Strony

sobota, 24 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 4.

Trochę straciłam impet ostatnio, ale postaram się to nadrobić w niedługim czasie. Najwięcej zaległości ma Olga, ale tam akurat przydałaby się mała pomoc :D Może wkrótce coś tam wrzucę, na razie musicie zadowolić się pozostałymi blogami. Zatem... miłej lektury :D

Alexandretta

***


- … już jadę. Spotkamy się na… - Gibbs urwał gwałtownie na mój widok. No, na pewno się mnie nie spodziewał. – Zmiana planów, DiNozzo. Jedźcie sami – rozłączył się bez żadnych wyjaśnień i chowając telefon do kieszeni płaszcza, podszedł do mnie. Chciałam zrobić to samo, ale nie mogłam wykonać nawet najmniejszego kroku. Widząc to, Gibbs po prostu wziął mnie na ręce i zaniósł do środka, kopnięciem zamykając za sobą drzwi wejściowe. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i było to moje ostatnie wyraźne wspomnienie tamtych chwil. Utrata krwi i wysiłek, jaki musiałam podjąć, żeby się wykaraskać z kłopotów, sprawiły, że na jakiś czas straciłam kontakt z rzeczywistością, Mówiąc krótko, zemdlałam.

Kiedy się ocknęłam, leżałam na kanapie, a Gibbs z wprawą opatrywał moje ramię.
- Przeszła na wylot – odezwał się, widząc moje otwarte oczy. – Nic ci nie będzie…
- Wiem – mruknęłam, poprawiając się na poduszce.
- Dostałem telefon o strzelaninie w twoim mieszkaniu – powiedział, odkładając na bok trzymany w ręku bandaż. – Co się stało?
- Karl Hautmann i jego tajemniczy pracodawca… - w dużym skrócie opowiedziałam mu wydarzenia, w których brałam udział.
- Teczka? – spojrzał na mnie uważnie. – Masz ją, oczywiście…
- Taki odruch – usprawiedliwiłam się szybko.
- Jasne… Dlaczego mnie to nie dziwi?
- Ciebie mało co dziwi – zauważyłam cicho.
- Zwłaszcza to, co jest związane z twoją osobą…
- Aż tak źle?
- Pakujesz się w kłopoty.
- Wyatt się wpakował – sprostowałam. – Powiesz mi, skąd NCIS w tym wszystkim?
- Z jego komputera ktoś wysyłał groźby Sekretarzowi Marynarki…
- Co? – poderwałam się gwałtownie. Zapomniałam przy tym o ręce, więc nagły ból sprawił, że jęknęłam i opadłam z powrotem na posłanie.
- Nie szalej – zwrócił mi uwagę. – Dopiero co zatamowałem krwawienie.
- Jakie groźby? – zignorowałam jego słowa.
- Karalne…
- Gibbs! – spojrzałam z wyrzutem.
- „Wkrótce zginiesz”, „Twoje dni są policzone” – zacytował. – Żadne konkrety, ale nie mogliśmy tego zostawić bez wyjaśnienia…
- Tylko tyle? – zdziwiłam się.
- A czego chciałaś? Daty i godziny zamachu? – zakpił.
- Nie, nie – zamachałam rękoma. Ramię zabolało, więc się skrzywiłam. – Nie o to chodzi. To nie w stylu Wyatt’a! Nie mógł napisać czegoś takiego!
- Ewidentnie zostały wysłane z jego komputera. Sprawdziliśmy dokładnie.
- I od razu uznaliście, że to on?
- Pojawiła się taka hipoteza…
- Uwierz mi, Gibbs, gdyby Wyatt dostał zlecenie na SecNav’a, na pewno nie słałby mu ostrzegawczych maili – w moim głosie pojawiło się politowanie.
- Tylko co?
- Po prostu by go odstrzelił…
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. Pracowałam dla niego trzy lata.
- Aha. I tak dobrze go poznałaś? – znów kpina.
- Wystarczająco, żeby wiedzieć, że to nie on.
- Ale jakieś zlecenie dostał… - Gibbs przypomniał, co mówiłam mu wcześniej.
- Owszem, dostał – przyznałam. – W dodatku jakieś śmierdzące…
- Skąd wiesz?
- Rozmawiałam z Joe – przyznałam cicho. Gibbs znał Joe Collinsa, ale organicznie wręcz go nie cierpiał.
- Oszalałaś?? – wściekł się momentalnie. – Po cholerę utrzymujesz z nim kontakt?? Mało ci kłopotów??
- Joe dużo wie – warknęłam. – I chociaż mało mówi, bywa przydatny…
- Co jeszcze ci powiedział?
- Nic więcej.
- Nic? – zdziwił się Gibbs. – Niemożliwe!
- Też mnie to zaskoczyło. Chciałam do niego jechać, ale pojawił się Karl.
- Trzeba z nim pogadać – agent poderwał się energicznie i sięgnął po leżącą na stole broń. – Wstawaj!
- Mam iść z tobą? – zdumiałam się. Spodziewałam się raczej, że zamknie mnie w piwnicy i pojedzie do biura.
- Nie zostawię cię samej – mruknął. – Zaraz znowu się w coś wpakujesz, a ja i bez tego mam mnóstwo pracy…
- Jak zwykle uroczy… - podniosłam się z kanapy, krzywiąc się lekko. Spojrzał na mnie groźnie i podał jedną ze swoich bluz. Ubrałam ją bez zbędnego komentarza, bo od razu zrozumiałam przesłanie tego spojrzenia. Ale, czy mi się wydawało, czy w jego wzroku dostrzegłam też troskę?

       Dom, w którym mieszkał Joe, na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie pustego. Panująca dookoła cisza oraz brak jakichkolwiek oznak życia tylko pogłębiały to odczucie. Jednak oboje dobrze wiedzieliśmy, że to tylko pozory. Tak naprawdę budynek był stale obserwowany, w bliskiej odległości, nie rzucając się w oczy, czuwał patrol agentów. Paranoja. Ale nic dziwnego, skoro Joe Collins posiadał tak rozległą wiedzę o branży wywiadowczej zgromadzoną w swoim archiwum, że gdyby chciał, mógłby udupić połowę Waszyngtonu i jeszcze by mu dużo zostało. Nie wiem, po co zbierał te informacje, skoro z nikim się nimi nie dzielił. Najwyraźniej hobby miał takie. Jeśli miało się z nim dobre układy, potrafił pomóc. Nigdy nie podawał niczego na tacy, raczej podpowiadał, gdzie szukać, ale i tak jego wskazówki były niezwykle pomocne. Pewnie dlatego jeszcze żył. Zbierał, ale nie ingerował, nie wykorzystywał i generalnie miał wszystko w dupie. Ale jeśli kogoś lubił, potrafił pomóc bądź ostrzec.

       Gibbs zaparkował w pewnej odległości od domu i przez chwilę wpatrywał się w panujący półmrok. Do świtu zostało jeszcze trochę czasu, niebo zaczynało powolutku szarzeć, ale nisko wiszące chmury nie pozwalały liczyć na ładną pogodę.
- Gdzie patrol? – zapytał.
- Powinien być tam – pokazałam palcem rozłożysty krzak w narożniku posesji.
- Kamery?
- Rozmieszczone optymalnie. Zero martwych stref. Powinni reagować na każdy podejrzany szmer…
- Powinni? – spojrzał na mnie pytająco.
- Nie wiem, czy reagują – wzruszyłam ramionami. – Nie miałam okazji się przekonać.
- Dobra, idziemy – zdecydował. – I tak chcemy pogadać, więc co za różnica jak trafimy przed oblicze pana Collinsa…
Wysiedliśmy i skierowaliśmy się do furtki. Rozglądałam się uważnie dookoła, czując jednocześnie jakiś dziwny niepokój. Gibbs chyba też, bo ostrożność aż z niego kapała. Nie zatrzymywani przez nikogo podeszliśmy do posiadłości i stanęliśmy przed furtką.
- Dziwne – powiedziałam, dając upust swojej podejrzliwości. – Nikt nie zareagował?
- Mówiłaś, że gdzie ten patrol? – niby pytał, ale od razu skierował się w odpowiednie miejsce. Poszłam za nim, wyciągając spod bluzy broń, którą zabrałam pomimo jego wyraźnego sprzeciwu. Podeszliśmy do krzaka, gdzie za rozłożystymi gałęziami, dobrze ukryty, stał grafitowy Van. Gibbs też wyjął pistolet, zajrzał do szoferki, ale nikogo tam nie było. Gestem nakazał mi obejść wóz z drugiej strony, co od razu zrobiłam. Przypomniały mi się chwile, kiedy razem pracowaliśmy i w tej pracy uzupełnialiśmy się doskonale. Zresztą nie tylko w niej, ale to nie był dobry moment, żeby o tym myśleć. Równocześnie znaleźliśmy się przy tylnych drzwiach furgonetki, równocześnie sięgnęliśmy do klamek i równocześnie je otworzyliśmy. Pełne zgranie, jak za starych czasów. Naszym oczom ukazały się dwa ciała z ranami postrzałowymi głowy. Śmiertelnymi, dodałabym. Szeroko otwarte oczy, rozrzucone ręce oraz broń cały czas schowana w kaburach świadczyły, że zostali zaskoczeni. Brak obrazu z kamer na wszystkich monitorach wyjaśniał, dlaczego dali się podejść.
- Joe! – rzuciłam tylko, odwracając się na pięcie i biegnąc w stronę domu.
- Nicky! – usłyszałam za sobą okrzyk Gibbsa. – Niech to szlag! – doleciało mnie jeszcze, zanim się ze mną zrównał. Podbiegliśmy do furtki, nie zważając na ranę w ramieniu wspięłam się na ogrodzenie i zgrabnie zeskoczyłam po drugiej stronie. Po chwili Gibbs zrobił to samo. Ramię w ramię, z bronią przygotowaną do strzału, ruszyliśmy w kierunku drzwi wejściowych.


sobota, 17 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 3.


        Byłam tak wściekła, że przez głowę przeleciała mi myśl, żeby się spakować i wyjechać. Specjalnie i złośliwie. Ale po chwili przyszło opamiętanie. Nic by mi to nie dało, Gibbs i tak by mnie znalazł, a potem przywlókł z powrotem do DC. I nie spuszczał z oczu. A ja potrzebowałam swobody, jeśli chciałam się dowiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Nie, żeby jakoś specjalnie mi zależało, ale już i tak byłam wplątana, więc co mi szkodziło pogrzebać głębiej. W ramach tego grzebania, zamiast iść spać, jak miałam na początku zamiar, sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer. Jeśli ktoś mógł mi pomóc, to tylko Joe.

        Odebrał po drugim sygnale, więc nie spał. Zapytałam o Wyatt’a i jego nowe zlecenie, ale nic nie wiedział. Powiedział tylko, że nie dziwi go śmierć Martina, bo to grubsza sprawa i on się wtrącał nie będzie, bo mu jeszcze życie miłe. I się rozłączył. Osłupiała patrzyłam na aparat. Joe nie wiedział?? Jak nie wiedział?? Kurwa, musiał wiedzieć! On wie o wszystkim, co dzieje się tej branży. Dlatego jest taki cenny i chroniony przez pewne instytucje. Poderwałam się gwałtownie, chowając telefon do kieszeni dżinsów. Musiałam się z nim zobaczyć! Szybko założyłam buty i sięgnęłam do schowka po broń. Zdążyłam ją sprawdzić, kiedy moją uwagę przykuł dziwny hałas przy drzwiach wejściowych. Zdziwiona, spojrzałam w tamtą stronę i w tym samym momencie drewniane skrzydło wyleciało z zawiasów w akompaniamencie solidnego huku. Odruchowo przypadłam do podłogi, kuląc się za fotelem i intensywnie myśląc, co to, do stu tysięcy diabłów, było!! Strzały, które po chwili rozległy się w moim mieszkaniu, odpowiedziały na moje pytania. Kłopoty. To zdecydowanie były kłopoty…

        Kanonada nad moją głową wciąż rozbrzmiewała, napastników było co najmniej dwóch, ale nie byłam tego pewna. Podniosłam się na kolana, wychyliłam zza oparcia i usiłowałam ocenić sytuację. A ta nie wyglądała zbyt dobrze. Napastników, jak się okazało, było trzech. Dwóch stało po bokach holu i ostrzeliwało moje mieszkanie, a kule niszczyły wszystko, co napotkały na swojej drodze. Trzeci stał na pomiędzy nimi i z uwagą przyglądał się, jak moje meble i ściany zamieniają się w sito. Trochę mi się to wydało dziwne, że zamiast sprawdzić resztę pomieszczeń i wykończyć mnie w znacznie cichszy i szybszy sposób, stali niczym posągi i strzelali, w zasadzie na oślep. Przypominało to jeden z tych starych filmów gangsterskich, kiedy mafia rządziła miastem i oprócz efektów, ważny był też rozmach. Kiedy kolejne pociski utkwiły w fotelu, tuż nad moją głową, doszłam do wniosku, że wystarczy tych popisów. Wychyliłam się lekko i oddałam w kierunku bandytów kilka strzałów. Jednego trafiłam w nogę, zwalił się na podłogę z wrzaskiem, przy okazji upuszczając swój karabin. Drugi zostawił ściany i całą siłę ognia skierował w moją stronę. Skuliłam się jeszcze bardziej, czekając na jakikolwiek dogodny moment do wyprowadzenia kontry. A najlepiej, do zmycia się stąd, bo na sto procent, któryś z sąsiadów zawiadomił policję i kilka wozów już tu zapewne jechało. Nie miałam ochoty na spotkanie z nimi. Ledwie to pomyślałam, pojawiła się moja upragniona szansa. Facet musiał zmienić magazynek. Poderwałam się gwałtownie i nie przymierzając, strzeliłam. Zaraz potem schowałam się z powrotem, nawet nie sprawdzając, czy moje działanie przyniosło jakiś efekt. Łoskot upadającego ciała świadczył, że owszem. Nieźle. Trafiłam za pierwszym razem.
- Nicoletta! – ryk trzeciego z mężczyzn powstrzymał mnie w połowie podnoszenia się z podłogi. – Wyłaź! Wiesz, że nie masz szans! Obstawiłem wszystkie wyjścia! – poczułam, że robi mi się niedobrze. Tylko jeden człowiek zwracał się do mnie w ten sposób. Karl Hautmann.
- Żartujesz sobie?? – odkrzyknęłam, kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, a ja poczułam znajomą wściekłość. – Mowy nie ma!
- Nicoletta, nie masz szans!
- Mam i to duże! Dobrze o tym wiesz!
- Nie masz! Rozejrzyj się!
- Cały czas się rozglądam! – ironia w moim głosie była aż nadto słyszalna. – Czego chcesz?
- Teczki Wyatt’a – powiedział już normalnym głosem, porzucając wściekłe ryki.
- Zwariowałeś?? – zdumiałam się. – Jakiej teczki?
- Tej, którą miał przy sobie w chwili waszego spotkania – wyjaśnił. – Mój pracodawca jej potrzebuje…
- Twój pracodawca? Czyli kto?
- Nie mogę ci powiedzieć, bo inaczej będę musiał cię zabić.
- Jak uroczo – prychnęłam. – I dramatycznie. A jak ci jej nie dam, to co mi zrobisz?
- Nie chcesz wiedzieć – nie spodobał mi się jego złowieszczy ton. – Wyjdź.
- Jesteś jeszcze głupszy niż myślałam – stwierdziłam stanowczo, jednocześnie szukając jakiejś drogi ucieczki. Karl stał w drzwiach, zastrzelenie go nie wchodziło w rachubę, bo samo to, że mnie znalazł, wymagało wyjaśnienia. No i ten tajemniczy pracodawca. A martwy raczej nie powie mi, kto to. Ostrożnie wyjrzałam zza oparcia, postrzelony przeze mnie napastnik dalej zwijał się z bólu obok niewielkiej komódki, drugi nie żył, a Karl, ze stoickim spokojem, właśnie odbezpieczał swój rewolwer. – Kurwa. – zaklęłam cicho. Nie ma na co czekać, lepiej nie będzie. Wetknęłam pistolet za pasek spodni i powoli podniosłam się na nogi, rozsuwając na bok ramiona i pokazując puste ręce. – O to ci chodziło? – zapytałam. Spojrzał na mnie z aprobatą i skinął głową.
- Rozsądna dziewczynka…
- Nigdy nie byłam rozsądna, powinieneś już to zauważyć – wycedziłam, szybkim ruchem wyjmując broń zza pleców i mierząc do niego.
- Nicoletta, Nicoletta – cmoknął z dezaprobatą. – Głupiutka dziewczynko… Myślisz, że nie przewidziałem tego?
- A przewidziałeś?
- Oczywiście – prychnął. – Louis! – po sekundzie w drzwiach stanął rosły mężczyzna, prowadzący przed sobą Mię i przystawiający jej do głowy Glocka. – To jak? Chcesz patrzeć jak ona umiera, czy po prostu odłożysz tą pukawkę?
- Ty sukinsynu! Posłużyłeś się nią, żeby się do mnie dostać? – skinął głową. – Wyatt’a też ty zabiłeś?
- Oczywiście. – odparł. – Chodziło o teczkę, którą miałem przejąć po strzelaninie. Ale ona zniknęła. Jedyną osobą, która mogła ją wtedy zabrać, jesteś ty…
- Sam to wymyśliłeś? – zadrwiłam.
- Uważasz, że nie potrafiłbym? – prawie się obraził.
- Szczerze? Nie bardzo…
- Jak zwykle złośliwa…
- Taki mój urok – wzruszyłam nieznacznie ramionami.
- Dość pogaduszek – chyba stracił cierpliwość. – Teczka!
- Masz rację – też uznałam, że wystarczy tego dobrego. – Dość pogaduszek… - lufa mojego Sig’a nieznacznie zmieniła położenie, huknął strzał i Louis runął na parkiet z idealnie okrągłą dziurą na środku czoła. W dodatku pociągnął za sobą Mię, która w wrzaskiem upadła obok niego. Moje zachowanie zaskoczyło Karla do tego stopnia, że chyba na moment zapomniał o trzymanej w ręce broni. Za to ja nie zapomniałam, uskoczyłam w bok i posłałam w jego stronę kolejne pociski. Trafiłam w tułów, ale skurwiel miał na sobie kamizelkę, bo na jego koszuli nie pojawiła się ani kropla krwi.
- Ty dziwko! – dobiegł mnie jego zduszony okrzyk, więc nie czekając już ani chwili, rzuciłam się do wyjścia. Przeskoczyłam nad ciałem Louisa i zszokowaną Mią, która gestem dała mi znać, że mam zwiewać. W biegu zmieniłam jeszcze magazynek i wypadłam na korytarz. Strzały wywabiły kilku sąsiadów, którzy na mój widok natychmiast z powrotem ukryli się w swoich mieszkaniach. – Łapcie ją! – ostry głos Karla poderwał do działania stojących przy schodach facetów. Nie namyślając się wcale zaczęłam strzelać, dwóch padło od razu, trzeci odpowiedział ogniem. Poczułam palący ból w lewym ramieniu, lekko mnie zamroczyło i o mało nie upadłam na kolana. Zdołałam złapać się poręczy, co jeszcze spotęgowało rwanie w ręce, ale przynajmniej uchroniło od stoczenia się na podest pomiędzy piętrami.
Szybko naprawiłam swój błąd i po chwili trzeci z ochroniarzy zaległ na posadzce. Ominęłam go dość niezgrabnie, ale skutecznie i pognałam w dół. Na parterze skręciłam gwałtownie w stronę tylnego wyjścia, które też, oczywiście, było obstawione. Dwóch mężczyzn. Z impetem wpadłam pomiędzy nich, byli tak zaskoczeni, że nie zdążyli sięgnąć po broń. Celnym kopnięciem między nogi  posłałam jednego z nich na ziemię, drugi zarobił z kolby Sig’a. Obaj upadli, mniej lub bardziej oszołomieni. Nie chciałam ich zabijać, na dzisiaj trupów już mi wystarczyło, tym bardziej, że w moim mieszkaniu zostawiłam dwa, z których będę się musiała wytłumaczyć. Przeciągłe wycie świadczyło, że policja właśnie przyjechała, więc czym prędzej wbiegłam w pierwszą boczną uliczkę, jak się napatoczyła. Klucząc w zakamarkach szybko oddalałam się od swojej kamienicy. Ramię bolało jak diabli, było mi coraz zimniej, w dodatku pojawiło się we mnie przekonanie, że coś jest nie tak. Tyle zachodu o głupią teczkę? To co w niej było? W jednej kwestii Karl się nie mylił. Miałam ją, dobrze schowaną, ale nie zaglądałam do środka. Nie zdążyłam. Zabrałam ją, kiedy zmywałam się z tej restauracji. Taki odruch nie pozostawiania po sobie fantów.
Oparłam się o mur i odetchnęłam głęboko, usiłując wyrównać oddech. Zaułki się kończyły, teraz czekał mnie niezły sprint przez bardziej uczęszczaną ulicę, ze spluwą za paskiem i zakrwawionym ramieniem. Bosko. Na szczęście, cel był już blisko. Zebrałam wszystkie dostępne mi siły i wystartowałam. Gnałam jak szalona, ale przynajmniej dzięki temu pokonałam ten dystans szybciej, niż początkowo sądziłam. Zwolniłam i wpadłam na ganek. Przystanęłam na ostatnim stopniu, zdrową ręką opierając się o jeden ze słupów podtrzymujących zadaszenie. Pochyliłam się lekko do przodu, spazmatycznie łapiąc powietrze do zmęczonych płuc. W tym samym momencie drzwi domu otworzyły się i stanął w nich jedyny człowiek, do którego mogłam się udać w tej absurdalnej sytuacji. Gibbs.


niedziela, 11 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 2.


      Kiedy zabrzmiał dzwonek przy drzwiach, z ciężkim westchnieniem podniosłam się z sofy i poszłam zobaczyć, kto to. Było już późno, dochodziła północ i naprawdę, nikogo się nie spodziewałam. Zresztą, nawet gdyby było południe też bym się nie spodziewała, bo nie prowadzę zbyt bujnego życia towarzyskiego. Ot, taka pozostałość po poprzedniej pracy. Otworzyłam drzwi bez głupich pytań w stylu „kto tam” i zamarłam. Na progu stał Gibbs. A jego mina wybitnie świadczyła o tym, że jest wściekły. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, po czym bez słowa odsunęłam się, robiąc mu przejście. Wszedł do środka i nie bawiąc się w żadne uprzejmości, skierował prosto do salonu. Poszłam za nim, zastanawiając się, czego może chcieć. Nie byłam zbyt zachwycona tą wizyta, nasze wcześniejsze spotkanie już i tak dość mocno wytrąciło mnie z równowagi. Nie miałam ochoty na kolejne wstrząsy.
- Po co przyszedłeś? – zapytałam, stając za fotelem. Tak na wszelki wypadek, gdyby przyszła mu do głowy ochota, aby mnie udusić. Gibbs stał naprzeciwko, za sofą i patrzył na mnie bez cienia sympatii.
- Porozmawiać – odezwał się w końcu.
- O czym? – zdziwiłam się.
- Chyba należy mi się kilka słów wyjaśnienia z twojej strony, nie uważasz? – w jego głosie wyczułam nutkę irytacji.
- Wyjaśnienia? Na jaki temat?
- Po pierwsze, kiedy zmieniłaś nazwisko?
- Zaraz po tym jak przestaliśmy razem pracować – wyjaśniłam bez oporów. – A po drugie?
- Twoja dzisiejsza obecność przy Wyatt’cie w chwili jego śmierci…
- Przypadek.
- Nie wierzę w przypadki – mruknął. – Wiesz, kto chciał go zlikwidować?
- Niby skąd?
- Dlaczego znowu kłamiesz? – zapytał cicho.
- Znowu??
- Nicky, do cholery! – warknął – Przecież ty kłamiesz cały czas! Czy chociaż raz w życiu powiedziałaś prawdę?!
- Owszem! – wkurzyłam się. – Kiedy zapytałeś mnie, czy przespałam się z Karlem!
- Powiedziałaś, że nie – przypomniał moją odpowiedź.
- Bo nie spałam z nim!
- Chcesz mi wmówić, że to, że znalazłem cię w jego łóżku, na wpół rozebraną, świadczy o tym, że z nim NIE spałaś?! – w jego głosie pojawił się sarkazm.
- To świadczy, że coś się wydarzyło! – krzyknęłam. – Nie poszłam z nim do łóżka z własnej woli!
- Co takiego? – osłupiał.
- To, co słyszysz! – byłam już naprawdę zła. – Tylko nie dałeś mi szansy na wyjaśnienie!
- Nie dzielę się moimi kobietami z innymi!
- Byłam twoją kobietą?? Szkoda, że nic o tym nie wiedziałam! Może gdybyś otworzył gębę i mi powiedział, wszystko potoczyło by się inaczej?
- Myślałem, że to oczywiste…
- Źle myślałeś!
- Sypialiśmy ze sobą!
- I to jest dowód, twoim zdaniem??
- A czego oczekiwałaś?
- Czego?? Może czegoś więcej niż tylko seksu??
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Ty chyba jesteś nienormalny – spojrzałam na niego z politowaniem. – Miałam żebrać o twoje uczucia? Nigdy w życiu!
- Cóż za dramatyzm – prychnął.
- Przyszedłeś tu, żeby się wyzłośliwiać? – zapytałam zimno – Czy, żeby się czegoś dowiedzieć?
- Czyli jednak coś wiesz? – ożywił się momentalnie. Typowy śledczy. Rzuć mu trop, a pobiegnie za nim niczym pies gończy.
- Wiem, że Wyatt dostał jakieś nowe zlecenie – wyjaśniłam.
- Jakie?
- Naprawdę myślisz, że mi powiedział? - rzuciłam mu dziwne spojrzenie.
- Kto był zleceniodawcą?
- Nie mam pojęcia.
- Więc po co do ciebie przyszedł? – drążył.
- Potrzebował pewnego kontaktu.
- Za darmo? – w odpowiedzi popukałam się palcem w czoło.
- Nie jestem instytucją charytatywną – prychnęłam – Moja wiedza kosztuje. Po to się spotkaliśmy. Miałam przygotowany numer, który chciałam mu przekazać…
- Nie zdążyłaś…
- Nie.
- Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej?
- Powiedziałam – spojrzałam złośliwie. – Spotkanie w interesach.
- Oczywiście, nie drążyłaś – rzucił zjadliwie.
- Są sprawy, których lepiej nie drążyć… - mruknęłam.
- Na zasadzie „nic nie widziałem, nic nie słyszałem”? – zapytał z przekąsem.
- O co ci chodzi? – zdenerwowałam się. – Mam węszyć? Prowadzić dziennik? Żebyś pewnego pięknego dnia poprowadził śledztwo z moim trupem w roli głównej? Aż tak mnie nie lubisz?
- To chyba mało istotne, prawda? – spojrzał na mnie zimno. – Nie wyjeżdżaj z miasta, możesz być mi jeszcze potrzebna… - odwrócił się i ruszył o wyjścia.
- Ty bezczelny sukinsynu! – wrzasnęłam za nim. – Mam gdzieś twoje zakazy! Będę robić co mi się podoba! – w odpowiedzi usłyszałam tylko odgłos zatrzaskujących się drzwi wejściowych. Zgrzytnęłam zębami ze złością. Co za dupek!


czwartek, 8 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 1.

Pewnego pięknego dnia przeglądałam folder z moja "tfórczością" i znalazłam trzy rozpoczęte, a niedokończone opowiadania. Wybrałam z nich najlepsze fragmenty i w ten sposób powstał ten krótki cykl. Tym razem Waszyngton i nowa bohaterka :D
Przepraszam, że na pozostałych blogach nic nowego się nie pojawia, ale niestety, Wena się zbuntowała i ani prośbą, ani groźbą nie daje się przekonać do współpracy... Więc NCIS i Olga trwają w stanie zawieszenia, przynajmniej chwilowo.
Mam nadzieję, że chociaż to osłodzi Wam czas oczekiwania na dalsze przygody naszych bohaterskich agentów :D
Miłej lektury.

Alexandretta

***


Siedziałam nad papierami, usiłując ułożyć jakoś wydarzenia, w których dzisiaj uczestniczyłam, a przynajmniej chociaż trochę je zrozumieć, ale ciężko mi szło. Możliwe, że przez szlochającą na fotelu moją asystentkę, Mię.
- Mówiłam, żebyś nie wdawała się w ten romans z nim – warknęłam, nieźle już zirytowana.
- Serce nie sługa – spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Serce! – prychnęłam. – Mia, błagam! Jemu nie serce w głowie było!
- Martin był inny! – krzyknęła. – Wyjątkowy!
- Taa, jasne – burknęłam. – Jeszcze się nie nauczyłaś, że faceci nie są wyjątkowi? Że to zwykłe mendy, które chcą tylko seksu? I w dupie mają nasze uczucia?
- Nie mów tak! – zaprotestowała gwałtownie. – Po prostu jesteś zazdrosna!
- Zazdrosna? O co? O pseudo-związek z żonatym facetem, który na pewno się nie rozwiedzie, bo go żona puści w samych skarpetkach?? Nie bądź śmieszna!
- Mówisz tak, bo sama nigdy nie byłaś zakochana!
- Mylisz się, moja droga – odparłam zimno. – Byłam. I wyszłam na tym jak najgorzej. Więc nie mam zamiaru powtarzać tego doświadczenia.
- Nie miałam pojęcia – Mia wyglądała na zaskoczoną. – Nigdy o tym nie wspominałaś…
- A czym się miałam chwalić? – wzruszyłam ramionami. – Zresztą, było, minęło, nie ma do czego wracać…
- Ale to nie znaczy, że wszyscy mężczyźni tacy są – zauważyła. – A już na pewno Martin taki nie był.
- Dobrze – poddałam się, bo najwyraźniej nic do niej nie trafiało. – Skoro tak twierdzisz… Wyatt i tak nie żyje, więc nie będziemy szargać jego pamięci – dodałam z przekąsem. Mia spojrzała na mnie ze złością, poderwała się z fotela i wyszła. Trzasnęły drzwi. Chyba była naprawdę wściekła, bo do tej pory nigdy się tak nie zachowywała. Zakochała się, kretynka. W żonatym facecie, który ani myślał się dla niej rozwieść. Chciał po prostu dobrze się bawić, bez zobowiązań, bez konsekwencji. Westchnęłam ciężko i zabrałam się do pracy. Miałam kolejne zlecenie, którym musiałam się zająć. Ale czułam, że to nie koniec niespodzianek dnia dzisiejszego.

- Nicky, NCIS do ciebie – jakiś czas później usłyszałam w interkomie głos mojej asystentki. Czyli nie myliłam się.
- Niech wejdą – poprosiłam. Westchnęłam cicho. Liczyłam się z wizytą policji, a nie agentów federalnych. I nie przypuszczałam, że tak szybko się pojawią. W końcu od śmierci Wyatt’a minęło dopiero kilka godzin. Po strzelaninie ulotniłam się z restauracji najszybciej jak mogłam, ominęłam kamery, ale moje nazwisko z rezerwacji stolika zostało.
Po chwili do mojego gabinetu weszło dwóch mężczyzn. Spojrzałam na nich i zamarłam. Tego się nie spodziewałam. On chyba też, bo patrzył na mnie ze zdumieniem. Przez głowę, jak błyskawica, przeleciały mi migawki wydarzeń, w których razem uczestniczyliśmy. Dziwne, zamiast strzelaniny na pierwszy plan wysuwały się wspomnienia szalonego seksu. Chociaż, w sumie, nie tak dziwne… On opanował się pierwszy. Spojrzał na mnie chłodno, tymi swoimi stalowo-niebieskimi oczyma, po czym pewnym krokiem podszedł bliżej.
- NCIS – młodszy mężczyzna chyba nie wyczuł napięcia, jakie nagle zapanowało w pomieszczeniu. – Agenci Specjalni Gibbs i DiNozzo – przedstawił ich. – Pani Meavly?
- Zgadza się – potwierdziłam, wstając i gestem wskazując im krzesła, żeby usiedli. Sama zostałam za biurkiem, które w moich oczach urosło do rangi muru obronnego. A miałam przed kim się bronić. Z zaproszenia skorzystał tylko Gibbs, usiadł dokładnie naprzeciw mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku. Byłam już uodporniona na te jego spojrzenia, gorzej by pewnie było, gdyby mnie dotknął. Nigdy nie umiałam oprzeć się jego dłoniom i temu, co nimi robił. Na samą myśl o tym zrobiło mi się gorąco, musiałam się bardzo skupić, żeby zrozumieć, co mówi do mnie agent DiNozzo.
- Pani Meavly, pani nazwisko pojawiło się w księdze rezerwacji Restauracji Charme na dzisiejszy dzień – zaczął agent. – Kelner potwierdził, że zjawiła się pani w towarzystwie Martina Wyatt’a…
- Owszem – przyznałam.
- Czyli nie wypiera się pani?
- A co się mam wypierać – wzruszyłam ramionami. – W końcu lunch ze znajomym to nie przestępstwo.
- Nawet z zamordowanym znajomym?
- Nie ja go zabiłam – odpowiedziałam spokojnie – I nie wiem, kto to zrobił, uprzedzając pana kolejne pytanie – dodałam, trochę złośliwie.
- Skąd zna pani Wyatt’a? – kontynuował niezrażony DiNozzo. Gibbs milczał jak zaklęty, co mnie strasznie zirytowało.
- Nie wiem, skąd. Po prostu, od czasu do czasu, pracuję dla niego.
- Pracuje pani? – lekko uniesiona brew. Naprawdę, DiNozzo uczył się od najlepszych.
- Robię tłumaczenia – wyjaśniłam. – Pisemne i ustne.
- Pisemne?
- Tłumaczę umowy i inne dokumenty firmowe.
- Ustne?
- Uczestniczę w spotkaniach biznesowych. Także za granicami kraju.
- A to dzisiaj? Interesy czy prywata?
- Interesy.
- Wyatt to nie jedyny pani klient?
- Oczywiście, że nie – prychnęła, lekko rozbawiona. – Mam kilkunastu stałych klientów i jeszcze więcej jednorazowych.
- Czyli głównie siedzi pani tutaj? – mężczyzna rozejrzał się dookoła.
- Głównie tak. Czasami spotykam się gdzieś na lunchu. Od czasu do czasu idę na kolację. Albo wyjeżdżam. Wszystko zależy od klienta.
- Długo pani pracowała dla Wyatt’a? – pytał dalej.
- Trzy lata. Zaczęłam, kiedy szukał tłumacza przy realizacji kontraktów z Bliskim Wschodem. Ktoś mu mnie polecił.
- Kto?
- Nie pamiętam – wzruszyłam ramionami. – A może mi nie powiedział?
- A co pani pamięta z dzisiejszych wydarzeń?
- Szczerze, to niewiele. To wszystko zdarzyło się tak szybko… Jedliśmy lunch, nagle rozległy się strzały, a chwilę później Wyatt leżał na ziemi martwy… Straszne – wzdrygnęłam się pokazowo.
- To wszystko? – DiNozzo patrzył na mnie badawczo.
- Wszystko. Przykro mi…
- Dlaczego nie wezwała pani karetki ani nie poczekała na policję?
- On już nie żył, agencie DiNozzo – powiedziałam cicho. – Karetka w niczym by mu nie pomogła. A policja… Hmm, w moim fachu reputacja jest bardzo ważna. Gdyby rozeszło się, że byłam przesłuchiwana przez policję… Mogłabym stracić klientów – zełgałam bezczelnie.
- Wie pani, że utrudnianie śledztwa jest karalne? – zapytał zimno agent. No, no… Całkiem nieźle DiNozzo, prawie dałam się nabrać…
- Oskarża mnie pan o coś? – spytałam zdziwiona. – Ma pan jakieś dowody, że utrudniam śledztwo federalne? – pokręcił przecząco głową. – To proszę mnie nie straszyć… - w moim głosie zabrzmiała ledwo słyszalna groźba. Mężczyzna westchnął i wyciągnął z kieszeni swoją wizytówkę.
- Gdyby coś się pani przypomniało… - położył na blacie biurka jasny kartonik.
- Oczywiście, zadzwonię… - kolejne łgarstwo.
- Jasne – mruknął, udając, że mi wierzy. Popatrzył pytająco na swojego szefa, który przez ten cały czas nie odezwał się ani słowem. Teraz też, wstał i w milczeniu skierował się do wyjścia. DiNozzo podążył za nim, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, odetchnęłam głęboko i potarłam skronie. Skoro śledztwo prowadziło NCIS, Wyatt wplątał się w coś związanego z Marynarką. Niedobrze. Prowadząc swoje interesy, starałam się nie zadzierać ze służbami federalnymi. Nie potrzebowałam mieć więcej wrogów, ci aktualni całkowicie mi wystarczali. Ale skoro pojawił się Gibbs, sprawa była znacznie poważniejsza, niż początkowo sądziłam.