Strony

czwartek, 12 stycznia 2017

Może powrót???

Witajcie Kochani.

Nie wiem, czy ktokolwiek tu jeszcze zagląda i strasznie mi wstyd, że nic nowego się nie pojawiło, ale... No własnie, ale. Brak mi one-shot'ów, które mogłabym tu umieścić. Całą energie i Wenę skupiam na Oldze (też idzie ciężko, ale i tak lepiej) oraz na wspólnych projektach z Chandni (nasze wspólne dzieci są bardzo wymagające i też jak po grudzie...). Owszem, oglądam nasze ukochane seriale, szukam inspiracji, ale obawiam się, że era twórczości one-shot'owej tudzież krótko-częściowej :) minęła bezpowrotnie. Chociaż jest kilku bohaterów, których przygody mogłabym kontynuować, to jednak cała Wena idzie na inne rzeczy.

No i rzeczywistość i codzienne życie też nie pomaga, bo notorycznie brakuje mi czasu.

Ale chciałabym to wszystko jakoś Wam zrekompensować. I przyszedł mi do głowy iście szatański pomysł. Powrót Alex. Ci z Was, którzy czytali blog "aboutNCIS" wiedzą, jak historia się zakończyła i że zarzekałam się, że to już absolutny koniec. Więc i tak, i nie.

Chciałabym odświeżyć ten blog. Czytałam ostatnio te zapiski i szczerze powiem - bardzo dużo można, a nawet trzeba tam poprawić. Wiadomo, z biegiem czasu nabierałam wprawy w pisaniu i te pierwsze, toporne nieco próby teraz mnie rażą :) Może jestem zbyt samokrytyczna, ale nic nie poradzę, że wiele rzeczy w tamtym opowiadaniu napisałabym inaczej. 

I dlatego pytam Was, moi Kochani, czy chcielibyście taki odświeżony blog o Alex i reszcie waszyngtońskiej świty poczytać. Od razu powiem, że rzecz polegałaby na odświeżeniu i poprawkach oraz rozwinięciu kilku wątków i postaci. I może wpleceniu nowych, któż wie. Wiadomo, że Wena bywa nieobliczalna :D Ja wiem, że to takie trochę odgrzewane kotlety, ale... Może wyjdzie z tego coś naprawdę fajnego. 

Czekam na Wasze opinie z niecierpliwością. Podsyłajcie swoje pomysły. Jak wiadomo, nic tak nie pomaga tworzyć jak aktywny udział czyteleników. Liczę na Was :D

Alexandretta


niedziela, 21 września 2014

Poważna sprawa - cz. IV

Mam wrażenie, że miało być dłużej, a tu mi tylko cztery części wyszły :D Ale przynajmniej nie będę Was trzymać w niepewności, jak ta waszyngtońska przygoda Olgi się skończy. Zatem przed Wami ostatnia porcja przygód naszej szalonej agentki. Mam nadzieję, że nie będzie rozczarowani :)

Zatem miłego czytania

Alexandretta    


***


        Musiałam przyznać, że moje słowa zrobiły na obu agentach odpowiednie wrażenie. Nie, że dobre. Ale odpowiednie. Dopiero po chwili dotarło do nich, co powiedziałam. I że nie żartuję.
- Zgłupiałaś? – G odezwał się pierwszy. – Przecież to szaleństwo, nie możesz…
- Callen, daj jej mówić – przerwał mu stanowczo Gibbs, który wyczuł  w moich słowach drugie dno.
- Dziękuję – skinęłam głową agentowi, po czym z powrotem usiadłam na kanapie. – W gruncie rzeczy to bardzo prosty plan. Będę tylko potrzebowała wsparcia ze strony NCIS i odrobiny filmowych rekwizytów…

            To było to. Musiałam zabić ambasadora. A raczej musiałam przekonać Kirkowa, że zabiłam ambasadora. Od tego zależało życie RJ. Przygotowania zaczęliśmy praktycznie od razu. Pierwszą rzeczą było skontaktowanie się z moim celem oraz przemycenie kilku agentów na teren ambasady tak, żeby ich obecność nie budziła podejrzeń. To była działka agencji. Drugą – rozpoznanie terenu, znalezienie najlepszego miejsca na dokonanie zamachu oraz przygotowanie odpowiedniego sprzętu. Tym zajęłam się osobiście. Równolegle agent McGee ściągał zapisy z monitoringu z godziny spotkania, szukając samochodów Kirkowa i jakiegokolwiek śladu RJ. Na jego znak czekał Callen, który będąc w zespole uderzeniowym, miał odbić mojego partnera, niezależnie od moich negocjacji z Wiktorem. Nad wszystkim czuwał Gibbs, niezbyt zadowolony, że na jego terenie szarogęsi się szalona agentka CIA.

            Zaparkowałam samochód i rozejrzałam się dookoła. Ulica wyglądała na pustą, ale tak właśnie miała wyglądać. Tylko w aucie kilkanaście metrów dalej ktoś siedział. Kirkow. Zgodnie z jego życzeniem poinformowałam go o dacie i miejscu zastrzelenia ambasadora. Pokrótce powiedziałam czego może się spodziewać, a on potwierdził, że jak tylko zobaczy trupa, poda mi gdzie znajdę RJ. Wiedziałam, że McGee wciąż go szuka, ale Kirkow był sprytny i tak oczywiste miejsca jak siedziba jego firmy, jego dom, apartament oraz wszystkie miejsca z nim związane nie wchodzą w rachubę. W tak zwanym międzyczasie, pomiędzy przygotowaniami, starałam się pomóc Timowi (darowaliśmy sobie „agentowanie” – tak było szybciej), ale niewiele wskórałam. Martwiłam się o mojego partnera, bałam się, że ludzie Kirkowa coś mu zrobią. I bałam się, że coś nie wyjdzie. G mnie uspokajał, ale z mizernym skutkiem. Dopiero kiedy wybiła „godzina zero” i ruszyliśmy na akcję, opanowałam się. W końcu nie byłam jakimś młodziakiem, byłam doświadczoną agentką, różne rzeczy już robiłam i w różnych sytuacjach byłam. Nie pierwszy raz musiałam kogoś odbić i nie pierwszy raz w tak nietypowy sposób.
            Nasz plan opierał się na codziennych rytuałach ambasadora. Biegał. Codziennie rano. Bardzo wcześnie rano, kiedy ulice były praktycznie puste. Z jednym ochroniarzem. Co prawda, uzbrojonym, ale nigdy nic nie jest do końca tak, jakbyśmy chcieli. W dodatku o całej sytuacji został poinformowany tylko i wyłącznie pan ambasador. Żeby wszystko się udało, nikt więcej nie mógł wiedzieć, bo ochrona i pracownicy ambasady musieli zareagować wiarygodnie. Dlatego też istniało ryzyko, że towarzysz mojego celu będzie chciał mnie zastrzelić tuż po tym, jak ja zrobię to samo z jego pracodawcą. Poprawiłam słuchawkę w uchu, sprawdziłam łączność i wysiadłam. Dokładnie w momencie, kiedy zza zakrętu sąsiedniej ulicy wyłonił się mój cel wraz z ochroną. Przyklękłam na jedno kolano poprawiając sznurówkę przy bucie i kątem oka upewniłam się, że ambasador się zbliża. Kiedy był w odpowiedniej odległości powoli podniosłam się, wyrwałam zza pazuchy broń i po prostu oddałam kilka strzałów. Siła, z jaką pociski uderzyły w klatkę piersiową mężczyzny spowodowała, że poleciał do tyłu i upadł, jednocześnie uderzając głową o chodnik. Zaszokowany ochroniarz spojrzał na mnie, po czym wyszarpnął z kabury broń. Nie czekałam aż zacznie strzelać, zrobiłam to pierwsza, tym razem celując nie w tors, a w nogę. Facet wrzasnął z bólu, kiedy pocisk przerył mu udo. Na szczęście dobrze wiedziałam, gdzie trzeba trafić, żeby unieszkodliwić przeciwnika i przy okazji zbytnio go nie poharatać. Nie miałam ochoty mieć na koncie niewinnego człowieka. Jakoś tak głupio. Ochroniarz upadł, odkopnęłam jego broń pod najbliższy samochód i rozejrzałam się dookoła, chcąc upewnić się, że Kirkow widział dokładnie całą akcję. Kiedy dostrzegłam jak kiwa głową, odwróciłam się na pięcie i błyskawicznie wskoczyłam do własnego auta. Odjechałam z piskiem opon, zrobiłam już swoje, teraz dalsze powodzenie tej akcji nie zależało ode mnie. Dostrzegłam jeszcze w lusterku, że samochód Wiktora też rusza oraz, że ochroniarz sięga po komórkę. Ambasador dalej leżał nieruchomo sprawiając wrażenie absolutnie martwego. Zgodnie z umową. Do moich uszu doszedł sygnał karetki pogotowia, więc uspokojona, skręciłam w najbliższa przecznicę. Moja komórka rozdzwoniła się chwilę później.
- Brawo – usłyszałam głos Kirkowa. Nie chciało mi się trzymać jej przy uchu, więc włączyłam tryb głośno mówiący. Również dlatego, żeby G mógł wszystko usłyszeć, bo przecież mikrofon działał świetnie. – Jestem pod wrażeniem…
- Mam to w dupie – przerwałam mu stanowczo. – Gdzie mój człowiek?
- Strasznie niecierpliwa jesteś – cmoknął z dezaprobatą. – Ale zadanie wykonałaś, więc wiedz, że ja też dotrzymuję umów – podał mi adres. Nie pasował do żadnego ze znanych nam miejsc z biografii Kirkowa. – To malutkie ranczo pod Waszyngtonem – dodał tonem wyjaśnienia.
- Po co mi to mówisz? – zdziwiłam się, wbijając adres do GPS i przyglądając się czerwonej linii, która wyznaczyła trasę.
- Chyba cię polubiłem, mała – roześmiał się. – Naprawdę jesteś niezła. Jakbyś znowu szukała roboty, daj znać…
- Pierdol się – warknęłam, ze złością uderzając w czerwoną słuchawkę. Niezbyt profesjonalnie, ale no cóż.
- Olga, za krótko – usłyszałam w uchu głos Callena. – Nie zdążyliśmy go namierzyć…
- Mało istotne – odparłam. – I tak go znajdę…
- Cholera, Olga – mój ukochany wydał się nieco zdenerwowany.
- G, przestań – syknęłam. – Dobrze wiesz, że to zrobię. Macie adres?
- Tak – ciężkie westchnienie Callena uświadomiło mi, że na razie zrezygnował z umoralniających pogaduszek. Jakby mało mi było takowych od Nathana.
- Dobrze. Spotkamy się na miejscu – wyciągnęłam z ucha słuchawkę. Znałam plan uderzenia i odbicia RJ, nie wiedziałam, co prawda, czego możemy spodziewać się miejscu, ale zarysy były. Więc tym bardziej musiałam się skupić, a marudzenie G tylko mi w tym przeszkadzało. Jeszcze raz spojrzałam na ekran GPS’a i znów skręciłam.

            Dojazd zajął mi prawie godzinę, co oznaczało, że równie dobrze Kirkow mógł się tam znaleźć wcześniej i na nas czekać. Dojeżdżając, z powrotem nawiązałam połączenie z G i resztą ekipy. Mój partner potwierdził, że w przypadku ambasadora wszystko poszło zgodnie z planem, karetka z Gibbsem jako lekarzem zabrała go w bezpieczne miejsce, a druga, tym razem prawdziwa, zajęła się ochroniarzem. Ambasador, oprócz siniaków na torsie, miał lekko rozbitą głowę, ale nie miał o to pretensji. Za to ochroniarz, kiedy dowiedział się szczegółów, wściekł się nieziemsko. Podobno wkurzyłam górę tym postrzałem, ale wszystko musiało wyglądać wiarygodnie, więc, o dziwo, żaden agent NCIS nie miał pretensji. Dostałam też od Tima zdjęcia satelitarne rancza, a cały zespół czekał na mnie w bezpiecznej odległości, wzmocniony o oddział AT.

            Zaparkowałam auto tuż za wozem Callena. Przesiadłam się i spojrzałam prosto w poważne oczy mojego partnera.
- Jak sytuacja? – zapytałam, ignorując ten wzrok i sprawdzając dodatkowe magazynki.
- Wszyscy na pozycjach, możemy wkroczyć w każdej chwili – G przewrócił oczami z rezygnacją. – Kirkowa tu nie ma, za to jest pięciu ochroniarzy.
- RJ?
- Zauważyliśmy wzmocnione straże przed jednym z pokoi – Callen pokazał mi zdjęcie rancza w podczerwieni. – Więc najprawdopodobniej to on – puknął palcem w czerwoną plamę. – Tu masz rozkład pomieszczeń – pokazał kolejną fotografię. Przyjrzałam się uważnie starając się zapamiętać układ korytarzy. Zamknęłam na chwilę oczy. – Gotowa? – usłyszałam ciche pytanie.
- Jak zawsze – odetchnęłam głęboko i popatrzyłam na niego.
- Na pewno? – wyglądał na zaniepokojonego.
- Na pewno – potwierdziłam. Sprawdziłam Sig’a i chwyciłam klamkę.
- Olga… – zatrzymał mnie, poczułam jego rękę tuż nad kolanem. – Nie szarżuj, dobrze?
- Nie mam takiego zamiaru – odpowiedziałam.
- Znam to spojrzenie – pokręcił głową. – Jesteś wściekła. Jak coś nie wyjdzie… wycofaj się. Proszę… - dodał, jakoś tak miękko.
- G – odwróciłam się i wzięłam jego twarz w swoje dłonie. – O co chodzi? Nie zachowujesz się normalnie…
- Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Nic mi nie będzie – zapewniłam go. Wbrew sobie, przyznaję. – Wejdę, zabiorę RJ, wkroczycie i zamkniecie wszystkich. A potem znajdę Kirkowa… - pocałowałam go szybko w usta i puściłam.
- I właśnie ten ostatni punkt twojego planu martwi mnie najbardziej – prychnął. – Na twój znak?
- Na mój znak – skinęłam głową i szybko wysiadłam.

            Ranczo faktycznie było niewielkie. Przeszłam bramę i skierowałam się w kierunku domu. Prowadziła do niego ścieżka i nie wierzyłam, że nie jest obstawiona. Byłam obserwowana, nie tylko przez ludzi z agencji. Czułam to. Takie charakterystyczne odczucie, kiedy wiesz, że lufa karabinu snajperskiego wycelowana jest dokładnie w twoją głowę. Podeszłam do drzwi, uniosłam rękę, żeby zapukać, ale dokładnie w tym momencie te się otworzyły. I stanął w nich Sasza.
- No proszę – odezwałam się pierwsza, nieco jadowicie. – Kirkow wyznaczył cię do pilnowania więźnia? Tak ci ufa? Czy to raczej zesłanie?
- Nie twój interes – odpowiedział Domarov. – Chodź – odsunął się, żebym mogła wejść. Nie przeszukał mnie, nie sprawdził, czy mam broń albo podsłuch. Nie spodobało mi się to. G chyba też nie, bo po raz kolejny usłyszałam w słuchawce, że mam być bardzo ostrożna. Sasza poprowadził mnie w głąb domu i zatrzymał się przed kolejnymi drzwiami. Jak na razie wszystko zgadzało się z planem budynku i zdjęciami, które uzyskaliśmy. Na nasz widok ochroniarze odwrócili się na pięcie i błyskawicznie zniknęli.
- Co oni? – zapytałam, zaskoczona. – Obstrukcji dostali? – zakpiłam. Ale wcale nie było mi do śmiechu. Coś się kroiło i zaczęłam się bać.
- Wykonują rozkazy – wyjaśni Sasza, chyba wbrew sobie. – Mieli się stąd zmyć zaraz po twoim przybyciu. Proszę – pchnął drzwi – Twój chłoptaś, cały i zdrowy…
Zajrzałam do środka i poczułam ogromną ulgę. RJ siedział na krześle, przywiązany do niego plastikowymi opaskami, zakneblowany, nieco sponiewierany, z wielką śliwką pod okiem i równie wielką na podbródku. A poza tym cały i zdrowy. Weszłam, jednocześnie sięgając po nóż, żeby go uwolnić. Jednak nagłe przerażenie w jego wzroku kazało mi się zatrzymać i odwrócić. W samą porę, żeby dostrzec zamierzającego się na mnie Saszę z długim i ostrym jak brzytwa szpikulcem do lodu. Odskoczyłam błyskawicznie, kiedy Domarov wykonał pchnięcie, ale i tak ostrze zahaczyło o moje ubranie, rozrywając je i przecinając skórę na żebrach. Syknęłam, bardziej z zaskoczenia niż z bólu i upuściłam swój nóż. Jednocześnie cofnęłam się o krok i kopnęłam go w goleń. Skrzywił się drwiąco i ponowił atak. Ale był na tyle przewidywalny, że bez problemu zrobiłam unik, złapałam go za nadgarstek i gwałtownie wykręciłam mu rękę, jednocześnie znów kopiąc go w nogę. Stęknął z bólu i założę się, że unieruchomione ramię zabolało zdecydowanie bardziej. Poprawiłam chwyt zmuszając go, żeby uklęknął, a potem tak mocno ścisnęłam mu nadgarstek, że nie miał wyjścia i szpikulec z głośnym brzękiem upadł na podłogę.
- Co chciałeś zrobić, Sasza? – wycedziłam wściekle. – Chciałeś mnie zabić? – wbiłam mu kolano w kark. - Na polecenie Kirkowa? Czy to twoja własna inicjatywa?
- Gówno cię to obchodzi – wystękał, usiłując się wyrwać.
- W sumie… masz rację – zgodziłam się z nim, po czym wyrwałam Sig’a z kabury i z całej siły walnęłam go w tył głowy. Jęknął głucho i zwiotczał, więc puściłam go, przez co zwalił się na posadzkę i znieruchomiał. – Co za skurwiel – wymamrotałam, podnosząc nóż i odcinając RJ od krzesła. Pierwsze co zrobił to pozbył się knebla, a ja w tym czasie uwolniłam go do końca.
- Kurwa mać!! – zaklął soczyście. – Olga, spierdalamy! – złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę drzwi.
- Co jest? – zdenerwowałam się od razu, bo jego reakcja nieco mnie zaskoczyła. Prędzej spodziewałam się rzucenia na szyję i radosnych uścisków.
- Zaminowali budynek! Twoje wejście uruchomiło odliczanie! – wykrzyczał, przyspieszając kroku i ciągnąc mnie za sobą. – Ta chałupka zaraz wyleci w powietrze, a my razem z nią, więc rusz tyłek, dziewczyno!
- Bravo Jeden, odwołaj ludzi! – zawołałam natychmiast do mikrofonu, biegnąc za RJ. – Zaminowali budynek, nie wkraczajcie! Powtarzam: nie wkraczajcie!
- Zrozumiałem, Bravo Dwa – pełna ulgi usłyszałam głos Callena. – Bravo Trzy odwołany, saperzy wezwani – kontynuował. Pełen profesjonalizm pomimo, że miał prawo się zdenerwować. – Wynoście się stamtąd jak najszybciej – dodał, już mniej profesjonalnie.
- Robi się – mruknęłam, wypadając z domu tuż za RJ i gnając za nim na złamanie karku. Wydostaliśmy się stamtąd dosłownie w ostatniej chwili, bo sekundę później powietrzem wstrząsnął huk eksplozji i budynek rozleciał się na kawałki, po czym jego resztki stanęły w płomieniach. Podmuch zmiótł nas na ziemię, siła wybuchu była tak duża, że mniejsze i większe fragmenty domku pofrunęły na wszystkie strony. Upadając, zdarłam sobie kolana i dłonie, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi, bo natychmiast zwinęłam się w kłębek, starając się chronić głowę. Co było doskonałym pomysłem, bo już po chwili pierwsze odłamki zasypały najbliższą okolicę. Poczułam uderzenie w ramię, kiedy coś większego spadło wprost na mnie, reszta na szczęście była znacznie mniejsza. Ogłuszona, usiłowałam się podnieść, ale mój błędnik stanowczo zaprotestował. Jęknęłam, zostając na czworakach i chowając głowę pomiędzy ramionami. W uszach mi huczało, bolał mnie zraniony bok, bolała mnie głowa, ale poza tym chyba wszystko było w porządku. Jak przez mgłę słyszałam wycie karetek i straży pożarnej, okrzyki agentów federalnych i dopiero po chwili dotarło do mnie, że obok mnie klęczy G i coś do mnie mówi. Ostrożnie uniosłam głowę, najpierw popatrzyłam na niego, a potem powoli się rozejrzałam. RJ miał podobną ilość szczęścia co ja, leżał kawałek dalej i też usiłował wstać.
- Jezu, Olga – dotarł do mnie głos Callena. – Nic ci nie jest? – pomógł mi usiąść, co przyjęłam z wdzięcznością.
- Nie wiem – wycharczałam, bo zaschło mi w gardle. – Chyba nie… - spojrzałam na swoje zdarte ręce, poczułam coś dziwnego na policzku, więc odruchowo potarłam go dłonią, kiedy znów na nią spojrzałam, była cała czerwona. – Szlag…
- Pokaż – G też to widział, odwrócił ostrożnie moją głowę i spojrzał. – Masz niewielką ranę na skroni, niezbyt głęboką, ale sporo krwawi – wyjaśnił. – Trzeba to opatrzyć – zadecydował i pomógł mi wstać. Trochę chwiejnym krokiem udałam się w kierunku parkującej właśnie karetki, Callen chciał iść ze mną, ale mu nie pozwoliłam.
- Sprawdź, co z RJ – poprosiłam cicho. Zawahał się, ale po chwili skinął głową i odszedł w stronę mojego wciąż gramolącego się partnera.

            Kilka minut później oboje siedzieliśmy w karetce pozwalając sanitariuszom się opatrzyć, starając się jednocześnie odpowiedzieć na pytania agentów NCIS. Saperzy sprawdzali resztę terenu, G konferował z kimś przez telefon, a Gibbs i panna David stali w otwartych drzwiach karetki i urządzali nam regularne przesłuchanie. W milczeniu słuchałam opowieści RJ o tym, jak dostał w łeb i obudził się w pokoju, przywiązany do krzesła. I o tym, jak był świadkiem zaminowania budynku oraz powstawania diabolicznego planu wysadzenia nas w powietrze. Zwłaszcza mnie.
- Szczególnie Sasza na to nalegał – RJ zwrócił się do mnie. – Chyba go wkurzyłaś tym szantażem w windzie. No i stracił przez ciebie w oczach Kirkowa, który do tej pory mu ufał…
- Jakże mi przykro – mruknęłam, krzywiąc się, bo akurat w tym momencie ratownik dezynfekował moje cięcie na żebrach. Na szczęście ostrze nie poczyniło zbytnich szkód, jedynie nacięło skórę.
- Ja myślę – prychnął nieco złośliwie mój partner. – Kirkow powiedział, że jak tego nie załatwi, to pożałuje.
- Tego? – uniosłam brwi. – Oj, nieładnie – cmoknęłam. – Zbiera się coraz więcej argumentów, żeby go… - zawahałam się. Nie mogłam przy agentach NCIS powiedzieć o odstrzeleniu poszukiwanego przez nich przestępcy. - … poszukać.
- Nie ściemniaj – odezwał się ironicznie Gibbs. – Jeśli go znajdziesz, to nie wyjdzie żywy z tego spotkania…
- I tu się mylisz, agencie Gibbs. Nie „jeśli”, tylko „kiedy” – uśmiechnęłam się na widok jego miny.
- Nie masz zamiaru odpuścić, prawda? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Masz jakieś wątpliwości? – zdziwiłam się.
- Mam wątpliwości co do sposobu w jaki to załatwisz – wyjaśnił. – A nie co do słuszności twojego postępowania…
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło – zakpiłam. – Czy to oznacza, że nie będziesz mi przeszkadzał?
- Nie – odpowiedział, rzucając mi niezbyt przychylne spojrzenie. – Ale dam ci fory…
- Rety, czuję się zaszczycona – wstałam, bo ratownik skończył swoja pracę.
- Nie powinnaś – skrzywił się. – Oficjalnie powinien was odstawić do Langley i jeszcze zrobić aferę, że mi weszliście w śledztwo.
- Gdyby nie my, byłbyś ze swoim śledztwem w czarnej dupie – zauważył przytomnie RJ. Chyba nie podobało mu się towarzystwo w jakim się znaleźliśmy, zwłaszcza milcząca panna David. Rzucał w jej kierunku ukradkowe spojrzenia i gdyby nie fakt, że lubił inny typ kobiet uznałabym, że ona po prostu mu się spodobała.
- Gdyby nie wy, zająłbym się prawdziwym podejrzanym, a nie zmyłkami – zripostował natychmiast.
- Fakt – przyznałam. – Trochę wam namieszaliśmy. Wybacz, ale to nie był nasz pomysł.
- Nie? A czyj? – zainteresowała się nagle agentka David. – Przypomina wasz sposób działania…
- Przeceniasz nasze skromne osoby – odparłam jadowicie. – To był zamysł góry, my tylko wykonywaliśmy rozkazy…
- I wysadzenie w powietrze kryjówki bandyty było w planach? – zapytała, równie złośliwie.
- To nie my, to oni – uśmiechnęłam się, kiwając brodą w stronę zatrzymanych ochroniarzy Kirkowa.
- To teraz i tak mało istotne – przerwał naszą sprzeczką Gibbs. – Jakie masz plany? – popatrzył na mnie uważnie.
- No właśnie – do naszej grupki podszedł Callen, chowając telefon. Najwyraźniej skończył już swoją konferencję. – Też bym chciał wiedzieć…
- Hmm – udałam, że się zastanawiam.
- Dobra – G uniósł ręce w poddańczym geście. – Chyba nie chcę wiedzieć…
- Chyba słusznie – podeszłam do niego bliżej. Brakowało mi jego dotyku, zapachu i ciepła jego ciała. Poza tym, przed kolejna akcją musiałam chociaż troszkę naładować baterie, a tylko przy G mi się to udawało.
- A ja bym chciał się dowiedzieć… - Gibbs spoglądał w zadumie, jak Callen łapie mnie w pasie i przyciąga do siebie. Chyba też się stęsknił.
- Nie lubisz niespodzianek, agencie Gibbs? – zapytałam najbardziej niewinnym tonem, jaki tylko umiałam z siebie wykrzesać.
- Uwierz mi, to nie jest dobry pomysł – odpowiedział mu jednocześnie G. Gibbs przyjrzał nam się uważnie, po czym kręcąc głową skinął na swoich ludzi i zaczęli się zbierać. – To jak? Zdradzisz mi coś? – spytał Callen cicho.
- Pytasz, jakbyś nie wiedział…
- Mogłem się spodziewać – westchnął. Wzruszyłam ramionami i pocałowałam go na pocieszenie. Miał ze mną ciężkie życie i że jeszcze nie zwariował należało zaliczyć do kategorii cudów.
- Ja ci mogę powiedzieć, jaki JA mam plan – odezwał się nagle RJ, przerywając nam. Zrobił to specjalnie, wiedziałam to. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc minę G.
- No, podziel się – zachęcił go Callen, z trudem hamując złość. Widziałam jak się stara tolerować obecność RJ w moim życiu i doceniałam to.
- Kupię sobie nowe auto – odpowiedział z rozmarzeniem w głosie. – Nowe, szybkie, sportowe, zajebiście głośne i koniecznie czarne…
- Poważna sprawa – zakpił w odpowiedzi G, przewracając oczami. Z trudem stłumiłam chichot, poprzestałam tylko na cichym parsknięciu. W sumie to nie był taki zły pomysł.
- Żebyś wiedział – RJ spojrzał na niego z urazą, na co Callen tylko wzruszył ramionami, chociaż minę miał jakby chciał pokazać mu język. Mężczyźni…
- A tak w zasadzie – przypomniała mi się jedna rzecz, o którą miałam zapytać G – Skąd się tutaj właściwie wziąłeś? – zapytałam.
- Gibbs mnie wezwał…
- Po co? – zdumiałam się.
- To było jedno śledztwo prowadzone tu i tam – wyjaśnił bez oporów. – Kirkow szukał snajpera również w LA, o czym doniósł nam jeden z moich informatorów…
- A dlaczego Sam z tobą nie przyjechał? – drążyłam uparcie, spoglądając na niego nieufnie. Coś mi tutaj nie pasowało.
- Stęskniłaś się za nim? – zakpił.
- Boże broń!– krzyknęłam. – Więc dlaczego? – naciskałam dalej.
- Bo gdyby Kirkow tutaj nikogo nie znalazł…
- …to Sam by się do niego zgłosił – weszłam mu w słowo. Skinął głową potakująco. – I tak coś mi tutaj nie pasuje, ale już ci odpuszczę – mruknęłam. Byłam zmęczona i chciałam odpocząć. RJ też nie wyglądał zbyt dobrze.
- Dzięki ci, o łaskawa – zakpił, uśmiechając się nieco złośliwie. W odpowiedzi pokazałam mu język. No cóż…

            Dorwaliśmy Kirkowa. Oczywiście, że dorwaliśmy, chociaż zajęło nam to trochę czasu. Ale za to dopracowaliśmy plan w najdrobniejszych szczegółach. I robota była czysta: wejście, strzał, wyjście. Żadnych strat własnych, żadnych ran, siniaków, nawet zadrapań. Byliśmy z siebie dumni. Wracaliśmy w naprawdę niezłych nastrojach. RJ przewiózł mnie swoim nowym, sportowym autem, niezwykle dumny z zakupu, a ja nie omieszkałam skrytykować jego nowego nabytku. Czyli standard. Nie spodziewaliśmy się żadnych kłopotów i przykrych niespodzianek. A już na pewno ja nie spodziewałam się tego, co zastałam po powrocie…

poniedziałek, 15 września 2014

Poważna sprawa - cz. III

            RJ przyleciał najbliższym lotem, co oznaczało, że już sześć godzin później odebrałam go z lotniska. Ucieszyłam się na jego widok, przyznaję, zawsze to lepiej mieć jakąś pomoc w postaci znajomego osiłka. Jadąc do hotelu streściłam mu, czego się dowiedziałam, dokładając informacje o Domarovie, byłym podwójnym agencie, który teraz pracował dla Kirkowa. Chyba jako ochroniarz albo koordynator ochrony
- Nieźle – mruknął RJ, kiedy skończyłam. – Zaczęliśmy od morderstw oficerów, teraz przeszliśmy do zlecenia zabójstwa rosyjskiego ambasadora. Na czym skończymy, na atomówce?
- Cholera wie, co Kirkow ma w zanadrzu – wzruszyłam ramionami. – To bogaty filantrop, może mieć najdziksze pomysły. Kto mu zabroni?
- Nie pocieszyłaś mnie, słonko.
- Nie miałam takiego zamiaru – prychnęłam.
- Tego ogona też nie masz zamiaru gubić? – zapytał ironicznie.
- To wsparcie – wyjaśniłam. – NCIS chce mieć oko na nasze działania…
- Nieufni jak zawsze – pokręcił głową. – To jaki mamy plan?

            Plan był prosty. Miałam wejść do gry zamiast Dorsona. Domarov miał mnie polecić jako najlepszego snajpera na zlecenie. I wcale nie najtańszego, oczywiście. Ale godnego zaufania. Miałam nadzieję, że Sasza okaże się na tyle przekonywujący, że Kirkow będzie zainteresowany moją ofertą. A kiedy uzyskam potwierdzenie celu i poznam szczegóły planu, zgarniemy wszystkich i będzie spokój. Ocalenie ambasadora i zapewnienie spokoju w relacjach z Moskwą były warte podjęcia tego ryzyka. Zresztą i tak nie mieliśmy innego wyjścia. Przekaz Simonsa był jasny. Zlikwidować ich wszystkich. Dostaliśmy plany budynku ambasady i jego najbliższej okolicy. Musieliśmy wiedzieć, jak to wszystko wygląda, żeby przygotować się do działania. I pozostało nam już tylko czekanie na telefon od Domarova.

            Który zadzwonił kilka godzin później. Odebrałam bez namysłu i w milczeniu wysłuchałam propozycji byłego agenta. Zresztą nie była zbyt skomplikowana. Podał tylko miejsce i godzinę spotkania. Resztę mieliśmy ustalić już w trakcie. Przekazałam te dane wszystkim zainteresowanym osobom, a konkretnie Gibbsowi, który miał się odpowiednio przygotować. Nie zdradził żadnych szczegółów, ale nie były mi one potrzebne. Wręcz przeciwnie, im mniej wiedziałam, tym lepiej, bo będę wtedy bardziej wiarygodna. Co nie zmieniało faktu, że i tak RJ miał mnie ubezpieczać. Nie żebym nie ufała agentom NCIS… No dobrze, nie znałam ich, nigdy jeszcze z nimi nie współpracowałam i wolałam dmuchać na zimne.

            Musiałam przyznać, że miejsce spotkania Kirkow wybrał idealne. Pusta, ukryta za zakolem rzeki plaża nie stwarzała możliwości podsłuchania. A o to chyba chodziło mu najbardziej. Podobnie było z zastawieniem pułapki. NCIS miało bardzo ograniczone możliwości. RJ również, ale wierzyłam, że coś wymyśli. Tak naprawdę poszliśmy na żywioł, bo Kirkow nie dał nam zbyt wiele czasu na opracowanie czegokolwiek i sprawdzenie tego miejsca. Nie lubiłam tak pracować, ale już dążyłam się przekonać, że w tej branży wszelkie plany są tylko umowne. I tak zawsze trzeba się dostosować do sytuacji. I ograniczała je tylko wyobraźnia podejrzanych. A ta potrafiła być nieograniczona.
Zostawiłam samochód kawałek od nabrzeża i weszłam na plażę. Jak spod ziemi pojawiły się dwa auta i stanęły za mną. Wysypała się z nich czwórka ochroniarzy solidnie zaopatrzonych w broń. I zapewne nie byli jedyni. Rozejrzeli się czujnie, a kiedy niczego nie dostrzegli, z wozu wysiadł Kirkow w towarzystwie Domarova. Obaj podeszli do mnie i zatrzymali się tuż obok.
- Więc to ty jesteś Olga – pierwszy odezwał się Kirkow, najpierw dokładnie zmierzywszy mnie wzrokiem.
- A ty jesteś Wiktor – zripostowałam. Skoro w ten sposób chciał ze mną rozmawiać, nie widziałam przeszkód. Jeśli przedtem nie byłam pewna, czy to zadziała, teraz już nie mogłam mieć wątpliwości. Musiałam być twarda i pewna siebie, inaczej nie wykonamy zadania.
- Taaa… Nawet niezła jesteś – stwierdził nagle. – Szasza mówił, że chcesz zastąpić Dorsona…
- Chcę – potwierdziłam.
- Dlaczego?
- Potrzebuję kasy – wzruszyłam ramionami. – Poza tym widziałam, że Dorsona aresztowało NCIS i do tej pory siedzi. A tobie się chyba spieszy…
- I dlatego mam tobie zlecić to zadanie? – zakpił. – Bo niezła dupa z ciebie, a Dorson siedzi?
- Jestem lepsza od Dorsona – odpowiedziałam. – Mam większe możliwości i nikt mnie tutaj nie zna. A już na pewno nie federalni albo policja.
- To ty tak twierdzisz…
- Słuchaj – spojrzałam na niego zimno. – Chciałam ci pomóc. Nie za darmo, oczywiście. Ale skoro nie jesteś przekonany, to oboje tracimy czas! – odwróciłam się, chcąc odejść.
- Spokojnie – Kirkow złapał mnie za ramię i zatrzymał. – Nie denerwuj się tak zaraz. Sasza cię polecił, a ja mu ufam w tych kwestiach. Przejdźmy się – zaproponował, biorąc mnie pod ramie i kierując w stronę rzeki. – Co już wiesz?
- Że to gruba ryba i trudny cel…
- Zgadza się – przytaknął. – Celem jest ambasador Rosji na Stany.
- Wysoko mierzysz – przystanęłam, obrzucając go uważnym spojrzeniem.
- Tylko tak można coś osiągnąć – pociągnął mnie dalej. – Nie obchodzi mnie jak to zrobisz. Ma być dokładnie i jak najszybciej.
- To będzie kosztować…
- Stać mnie, moja droga – roześmiał się. – Cena nie gra roli, bo zyski z usunięcia tego człowieka będą znacznie większe.
- Do kiedy? – zapytałam.
- Już mówiłem, jak najszybciej – odparł. – Ale nie później jak do końca tego tygodnia.
- To bardzo mało czasu – teraz byłam autentycznie zdumiona. – Muszę poznać jego plan dnia, zorganizować sobie odwrót i narzędzia…
- Szczegóły techniczne mnie nie interesują – przerwał mi. – Tylko rezultaty.
- Podwójna stawka – rzuciłam.
- Co??
- Podwójna stawka – powtórzyłam. – Mam mało czasu, a ty chcesz cudów. Za to się płaci.
- Widzę, że twarda z ciebie negocjatorka – zatrzymał się i popatrzył na mnie z uznaniem. – Ale zgoda. Lubię takie konkretne osoby…
- Świetnie – uśmiechnęłam się. – Kiedy dostanę kasę?
- Połowa przed, połowa po…
- Chyba żartujesz – roześmiałam się ironicznie. – Całość przed albo w ogóle się za to nie zabieram…
- A jaką będę miał gwarancję, że mnie nie wykiwasz? – zmrużył oczy.
- Moje słowo…
- Mam zaufać lasce, która zabija na zlecenie? Teraz ty żartujesz!
- Nie słuchasz. Albo tak, albo do widzenia – musiałam być stanowcza.
- Dwie trzecie przed, reszta po zadaniu – jeszcze próbował.
- Nie ma takiej opcji – pokręciłam głową.
- Blad’ – warknął, zły. - Dobrze – skrzywił się. - Kiedy chcesz forsę?
- Dam ci znać. Przygotuję plan, kiedy ambasador pożegna się z tym łez padołem i w ten sam dzień, przed akcją mi zapłacisz. Umowa stoi? – wyciągnęłam dłoń.
- Stoi – uścisnął mi rękę i dokładnie w tym momencie przy wejściu na plażę pojawił się RJ, z okazałym siniakiem na szczęce i lekko zgięty w pół, prowadzony przez silnie uzbrojonego małpoluda.  – Co jest, kurwa?? – nie puszczając mnie, Kirkow odwrócił głowę w stronę nadchodzących ochroniarzy. Otworzyłam szeroko oczy i zaklęłam w duchu. Coś poszło nie tak.
- Siedział w krzakach kawałek dalej i miał ze sobą to – odezwał się drugi małpolud jednocześnie pokazując na trzymany w ręce karabinek snajperski z lunetą.
- Kto to, kurwa, jest??
- Jest z nią – nagle odezwał się Sasza, pokazując mnie palcem.
- Co??? – Kirkow przypominał teraz rozjuszonego byka. Szarpnęłam się, chcąc uwolnić dłoń, ale wzmocnił uścisk. – Jest z tobą??
- Nie znam go – warknęłam. Tak naprawdę byłam przerażona tym nagłym pojawieniem się RJ, który miał mnie przecież tylko ochraniać z daleka. Jak go znaleźli?? I Sasza… Dupek i tchórz!
- Nie? – Wiktor popatrzył na mnie przeciągle. – Zabijcie go!
- Nie! – zaprotestowałam gwałtownie. Nie miałam zamiaru na to pozwolić nawet, jeśli oznaczało spalenie całej akcji. Znów się szarpnęłam, tym razem mocniej, udało mi się wyrwać rękę, ale poślizgnęłam się na tym cholernym mokrym piasku i z pluskiem wylądowałam w wodzie. Nie spodziewałam się, że tutaj jest aż tak głęboko, zanurzyłam się dosyć porządnie w lodowatej cieczy i na moment straciłam wszystkich z oczu. A potem usłyszałam strzały i kiedy się wynurzyłam, zobaczyłam odjeżdżające auta. Za to wokół zaroiło się od agentów NCIS. Podniosłam się na nogi i dokładnie rozejrzałam. Nigdzie nie było RJ.

            Leżałam na kanapie w domu Gibbsa, przykryta grubym kocem po czubek głowy i z trudem tłumiłam szczękanie zębami. Nie miałam pojęcia jak się tutaj znalazłam i ile już czasu minęło od tego niefortunnego spotkania nad rzeką. Wiedziałam jedno: muszę coś zrobić, żeby wyciągnąć RJ z łap tego mafioza. Muszę coś zrobić, żeby uratować mojego partnera. Przecież nie mogłam go tam zostawić, prawda? Byłam przerażona i zła. Czułam przymus działania, a jednocześnie nie miałam siły nawet ruszyć palcem. Powieki ciążyły mi, jakby były z ołowiu, chociaż wcale nie chciało mi się spać. Było mi zimno i cała się trzęsłam mimo, że koc rozgrzewał mnie aż do czerwoności. Wiedziałam co to znaczy. Bałam się. Że znów będę winna czyjeś śmierci. Śmierci agenta.
- Długo już tak leży? – usłyszałam nagle cichy głos G, dochodzący od strony kuchni. Skąd on się tutaj wziął?
- Od czasu jak tylko ją przywiozłem – rozpoznałam Gibbsa. – Chyba jest w szoku…
- Co się stało?
- Wpadła do rzeki i nieco przemarzła…
- Wiesz, że nie o to pytam – w głosie Callena usłyszałam zmęczenie. Pewnie zjawił się tutaj najszybciej jak mógł i prosto z lotniska. Po co Gibbs go wzywał??
- Wiem. Czytałeś raport? – G chyba musiał skinąć głową potwierdzająco, bo Gibbs kontynuował po chwili. – To znasz obraz sytuacji. Kirkow chciał odstrzelić tego jej partnera, ale mu nie pozwoliła. Jednak tak niefortunnie zadziałała, że wpadła do rzeki…
- Co z RJ? – zainteresował się Callen.
- Jak go Kirkow zabierał, to jeszcze żył…
- Dobrze powiedziane: „jeszcze” – G wydał mi się nieco zdenerwowany.
- Myślisz, że go zabije?
- Myślę, że Kirkow będzie chciał wymienić RJ za ambasadora…
- Tak naprawdę to nasza jedyna szansa, żeby dorwać tą grupę – zauważył Gibbs. – Ona się zgodzi na ten układ? – cudownie, teraz funkcjonowałam jako „ona”
- Nie znasz Olgi – prychnął w odpowiedzi G. – Zrobi wszystko, żeby wyciągnąć swojego partnera. Dlatego wolałbym, żeby zrobiła to według jakiegoś planu, a nie na  żywioł, wkurwiona i zła.
- Aż tak?
- Gibbs, uwierz mi. Nie chcesz być po złej stronie, kiedy ona działa…
Słuchałam ich z lekkim niedowierzaniem. Nie brzmieli jak zatroskani i zmartwieni agenci. Raczej jakby mieli już gotowy plan działania. Nie podobało mi się to, ale Callen miał rację. Zrobię wszystko, żeby znaleźć i wyciągnąć RJ.
- Bardziej martwi mnie coś innego – usłyszałam znów G. – Jeśli jemu coś się stanie… Nie wiem, jak Olga zareaguje…
- Tak go lubi? – zakpił Gibbs, wyraźnie to słyszałam.
- To mało istotne – warknął Callen. – Nie chcę, żeby znów jej się coś takiego przytrafiło. Za dużo już przeszła, za dużo ludzi z jej otoczenia zginęło, ludzi, którzy wiele dla niej znaczyli… Teraz mogłaby się już nie podnieść. Mimo, że ma mnie i zawsze może zadzwonić do Nathana…
- Do Cartera?? – zdumiał się Gibbs.
- Wiesz, Carter to specyficzny człowiek… Ale jest dla niej jak brat. Marudzi, zrzędzi, dokucza, ale bardzo jej pomógł… ostatnio… I mimo całej mojej sympatii do niego, wolałbym, żeby spotykali się w jakiś spokojniejszych okolicznościach.
- Rozumiem…
Tą niezwykle interesującą rozmowę przerwał nam dźwięk mojego telefonu. A ja poczułam się jakbym dostała nagle prądem w tyłek, bo poderwałam się gwałtownie, zrzucając z kanapy poduszkę. Złapałam aparat i natychmiast odebrałam.
- Mamy twojego kumpla – usłyszałam w słuchawce głos Kirkowa. – Załatw ambasadora, to puścimy go żywego…
- Mam w to uwierzyć? – wycedziłam, od razu wściekła.
- Nie masz wyjścia, moja droga – sarknął Wiktor. – Albo to, albo wyłowisz go sobie z rzeki…
- Dobrze – zgodziłam się. – Jak to załatwimy?
- Powiedz, kiedy go odstrzelisz. Zobaczę, że ginie, wypuszczę chłopaka…
- Mam dzwonić na ten numer?
- Tak – potwierdził i się rozłączył. No żesz kurwa mać!!
- To był Kirkow? – za mną stanął G.
- Wasze pobożne życzenia się ziszczają – prychnęłam. – Mam załatwić ambasadora, wtedy wypuszczą RJ…
- Wierzysz mu? – Callen uniósł brwi. Nawet słowem nie skomentował, że słyszałam ich dyskusję.
- Ani trochę. Kirkow co otworzy gębę, to kłamie.
- Wiesz, że zrobimy wszystko, żeby go wyciągnąć? – zapytał, patrząc na mnie uważnie. – Żywego – dodał, szybko, widząc moją minę.
- Wiem, G – westchnęłam. – Ale i tak się boję… - jęknęłam. Przyciągnął mnie do siebie, więc od razu się w niego wtuliłam.
- Damy radę – wyszeptał. – Nie takie rzeczy już robiliśmy…
- I to mnie właśnie przeraża – wymamrotałam. – Że znów musimy robić…
- Chyba nie chcesz się poddać? – odsunął się lekko i popatrzył mi w oczy.
- Nigdy – odparłam stanowczo.
- No, teraz mówisz jak ty – zaśmiał się. – Ta terapia za bardzo cię chyba odmienia, zaczynam się bać.
- Boi to niech się Kirkow – rzuciłam wojowniczo. – Mam zamiar go dorwać…
- A masz już plan? – zainteresował się.
- Oczywiście – prychnęłam. – Zamierzam zabić ambasadora…

poniedziałek, 8 września 2014

Poważna sprawa - cz. II

            Agenci zaprowadzili mnie do ich biura, gdzie poznałam pozostałą dwójkę: agent DiNozzo (ten żigolak) i agent Dorneget (zakręcony blondynek). Jedno biurko nadal było puste i zastanawiałam się, gdzie jest jego właściciel.
- Nasz szef, Gibbs, wkrótce się tutaj zjawi – DiNozzo odpowiedział na nie zadane pytanie podążając za moim spojrzeniem. – Coś załatwia…
- Tony, ona naprawdę nie musi tego wiedzieć – zwróciła mu uwagę, nieco opryskliwie, agentka David.
- Zivo, chcę tylko być uprzejmym – Tony wzruszył ramionami, rzucając mi spojrzenie typu: kobiety… Przy okazji dowiedziałam się jak piękna pani ma na imię. Ziva. Zatem Mossad, zdecydowałam po namyśle.
- Nie musi pan – wtrąciłam się.
- Tony – poprawił mnie, lekko się uśmiechając. Chyba obrał taktykę „dobrego gliniarza”.
- Olga – mruknęłam. – Co macie ciekawego?
Nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, kiedy od strony windy ktoś nadszedł i usłyszałam znajomy głos.
- Olga Lenkov! Tego się nie spodziewałem…
- Bo ja nie należę do przyjemnych niespodzianek. Sieję zamęt i zniszczenie, pamiętasz? – zareagowałam natychmiast jadowicie. Sam mi to niedawno powiedział. – Ianto, miło cię widzieć…
- Kłamczucha – parsknął Shardiff, podchodząc bliżej. – Ale pamięć masz dobrą. Jakieś problemy? – obrzucił resztę agentów nieco znaczącym spojrzeniem.
- Ależ skąd – zaprzeczyłam. – Pełna współpraca…
- Cieszę się – objął mnie delikatnie w pasie, jakby mówił „uważajcie, ona jest pod moją opieką”, po czym, puściwszy mi oczko, odszedł korytarzem. Zostawiając za sobą zaskoczonych agentów ze zdziwionymi minami. W tym również mnie. Czyżby kolejna „opatrznościowa” interwencja Nathana? Zdecydowanie, dzieciak za dużo sobie pozwalał.
- Znasz Barrowmanna? – pierwsza głos odzyskała David.
- Można tak powiedzieć – rzuciłam lakonicznie. Czy znałam? Trudne pytanie. Shardiff był pierwszym człowiekiem, któremu obszernie i z detalami opowiedziałam o moim pobycie u Callahana. O biciu, przypalaniu, wykręcaniu rąk, miażdżeniu palców. O bliźnie na plecach, po kontakcie z wielkim nożem. I o drugiej, na prawym udzie, która powstała po przeoraniu mnie śrubokrętem. I zszyciu rany bez znieczulenia, „na żywca”. O znęcaniu się fizycznym i psychicznym. O podtapianiu, wieszaniu i jeszcze kilku innych metodach wydobycia ze mnie informacji. O moich błaganiach, krzykach, płaczu i bólu, który czułam wszędzie. Zrobiłam to podczas naszego sparingu, sama nie wiem dlaczego. Ale ulżyło mi. Mówiłam i mówiłam, a on nie przerywał. Nie pytał, nie komentował, tylko słuchał. A kiedy skończyłam, kazał wziąć dupę w troki i wracać do walki. Nie dał mi forów. I nie wygrałam. Nie wygrałam z nim, ale pokonałam swój strach i ból. Pobiłam moje wspomnienia i chociaż wciąż ze mną były i wciąż mi przeszkadzały, to były trochę mniej straszne. – Może wracajmy do sprawy… - zaproponowałam, odrywając się od wspomnień. – Jakie mieliście zadanie?
- Złapać Dorsona na gorącym uczynku – wyjaśnił Tony. – Dostaliśmy wytyczne…
- Złapać Dorsona? –zdziwiłam się. – Zaraz, mnie Dorson nie interesuje, chcę jego klienta.
- To jakiś posłaniec rosyjskiej mafii, pionek, który i tak nas nigdzie nie zaprowadzi – wtrącił się McGee. – Poza tym jest ktoś jeszcze, ktoś, kto monitoruje komputer Dorsona i to on może być ważniejszy…
- Jezu, nie wierzę, że to się dzieje – jęknęłam, siadając na blacie biurka mitycznego szefa zespołu. – To są oficjalne informacje?
- Tak – potwierdził McGee. – Dlatego podpięliśmy się pod sprzęt Dorsona…
- Darujcie sobie – przerwałam mu.
- Co?? – David spojrzała na mnie ze złością. – Niby dlaczego mamy przerywać śledztwo w takim momencie?
- Bo komputer Dorsona monitoruje CIA – wyjaśniłam. – Doskonale wiemy, co miał na dysku. Nic istotnego. A ten pionek rosyjskiej mafii – spojrzałam krzywo na komputerowca-geniusza – Ten pionek to albo jego klient, albo przedstawiciel klienta. Miał mu podać, kto będzie celem!
Agenci popatrzyli na mnie najpierw ze zdziwieniem, potem z wściekłością, a potem wybuchli. Zaczęli krzyczeć wszyscy naraz, trochę im się nie dziwiłam, bo w końcu nikt nie lubi jak się z niego robi idiotę. Ale, na litość boską, to nie była moja wina! Najwyraźniej przepływ informacji pomiędzy agencjami mocno kulał. A raczej nie było go wcale. W tym rejwachu ledwo usłyszałam, że mój telefon znów zaczął dzwonić. Wyciągnęłam go z kieszeni i odebrałam. – G, to naprawdę nie jest dobry moment… - nie wiem, czy mnie usłyszał, w każdym razie ja nie usłyszałam, co mówi do mnie. Wkurzyłam się. – Hej! – ryknęłam. Federalni zamilkli i popatrzyli na mnie nieprzychylnie. – Zamknąć się – zakomenderowałam stanowczo i wróciłam do rozmowy. – G, to naprawdę nie jest dobry moment… - powtórzyłam, ale mi przerwał. Przez chwilę słuchałam, co ma mi do powiedzenia. – Dobrze – rzuciłam tylko i się rozłączyłam. Obecnie nie byliśmy na etapie czułych rozmówek i jeszcze czulszych pożegnań.
- Znam tylko jednego agenta, którego imieniem jest litera… - zaczęła ta cała David obrzucając mnie uważnym spojrzeniem.
- Ja również – za naszymi plecami rozległ się stanowczy męski głos. Błyskawicznie się odwróciłam. Postawny, siwowłosy mężczyzna stał za przepierzeniem i patrzył na mnie z kpiącą ciekawością swoimi stalowo-niebieskimi oczyma. – Olga Lenkov jak mniemam?
- Znamy się? – zapytałam, marszcząc czoło. Nie przypominałam sobie tej postaci.
- Nie. Agent specjalny Gibbs – przedstawił się. – Dyrektor Vance przekazał mi, że dołączasz do śledztwa…
- Podobno – mruknęłam.
- Dobrze – skinął głową, podchodząc bliżej. – McGee, daj co mamy – rozkazał. – A ty zabieraj tyłek z mojego biurka – dodał, siadając na swoim miejscu. Więc przeniosłam się na pierwsze wolne krzesło.

            Okazało się, że materiały zebrane przez agentów NCIS nieco odbiegają od moich wiadomości. Głównie w sferze podejrzanego.
- Dorson wyszedł przez zupełny przypadek. – tłumaczyłam. – Ktoś zaczął bliżej przyglądać się ostatnim zabójstwom różnej maści oficerów w różnych zakątkach świata. Pozornie nie miały wspólnego mianownika, mało tego, różniło je praktycznie wszystko. Łączyło jedno: służbowa podróż Dorsona dokładnie w miejsce morderstwa lub najbliższą okolicę w określonym czasie. Zebrano dowody wystarczające na posadzenie agenta.
- Dlaczego nie aresztowano go od razu? – David nie była zbytnio przekonana o słuszności tej teorii.
- Bo objawił się nowy klient. W dodatku zaznaczył, że zadanie będzie bardzo trudne, bo cel znajduje się na terenie rosyjskiej ambasady. Ale żeby dowiedzieć się szczegółów, musieliśmy pozwolić na spotkanie i przekonać się, kto jest zleceniodawcą. Albo jego wysłannikiem.
- Nie wiedzieliście tego? – zdziwił się Tony.
- Nie. To był pierwszy kontakt – wyjaśniłam. – Nie wiedzieliśmy z kim, bo email wysłany był z darmowego konta, jakie może założyć sobie każdy…
- Które nie wymaga podania żadnych danych – dokończył McGee.
- Dokładnie. Owszem, namierzyliśmy komputer, ale znajdował się w niewielkiej kafejce, bez monitoringu.
- Dlatego monitorowaliście jego komputer? – Ziva dalej była nieufna.
- Tak – odpowiedziałam. – Wiedząc, kto jest zleceniodawcą można pokusić się o wyznaczenie celów.
- Jaki był plan? – zapytał Tony.
- Zobaczyć, kto to w ogóle jest, a potem… - wzruszyłam ramionami.
- Ogon? – domyślił się McGee.
- Można tak powiedzieć – odparłam ostrożnie. Nie do końca taki był plan, ale nie mogłam oficjalnie przyznać się, że my nie śledzimy po to, żeby zbierać dowody i aresztować delikwenta. Tylko po to, żeby go zlikwidować.
- Mamy kontakt Dorsona – Gibbs odezwał się pierwszy raz od początku tej dyskusji. – Chcesz z nim pogadać?
- Nie – pokręciłam głową. – Widział jak mnie aresztowaliście, to może mi pomóc, nie będzie podejrzewał, że jestem agentką… - gładko skłamałam. Znałam tego człowieka, a on znał mnie i wiedział kim jestem. Ale i tak musiałam się z nim rozmówić.
- To twój plan? – Gibbs uniósł brwi. – Chcesz go przekonać, że jesteś od Dorsona?
- Coś w tym stylu… - uśmiechnęłam się lekko.
- Gówniany plan – prychnęła pod nosem agentka David. Chyba mnie nie polubiła.
- Innego nie mam – warknęłam. – Wy też nie…
- Dobrze – Gibbs dość nieoczekiwanie się zgodził. – Wypuścimy go, a ty wkroczysz. Będziemy cię obserwować, a w miarę możliwości wspierać.
- Świetnie – wstałam. – Kiedy zaczynamy? – wcale nie miałam zamiaru pozwolić im, żeby mnie obserwowali albo wspierali. Mogli mi tylko przeszkodzić w imię głupich sentymentów.
- Od razu – zdecydował, ruszając w stronę pokoju przesłuchań. Skinął na mnie dłonią. Poszłam za nim, w końcu co mi szkodziło. – Trochę o tobie słyszałem, agentko Lenkov…
- Chyba niezbyt dobre rzeczy, sądząc po twojej minie – prychnęłam. Rzeczywiście, nie był zbyt zachwycony.
- Różne – odparł lakonicznie. – Nie lubię jak się nami gra…
- Też tego nie lubię, ale akurat teraz nie miałam wyjścia – uznałam, że agent zasługuje na chociaż małe wyjaśnienie.
- Nie zamierzasz robić żadnego ogona, prawda? – popatrzył na mnie bystro.
- Nie – pokręciłam głową. – Tak naprawdę to jeszcze do końca nie wiem, co zamierzam zrobić. Przede wszystkim muszę poznać cel, potem będę się zastanawiać.
- Wiesz… - Gibbs popatrzył na mnie w zamyśleniu. – Nie chciałbym dzwonić do Callena, żeby przekazać mu, że coś ci się stało albo, że zniknęłaś bez wieści. Więc nie spieprz tego, ok.?
- Nie zamierzam – odparłam, lekko zaskoczona. – Skąd taka troska?
- Bo widziałem co się z nim działo ostatnim razem – wyjaśnił. – I widziałem ile zamieszania wprowadziła tamta akcja…
- Dużo wiesz – mruknęłam, zaskoczona. – Murmańsk…
- Dużo – zgodził się ze mną, przerywając mi. – Nie chcę znać szczegółów.
- Więc o co chodzi? – zapytałam, może nieco zbyt agresywnie.
- Nie chciałbym znowu mieszać się do niczyich spraw. A już zwłaszcza Icarusa
- To ty?? – spojrzałam z niedowierzaniem. – To ty zorganizowałeś spotkanie G i Nathana?? – skinął głową. – G wspominał, że w kontakcie pomógł mu przyjaciel, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek cię poznam. Chyba powinnam podziękować…
- Nie – odparł. – Zrobiłem to dla Callena, bo wiem, jak mu zależało. Mam nadzieję, że nie będę musiał powtarzać tego doświadczenia – ruszył korytarzem, zostawiając mnie samą.
- Ja również! – zawołałam, a potem poszłam w kierunku windy. Nie miałam zamiaru wyjaśniać agentowi, że teraz sytuacja była zupełnie inna, a ja miałam swojego anioła stróża.

            Ja i mój „tajemniczy klient” do kabiny wsiedliśmy równocześnie. Wiedziałam, że Gibbs nas obserwuje, więc z wszelkimi działaniami wstrzymałam się do momentu, aż drzwi za nami cicho się zasunęły. Kiedy winda ruszyła, odwróciłam się bez namysłu, jedną ręką wciskając przycisk „stop”, a drugą wyciągając z kabury broń. Facet spojrzał na mnie nieco zaskoczony, nie spodziewał się chyba takiego powitania. Sądził, że rzucę mu się na szyję? Przygniotłam go do ściany i  przyłożyłam lufę do skroni.
- Aleksander Domarov – wymówiłam powoli. – Dawno się nie widzieliśmy…
- Dawno – przytaknął, mrużąc oczy. – Nic się nie zmieniłaś…
- Jak zawsze komplemenciarz – puściłam go, odsuwając się nieco, ale nie chowając Sig’a. – Dla kogo tym razem pracujesz?
- Na pewno nie dla was i nie mam zamiaru znowu zaczynać – odpyskował. – Interesuje cię kto jest zleceniodawcą? – zmarszczył brwi, przypatrując mi się uważnie.
- Nie zrozumiałeś mnie, Sasza – wycedziłam. – Ja nie chcę umowy o współpracę i na wyłączność. Chce wiedzieć, kogo reprezentujesz.
- I myślisz, że ci powiem??
- Z przestrzelonym kolanem każdy gada – wzruszyłam ramionami i odbezpieczyłam pistolet, kierując lufę w stronę jego nogi.
- Jaja sobie robisz?
- Nigdy, Sasza – uśmiechnęłam się. – Powiem, że mnie zaatakowałeś i się broniłam – dodałam. – Kto?
- Zabiją mnie – mruknął.
- JA cię zabiję – warknęłam. – Kto, do cholery?
- Kirkow…
- Wiktor Kirkow?? – osłupiałam. – Ten handlarz dziełami sztuki i diamentami? Ten dobroczyńca ubogich i uciśnionych? – zakpiłam.
- On – potwierdził. – Miałem mu znaleźć kogoś, kto jest w stanie odstrzelić ambasadora…
- Pierdolisz – nie wytrzymałam. – Ambasadora Rosji na Stany??
- Kurwa, Olga, czego nie rozumiesz? – wkurzył się Domarov. – Przeszkadza mu w interesach, to chce się go pozbyć. Stać go.
- Super – w głowie natychmiast pojawił mi się plan działania. – Powiesz mu, że Dorson okazał się spalony i masz najlepszego kandydata w tym kraju…
- Niby kogo? – zdumiał się.
- Niby mnie, ciołku – prychnęłam. – Umówisz nas na spotkanie…
- Oszalałaś?? Jak się wyda, oboje zginiemy.
- Sasza i tak kiedyś zginiemy, więc co za różnica? – popatrzyłam na niego z politowaniem. – Zresztą, jak dobrze zagrasz to się nie wyda. Tylko nas umów, resztą sama się zajmę.
- Wariatka!
- Wal się – uruchomiłam windę i schowałam broń. – Jak mnie sprzedasz, dopadnę cię, pamiętaj o tym. Tu masz mój numer – wyciągnęłam z kieszeni kurtki długopis i napisałam mu ciąg liczb na wewnętrznej stronie dłoni.
- Nie dasz rady jak będziesz martwa – prychnął, przyglądając się cyferkom.
- Nic się nie bój, jakoś to załatwię – uśmiechnęłam się nieco złowieszczo. – Czekam na telefon.
- Niech to szlag! Ty nie żartujesz?? – pokręciłam głową przecząco. - Jesteś jeszcze gorsza niż kiedyś! – drzwi się rozsunęły i Sasza wysiadł. Zrobiłam to samo. - Zadzwonię – popatrzył na mnie z rozpaczą i wściekłością, po czym ruszył w kierunku szlabanów. Odprowadziłam go wzrokiem, a gdy zniknął za zakrętem, znów sięgnęłam po telefon. Krótka wiadomość i RJ mógł czuć się zaproszony na bal do Waszyngtonu. A potem wybrałam znajomy numer. – Hej, G – odezwałam się, kiedy mój partner odebrał. – Poznałam Gibbsa.
- O – Callen wydał się lekko zaskoczony. – I jak?
- Kazał mi zabierać tyłek ze swojego biurka…
- Ten tyłek-marzenie?? Nie wierzę – zaśmiał się.
- Najwyraźniej nie zrobił na nim takiego wrażenia jak na tobie…
- Niemożliwe – czułam jak G uśmiecha się pod nosem. – Twój tyłek zawsze robi wrażenie.
- Tęsknię…
- To jakaś nowość – prychnął Callen. – Dostałaś czymś ciężkim w głowę? – zainteresował się.
- Spadaj – mruknęłam. – Ja tu się staram wnieść trochę uczucia i romantyzmu w nasz związek, a ty mi się pytasz, czy nie oberwałam…
- Sama przyznasz, że to dość nietypowe jak na ciebie – zauważył przytomnie.
- No dobra – poddałam się. – To było dziwne, przyznaję. Nie oberwałam, zostałam aresztowana przez NCIS i dołączyłam do śledztwa.
- To wiele wyjaśnia – mruknął po sekundzie ciszy. – Rozumiem, że pomiędzy aresztowaniem, a dołączeniem jest jakaś interesująca historia? – chyba usłyszałam rozbawienie w jego głosie.
- Jak zawsze, słonko – odparłam jadowicie.
- Cudownie – normalnie widziałam jak się krzywi. – Nie zmuszaj mnie do podróży do DC, mam dużo pracy. I uważaj na siebie, dobrze?
- Wezwałam RJ…
- Cholera. Nie przypuszczałem, że to kiedykolwiek powiem, ale to dobrze – aż przystanęłam zdumiona.
- Dobrze się czujesz?
- Mimo wszystko wolę, żeby miał na ciebie oko – wyjaśnił. – Jako całość – dodał pospiesznie. - Bo czasami zbyt dużo uwagi poświęca poszczególnym częściom twojego ciała – uniosłam brwi słysząc te słowa. Oszalał? - Muszę kończyć. Pa.
- Pa – odpowiedziałam, trochę oszołomiona, do głuchej już słuchawki. Wiedziałam o czym G mówił, w końcu ślepy by zauważył jak RJ wgapia się w mój tyłek, a co tu mówić o agencie federalnym. Ale i tak słowa Callena mnie zaskoczyły. Pierwszy raz uznał obecność mojego partnera przy mnie za wręcz pożądaną. Teraz dopiero zrobiło się interesująco.

piątek, 5 września 2014

Poważna sprawa - cz. I

I oto jest - Olga w Waszyngtonie :D Wymieszałam wszystkich ze wszystkimi, odnajdziecie tu wielu znajomych :D Mam nadzieję, że się spodoba. Dziękuję Chandni za możliwość użyczenia bohaterów.

Miłej lektury.

Alexandretta

***

            Waszyngton. Nie przepadałam za tym miastem, może dlatego, że wiązały się z nim niezbyt przyjemne wspomnienia. Ze względu na klimat też bardziej odpowiadało mi Los Angeles. No i ze względu na G. Ale moja praca wymuszała konieczność odwiedzania różnych miejsc i DC było właśnie takim punktem na mojej mapie podróży. Kolejnym. Tym razem byłam sama. RJ został w Kalifornii, skąd monitorował moje poczynania i miał zamiar wkroczyć do akcji zaraz po moim sygnale. Z prostego względu, że sama mniej rzucałam się w oczy niż w towarzystwie rosłego Latynosa. Od kilku dni byłam cieniem pewnego mężczyzny. A konkretniej: pracownika ONI. Nazywał się Fred Dorson i dwa tygodnie temu, zupełnie przypadkiem okazało się, że dorabia sobie jako zabójca na zlecenie. Nie został zdjęty przez służby federalne od razu z prostego powodu. Ktoś miał dla niego zlecenie na terenie jednej z ambasad. Dokładniej: rosyjskiej. Do niczego więcej, póki co, nie doszło, ale facet został otoczony dyskretną obserwacją, która przynajmniej na razie, obejmowała jedynie urządzenia elektroniczne. Laptop, komórka, komputer w pracy, konta internetowe, programy i hasła dostępu, nawet zegarek. Tak, zegarek również. W dobie dzisiejszego postępu technicznego nie można było zlekceważyć tego istotnego elementu, w posiadaniu którego był praktycznie każdy człowiek na ziemi. Dobrze wiedziałam o czym mówię, w końcu sama posiadałam takie cudeńko. Mojego G-Shocka miałam zawsze przy sobie i pilnowałam go jak oka w głowie. Nigdy nie wiadomo, co czai się wewnątrz pozornie zwykłego czasomierza. Pilnowałam go, ponieważ nadal nie wiedzieliśmy nic o jego zleceniodawcy. A bez tego aresztowanie Dorsona było zupełnie bezcelowe. Łatwe, ale bezcelowe. Mieliśmy na niego tyle haków i dowodów, że wsadzenie go nie przedstawiało żadnego problemu. Mnie interesował człowiek, z którym nasz agent miał się spotkać, tutaj, na miejscu. To o niego mi chodziło. Potrzebowaliśmy zleceniodawcy. I celu. Nie zamierzaliśmy dopuścić, żeby doszło do jakiegokolwiek zabójstwa z udziałem amerykańskiego agenta. Zwłaszcza, gdy to on miał być wykonawcą. Dlatego sprawa trafiła do Ósemki. SecNav dobrze wiedział, że nie zawahamy się użyć wszelkich dostępnych metod i środków, aby dowiedzieć się kto jest w to wszystko zamieszany. I, oczywiście, powstrzymać ich. W każdy możliwy sposób.

            Poprawiłam się na siedzeniu i uważnie rozejrzałam. Dorson miał umówione spotkanie w knajpie naprzeciwko. Przyjechał tu, zaparkował, ale nie wysiadł z wozu. Ja też nie zamierzałam, bo nie miałam zamiaru się ujawniać. Nie mógł mnie zobaczyć, wystarczył mi namiar GPS oraz przekształcenie jego komórki, z którą się nie rozstawał, w mikrofon. Teraz, dzięki mojemu smartfonowi oraz słuchawce w uchu, dokładnie wiedziałam z kim rozmawia i o czym. Dlatego nie spieszyłam się, żeby opuszczać auto i pokazywać się komukolwiek. Moją uwagę przyciągnął granatowy sedan zaparkowany kilka aut dalej. I drugi, bliźniaczo podobny, po drugiej stronie ulicy. No cóż, gdybym była agentem federalnym i gdybym pilnowała swojego podejrzanego, to wybrałabym do obserwacji któreś z tych dwóch miejsc. A ponieważ oni nigdy nie pracują w pojedynkę, nawet nie w parach, tylko w zespołach, spokojnie mogłam przyjąć, że zajęli oba. Ja nie musiałam mieć czystego kontaktu wzrokowego, więc mój wóz stał w miejscu, gdzie nie rzucał się w oczy i gdzie raczej nie spodziewano się jakiejkolwiek czujki. Nie martwiłam się ich obecnością. Zresztą, nie byłby to pierwszy raz, kiedy jedna agencja wkraczała w śledztwo drugiej. Zwłaszcza FBI w tym celowało. Co prawda, byłam tu półoficjalnie, nawet mniej niż pół, ale mój plan miał taką opcję, jak wkroczenie federalnych.

            Dorson w końcu zdecydował się wysiąść, więc rozparłam się wygodniej i poprawiłam słuchawkę w uchu. Przedstawienie czas zacząć? Oby. Nie uszło mojej uwagi, że z jednego z sedanów wysiadł wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu, o ciemnym włosach i wyglądzie włoskiego żigolaka. Całkiem niezłe ciacho, biorąc pod uwagę, że był federalnym. Ciekawe, która agencja tym razem? Facet wszedł do knajpy, znikając mi z widoku, a ja dalej wsłuchiwałam się w odgłosy restauracji. Szuranie odsuwanego krzesła poderwało mnie natychmiast, bo przecież Dorson już usiadł.

 Opuściłam auto i udałam się na mały spacerek. Przeszłam obok knajpy, ostentacyjnie spoglądając na zegarek i zaglądając jednocześnie do środka. Nie od razu dostrzegłam Dorsona, więc tupiąc ze zniecierpliwieniem, przeszłam raz jeszcze. Dopiero teraz zobaczyłam mój obiekt. Siedział w narożniku, przodem do sali, natomiast jeśli chodzi o jego rozmówce, to widziałam tylko plecy. I na pewno nie były to plecy agenta federalnego, który zajmował stołek przy barze. Zastanowiła mnie znajoma sylwetka towarzysza mojego celu, chyba gdzieś już taką widziałam, ale no cóż, w ciemności wszystkie koty są czarne, a wszyscy agenci podobni przez te cholerne płaszcze. Co było dziwne, mężczyźni nie rozmawiali. Wróć, rozmawiali, ale jeden z nich najwidoczniej miał przy sobie jakiś zagłuszacz. Czyli  z podsłuchiwania nici. Więc nie zostało mi nic innego jak wrócić do samochodu, przeparkować się i poczekać, aż kontakt Dorsona zechce opuścić lokal. Spojrzałam jeszcze raz na zegarek, kopnęłam ze złością niewielki kamyk i odpuściłam. Wskoczyłam do wozu, odpaliłam go i już chciałam odjeżdżać, kiedy ktoś zastukał w szybę obok mojej głowy. Jęknęłam, dostrzegając złotą blachę odznaki, a po chwili legitymację służbową. Zgasiłam silnik i otworzyłam okno.
- Tak? – zapytałam uprzejmie, choć niecierpliwie.
- Proszę wysiąść z auta – usłyszałam stanowcze polecenie wydane kobiecym głosem. Nie widziałam twarzy agentki, ale od razu dostrzegłam jej towarzysza stojącego kawałek dalej.
- O co chodzi? – nie miałam czasu na spotkania z władzami.
- Proszę wysiąść – jeszcze bardziej stanowczo.
- Proszę powiedzieć o co chodzi – nie ustępowałam, wychylając się lekko. Błąd, odsłoniłam kaburę z Sig’iem
- NCIS! – kobieta też to dostrzegła, bo w oknie pojawiła się lufa pistoletu. – Ręce za okno!
- Szlag – jęknęłam, wykonując polecenie. Agentka otworzyła drzwiczki i wyciągnęła mnie na zewnątrz, błyskawicznie odwróciła i skuła. A potem równie sprawnie obszukała, wyciągając mi z kieszeni telefon, a z kabury broń. Nawet nie mogłam jej się dokładniej przyjrzeć.
- McGee – rzuciła mu mojego smatfona, co przyjęłam z niepokojem. – Zajmij się tym!
- Tylko nie upuść! – zawołałam, czując się jak w jakiejś czeskiej komedii. – To droga zabawka! – facet zignorował moje okrzyki i schował telefon do kieszeni. – Chcę poświadczenie, że go macie – zaprotestowałam.
- Pójdziesz z nami – paniusia stanowczym ruchem pchnęła mnie w kierunku jednego z sedanów. Akurat w samą porę, abym zobaczyła jak włoski żigolak wyprowadza z knajpy mój obiekt. A jego towarzysz, blondynek sprawiający wrażenie nieco zakręconego i strasznie podnieconego, jego rozmówcę. Teraz miałam okazję zobaczyć jego twarz i prawie zatrzymałam się ze zdumienia. Znałam go. On mnie też poznał, ale widząc moją minę, prawie niezauważalnie pokręcił głową. 

            Pokój przesłuchań. Zwyczajny, mogłabym rzec. Stół, krzesła, kamera w rogu, wielkie lustro zamiast jednej ściany. Nie podobało mi się tutaj z prostego względu: nie miałam czasu na siedzenie i czekanie, musiałam uruchomić RJ i przekazać mu, kto pojawił się w grze. A nie mogłam tego zrobić mając skute ręce i nie posiadając telefonu! W pewnym momencie drzwi do pomieszczenia otworzyły się i do środka weszła para agentów, która mnie tu przywiozła. Kobieta była bardzo pewna siebie, o ciemnych włosach i ciemnej karnacji. Poruszała się niczym kot, miękko i sprężyście, usiadła na jednym z wolnych krzeseł i na blacie przed sobą położyła szarą teczkę. Mężczyzna był szczupły, właściwie chudy, miał bystre spojrzenie, długie palce i lekko zgarbione plecy, świadczące o sporej ilości czasu spędzanym przed komputerem. Zajął drugie krzesło i zaczął mi się w milczeniu przyglądać.
- Agentka David, agent McGee – przedstawiła ich kobieta. Po czym otworzyła teczkę, wyjęła z niej zadrukowaną, pojedynczą kartkę i przesunęła ją w moją stronę. Z kartki spoglądało na mnie moje zdjęcie. – Olga Lenkov…
- Mam potwierdzić identyfikację? – uniosłam brwi.
- Nie. Identyfikację już przeprowadziliśmy na podstawie odcisków palców – odparła agentka. – Zastanawiające jest, że w pani aktach prawie nic nie ma, a reszta informacji jest tak chroniona, że nasi najlepsi specjaliści nie mogą się tam dostać – jej słowom towarzyszyło kiwnięcie głową agenta McGee. Zapewne to jego miała na myśli.
- Chce mi pani powiedzieć, że próbowaliście się dostać do akt oznaczonych jako „ściśle tajne”? – w moim głosie zabrzmiała kpina. – Udam, że tego nie słyszałam…
- Kim pani jest? – kobieta zignorowała mój komentarz.
- Tam jest wszystko napisane – brodą pokazałam kartkę.
- CIA… Chyba nie wolno wam działać na terenie Stanów? Czy coś się w tej kwestii zmieniło? – teraz w jej głosie była kpina.
- Nic się nie zmieniło – odparłam.
- Co to jest Sektor 8? – po sekundzie padło kolejne pytanie. Wiedziałam, że w końcu ten temat się pojawi.
- Tajna jednostka, która ma znacznie większe uprawnienia – wyjaśniłam, z lekkim uśmieszkiem. – Nam również nie wolno działać na terenie kraju – dodałam. Złośliwie, przyznaję. – Ale czasami to robimy, zwłaszcza, przy tak wysokiej stawce…
- Czyli?
- Przykro mi, nie jestem upoważniona, żeby dzielić się moją wiedzą z kimkolwiek poza własnym szefem…
- Co to jest? – wtrącił się mężczyzna, kładąc na stole mojego smartfona.
- Telefon, nie widać? – zdziwiłam się.
- To nie jest zwykły telefon. Nie idzie się do niego dostać…
- Ups, agencie McGee… - spojrzałam na niego ironicznie. Co za ludzie. – Chyba udam, że tego też nie słyszałam…
- Proszę przestać kpić – warknęła David. – To poważna sprawa, a pani przeszkadzała nam w śledztwie.
- Ja nie zajmuję się niepoważnymi sprawami – odpyskowałam. – Jak już coś sprawdzacie, to sprawdzajcie dokładnie i do końca. A do telefonu nie idzie się dostać, bo ma specjalne zabezpieczenia chroniące przed nieuprawnionym wejściem – zwróciłam się do faceta. Mówiłam prawdę. Cacko od Nathana reagowało tylko na właściciela. A konkretniej na odcisk palca osoby, do której aparat został przypisany. Odcisk odblokowywał ekran, pozwalał odebrać połączenie, ale dostanie się do menu głównego wymagało wpisania specjalnego kodu. Każda próba ingerencji przez podłączenie go do komputera i próbowanie złamania zabezpieczeń powodowała przesłanie do centrali Icarusa sygnału alarmowego. Po czym następowała jego weryfikacja, porównanie lokacji telefonu z aktualnym zadaniem, a przed wysłaniem ekipy taktycznej, próba dodzwonienia się. Po trzecim nieodebranym połączeniu wysyłano zespół sprawdzający, a gdy ten potwierdzał niebezpieczeństwo, do akcji wkraczał jeden z najbliższych zespołów taktycznych. Nathan wytłumaczył mi to bardzo dokładnie i chociaż wyglądało na skomplikowane, sprawdzało się doskonale. Jakoś do tej pory nie miałam okazji się o tym przekonać. Więc teraz może być ten pierwszy raz…  
- Przed odebraniem połączenia też? – padło następne pytanie.
- Też – skinęłam głową. – Ile ich już było?
- Dwa…
- Niech to… - zmełłam w ustach przekleństwo. – To zaraz będzie trzecie… - jakby na potwierdzenie moich słów telefon rozdzwonił się. Agenci popatrzyli na niego nieco zaskoczeni, ja się skrzywiłam. Miałam mało czasu. I coraz gorsze zdanie o agentach federalnych. I miałam zamiar im to zdanie zaprezentować.
- Następnym razem skujcie podejrzanego na plecach – prychnęłam, machając ręką z wiszącą na przegubie parą kajdanek, po czym wolną dłonią złapałam brzęczący smartfon i szybko odcisnęłam kciuk po ekranie. Zszokowani agenci spojrzeli najpierw na mnie, potem na kajdanki i poderwali się z krzeseł, jednocześnie sięgając po broń. – Wszystko pod kontrolą, Nate – rzuciłam do słuchawki, unosząc drugą rękę w poddańczym geście. Tudzież uspokajającym.
- Jesteś na Navy Yard? – usłyszałam rozbawiony głos Nathana. No tak, pod kontrolą w moich ustach nie brzmiało zbyt przekonywująco.
- Tak. Małe nieporozumienie z agentami NCIS…
- Mam interweniować?
- Nie potrzebuję niańki, słonko…
- Jasne – prychnął i się rozłączył.
- Już – powoli i delikatnie odłożyłam telefon, po czym uniosłam ręce do góry. – Uwierzcie mi, nie chcielibyście, żebym NIE odebrała…
- Co to, do cholery, jest?? – agentka David straciła cierpliwość. – I kim TY jesteś??
- Olga Lenkov, CIA, Sektor 8 – przedstawiłam się uprzejmie. – Tyle musi wam wystarczyć…
- I wystarczy – drzwi pokoju przesłuchań otworzyły się nagle i do pomieszczenia wszedł postawny Murzyn w garniturze. Dyrektor Leon Vance. Pamiętałam go z poprzedniej wspólnej sprawy i on pewnie też mnie kojarzył. – Dostałem właśnie dziwny telefon z pewnej organizacji…
- Kurczę – opuściłam ręce, ale natychmiast podniosłam je z powrotem, bo agenci wcale nie schowali broni. – Nathan jest zbyt… opiekuńczy – wyjaśniłam.
- Rzekłbym, że ma lekką paranoję, ale nie mnie to oceniać. David, McGee, agentka Lenkov dołączy do śledztwa. Proszę zapoznać ją z wszystkimi zebranymi materiałami. I schowajcie te spluwy – dodał z niesmakiem, po czym wyszedł.