwyraźniej zrobić. Poczuł się pominięty.
- Callen – mężczyzna nawet się poruszył.
- To imię, czy nazwisko? – zainteresował się nieco złośliwie DiNozzo. Może dlatego, że Ziva zbyt przesadnie przyglądała się ich gościowi.
- Po prostu Callen – agent rzucił mu krótkie spojrzenie. – Podobno znaleźliście coś interesującego… – znów zwrócił się do Gibbsa.
Ten w odpowiedzi skinął na niego dłonią, idąc już  kierunku laboratorium. Mężczyzna bez słowa ruszył za nim.

- Cześć, Abby! – zawołał Callen stając w progu królestwa czarnowłosej Gotki.
- Callen!! – laborantka odwróciła się błyskawicznie i po chwili G zatonął w jej mocnym uścisku.
- Udusisz mnie – wystękał, starając się nie upaść na podłogę pod ciężarem kobiety.
- Przepraszam, przepraszam – puściła go natychmiast. – Strasznie się cieszę, że cię widzę! Gibbs mówił, że przyjedziesz, ale nie powiedział dokładnie, kiedy. Jak lot? Pewnie zmęczony jesteś? Jak reszta ekipy? Przyjechali z tobą? – Abby gadała jak nakręcona, w ogóle nie zwracając uwagi na Gibbsa, który usiłował jej przerwać.
- Abby… Abbs! – krzyknął w końcu lekko poirytowany Jethro. Pod wpływem tego okrzyku, laborantka umilkła i rzuciła mu nieprzychylne spojrzenie – Abby – powtórzył nieco łagodnej – Pokaż Callenowi, co znalazłaś…
- Ach, tak – laborantka natychmiast odwróciła się do komputera – Przy zwłokach bosmana Morrisa znaleźliśmy listę z nazwiskami. – wyświetliła dokument na monitorze – Zainteresowało nas szczególnie jedno… – podświetliła odpowiednie.
Callen przeczytał i rzucił Gibbsowi zaskoczone spojrzenie. Mark Tallison, jego przykrywka z operacji „Calisto”.
- Reszta nazwisk? – zapytał.
- To są cele, Callen – odpowiedział cicho Gibbs – Trzy osoby z tej listy już nie żyją. Mamy podstawy podejrzewać, że możesz być następny. Według kartoteki, Mark Tallison mieszka w LA. Dlatego Vance kazał ci tu przylecieć…
- Umiem się bronić – Callen zmrużył gniewnie oczy. Doceniał troskę Gibbsa, ale tam był u siebie i miał przyjaciół, na których zawsze mógł liczyć. I tam była Olga, której przecież nie mógł zostawić.
- Przed strzałem w tył głowy też? – spytał cierpko Gibbs.
- Wszyscy z tej listy tak właśnie zginęli – wyjaśniła Abby, bo G umykając spojrzeniem w bok, zahaczył właśnie o nią. – Najczęściej wychodząc z domu do pracy…
- Nic podejrzanego nie zauważyłem.
- Oni też nie. – Gibbs nie miał zamiaru odpuszczać – Może ci się to nie podobać, ale nikt nie ma zamiaru ryzykować… - mówiąc to skinął na niego ręką, każąc iść za sobą. Abby uśmiechnęła się pokrzepiająco do G, którego mina wybitnie świadczyła, co o tym wszystkim myśli.

- Wszystko o operacji „Calisto” – rozkazał Gibbs, kiedy znaleźli się w biurze – Mów!
G westchnął. Tego się obawiał.
- Chodziło o kradzież dużej partii broni z transportu do naszej bazy w Syrii. – Callen nie wdawał się w szczegóły – Okazało się, że to dobrze zorganizowana siatka miejscowych handlarzy. Wszystko sprzedali grupie terrorystycznej, która zrobiła z niej użytek likwidując pewną wioskę. – słuchali go w milczeniu – Jako Mark Tallison, doradca do spraw bezpieczeństwa, nawiązałem kontakt z szefem tej grupy i zacząłem dla niego pracować. Wszystko widziałem. Kiedy zdobyłem wystarczającą ilość dowodów, przekazaliśmy sprawę służbom międzynarodowym odpowiedzialnym za tropienie ludobójców.
- To wszystko? – Gibbs spojrzał na niego przenikliwie.
- Na tym moje zadanie się skończyło. Nie znam tych ludzi z listy, nie wiem, dlaczego moja przykrywka wypłynęła i kto chce mnie zabić.
- Dowiemy się. Do tego czasu masz zakaz opuszczania tego budynku. – Gibbs uznał rozmowę za zakończoną i odebrał wściekle dzwoniący telefon.

Przez kolejne dwa dni zespół prawie nie opuszczał biura, przeczesując wszystkie akta sprawy dotyczące operacji „Calisto” i szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Jak na razie nic nie mieli, za wyjątkiem kolejnego trupa z listy. Morderca ominął osobę Callena i zabił następną w kolejności. Najwyraźniej, był w LA, a kiedy nie znalazł swojego celu, wrócił do DC, żeby kontynuować.
- Proszę, to dla ciebie – Ziva podała G kubek z kawą. Agent siedział na ławeczce w głębi holu i niezbyt przytomnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę naprzeciwko.
- Dziękuję – ocknął się na głos kobiety i wziął od niej napój, jednocześnie przesuwając się na bok i robiąc jej miejsce obok siebie. Ta usiadła, a z jej ust wyrwało się westchnienie ulgi – Ciężki dzień?
- Jak co dzień – wzruszyła ramionami – Gibbs nigdy nie daje nam taryfy ulgowej.
- Domyślam się – Callen lekko się uśmiechnął – Ale jest dobry w tym co robi…
- Najlepszy – poprawiła go Ziva.
- A Tony?
- Co, Tony? – zdziwiła się.
- Co was łączy?
- Tylko praca…
- Akurat – mruknął – Przecież widzę, jak na ciebie patrzy…
- Czyli? – nie zrozumiała.
- Podobasz mu się…
- Gadanie – prychnęła – Tony to mój partner. Owszem, dobrze nam się razem pracuje, ale nic poza tym. I to nie twoja sprawa – dodała, wstając.
- Hej – złapał ją za rękę – Nie złość się. Tylko pytałem…
- Przepraszam – westchnęła – Jestem już zmęczona, a twoje pytania są zbyt… osobiste.
- Zawsze tak reagujesz?
- Nie lubię mówić o moim życiu prywatnym – odparła – To MOJE życie i nic nikomu do niego! – rzuciła wymowne spojrzenie na jego rękę, spoczywającą cały czas na jej przedramieniu.
- Nie unoś się tak – poprosił, zabierając dłoń – Po prostu, czasami warto postawić wszystko na jedną kartę…
- Filozof się znalazł – prychnęła, ale usiadła z powrotem – Ty postawiłeś? – zaciekawiła się, niejako wbrew sobie.
- Owszem – uśmiechnął się – Opowiem ci, jak to było… - pochylił się lekko w jej stronę.

Ta scena nie uszła uwadze Tony’ego. Już od pierwszej chwili znielubił Callena właśnie za to, w jaki sposób Ziva na niego patrzyła. Jak się do niego uśmiechała i z jaką uwaga słuchała jego wynurzeń. Owszem, był tajnym agentem, pracował przy wielu niebezpiecznych misjach, co w pewien sposób zbliżało go do Zivy, ale czy to zaraz znaczyło, że był lepszy od niego?? Od Bardzo Specjalnego Agenta Anthony’ego DiNozzo?? Który zęby zjadł na policyjnej robocie i który miał na swoim koncie niemało sukcesów?? Jak ten dupek z LA śmiał podrywać jego Zivę?? Jego, w sensie współpracy, oczywiście. Chociaż na początku był dość sceptycznie nastawiony do osoby „szpiega z Mossadu”, to teraz, po prawie dwóch latach, nie wyobrażał sobie innego składu zespołu. Zgrzytnął zębami i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku gruchającej pary.
- Nie chcę przeszkadzać w tej uroczej wymianie doświadczeń – odezwał się najbardziej zjadliwym tonem na jaki było go stać – Ale mamy zapis z monitoringu do przejrzenia.
- Już idziemy – Ziva wstała, rzucając mu zabójcze spojrzenie – Zazdrośnik – mruknęła cicho, mijając go zgrabnie w ciasnym korytarzu. Tony’ego zamurowało. Zazdrośnik??
- Tak, już idziemy – Callen, wbrew temu co powiedział, nawet nie ruszył się z miejsca, patrząc na mężczyznę kpiąco.
- I czego się gapisz? – warknął, wyprowadzony z równowagi DiNozzo.
- Podziwiam idiotę, który marnuje swoją szansę – odparował G.
- Ostrzegam cię – Tony odruchowo uniósł pieść do góry – Dotknij ją, a cię zabiję… - odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem poszedł do swojego biurka.
- Uhlalala – Callen cmoknął – Robi się ciekawie…

- Znam tego gościa! – zawołał G mniej więcej w połowie taśmy – Był w Syrii…
- A konkretniej? – warknął Gibbs, nie doczekawszy się dalszego ciągu.
- Był ochroniarzem korpusu dyplomatycznego, który przejmował ode mnie dowody – G nie wierzył własnym oczom – To niemożliwe! Szpiegował?
- Może podkupili go później – Ziva już szukała nazwiska człowieka wskazanego przez Callena – Kiedy zaczęły się aresztowania i chcieli się dowiedzieć, kto za tym stoi.
- Kto ich sprzedał – wtrącił Tony.
- Ale możliwe, że pracował dla nich wcześniej – Ziva rzuciła groźne spojrzenie koledze. To nie był dobry moment na takie teksty. – Jest! – ucieszyła się po chwili – Nazywa Jeremy Sweetson, jest byłym… snajperem – dokończyła, patrząc na Gibbsa.
- Adres – jej szef był zdecydowany zakończyć tą sprawę jak najszybciej. Napięcie panujące w zespole zaczynało doprowadzać go do szału. Ziva podała. – Jedziemy! – rozkazał – Ty też – wskazał na Callena, który natychmiast poderwał się z krzesła.

- On naprawdę tu mieszka? – Tony ze zdziwieniem i z niesmakiem rozejrzał się wokół. Stary, sypiący się budynek na obrzeżach Waszyngtonu, bez łazienki, bez żadnych cywilizacyjnych zdobyczy. Brud, smród i wielka pancerna szafa stojąca pod ścianą.
- Taki był adres – Ziva zaczęła się tłumaczyć – Nic innego nie mamy…
- Ale tu?? – Tony nadal nie dowierzał, że ktokolwiek może mieszkać w takich warunkach.
- Dobra, dość – przerwał im Gibbs – DiNozzo, stań na czujce, żeby nas ten świr nie zaskoczył, Callen, rozejrzyj się dokładnie, może znajdziesz coś, dlaczego zabija – agent sprawnie rozdzielał zadania – Zivo, spróbuj otworzyć tą szafę…
Kilka minut później mebel stanął otworem ukazując tajemnice swojego wnętrza. A dokładniej, przepiękny zestaw karabinów snajperskich z wszelkimi możliwymi akcesoriami i udogodnieniami. Ziva aż jęknęła z zachwytu widząc tak doskonałą broń. Jednocześnie G znalazł laptopa, którego bez problemów uruchomił. Zawarta w nim korespondencja odpowiedziała na ich pytania dotyczące zleceniodawcy.
- Nie wiem, czy ten człowiek jest tak pewny siebie, czy po prostu głupi – odezwał się Callen nie odwracając wzroku od monitora – Wysłał listę oraz potwierdzenia zapłaty z maila ze swoim nazwiskiem…
- Czyli? – Gibbs ruszył w jego stronę.
- Adam Richter – odparł G – Przedstawiciel ONZ przy amerykańskiej ambasadzie w Syrii. To on zorganizował przekazanie dowodów, załatwił miejsce i ochronę…
Gibbs bez słowa sięgnął po komórkę i wybrał numer Abby. Polecił jej sprawdzić nowego podejrzanego, głównie jego finanse i przeszłość. Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewali.
- To jakiś hochsztapler ,Gibbs – krzyczała laborantka z głośnika telefonu Gibbsa – Kiedy był w Syrii regularnie otrzymywał wpłaty z konta firmy należącej do Abu ab’Saheva, tego terrorysty od ludobójstwa. Miał go chronić. Dlatego tak nalegał na przekazanie dowodów. Wszystkie zniszczył i sprawa utknęła w martwym punkcie. A ta lista to są wszyscy „doradcy”, którzy pracowali dla ab’Saheva, a którym udało się stamtąd wyjechać w jednym kawałku. To głównie najemnicy oraz jeszcze jeden tajny agent. Do tej pory siedzieli cicho, ale nagle ktoś zainteresował się ponownie osobą Abu i zaczął węszyć. Chciał przekonać tych wszystkich ludzi, żeby zeznawali. Niestety, zabrał się za to zbyt amatorsko, ab’Sahev się dowiedział i postanowił zlikwidować wszystkich świadków swoich zbrodni. Zlecił to Richterowi, a ten zapłacił Sweetson’owi. A Sweetson zaangażował bosmana Morrisona, a gdy zdobył dla niego wszystkie adresy, zabił go…
- Dobra robota, Abby – Gibbs rozłączył się i spojrzał na swoich współpracowników. Milczeli, jakby przetrawiali te wszystkie informacje. – Mamy podstawy, żeby zatrzymać Richter’a – ich szef kontynuował – Ale najlepiej, jakbyśmy złapali Sweetson’a… Żywego!
- Szefie, podjechał samochód – usłyszeli Tony’ego – Przyjechał Sweetson…
Gibbs jednym gestem nakazał im się schować, a sam zajął miejsce tuż przy wejściu do pomieszczenia. Po chwili pojawił się ich podejrzany, niosąc torbę pełną zakupów i gwiżdżąc przy tym wesoło.
- Wraca z polowania – mruknął Callen do mikrofonu przy rękawie.
Gibbs bezszelestnie wysunął się ze swojej kryjówki i wymierzył broń w mężczyznę. Ten zatrzymał się w połowie kroku, bo na jego drodze, równie bezszelestnie, pojawiła się Ziva z Callenem. Na widok agentów rzucił w nich torbą z zakupami i czmychnął w bok. Zgrabnym zwodem ominął Gibbsa i pobiegł w kierunku tylnego wyjścia.
- Tony, biegnie na ciebie! – Jethro okręcił się na pięcie i ruszył za uciekinierem. Callen i Ziva bez namysłu zrobili to samo. DiNozzo pojawił się na drodze Stweetson’a niczym duch, ale rozpędzony mężczyzna nie miał zamiaru się zatrzymać, ani tym bardziej poddać. Niczym zawodni rugby silnym ciosem ramienia odrzucił agenta na ścianę, przeskoczył nad nim i wybiegł na posesję.
- Szybki jest, skurczybyk – wydyszał G, widząc co się dzieje i wypadając na zewnątrz. Tony już się podnosił, lekko oszołomiony, Ziva biegła niczym zawodowa sprinterka, tylko Gibbs gdzieś zniknął. Ale było to mało istotne w perspektywie pościgu za zdesperowanym snajperem. Jak się okazało, ani uciekinier, ani reszta zespołu nie docenili umiejętności i doświadczenia starszego agenta, Ten pojawił się znienacka z drugiej strony, tuż przed przestępcą, po czym jednym silnym ciosem pięści posłał go na ziemię. Akurat w momencie, kiedy zdyszani G i Ziva znaleźli się w tym samym miejscu. Ogłuszony snajper został przyciśnięty do gleby i skuty. Rzucał się bardzo, krzyczał i groził im, ale zimne spojrzenie Gibbsa oraz za ciasne kajdanki dość szybko do uspokoiły.

W szopie Sweetson’a, bo Tony nie zgodził się inaczej nazywać tego budynku, znaleźli wystarczającą ilość dowodów, żeby nie tylko skazać samego snajpera, ale również jego mocodawców. Vance był niezwykle zadowolony, bo upiekł kilka pieczeni przy jednym ogniu i zyskał mocne argumenty na przydatność tajnej jednostki z Los Angeles. Bo ostatnio kilka osób podważało sensowność jej istnienia.

Ziva wyszła z budynku NCIS i odetchnęła głęboko chłodnym, nocnym powietrzem Waszyngtonu. Sprawa nie była prosta, ale jak zwykle dali radę. No i Callen. Miło było poznać kogoś, kto tak jak ona pracuje przy tajnych operacjach, pod przykrywką i ryzykuje swoje życie w imię wyższych idei. Nie, żeby nie ceniła swojej obecnej pracy i aktualnych kolegów. Wręcz przeciwnie. Miała dla nich wiele szacunku i bardzo ich podziwiała. Po prostu, wróciły wspomnienia i… tęsknoty. Nagle usłyszała swoje imię i odwróciła się. W jej stronę szedł Callen i wesoło się uśmiechał.
- Zivo – stanął przed nią – Sprawa zakończona, co powiesz na drinka?
- Nie wracasz do LA? – zdziwiła się.
- Wracam. Ale samolot mam za trzy godziny, byłoby miło spędzić je w tak miłym towarzystwie… - Ziva roześmiała się.
- Chętnie – skinęła głową – Nie chce mi się wracać do domu…
- Zatem prowadź – podsunął jej swój ramię.
- Zatem chodźmy – uśmiechnęła się szeroko i ruszyła wzdłuż ulicy. – Wobec tej swojej Olgi też jesteś taki szarmancki? – zapytała.
- Jestem szarmancki wobec wszystkich pięknych kobiet – G zaśmiał się cicho, a potem coś go podkusiło, złapał dłoń Zivy i delikatnie pocałował. W zasadzie wiedział, co. Mignęło mu w szybie odbicie Tony’ego, który szedł drugą stroną ulicy z żądzą mordu wypisaną na twarzy. Na ten widok DiNozzo poczuł, że trafia go przeogromny szlag, bez sekundy namysłu przebiegł jezdnię i rzucił się na Callena, odrywając go od kobiety. G kątem oka dostrzegł atak agenta i tylko dlatego uniknął potężnego ciosu w szczękę. Ale i tak oboje wylądowali na chodniku. Ziva krzyknęła, początkowo przestraszona, a później już tylko wściekła. Uskoczyła w bok, gdyby nie to, niechybnie wylądowałaby obok nich, podcięta przez któregoś z walczących mężczyzn. Tony okładał Callena, jakby wpadł w jakiś dziwny trans, mamrocząc cały czas pod nosem „Ostrzegałem cię, ostrzegałem cię”. G się bronił, starając się nie uszkodzić za bardzo atakującego go kolegi i przy okazji nie oberwać zbyt mocno. Nie miał ochoty tłumaczyć się Oldze z kolejnych siniaków. Ale szło mu nie najlepiej, kilka razów go dosięgło, w tym ten w podbródek. Tony był jak w amoku, zupełnie nie zważał na to, co się dzieje dookoła. Ziva, widząc to, w końcu straciła cierpliwość. Złapała Dinozzo za marynarkę i jednym gestem odciągnęła go od leżącego na ziemi Callena, ale ponieważ Tony nie zamierzał zrezygnować z bójki, wymierzyła mu silny cios w szczękę. Pięść ją zabolała, ale podziałało. Zaskoczony agent usiadł na trotuarze i spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa.
- Za co, skarbie? – wyjęczał.
- Za co?? Ty się jeszcze pytasz, za co?? – ryknęła – Co ty wyprawiasz??
- Ja… No… - zaczął się jąkać – A co tam! Tak! Jestem zazdrosny! Jak cholera! Nie pozwolę, żeby jakiś dupek z LA cię obmacywał i podrywał!
- Ten dupek z LA zaprosił mnie na drinka! – krzyknęła – Zrobił coś, na co TY do tej pory się nie odważyłeś!
- A poszłabyś? – spojrzał na nią z niedowierzaniem
- No pewnie, kretynie!
- Dzisiaj?
- Dzisiaj, jutro, kiedykolwiek. Byle byś mnie w końcu zaprosił…
- Naprawdę byś ze mną poszła? – nadal niedowierzał.
- Idioto, z tobą poszłabym do samego piekła – Ziva spojrzała na niego z czułością, uklękła obok i chusteczką starła mu krew z brody.
- Wiecie, co wam powiem? – odezwał się nagle Callen, który do tej pory w milczeniu przypatrywał się tej scenie. Odwrócili się do niego, patrząc pytająco – Twoje ciosy Zivo, to naprawdę dobry sposób na wszystko i wszystkich… - odparł, rozcierając ręką obitą szczękę.
Na taką konkluzję musieli się roześmiać. Cała trójka.