Mam wrażenie, że miało być dłużej, a tu mi tylko cztery części wyszły :D Ale przynajmniej nie będę Was trzymać w niepewności, jak ta waszyngtońska przygoda Olgi się skończy. Zatem przed Wami ostatnia porcja przygód naszej szalonej agentki. Mam nadzieję, że nie będzie rozczarowani :)
Zatem miłego czytania
Alexandretta
***
Musiałam przyznać, że moje słowa zrobiły
na obu agentach odpowiednie wrażenie. Nie, że dobre. Ale odpowiednie. Dopiero
po chwili dotarło do nich, co powiedziałam. I że nie żartuję.
-
Zgłupiałaś? – G odezwał się pierwszy. – Przecież to szaleństwo, nie możesz…
-
Callen, daj jej mówić – przerwał mu stanowczo Gibbs, który wyczuł w moich słowach drugie dno.
-
Dziękuję – skinęłam głową agentowi, po czym z powrotem usiadłam na kanapie. – W
gruncie rzeczy to bardzo prosty plan. Będę tylko potrzebowała wsparcia ze
strony NCIS i odrobiny filmowych rekwizytów…
To było to. Musiałam zabić
ambasadora. A raczej musiałam przekonać Kirkowa, że zabiłam ambasadora. Od tego
zależało życie RJ. Przygotowania zaczęliśmy praktycznie od razu. Pierwszą
rzeczą było skontaktowanie się z moim celem oraz przemycenie kilku agentów na
teren ambasady tak, żeby ich obecność nie budziła podejrzeń. To była działka
agencji. Drugą – rozpoznanie terenu, znalezienie najlepszego miejsca na
dokonanie zamachu oraz przygotowanie odpowiedniego sprzętu. Tym zajęłam się
osobiście. Równolegle agent McGee ściągał zapisy z monitoringu z godziny
spotkania, szukając samochodów Kirkowa i jakiegokolwiek śladu RJ. Na jego znak
czekał Callen, który będąc w zespole uderzeniowym, miał odbić mojego partnera,
niezależnie od moich negocjacji z Wiktorem. Nad wszystkim czuwał Gibbs, niezbyt
zadowolony, że na jego terenie szarogęsi się szalona agentka CIA.
Zaparkowałam samochód i rozejrzałam
się dookoła. Ulica wyglądała na pustą, ale tak właśnie miała wyglądać. Tylko w
aucie kilkanaście metrów dalej ktoś siedział. Kirkow. Zgodnie z jego życzeniem
poinformowałam go o dacie i miejscu zastrzelenia ambasadora. Pokrótce
powiedziałam czego może się spodziewać, a on potwierdził, że jak tylko zobaczy
trupa, poda mi gdzie znajdę RJ. Wiedziałam, że McGee wciąż go szuka, ale Kirkow
był sprytny i tak oczywiste miejsca jak siedziba jego firmy, jego dom,
apartament oraz wszystkie miejsca z nim związane nie wchodzą w rachubę. W tak
zwanym międzyczasie, pomiędzy przygotowaniami, starałam się pomóc Timowi
(darowaliśmy sobie „agentowanie” – tak było szybciej), ale niewiele wskórałam.
Martwiłam się o mojego partnera, bałam się, że ludzie Kirkowa coś mu zrobią. I
bałam się, że coś nie wyjdzie. G mnie uspokajał, ale z mizernym skutkiem.
Dopiero kiedy wybiła „godzina zero” i ruszyliśmy na akcję, opanowałam się. W
końcu nie byłam jakimś młodziakiem, byłam doświadczoną agentką, różne rzeczy
już robiłam i w różnych sytuacjach byłam. Nie pierwszy raz musiałam kogoś odbić
i nie pierwszy raz w tak nietypowy sposób.
Nasz plan opierał się na codziennych
rytuałach ambasadora. Biegał. Codziennie rano. Bardzo wcześnie rano, kiedy
ulice były praktycznie puste. Z jednym ochroniarzem. Co prawda, uzbrojonym, ale
nigdy nic nie jest do końca tak, jakbyśmy chcieli. W dodatku o całej sytuacji
został poinformowany tylko i wyłącznie pan ambasador. Żeby wszystko się udało,
nikt więcej nie mógł wiedzieć, bo ochrona i pracownicy ambasady musieli
zareagować wiarygodnie. Dlatego też istniało ryzyko, że towarzysz mojego celu
będzie chciał mnie zastrzelić tuż po tym, jak ja zrobię to samo z jego
pracodawcą. Poprawiłam słuchawkę w uchu, sprawdziłam łączność i wysiadłam.
Dokładnie w momencie, kiedy zza zakrętu sąsiedniej ulicy wyłonił się mój cel
wraz z ochroną. Przyklękłam na jedno kolano poprawiając sznurówkę przy bucie i
kątem oka upewniłam się, że ambasador się zbliża. Kiedy był w odpowiedniej
odległości powoli podniosłam się, wyrwałam zza pazuchy broń i po prostu oddałam
kilka strzałów. Siła, z jaką pociski uderzyły w klatkę piersiową mężczyzny
spowodowała, że poleciał do tyłu i upadł, jednocześnie uderzając głową o
chodnik. Zaszokowany ochroniarz spojrzał na mnie, po czym wyszarpnął z kabury
broń. Nie czekałam aż zacznie strzelać, zrobiłam to pierwsza, tym razem celując
nie w tors, a w nogę. Facet wrzasnął z bólu, kiedy pocisk przerył mu udo. Na
szczęście dobrze wiedziałam, gdzie trzeba trafić, żeby unieszkodliwić
przeciwnika i przy okazji zbytnio go nie poharatać. Nie miałam ochoty mieć na
koncie niewinnego człowieka. Jakoś tak głupio. Ochroniarz upadł, odkopnęłam
jego broń pod najbliższy samochód i rozejrzałam się dookoła, chcąc upewnić się,
że Kirkow widział dokładnie całą akcję. Kiedy dostrzegłam jak kiwa głową,
odwróciłam się na pięcie i błyskawicznie wskoczyłam do własnego auta.
Odjechałam z piskiem opon, zrobiłam już swoje, teraz dalsze powodzenie tej
akcji nie zależało ode mnie. Dostrzegłam jeszcze w lusterku, że samochód
Wiktora też rusza oraz, że ochroniarz sięga po komórkę. Ambasador dalej leżał
nieruchomo sprawiając wrażenie absolutnie martwego. Zgodnie z umową. Do moich
uszu doszedł sygnał karetki pogotowia, więc uspokojona, skręciłam w najbliższa
przecznicę. Moja komórka rozdzwoniła się chwilę później.
-
Brawo – usłyszałam głos Kirkowa. Nie chciało mi się trzymać jej przy uchu, więc
włączyłam tryb głośno mówiący. Również dlatego, żeby G mógł wszystko usłyszeć,
bo przecież mikrofon działał świetnie. – Jestem pod wrażeniem…
-
Mam to w dupie – przerwałam mu stanowczo. – Gdzie mój człowiek?
-
Strasznie niecierpliwa jesteś – cmoknął z dezaprobatą. – Ale zadanie wykonałaś,
więc wiedz, że ja też dotrzymuję umów – podał mi adres. Nie pasował do żadnego
ze znanych nam miejsc z biografii Kirkowa. – To malutkie ranczo pod
Waszyngtonem – dodał tonem wyjaśnienia.
-
Po co mi to mówisz? – zdziwiłam się, wbijając adres do GPS i przyglądając się
czerwonej linii, która wyznaczyła trasę.
-
Chyba cię polubiłem, mała – roześmiał się. – Naprawdę jesteś niezła. Jakbyś
znowu szukała roboty, daj znać…
-
Pierdol się – warknęłam, ze złością uderzając w czerwoną słuchawkę. Niezbyt
profesjonalnie, ale no cóż.
-
Olga, za krótko – usłyszałam w uchu głos Callena. – Nie zdążyliśmy go
namierzyć…
-
Mało istotne – odparłam. – I tak go znajdę…
-
Cholera, Olga – mój ukochany wydał się nieco zdenerwowany.
-
G, przestań – syknęłam. – Dobrze wiesz, że to zrobię. Macie adres?
-
Tak – ciężkie westchnienie Callena uświadomiło mi, że na razie zrezygnował z
umoralniających pogaduszek. Jakby mało mi było takowych od Nathana.
-
Dobrze. Spotkamy się na miejscu – wyciągnęłam z ucha słuchawkę. Znałam plan
uderzenia i odbicia RJ, nie wiedziałam, co prawda, czego możemy spodziewać się
miejscu, ale zarysy były. Więc tym bardziej musiałam się skupić, a marudzenie G
tylko mi w tym przeszkadzało. Jeszcze raz spojrzałam na ekran GPS’a i znów
skręciłam.
Dojazd zajął mi prawie godzinę, co
oznaczało, że równie dobrze Kirkow mógł się tam znaleźć wcześniej i na nas
czekać. Dojeżdżając, z powrotem nawiązałam połączenie z G i resztą ekipy. Mój
partner potwierdził, że w przypadku ambasadora wszystko poszło zgodnie z
planem, karetka z Gibbsem jako lekarzem zabrała go w bezpieczne miejsce, a
druga, tym razem prawdziwa, zajęła się ochroniarzem. Ambasador, oprócz siniaków
na torsie, miał lekko rozbitą głowę, ale nie miał o to pretensji. Za to
ochroniarz, kiedy dowiedział się szczegółów, wściekł się nieziemsko. Podobno
wkurzyłam górę tym postrzałem, ale wszystko musiało wyglądać wiarygodnie, więc,
o dziwo, żaden agent NCIS nie miał pretensji. Dostałam też od Tima zdjęcia
satelitarne rancza, a cały zespół czekał na mnie w bezpiecznej odległości,
wzmocniony o oddział AT.
Zaparkowałam auto tuż za wozem
Callena. Przesiadłam się i spojrzałam prosto w poważne oczy mojego partnera.
-
Jak sytuacja? – zapytałam, ignorując ten wzrok i sprawdzając dodatkowe
magazynki.
-
Wszyscy na pozycjach, możemy wkroczyć w każdej chwili – G przewrócił oczami z
rezygnacją. – Kirkowa tu nie ma, za to jest pięciu ochroniarzy.
-
RJ?
-
Zauważyliśmy wzmocnione straże przed jednym z pokoi – Callen pokazał mi zdjęcie
rancza w podczerwieni. – Więc najprawdopodobniej to on – puknął palcem w
czerwoną plamę. – Tu masz rozkład pomieszczeń – pokazał kolejną fotografię.
Przyjrzałam się uważnie starając się zapamiętać układ korytarzy. Zamknęłam na
chwilę oczy. – Gotowa? – usłyszałam ciche pytanie.
-
Jak zawsze – odetchnęłam głęboko i popatrzyłam na niego.
-
Na pewno? – wyglądał na zaniepokojonego.
-
Na pewno – potwierdziłam. Sprawdziłam Sig’a i chwyciłam klamkę.
-
Olga… – zatrzymał mnie, poczułam jego rękę tuż nad kolanem. – Nie szarżuj,
dobrze?
-
Nie mam takiego zamiaru – odpowiedziałam.
-
Znam to spojrzenie – pokręcił głową. – Jesteś wściekła. Jak coś nie wyjdzie…
wycofaj się. Proszę… - dodał, jakoś tak miękko.
-
G – odwróciłam się i wzięłam jego twarz w swoje dłonie. – O co chodzi? Nie
zachowujesz się normalnie…
-
Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało.
-
Nic mi nie będzie – zapewniłam go. Wbrew sobie, przyznaję. – Wejdę, zabiorę RJ,
wkroczycie i zamkniecie wszystkich. A potem znajdę Kirkowa… - pocałowałam go
szybko w usta i puściłam.
-
I właśnie ten ostatni punkt twojego planu martwi mnie najbardziej – prychnął. –
Na twój znak?
-
Na mój znak – skinęłam głową i szybko wysiadłam.
Ranczo faktycznie było niewielkie.
Przeszłam bramę i skierowałam się w kierunku domu. Prowadziła do niego ścieżka
i nie wierzyłam, że nie jest obstawiona. Byłam obserwowana, nie tylko przez
ludzi z agencji. Czułam to. Takie charakterystyczne odczucie, kiedy wiesz, że
lufa karabinu snajperskiego wycelowana jest dokładnie w twoją głowę. Podeszłam
do drzwi, uniosłam rękę, żeby zapukać, ale dokładnie w tym momencie te się
otworzyły. I stanął w nich Sasza.
-
No proszę – odezwałam się pierwsza, nieco jadowicie. – Kirkow wyznaczył cię do
pilnowania więźnia? Tak ci ufa? Czy to raczej zesłanie?
-
Nie twój interes – odpowiedział Domarov. – Chodź – odsunął się, żebym mogła
wejść. Nie przeszukał mnie, nie sprawdził, czy mam broń albo podsłuch. Nie
spodobało mi się to. G chyba też nie, bo po raz kolejny usłyszałam w słuchawce,
że mam być bardzo ostrożna. Sasza poprowadził mnie w głąb domu i zatrzymał się
przed kolejnymi drzwiami. Jak na razie wszystko zgadzało się z planem budynku i
zdjęciami, które uzyskaliśmy. Na nasz widok ochroniarze odwrócili się na pięcie
i błyskawicznie zniknęli.
-
Co oni? – zapytałam, zaskoczona. – Obstrukcji dostali? – zakpiłam. Ale wcale
nie było mi do śmiechu. Coś się kroiło i zaczęłam się bać.
-
Wykonują rozkazy – wyjaśni Sasza, chyba wbrew sobie. – Mieli się stąd zmyć
zaraz po twoim przybyciu. Proszę – pchnął drzwi – Twój chłoptaś, cały i zdrowy…
Zajrzałam
do środka i poczułam ogromną ulgę. RJ siedział na krześle, przywiązany do niego
plastikowymi opaskami, zakneblowany, nieco sponiewierany, z wielką śliwką pod
okiem i równie wielką na podbródku. A poza tym cały i zdrowy. Weszłam,
jednocześnie sięgając po nóż, żeby go uwolnić. Jednak nagłe przerażenie w jego
wzroku kazało mi się zatrzymać i odwrócić. W samą porę, żeby dostrzec zamierzającego
się na mnie Saszę z długim i ostrym jak brzytwa szpikulcem do lodu. Odskoczyłam
błyskawicznie, kiedy Domarov wykonał pchnięcie, ale i tak ostrze zahaczyło o
moje ubranie, rozrywając je i przecinając skórę na żebrach. Syknęłam, bardziej
z zaskoczenia niż z bólu i upuściłam swój nóż. Jednocześnie cofnęłam się o krok
i kopnęłam go w goleń. Skrzywił się drwiąco i ponowił atak. Ale był na tyle
przewidywalny, że bez problemu zrobiłam unik, złapałam go za nadgarstek i
gwałtownie wykręciłam mu rękę, jednocześnie znów kopiąc go w nogę. Stęknął z
bólu i założę się, że unieruchomione ramię zabolało zdecydowanie bardziej.
Poprawiłam chwyt zmuszając go, żeby uklęknął, a potem tak mocno ścisnęłam mu
nadgarstek, że nie miał wyjścia i szpikulec z głośnym brzękiem upadł na
podłogę.
-
Co chciałeś zrobić, Sasza? – wycedziłam wściekle. – Chciałeś mnie zabić? –
wbiłam mu kolano w kark. - Na polecenie Kirkowa? Czy to twoja własna
inicjatywa?
-
Gówno cię to obchodzi – wystękał, usiłując się wyrwać.
-
W sumie… masz rację – zgodziłam się z nim, po czym wyrwałam Sig’a z kabury i z
całej siły walnęłam go w tył głowy. Jęknął głucho i zwiotczał, więc puściłam go,
przez co zwalił się na posadzkę i znieruchomiał. – Co za skurwiel –
wymamrotałam, podnosząc nóż i odcinając RJ od krzesła. Pierwsze co zrobił to
pozbył się knebla, a ja w tym czasie uwolniłam go do końca.
-
Kurwa mać!! – zaklął soczyście. – Olga, spierdalamy! – złapał mnie za ramię i
pociągnął w stronę drzwi.
-
Co jest? – zdenerwowałam się od razu, bo jego reakcja nieco mnie zaskoczyła.
Prędzej spodziewałam się rzucenia na szyję i radosnych uścisków.
-
Zaminowali budynek! Twoje wejście uruchomiło odliczanie! – wykrzyczał,
przyspieszając kroku i ciągnąc mnie za sobą. – Ta chałupka zaraz wyleci w
powietrze, a my razem z nią, więc rusz tyłek, dziewczyno!
-
Bravo Jeden, odwołaj ludzi! – zawołałam natychmiast do mikrofonu, biegnąc za
RJ. – Zaminowali budynek, nie wkraczajcie! Powtarzam: nie wkraczajcie!
-
Zrozumiałem, Bravo Dwa – pełna ulgi usłyszałam głos Callena. – Bravo Trzy
odwołany, saperzy wezwani – kontynuował. Pełen profesjonalizm pomimo, że miał
prawo się zdenerwować. – Wynoście się stamtąd jak najszybciej – dodał, już
mniej profesjonalnie.
-
Robi się – mruknęłam, wypadając z domu tuż za RJ i gnając za nim na złamanie
karku. Wydostaliśmy się stamtąd dosłownie w ostatniej chwili, bo sekundę
później powietrzem wstrząsnął huk eksplozji i budynek rozleciał się na kawałki,
po czym jego resztki stanęły w płomieniach. Podmuch zmiótł nas na ziemię, siła
wybuchu była tak duża, że mniejsze i większe fragmenty domku pofrunęły na
wszystkie strony. Upadając, zdarłam sobie kolana i dłonie, jednak nie zwróciłam
na to większej uwagi, bo natychmiast zwinęłam się w kłębek, starając się chronić
głowę. Co było doskonałym pomysłem, bo już po chwili pierwsze odłamki zasypały
najbliższą okolicę. Poczułam uderzenie w ramię, kiedy coś większego spadło
wprost na mnie, reszta na szczęście była znacznie mniejsza. Ogłuszona,
usiłowałam się podnieść, ale mój błędnik stanowczo zaprotestował. Jęknęłam,
zostając na czworakach i chowając głowę pomiędzy ramionami. W uszach mi
huczało, bolał mnie zraniony bok, bolała mnie głowa, ale poza tym chyba wszystko
było w porządku. Jak przez mgłę słyszałam wycie karetek i straży pożarnej,
okrzyki agentów federalnych i dopiero po chwili dotarło do mnie, że obok mnie
klęczy G i coś do mnie mówi. Ostrożnie uniosłam głowę, najpierw popatrzyłam na
niego, a potem powoli się rozejrzałam. RJ miał podobną ilość szczęścia co ja,
leżał kawałek dalej i też usiłował wstać.
-
Jezu, Olga – dotarł do mnie głos Callena. – Nic ci nie jest? – pomógł mi
usiąść, co przyjęłam z wdzięcznością.
-
Nie wiem – wycharczałam, bo zaschło mi w gardle. – Chyba nie… - spojrzałam na
swoje zdarte ręce, poczułam coś dziwnego na policzku, więc odruchowo potarłam
go dłonią, kiedy znów na nią spojrzałam, była cała czerwona. – Szlag…
-
Pokaż – G też to widział, odwrócił ostrożnie moją głowę i spojrzał. – Masz
niewielką ranę na skroni, niezbyt głęboką, ale sporo krwawi – wyjaśnił. –
Trzeba to opatrzyć – zadecydował i pomógł mi wstać. Trochę chwiejnym krokiem
udałam się w kierunku parkującej właśnie karetki, Callen chciał iść ze mną, ale
mu nie pozwoliłam.
-
Sprawdź, co z RJ – poprosiłam cicho. Zawahał się, ale po chwili skinął głową i
odszedł w stronę mojego wciąż gramolącego się partnera.
Kilka minut później oboje
siedzieliśmy w karetce pozwalając sanitariuszom się opatrzyć, starając się jednocześnie
odpowiedzieć na pytania agentów NCIS. Saperzy sprawdzali resztę terenu, G
konferował z kimś przez telefon, a Gibbs i panna David stali w otwartych
drzwiach karetki i urządzali nam regularne przesłuchanie. W milczeniu słuchałam
opowieści RJ o tym, jak dostał w łeb i obudził się w pokoju, przywiązany do
krzesła. I o tym, jak był świadkiem zaminowania budynku oraz powstawania
diabolicznego planu wysadzenia nas w powietrze. Zwłaszcza mnie.
-
Szczególnie Sasza na to nalegał – RJ zwrócił się do mnie. – Chyba go wkurzyłaś
tym szantażem w windzie. No i stracił przez ciebie w oczach Kirkowa, który do
tej pory mu ufał…
-
Jakże mi przykro – mruknęłam, krzywiąc się, bo akurat w tym momencie ratownik
dezynfekował moje cięcie na żebrach. Na szczęście ostrze nie poczyniło zbytnich
szkód, jedynie nacięło skórę.
-
Ja myślę – prychnął nieco złośliwie mój partner. – Kirkow powiedział, że jak
tego nie załatwi, to pożałuje.
-
Tego? – uniosłam brwi. – Oj, nieładnie – cmoknęłam. – Zbiera się coraz więcej
argumentów, żeby go… - zawahałam się. Nie mogłam przy agentach NCIS powiedzieć
o odstrzeleniu poszukiwanego przez nich przestępcy. - … poszukać.
-
Nie ściemniaj – odezwał się ironicznie Gibbs. – Jeśli go znajdziesz, to nie
wyjdzie żywy z tego spotkania…
-
I tu się mylisz, agencie Gibbs. Nie „jeśli”, tylko „kiedy” – uśmiechnęłam się
na widok jego miny.
-
Nie masz zamiaru odpuścić, prawda? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.
-
Masz jakieś wątpliwości? – zdziwiłam się.
-
Mam wątpliwości co do sposobu w jaki to załatwisz – wyjaśnił. – A nie co do
słuszności twojego postępowania…
-
Nawet nie wiesz jak mi ulżyło – zakpiłam. – Czy to oznacza, że nie będziesz mi
przeszkadzał?
-
Nie – odpowiedział, rzucając mi niezbyt przychylne spojrzenie. – Ale dam ci
fory…
-
Rety, czuję się zaszczycona – wstałam, bo ratownik skończył swoja pracę.
-
Nie powinnaś – skrzywił się. – Oficjalnie powinien was odstawić do Langley i
jeszcze zrobić aferę, że mi weszliście w śledztwo.
-
Gdyby nie my, byłbyś ze swoim śledztwem w czarnej dupie – zauważył przytomnie
RJ. Chyba nie podobało mu się towarzystwo w jakim się znaleźliśmy, zwłaszcza
milcząca panna David. Rzucał w jej kierunku ukradkowe spojrzenia i gdyby nie
fakt, że lubił inny typ kobiet uznałabym, że ona po prostu mu się spodobała.
-
Gdyby nie wy, zająłbym się prawdziwym podejrzanym, a nie zmyłkami – zripostował
natychmiast.
-
Fakt – przyznałam. – Trochę wam namieszaliśmy. Wybacz, ale to nie był nasz
pomysł.
-
Nie? A czyj? – zainteresowała się nagle agentka David. – Przypomina wasz sposób
działania…
-
Przeceniasz nasze skromne osoby – odparłam jadowicie. – To był zamysł góry, my
tylko wykonywaliśmy rozkazy…
-
I wysadzenie w powietrze kryjówki bandyty było w planach? – zapytała, równie
złośliwie.
-
To nie my, to oni – uśmiechnęłam się, kiwając brodą w stronę zatrzymanych ochroniarzy Kirkowa.
-
To teraz i tak mało istotne – przerwał naszą sprzeczką Gibbs. – Jakie masz
plany? – popatrzył na mnie uważnie.
-
No właśnie – do naszej grupki podszedł Callen, chowając telefon. Najwyraźniej
skończył już swoją konferencję. – Też bym chciał wiedzieć…
-
Hmm – udałam, że się zastanawiam.
-
Dobra – G uniósł ręce w poddańczym geście. – Chyba nie chcę wiedzieć…
-
Chyba słusznie – podeszłam do niego bliżej. Brakowało mi jego dotyku, zapachu i
ciepła jego ciała. Poza tym, przed kolejna akcją musiałam chociaż troszkę
naładować baterie, a tylko przy G mi się to udawało.
-
A ja bym chciał się dowiedzieć… - Gibbs spoglądał w zadumie, jak Callen łapie
mnie w pasie i przyciąga do siebie. Chyba też się stęsknił.
-
Nie lubisz niespodzianek, agencie Gibbs? – zapytałam najbardziej niewinnym
tonem, jaki tylko umiałam z siebie wykrzesać.
-
Uwierz mi, to nie jest dobry pomysł – odpowiedział mu jednocześnie G. Gibbs
przyjrzał nam się uważnie, po czym kręcąc głową skinął na swoich ludzi i
zaczęli się zbierać. – To jak? Zdradzisz mi coś? – spytał Callen cicho.
-
Pytasz, jakbyś nie wiedział…
-
Mogłem się spodziewać – westchnął. Wzruszyłam ramionami i pocałowałam go na
pocieszenie. Miał ze mną ciężkie życie i że jeszcze nie zwariował należało
zaliczyć do kategorii cudów.
-
Ja ci mogę powiedzieć, jaki JA mam plan – odezwał się nagle RJ, przerywając nam.
Zrobił to specjalnie, wiedziałam to. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc minę G.
-
No, podziel się – zachęcił go Callen, z trudem hamując złość. Widziałam jak się
stara tolerować obecność RJ w moim życiu i doceniałam to.
-
Kupię sobie nowe auto – odpowiedział z rozmarzeniem w głosie. – Nowe, szybkie,
sportowe, zajebiście głośne i koniecznie czarne…
-
Poważna sprawa – zakpił w odpowiedzi G, przewracając oczami. Z trudem stłumiłam
chichot, poprzestałam tylko na cichym parsknięciu. W sumie to nie był taki zły
pomysł.
-
Żebyś wiedział – RJ spojrzał na niego z urazą, na co Callen tylko wzruszył
ramionami, chociaż minę miał jakby chciał pokazać mu język. Mężczyźni…
-
A tak w zasadzie – przypomniała mi się jedna rzecz, o którą miałam zapytać G –
Skąd się tutaj właściwie wziąłeś? – zapytałam.
-
Gibbs mnie wezwał…
-
Po co? – zdumiałam się.
-
To było jedno śledztwo prowadzone tu i tam – wyjaśnił bez oporów. – Kirkow
szukał snajpera również w LA, o czym doniósł nam jeden z moich informatorów…
-
A dlaczego Sam z tobą nie przyjechał? – drążyłam uparcie, spoglądając na niego
nieufnie. Coś mi tutaj nie pasowało.
-
Stęskniłaś się za nim? – zakpił.
-
Boże broń!– krzyknęłam. – Więc dlaczego? – naciskałam dalej.
-
Bo gdyby Kirkow tutaj nikogo nie znalazł…
-
…to Sam by się do niego zgłosił – weszłam mu w słowo. Skinął głową potakująco.
– I tak coś mi tutaj nie pasuje, ale już ci odpuszczę – mruknęłam. Byłam
zmęczona i chciałam odpocząć. RJ też nie wyglądał zbyt dobrze.
-
Dzięki ci, o łaskawa – zakpił, uśmiechając się nieco złośliwie. W odpowiedzi
pokazałam mu język. No cóż…
Dorwaliśmy Kirkowa. Oczywiście, że
dorwaliśmy, chociaż zajęło nam to trochę czasu. Ale za to dopracowaliśmy plan w
najdrobniejszych szczegółach. I robota była czysta: wejście, strzał, wyjście.
Żadnych strat własnych, żadnych ran, siniaków, nawet zadrapań. Byliśmy z siebie
dumni. Wracaliśmy w naprawdę niezłych nastrojach. RJ
przewiózł mnie swoim nowym, sportowym autem, niezwykle dumny z zakupu, a ja nie
omieszkałam skrytykować jego nowego nabytku. Czyli standard. Nie spodziewaliśmy
się żadnych kłopotów i przykrych niespodzianek. A już na pewno ja nie
spodziewałam się tego, co zastałam po powrocie…
Ciekawe co takiego Olga zastała po powrocie? Już sie nie moge doczekać co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńSuper piszesz. Pozdrawiam i życzę weny
Anita
Tez jestem bardzo ciekawa co dla nas wymyslisz nastepnym razem. Olga jak zwykle nikomu nie odpusci. Szczerze? Liczylam na troche wiecej ekipy z D.C. ale i tak byli naprawde ciekawie pozdro :-P
OdpowiedzUsuńŚwietna akcja! Olga jak zwykle mieszająca i gryząca się z innymi agentami. To nielubienie CIA świetnie wyszło. G i Olga i RJ - esz, ten trójkącik. RJ zapomnij, możesz tylko pomarzyć :P A ja wiem, co Olga zastanie Będzie baaardzo bolało :P Świetny rozdział ale mało pokazani NCISi z DC :P I że Tony nie podrywał Olgi toż to hańba!
OdpowiedzUsuńHeh, Chandni wie, bo to Wszystko Chandni sprawka ;D I pomysł. Ja się tylko dokładam i pomagam :D Wiem, że mało agentów, ale nie mam ostatnio na nich pomysłu. W ogóle, od kiedy nie ma Zivy to ciężko mi się o nich pisze :D Może wkrótce coś mi się uda o nich napisać, tym bardziej że zaraz rusza nowy sezon :D I cieszę się, że się podobało :D
OdpowiedzUsuńJa chcę wiedzieć co Olga zastała po powrocie! Jeśli ją szokło to musi to być coś naprawdę dużego... Fakt trochę mało NCIS DC w tym DC było, co do Tony nie podrywał Olgi bo może bał się swojej Ninji z Mossadu :D
OdpowiedzUsuńCzekam na te wasze trzecie dziecko!! Oj bardzo czekam :D
Fajne opowiadanie. Czytało sie bardzo dobrze. Dla mnie najlepsze sa cz 1 i 2. Pozdrawiam i zycze weny.
OdpowiedzUsuńP.s. czy wkrótce napiszesz jakies opowiadanie o Alex. Chetnie bym o niej poczytala.
:-)
Ania Emma - nie wiem, czy napiszę coś o Alex, bo w tą stronę Wena już mi się wyczerpała :D Generalnie, chciałam się skoncentrować na Oldze i ruszyć w końcu z tym blogiem, ale coś mi ciężko idzie. To znaczy wiem, jak ma to wyglądać i co tam będzie, ale napisać nie mogę... Ech...
OdpowiedzUsuńI cieszę się, że się podobało, może wkrótce znów mi się natchnienie pojawi :D
dzięki za informacje. :-)
Usuńpozdrawiam i życzę weny :-)
Hey :) Długo mnie nie było na Twoim blogu, ale widzę, że nie wyszłaś z wprawy. :) I Bogu dzięki! :P
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że napiszesz kolejne opowiadanie o Gibbsie i całej ekipie - to moi ulubieni bohaterowie, choć muszę się przyznać, że ostatnio oglądam agentów z Los Angeles ;)
Pozdrawiam!!!
MaLuTka
Hej, MaLuTkA! Wróciłaś! Jakże się cieszę! Heh, ja również mam nadzieję, że Wen mnie nie opuści i coś napiszę, ale nie obiecuję. I nie wiem, czy to będzie Gibbs, czy coś innego, w każdym razie teraz na tapecie jest Olga, więc zapraszam :D I nie wiem, czy byłaś i czytałaś, ale u Chandni jest nasz wspólne dzieło :D Taka trylogia z Olgą i Nico w rolach głównych: "Po co walczyć i się starać", "Rodzina jest najważniejsza" i "Młodszy, upierdliwy brat". Nie ukrywam, że dumne jesteśmy z tej trójki naszych "dzieci" i niezmiernie nam się one podobają, więc zapraszam gorąco :D I wpadaj częściej :D
OdpowiedzUsuń