Strony

niedziela, 6 stycznia 2013

Pewnego pięknego dnia... Część 9.

Przed Wami ostatnia część perypetii Nicky i Gibbsa. Mam nadzieję, że zakończenie Wam się spodoba :D 
Być może powstanie dalszy ciąg, ale na pewno nie w najbliższym czasie... I być może niedługo będzie coś specjalnego dla fanów Tivy :D Więc trzymajcie kciuki, żeby Wen się nie zbuntował :D
Miłej lektury :D

Alexandretta

***


- Co jest? – wywarczał Gibbs i dodał gazu. SUV ruszył za nami z piskiem opon, a za nim drugi.
- Mówiliście, że pojechali do Norfolk! – wykrzyknęłam, odpinając gorączkowo pasy i wyciągając pistolet.
- Mogliśmy się mylić, prawda? - zawołał z irytacją w głosie? - Co zamierzasz?
- Pytaj lepiej, czego nie zamierzam! – odpowiedziałam, otwierając okno. – Na pewno nie zamierzam dać się zabić!
Wychyliłam się przez okno i oddałam kilka strzałów w kierunku jadących za nami aut. Kule odbiły się od zderzaków i maski, jedna zrobiła dziurę w szybie. Chciałam strzelać dalej, ale nagły skręt sprawił, że sedanem zarzuciło, a ja o mało co nie zgubiłam Sig’a. Zaklęłam pod nosem i poprawiłam się na siedzeniu. Znów się wychyliłam i kolejne pociski poleciały w stronę naszych napastników. Odpowiedzieli ogniem, więc schowałam się na powrót we wnętrzu pojazdu i odruchowo skuliłam. Tym bardziej, że tylna szyba zaraz poszła w drobny mak.
- Jasna cholera! – Gibbs też się skulił.
- Jedź prosto! – krzyknęłam, wychylając się ponownie. Zaczęłam strzelać, właściwie bez zbędnego przymierzania się. Gibbs robił co mógł, żeby jechać względnie równo, ale na drodze pełnej aut było to dość trudne. Zsunęłam się na siedzenie, zmieniłam magazynek i wróciłam do swojej pozycji strzeleckiej. Kolejne pociski leciały w kierunku Karla i jego ludzi, niektóre trafiały, niektóre nie, a mnie zaczęła ta zabawa drażnić. Nie lubię być ściganą, a w tym wypadku wkurzało mnie to bardziej niż zazwyczaj. – Jedź! Prosto! – wrzasnęłam, kiedy kolejny manewr Gibbsa prawie pozbawił mnie zębów.
- Staram! Się! – odwrzasnął w podobnym tonie.
Znowu zaczęłam strzelać, starając się jak najwięcej kul posłać do celu. Adrenalina huczała mi w żyłach, potęgowana przez wściekłość. Jak ja miałam dość Hautmanna i jego kolesi!
- Uważaj, skręcam! – usłyszałam krzyk Gibbsa, więc złapałam się drzwi, żeby przypadkiem nie wypaść. Agent gwałtownie skręcił kierownicą, dodał jeszcze gazu i zjechał z głównej drogi w jakąś mało uczęszczaną uliczkę. Gnał na złamanie karku, starając się zostawić nasz pościg jak najdalej w tyle. Trochę mu się to udało, ale jednak miejski sedan nie miał się co równać z terenowymi SUV’ami. Dogoniły nas bez większego trudu, co oboje odczuliśmy, kiedy samochody zetknęły się zderzakami. Wstrząs nie był może oszałamiająco silny, jednak wystarczający żebym uderzyła głową w drzwi, bo dokładnie w tym momencie chowałam się do środka auta, żeby kolejny raz zmienić magazynek. Syknęłam z bólu, Gibbs rzucił mi szybkie spojrzenie, ale ponieważ nic poważnego się nie stało, natychmiast z powrotem skupił się na prowadzeniu.
- Jak ja nienawidzę tego skurwiela – wymamrotałam, przeładowując pistolet. Nasz pościg strzelał cały czas, na szczęście mieli problemy z celnością, bo oprócz tylnej szyby i kilku pocisków w tylnej kanapie nie narobili więcej szkód.
- Dzwoń do DiNozzo! – w odpowiedzi rozkazał Gibbs rzucając mi swój telefon. Szybko odszukałam numer. – Ustaw głośnik! – wykonałam jego polecenie bez szemrania. – DiNozzo! – wrzasnął, kiedy w aparacie rozległ się głos Tony’ego. – Karl i jego ludzie czekali na nas pod szpitalem. Są za nami i strzelają. Postaram się wyprowadzić ich z miasta, jadę na północ – podał swojemu agentowi dokładne namiary, gdzie akurat byliśmy. – Chcę wyjechać zaraz przy Rock Creek Park, tuż przy Park Road! Ruszcie tyłki! I wezwij wsparcie!
- Robi się, szefie – DiNozzo rozłączył się bez zbędnych pytań. Chciałabym zobaczyć, co się teraz działo w biurze. Tyle dobrego, że poznałam zamiary Gibbsa.
- I co dalej? – zapytałam go, kiedy skończył rozmawiać i znów gnaliśmy z zawrotną szybkością. Przestałam strzelać, miałam już ostatni magazynek i szkoda mi było kul. Mogły się jeszcze przydać.
- Zobaczymy – odparł przez zaciśnięte zęby.
Wpadliśmy na Park Road i jechaliśmy dalej. Gibbs faktycznie starał się wyprowadzić naszych napastników jak najdalej. Nie brał pod uwagę jednego. Że Karlowi właśnie o to mogło chodzić.

         Nagle jeden z SUV’ów jeszcze przyspieszył. Rycząc silnikiem zaczął niebezpiecznie się do nas zbliżać. A kiedy jego przedni zderzak znalazł się na wysokości naszych tylnych drzwi, mocnym uderzeniem usiłował nas zepchnąć z drogi. Autem wstrząsnęło, Gibbs z całych sił starał się utrzymać wóz na drodze, ale kierowca terenówki nie dawał nam szans. Raz za razem uderzał w bok naszego samochodu, niebezpiecznie przybliżając nas do krawędzi jezdni. I drzew rosnących na poboczu.
- Nie utrzymamy się! – krzyknął Gibbs walcząc z całych sił, żebyśmy nie wbili się w jakiś uroczy pień.
- Wiem! – odkrzyknęłam.
- Skaczemy? – o dziwo, to było pytanie, nie rozkaz.
- Skaczemy! – potwierdziłam. Spojrzeliśmy na siebie.
- Zawsze lubiłem z tobą pracować – powiedział nagle. Jezu, było tak źle, że zebrało mu się na wyznania?
- A ja zawsze cię kochałam, tylko nie raczyłeś tego zauważyć – poszłam na całość. A co tam. I tak pewnie zaraz zginę.
- Nicky…
- Patrz na drogę! – wrzasnęłam, bo ulica akurat skręcała.
- Kurwa! – zaklął i szarpnął kierownicą. – Kiedy?
- Kiedy tylko powiesz – Gibbs skinął głową i wbił wzrok w przednią szybę, pozornie starając się znaleźć najdogodniejsze miejsce do skoku i rozwalenia auta. Pozornie, bo po zarysie zaciśniętych szczęk od razu odgadłam, że o czymś intensywnie myśli.
- Teraz! – krzyknął. Napięłam wszystkie mięśnie, pchnęłam drzwiczki i runęłam do przodu. Zrobił to samo, ale dokładnie w tym samym momencie SUV uderzył w nas, wybijając nas z drogi. Wóz poszybował w kierunku drzew, poleciałam na bok, lekko tylko zahaczając o niego nogą. Z głuchym jękiem uderzyłam o ziemię, lądując na prawym boku. Siłą rozpędu potoczyłam się jeszcze kilka metrów, po czym zatrzymałam się, boleśnie uderzając plecami w spróchniały pieniek. Ogłuszona leżałam na ziemi starając się złapać oddech. Wszystko mnie bolało, najbardziej prawa strona ciała, zwłaszcza ręka i żebra. Ból nie pozwalał mi swobodnie oddychać, zatykał płuca i wyciskał łzy z oczu. Jak przez mgłę usłyszałam głosy, krzyczące coś, ale nie wiedziałam co. Zmusiłam swoje mięśnie do posłuszeństwa i postarałam się lekko unieść głowę. W oddali dostrzegłam sedana wbitego w pień ogromnego drzewa, a kawałek dalej nieruchomo leżącego Gibbsa. Zaklęłam cicho, po czym z wysiłkiem usiłowałam się podnieść. Nie szło mi zupełnie, mój błędnik, chyba pod wpływem uderzenia, kompletnie zwariował. Świat to była jedna obłąkańcza karuzela, wirująca w takt niesłyszalnej muzyki. Zrobiło mi się niedobrze, z trudem powstrzymałam się, żeby nie zwymiotować pod siebie. Krzyki się nasiliły, a po chwili do mojego zmaltretowanego mózgu dotarł obraz, na który patrzyłam od dłuższej chwili i serce prawie wyskoczyło mi z piersi. Nad Gibbsem stał Karl i mierzył do niego z pistoletu. Nie! Nie!! NIE!!! To nie może być prawda! I nie może się tak skończyć! Nie potrafiłam nazwać uczucia, które mną w tej chwili zawładnęło. Poderwałam się na równe nogi niczym jakaś gazela, jakbym wcale nie miała za sobą skoku z pędzącego samochodu. Wyrwałam zza paska Sig’a i chwiejnym krokiem, zataczając się niemiłosiernie, pognałam w ich stronę. Gdzie to wsparcie, do kurwy nędzy?! Słysząc hałas za plecami, Karl odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie drwiąco.
- Nicoletta – powiedział, uśmiechając się ironicznie. – Tak myślałem, że cię to ruszy… - nacisnął spust broni, a ja, prowadzona jakimś nadnaturalnym przeczuciem, rzuciłam się na niego. Udało mi się zmienić położenie wylotu lufy i kula, zamiast trafić Gibbsa w głowę, przeszyła jego klatkę piersiową tuż poniżej obojczyka. Krzyknął z bólu, odruchowo przykładając dłoń do rany i zwijając się w kłębek. Hautmann i ja upadliśmy na trawę, ale Karl bez problemów zrzucił mnie z siebie i szybko wstał.
- Pewnego pięknego dnia… Znajdę cię i zabiję… - wymamrotałam, starając się, aby w moim głosie zabrzmiało maksimum nienawiści. Roześmiał się. Kątem oka dostrzegłam, że w oddali pojawiło się kilka wozów, błyskając światłami i wyjąc syrenami. Dostrzegli je i usłyszeli również nasi napastnicy, gardłowy rozkaz Hautmanna natychmiast wymiótł ich do SUV’ów. Sam Karl spojrzał na mnie, kiedy nieporadnie usiłowałam się podnieść. I strzelił. Poczułam ból nie do opisania, kiedy kule po kolei rozrywały moje ciało. Runęłam na ziemię, tuż obok Gibbsa, niezdolna, żeby wykonać nawet najmniejszy ruch. Wszystko umilkło, było tak nienaturalnie cicho, że aż dzwoniło mi w uszach.  Był tylko ból. Pulsujący, narastający z każdą sekundą. Wszędobylski. I w tym wszystkim, gdzieś na granicy jawy i snu, poczułam ciepłą dłoń Gibbsa chwytającą moją rękę. I cichy szept.
- Trzymaj się maleńka…


czwartek, 3 stycznia 2013

Pewnego pięknego dnia... Część 8.


       Kiedy wróciliśmy do biura, okazało się, że DiNozzo i David nie próżnowali. Na nasz widok Tony odłożył trzymany właśnie w ręce telefon i złapał pilota od plazmy.
- Szefie, mamy coś! – zawołał.
- Mów!
- Sprawdziliśmy zapisy kamer sprzed bloku Nicky. Hautmann i Larrow oraz pozostała piątka zapakowali się do dwóch SUV’ów i odjechali na południowy-zachód.
- Ściągnęliśmy zapisy monitoringu miejskiego – wtrąciła się Ziva. – Oba auta wyjechały z miasta i udały się w kierunku Norfolk. Daliśmy na nie BOLO, ale na razie bez echa…
- Dobrze – Jethro lekko skinął głową. Chciał coś dodać, ale przeszkodziła mu jego komórka. – Tak, Gibbs – odebrał. Słuchał przez chwilę w milczeniu. – Zaraz będę – rozłączył się i spojrzał na mnie. – Joe jest już po operacji, można z nim porozmawiać. Zbieraj się. A wy – rzucił swoim agentom. – Szukajcie dalej. Gdzieś muszą wypłynąć…

        Szpitale zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nie lubiłam ich atmosfery, zapachu, widoku białych kitli i pielęgniarskich czepków. Kojarzyły mi się wyłącznie z bólem i śmiercią. Ze strachem o życie najbliższych i smutnymi wiadomościami. Nie inaczej było tym razem. Kiedy weszliśmy do sali zajmowanej przez Joe’ego aż się wzdrygnęłam. Był strasznie blady, podłączony do plątaniny kabli i rurek, i sprawiał wrażenie tak cholernie bezradnego. Ale patrzył przytomnie, a na nasz widok wyraźnie się ożywił.
- To wy mnie znaleźliście? – odezwał się chrapliwie. Gibbs w odpowiedzi tylko skinął głową.
- Jak się czujesz? – zapytałam, podchodząc bliżej.
- Znacznie gorzej niż wyglądam…
- Za dobrze nie wyglądasz – prychnęłam.
- Jak zwykle szczera do bólu.
- Znasz mnie, Joe. Nie jestem zbyt miła.
- Jesteś miła, cukiereczku – odparł na to. – Czasami…
- Kto do ciebie strzelał? – przerwał nam sucho Gibbs. Nigdy nie lubił Collinsa i nigdy tego nie ukrywał. Strasznie drażnił go jego sposób bycia oraz to zbieranie informacji.
- Ta mała suka, Katja – Joe rzucił krótkie spojrzenie na agenta.
- Co o niej wiesz? – Jethro kontynuował swoje przesłuchanie.
- Zabójczyni do wynajęcia, Rosjanka… - Joe powtórzył w zasadzie to, co już wiedzieliśmy. – Pracuje dla Hautmanna…
- Wiesz o tym? – wtrąciłam się gwałtownie. – Skąd?
- Od Wyatt’a – wyznał bez oporów.
- Co takiego?? – osłupiałam. – Kiedy ci powiedział?
- Wczoraj rano. Zaraz potem zginął. Zostawił u mnie kopie swoich plików, podejrzenia co do zamachu na Sekretarza Marynarki i zwiał.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi tego, kiedy dzwoniłam?
- Nie przekazuję niesprawdzonych informacji, powinnaś już to wiedzieć – spojrzał na mnie z wyrzutem. – Musiałem najpierw przekonać się, czy to faktycznie prawda, ale miałem kilku ważnych gości i nie zdążyłem. A potem ta mała żmijka zabiła moich ochroniarzy i chciała sprzątnąć mnie…
- Gdzie znajdę Karla?
- Nie mam pojęcia…
- Nie kłam – poprosiłam.
- Nie mam pojęcia – powtórzył. – Wiem tylko, że wciąż pracuje dla Henriques’a…
- Zajebiście – westchnęłam. Gustavo Henriques, hiszpański handlarz bronią, którego z Gibbsem rozpracowywaliśmy w Barcelonie. Karl był jego prawą ręką, odpowiedzialną za przemyt. Kiedy udaremniliśmy kolejny transport nieźle się wkurzył. Chcieliśmy zgarnąć również jego, ale nas ubiegł.
- Joe, po co Hautmann wprowadził Katję do firmy Nicky? – dość nieoczekiwanie odezwał się Gibbs.
- Henriques i Wyatt mieli jakieś nie załatwione porachunki. Z tego co się zorientowałem, Martin wykiwał go na całkiem niezły szmal. I zniknął. I to na tyle skutecznie, że Gustavo nie mógł go znaleźć. Zlecił to Hautmannowi, a ten postawił sobie za punkt honoru odnalezienie Wyatt’a. To miał być ostatni punkt rehabilitacji po Barcelonie – Joe spojrzał na nas znacząco. – Przez przypadek trafił do Dubaju, tam przyuważył Nicky i Martina, ale nie zdążył zareagować. Ale miał już punkt zaczepienia. Zmienił więc kierunek poszukiwań, a kiedy okazało się, że Nicoletta Meavly i Nicoletta Sheridian to jedna i ta sama osoba, która w dodatku może mieć kontakt z Wyatt’em, zaangażował Katję…
- Pilnowała mnie? – wtrąciłam cicho.
- Dokładnie. W końcu się doczekała. Zjawił się Martin. Poderwała go. Ale musiała gdzieś popełnić błąd, bo Wyatt zaczął coś podejrzewać. Szpiegowali się nawzajem. Gdy Martin odkrył kim jest naprawdę, było już za późno. Poszły maile do SecNav’a z groźbami, pojawiło się NCIS. Więc przyszedł do mnie. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, już nie żył. Musiała go śledzić, bo potem zjawiła się u mnie…
- Po co grozili Sekretarzowi? – kolejne kluczowe pytanie Gibbsa.
- Nie mam pojęcia. Możliwe, że naprawdę chcieli go zabić. Teraz to już raczej niemożliwe, bo po pierwsze SecNav ma dodatkową ochronę, a po drugie, nie mają kozła ofiarnego. Nie będą ryzykować…
- Chyba, że poświęcą Katję - odezwałam się, patrząc na Gibbsa ponuro. - To w stylu Henriques’a…
- Nie jestem pewien, czy pieniądze za śmierć Sekretarza są wystarczające, biorąc pod uwagę ryzyko – zauważył przytomnie agent. – Muszą wiedzieć, że nawet poświęcenie Novak nie zagwarantuje im bezpieczeństwa…

      Wyszliśmy z sali w nienajlepszych nastrojach. To, co powiedział nam Joe nie napawało optymizmem. Jedynym pocieszeniem było to, że SecNav był w miarę bezpieczny i mogliśmy skupić się na szukaniu Karla, a nie na chronieniu rządowego tyłka.
- Postawisz ochronę przed jego drzwiami? – zapytałam, patrząc ponuro na Gibbsa.
- Tak – odparł krótko, sięgając po telefon. Odszedł dwa kroki, rzucił do słuchawki kilka zdań i schował aparat do kieszeni. – Chodź – kiwnął na mnie ręką. – Wracamy…

     Opuszczając budynek szpitala rozejrzałam się uważnie po parkingu. Stało na nim kilka samochodów, wliczając w to granatowego sedana, którym przyjechaliśmy. Kręciło się kilkoro ludzi, ale każdy z nich gdzieś się spieszył i nie zwracał na nas uwagi. Wsiadłam do auta i zapinając pasy, spojrzałam na Gibbsa. Patrzył przez przednią szybę i ostrożnie manewrował wozem, wyjeżdżając. Wpatrując się w jego profil, poczułam, że spływa na mnie tak długo oczekiwany spokój. Zawsze tak na mnie działał. No, nie tylko tak, ale pracując razem nauczyłam się jednego. Zawsze miał jakiś plan i na ogół ten plan wypalał. W Barcelonie nam nie wyszło, ale to akurat było wynikiem kilku niesprzyjających wydarzeń. I niekorzystnego układu planet, jak mniemam.
Wyjechaliśmy na ulicę i skierowaliśmy się w stronę wybrzeża, do biura.
- Dlaczego mi się tak przyglądałaś? – zapytał nagle Gibbs. Cholera, jednak zauważył. Wzruszyłam ramionami.
- Może lubię na ciebie patrzeć? – mruknęłam.
- Nicky, bądź poważna – westchnął.
- A ty trochę wyluzuj. Nie myślałam, że straciłeś poczucie humoru…
- Poczucie humoru? – rzucił mi szybkie spojrzenie. – Miałem kiedyś coś takiego?
- Dawno temu…
Nic nie odpowiedział, tylko z powrotem wbił wzrok w drogę przed nami. I całe szczęście, bo tylko to nas uratowało. Czarny SUV pojawił się nagle, wyprysnął z bocznej uliczki i prawie wbił się w prawy bok naszego auta. Prawie, bo Gibbs jakimś cudem zdołał skręcić i ominął jego przedni zderzak dosłownie o włos.