Strony

niedziela, 21 września 2014

Poważna sprawa - cz. IV

Mam wrażenie, że miało być dłużej, a tu mi tylko cztery części wyszły :D Ale przynajmniej nie będę Was trzymać w niepewności, jak ta waszyngtońska przygoda Olgi się skończy. Zatem przed Wami ostatnia porcja przygód naszej szalonej agentki. Mam nadzieję, że nie będzie rozczarowani :)

Zatem miłego czytania

Alexandretta    


***


        Musiałam przyznać, że moje słowa zrobiły na obu agentach odpowiednie wrażenie. Nie, że dobre. Ale odpowiednie. Dopiero po chwili dotarło do nich, co powiedziałam. I że nie żartuję.
- Zgłupiałaś? – G odezwał się pierwszy. – Przecież to szaleństwo, nie możesz…
- Callen, daj jej mówić – przerwał mu stanowczo Gibbs, który wyczuł  w moich słowach drugie dno.
- Dziękuję – skinęłam głową agentowi, po czym z powrotem usiadłam na kanapie. – W gruncie rzeczy to bardzo prosty plan. Będę tylko potrzebowała wsparcia ze strony NCIS i odrobiny filmowych rekwizytów…

            To było to. Musiałam zabić ambasadora. A raczej musiałam przekonać Kirkowa, że zabiłam ambasadora. Od tego zależało życie RJ. Przygotowania zaczęliśmy praktycznie od razu. Pierwszą rzeczą było skontaktowanie się z moim celem oraz przemycenie kilku agentów na teren ambasady tak, żeby ich obecność nie budziła podejrzeń. To była działka agencji. Drugą – rozpoznanie terenu, znalezienie najlepszego miejsca na dokonanie zamachu oraz przygotowanie odpowiedniego sprzętu. Tym zajęłam się osobiście. Równolegle agent McGee ściągał zapisy z monitoringu z godziny spotkania, szukając samochodów Kirkowa i jakiegokolwiek śladu RJ. Na jego znak czekał Callen, który będąc w zespole uderzeniowym, miał odbić mojego partnera, niezależnie od moich negocjacji z Wiktorem. Nad wszystkim czuwał Gibbs, niezbyt zadowolony, że na jego terenie szarogęsi się szalona agentka CIA.

            Zaparkowałam samochód i rozejrzałam się dookoła. Ulica wyglądała na pustą, ale tak właśnie miała wyglądać. Tylko w aucie kilkanaście metrów dalej ktoś siedział. Kirkow. Zgodnie z jego życzeniem poinformowałam go o dacie i miejscu zastrzelenia ambasadora. Pokrótce powiedziałam czego może się spodziewać, a on potwierdził, że jak tylko zobaczy trupa, poda mi gdzie znajdę RJ. Wiedziałam, że McGee wciąż go szuka, ale Kirkow był sprytny i tak oczywiste miejsca jak siedziba jego firmy, jego dom, apartament oraz wszystkie miejsca z nim związane nie wchodzą w rachubę. W tak zwanym międzyczasie, pomiędzy przygotowaniami, starałam się pomóc Timowi (darowaliśmy sobie „agentowanie” – tak było szybciej), ale niewiele wskórałam. Martwiłam się o mojego partnera, bałam się, że ludzie Kirkowa coś mu zrobią. I bałam się, że coś nie wyjdzie. G mnie uspokajał, ale z mizernym skutkiem. Dopiero kiedy wybiła „godzina zero” i ruszyliśmy na akcję, opanowałam się. W końcu nie byłam jakimś młodziakiem, byłam doświadczoną agentką, różne rzeczy już robiłam i w różnych sytuacjach byłam. Nie pierwszy raz musiałam kogoś odbić i nie pierwszy raz w tak nietypowy sposób.
            Nasz plan opierał się na codziennych rytuałach ambasadora. Biegał. Codziennie rano. Bardzo wcześnie rano, kiedy ulice były praktycznie puste. Z jednym ochroniarzem. Co prawda, uzbrojonym, ale nigdy nic nie jest do końca tak, jakbyśmy chcieli. W dodatku o całej sytuacji został poinformowany tylko i wyłącznie pan ambasador. Żeby wszystko się udało, nikt więcej nie mógł wiedzieć, bo ochrona i pracownicy ambasady musieli zareagować wiarygodnie. Dlatego też istniało ryzyko, że towarzysz mojego celu będzie chciał mnie zastrzelić tuż po tym, jak ja zrobię to samo z jego pracodawcą. Poprawiłam słuchawkę w uchu, sprawdziłam łączność i wysiadłam. Dokładnie w momencie, kiedy zza zakrętu sąsiedniej ulicy wyłonił się mój cel wraz z ochroną. Przyklękłam na jedno kolano poprawiając sznurówkę przy bucie i kątem oka upewniłam się, że ambasador się zbliża. Kiedy był w odpowiedniej odległości powoli podniosłam się, wyrwałam zza pazuchy broń i po prostu oddałam kilka strzałów. Siła, z jaką pociski uderzyły w klatkę piersiową mężczyzny spowodowała, że poleciał do tyłu i upadł, jednocześnie uderzając głową o chodnik. Zaszokowany ochroniarz spojrzał na mnie, po czym wyszarpnął z kabury broń. Nie czekałam aż zacznie strzelać, zrobiłam to pierwsza, tym razem celując nie w tors, a w nogę. Facet wrzasnął z bólu, kiedy pocisk przerył mu udo. Na szczęście dobrze wiedziałam, gdzie trzeba trafić, żeby unieszkodliwić przeciwnika i przy okazji zbytnio go nie poharatać. Nie miałam ochoty mieć na koncie niewinnego człowieka. Jakoś tak głupio. Ochroniarz upadł, odkopnęłam jego broń pod najbliższy samochód i rozejrzałam się dookoła, chcąc upewnić się, że Kirkow widział dokładnie całą akcję. Kiedy dostrzegłam jak kiwa głową, odwróciłam się na pięcie i błyskawicznie wskoczyłam do własnego auta. Odjechałam z piskiem opon, zrobiłam już swoje, teraz dalsze powodzenie tej akcji nie zależało ode mnie. Dostrzegłam jeszcze w lusterku, że samochód Wiktora też rusza oraz, że ochroniarz sięga po komórkę. Ambasador dalej leżał nieruchomo sprawiając wrażenie absolutnie martwego. Zgodnie z umową. Do moich uszu doszedł sygnał karetki pogotowia, więc uspokojona, skręciłam w najbliższa przecznicę. Moja komórka rozdzwoniła się chwilę później.
- Brawo – usłyszałam głos Kirkowa. Nie chciało mi się trzymać jej przy uchu, więc włączyłam tryb głośno mówiący. Również dlatego, żeby G mógł wszystko usłyszeć, bo przecież mikrofon działał świetnie. – Jestem pod wrażeniem…
- Mam to w dupie – przerwałam mu stanowczo. – Gdzie mój człowiek?
- Strasznie niecierpliwa jesteś – cmoknął z dezaprobatą. – Ale zadanie wykonałaś, więc wiedz, że ja też dotrzymuję umów – podał mi adres. Nie pasował do żadnego ze znanych nam miejsc z biografii Kirkowa. – To malutkie ranczo pod Waszyngtonem – dodał tonem wyjaśnienia.
- Po co mi to mówisz? – zdziwiłam się, wbijając adres do GPS i przyglądając się czerwonej linii, która wyznaczyła trasę.
- Chyba cię polubiłem, mała – roześmiał się. – Naprawdę jesteś niezła. Jakbyś znowu szukała roboty, daj znać…
- Pierdol się – warknęłam, ze złością uderzając w czerwoną słuchawkę. Niezbyt profesjonalnie, ale no cóż.
- Olga, za krótko – usłyszałam w uchu głos Callena. – Nie zdążyliśmy go namierzyć…
- Mało istotne – odparłam. – I tak go znajdę…
- Cholera, Olga – mój ukochany wydał się nieco zdenerwowany.
- G, przestań – syknęłam. – Dobrze wiesz, że to zrobię. Macie adres?
- Tak – ciężkie westchnienie Callena uświadomiło mi, że na razie zrezygnował z umoralniających pogaduszek. Jakby mało mi było takowych od Nathana.
- Dobrze. Spotkamy się na miejscu – wyciągnęłam z ucha słuchawkę. Znałam plan uderzenia i odbicia RJ, nie wiedziałam, co prawda, czego możemy spodziewać się miejscu, ale zarysy były. Więc tym bardziej musiałam się skupić, a marudzenie G tylko mi w tym przeszkadzało. Jeszcze raz spojrzałam na ekran GPS’a i znów skręciłam.

            Dojazd zajął mi prawie godzinę, co oznaczało, że równie dobrze Kirkow mógł się tam znaleźć wcześniej i na nas czekać. Dojeżdżając, z powrotem nawiązałam połączenie z G i resztą ekipy. Mój partner potwierdził, że w przypadku ambasadora wszystko poszło zgodnie z planem, karetka z Gibbsem jako lekarzem zabrała go w bezpieczne miejsce, a druga, tym razem prawdziwa, zajęła się ochroniarzem. Ambasador, oprócz siniaków na torsie, miał lekko rozbitą głowę, ale nie miał o to pretensji. Za to ochroniarz, kiedy dowiedział się szczegółów, wściekł się nieziemsko. Podobno wkurzyłam górę tym postrzałem, ale wszystko musiało wyglądać wiarygodnie, więc, o dziwo, żaden agent NCIS nie miał pretensji. Dostałam też od Tima zdjęcia satelitarne rancza, a cały zespół czekał na mnie w bezpiecznej odległości, wzmocniony o oddział AT.

            Zaparkowałam auto tuż za wozem Callena. Przesiadłam się i spojrzałam prosto w poważne oczy mojego partnera.
- Jak sytuacja? – zapytałam, ignorując ten wzrok i sprawdzając dodatkowe magazynki.
- Wszyscy na pozycjach, możemy wkroczyć w każdej chwili – G przewrócił oczami z rezygnacją. – Kirkowa tu nie ma, za to jest pięciu ochroniarzy.
- RJ?
- Zauważyliśmy wzmocnione straże przed jednym z pokoi – Callen pokazał mi zdjęcie rancza w podczerwieni. – Więc najprawdopodobniej to on – puknął palcem w czerwoną plamę. – Tu masz rozkład pomieszczeń – pokazał kolejną fotografię. Przyjrzałam się uważnie starając się zapamiętać układ korytarzy. Zamknęłam na chwilę oczy. – Gotowa? – usłyszałam ciche pytanie.
- Jak zawsze – odetchnęłam głęboko i popatrzyłam na niego.
- Na pewno? – wyglądał na zaniepokojonego.
- Na pewno – potwierdziłam. Sprawdziłam Sig’a i chwyciłam klamkę.
- Olga… – zatrzymał mnie, poczułam jego rękę tuż nad kolanem. – Nie szarżuj, dobrze?
- Nie mam takiego zamiaru – odpowiedziałam.
- Znam to spojrzenie – pokręcił głową. – Jesteś wściekła. Jak coś nie wyjdzie… wycofaj się. Proszę… - dodał, jakoś tak miękko.
- G – odwróciłam się i wzięłam jego twarz w swoje dłonie. – O co chodzi? Nie zachowujesz się normalnie…
- Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Nic mi nie będzie – zapewniłam go. Wbrew sobie, przyznaję. – Wejdę, zabiorę RJ, wkroczycie i zamkniecie wszystkich. A potem znajdę Kirkowa… - pocałowałam go szybko w usta i puściłam.
- I właśnie ten ostatni punkt twojego planu martwi mnie najbardziej – prychnął. – Na twój znak?
- Na mój znak – skinęłam głową i szybko wysiadłam.

            Ranczo faktycznie było niewielkie. Przeszłam bramę i skierowałam się w kierunku domu. Prowadziła do niego ścieżka i nie wierzyłam, że nie jest obstawiona. Byłam obserwowana, nie tylko przez ludzi z agencji. Czułam to. Takie charakterystyczne odczucie, kiedy wiesz, że lufa karabinu snajperskiego wycelowana jest dokładnie w twoją głowę. Podeszłam do drzwi, uniosłam rękę, żeby zapukać, ale dokładnie w tym momencie te się otworzyły. I stanął w nich Sasza.
- No proszę – odezwałam się pierwsza, nieco jadowicie. – Kirkow wyznaczył cię do pilnowania więźnia? Tak ci ufa? Czy to raczej zesłanie?
- Nie twój interes – odpowiedział Domarov. – Chodź – odsunął się, żebym mogła wejść. Nie przeszukał mnie, nie sprawdził, czy mam broń albo podsłuch. Nie spodobało mi się to. G chyba też nie, bo po raz kolejny usłyszałam w słuchawce, że mam być bardzo ostrożna. Sasza poprowadził mnie w głąb domu i zatrzymał się przed kolejnymi drzwiami. Jak na razie wszystko zgadzało się z planem budynku i zdjęciami, które uzyskaliśmy. Na nasz widok ochroniarze odwrócili się na pięcie i błyskawicznie zniknęli.
- Co oni? – zapytałam, zaskoczona. – Obstrukcji dostali? – zakpiłam. Ale wcale nie było mi do śmiechu. Coś się kroiło i zaczęłam się bać.
- Wykonują rozkazy – wyjaśni Sasza, chyba wbrew sobie. – Mieli się stąd zmyć zaraz po twoim przybyciu. Proszę – pchnął drzwi – Twój chłoptaś, cały i zdrowy…
Zajrzałam do środka i poczułam ogromną ulgę. RJ siedział na krześle, przywiązany do niego plastikowymi opaskami, zakneblowany, nieco sponiewierany, z wielką śliwką pod okiem i równie wielką na podbródku. A poza tym cały i zdrowy. Weszłam, jednocześnie sięgając po nóż, żeby go uwolnić. Jednak nagłe przerażenie w jego wzroku kazało mi się zatrzymać i odwrócić. W samą porę, żeby dostrzec zamierzającego się na mnie Saszę z długim i ostrym jak brzytwa szpikulcem do lodu. Odskoczyłam błyskawicznie, kiedy Domarov wykonał pchnięcie, ale i tak ostrze zahaczyło o moje ubranie, rozrywając je i przecinając skórę na żebrach. Syknęłam, bardziej z zaskoczenia niż z bólu i upuściłam swój nóż. Jednocześnie cofnęłam się o krok i kopnęłam go w goleń. Skrzywił się drwiąco i ponowił atak. Ale był na tyle przewidywalny, że bez problemu zrobiłam unik, złapałam go za nadgarstek i gwałtownie wykręciłam mu rękę, jednocześnie znów kopiąc go w nogę. Stęknął z bólu i założę się, że unieruchomione ramię zabolało zdecydowanie bardziej. Poprawiłam chwyt zmuszając go, żeby uklęknął, a potem tak mocno ścisnęłam mu nadgarstek, że nie miał wyjścia i szpikulec z głośnym brzękiem upadł na podłogę.
- Co chciałeś zrobić, Sasza? – wycedziłam wściekle. – Chciałeś mnie zabić? – wbiłam mu kolano w kark. - Na polecenie Kirkowa? Czy to twoja własna inicjatywa?
- Gówno cię to obchodzi – wystękał, usiłując się wyrwać.
- W sumie… masz rację – zgodziłam się z nim, po czym wyrwałam Sig’a z kabury i z całej siły walnęłam go w tył głowy. Jęknął głucho i zwiotczał, więc puściłam go, przez co zwalił się na posadzkę i znieruchomiał. – Co za skurwiel – wymamrotałam, podnosząc nóż i odcinając RJ od krzesła. Pierwsze co zrobił to pozbył się knebla, a ja w tym czasie uwolniłam go do końca.
- Kurwa mać!! – zaklął soczyście. – Olga, spierdalamy! – złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę drzwi.
- Co jest? – zdenerwowałam się od razu, bo jego reakcja nieco mnie zaskoczyła. Prędzej spodziewałam się rzucenia na szyję i radosnych uścisków.
- Zaminowali budynek! Twoje wejście uruchomiło odliczanie! – wykrzyczał, przyspieszając kroku i ciągnąc mnie za sobą. – Ta chałupka zaraz wyleci w powietrze, a my razem z nią, więc rusz tyłek, dziewczyno!
- Bravo Jeden, odwołaj ludzi! – zawołałam natychmiast do mikrofonu, biegnąc za RJ. – Zaminowali budynek, nie wkraczajcie! Powtarzam: nie wkraczajcie!
- Zrozumiałem, Bravo Dwa – pełna ulgi usłyszałam głos Callena. – Bravo Trzy odwołany, saperzy wezwani – kontynuował. Pełen profesjonalizm pomimo, że miał prawo się zdenerwować. – Wynoście się stamtąd jak najszybciej – dodał, już mniej profesjonalnie.
- Robi się – mruknęłam, wypadając z domu tuż za RJ i gnając za nim na złamanie karku. Wydostaliśmy się stamtąd dosłownie w ostatniej chwili, bo sekundę później powietrzem wstrząsnął huk eksplozji i budynek rozleciał się na kawałki, po czym jego resztki stanęły w płomieniach. Podmuch zmiótł nas na ziemię, siła wybuchu była tak duża, że mniejsze i większe fragmenty domku pofrunęły na wszystkie strony. Upadając, zdarłam sobie kolana i dłonie, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi, bo natychmiast zwinęłam się w kłębek, starając się chronić głowę. Co było doskonałym pomysłem, bo już po chwili pierwsze odłamki zasypały najbliższą okolicę. Poczułam uderzenie w ramię, kiedy coś większego spadło wprost na mnie, reszta na szczęście była znacznie mniejsza. Ogłuszona, usiłowałam się podnieść, ale mój błędnik stanowczo zaprotestował. Jęknęłam, zostając na czworakach i chowając głowę pomiędzy ramionami. W uszach mi huczało, bolał mnie zraniony bok, bolała mnie głowa, ale poza tym chyba wszystko było w porządku. Jak przez mgłę słyszałam wycie karetek i straży pożarnej, okrzyki agentów federalnych i dopiero po chwili dotarło do mnie, że obok mnie klęczy G i coś do mnie mówi. Ostrożnie uniosłam głowę, najpierw popatrzyłam na niego, a potem powoli się rozejrzałam. RJ miał podobną ilość szczęścia co ja, leżał kawałek dalej i też usiłował wstać.
- Jezu, Olga – dotarł do mnie głos Callena. – Nic ci nie jest? – pomógł mi usiąść, co przyjęłam z wdzięcznością.
- Nie wiem – wycharczałam, bo zaschło mi w gardle. – Chyba nie… - spojrzałam na swoje zdarte ręce, poczułam coś dziwnego na policzku, więc odruchowo potarłam go dłonią, kiedy znów na nią spojrzałam, była cała czerwona. – Szlag…
- Pokaż – G też to widział, odwrócił ostrożnie moją głowę i spojrzał. – Masz niewielką ranę na skroni, niezbyt głęboką, ale sporo krwawi – wyjaśnił. – Trzeba to opatrzyć – zadecydował i pomógł mi wstać. Trochę chwiejnym krokiem udałam się w kierunku parkującej właśnie karetki, Callen chciał iść ze mną, ale mu nie pozwoliłam.
- Sprawdź, co z RJ – poprosiłam cicho. Zawahał się, ale po chwili skinął głową i odszedł w stronę mojego wciąż gramolącego się partnera.

            Kilka minut później oboje siedzieliśmy w karetce pozwalając sanitariuszom się opatrzyć, starając się jednocześnie odpowiedzieć na pytania agentów NCIS. Saperzy sprawdzali resztę terenu, G konferował z kimś przez telefon, a Gibbs i panna David stali w otwartych drzwiach karetki i urządzali nam regularne przesłuchanie. W milczeniu słuchałam opowieści RJ o tym, jak dostał w łeb i obudził się w pokoju, przywiązany do krzesła. I o tym, jak był świadkiem zaminowania budynku oraz powstawania diabolicznego planu wysadzenia nas w powietrze. Zwłaszcza mnie.
- Szczególnie Sasza na to nalegał – RJ zwrócił się do mnie. – Chyba go wkurzyłaś tym szantażem w windzie. No i stracił przez ciebie w oczach Kirkowa, który do tej pory mu ufał…
- Jakże mi przykro – mruknęłam, krzywiąc się, bo akurat w tym momencie ratownik dezynfekował moje cięcie na żebrach. Na szczęście ostrze nie poczyniło zbytnich szkód, jedynie nacięło skórę.
- Ja myślę – prychnął nieco złośliwie mój partner. – Kirkow powiedział, że jak tego nie załatwi, to pożałuje.
- Tego? – uniosłam brwi. – Oj, nieładnie – cmoknęłam. – Zbiera się coraz więcej argumentów, żeby go… - zawahałam się. Nie mogłam przy agentach NCIS powiedzieć o odstrzeleniu poszukiwanego przez nich przestępcy. - … poszukać.
- Nie ściemniaj – odezwał się ironicznie Gibbs. – Jeśli go znajdziesz, to nie wyjdzie żywy z tego spotkania…
- I tu się mylisz, agencie Gibbs. Nie „jeśli”, tylko „kiedy” – uśmiechnęłam się na widok jego miny.
- Nie masz zamiaru odpuścić, prawda? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Masz jakieś wątpliwości? – zdziwiłam się.
- Mam wątpliwości co do sposobu w jaki to załatwisz – wyjaśnił. – A nie co do słuszności twojego postępowania…
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło – zakpiłam. – Czy to oznacza, że nie będziesz mi przeszkadzał?
- Nie – odpowiedział, rzucając mi niezbyt przychylne spojrzenie. – Ale dam ci fory…
- Rety, czuję się zaszczycona – wstałam, bo ratownik skończył swoja pracę.
- Nie powinnaś – skrzywił się. – Oficjalnie powinien was odstawić do Langley i jeszcze zrobić aferę, że mi weszliście w śledztwo.
- Gdyby nie my, byłbyś ze swoim śledztwem w czarnej dupie – zauważył przytomnie RJ. Chyba nie podobało mu się towarzystwo w jakim się znaleźliśmy, zwłaszcza milcząca panna David. Rzucał w jej kierunku ukradkowe spojrzenia i gdyby nie fakt, że lubił inny typ kobiet uznałabym, że ona po prostu mu się spodobała.
- Gdyby nie wy, zająłbym się prawdziwym podejrzanym, a nie zmyłkami – zripostował natychmiast.
- Fakt – przyznałam. – Trochę wam namieszaliśmy. Wybacz, ale to nie był nasz pomysł.
- Nie? A czyj? – zainteresowała się nagle agentka David. – Przypomina wasz sposób działania…
- Przeceniasz nasze skromne osoby – odparłam jadowicie. – To był zamysł góry, my tylko wykonywaliśmy rozkazy…
- I wysadzenie w powietrze kryjówki bandyty było w planach? – zapytała, równie złośliwie.
- To nie my, to oni – uśmiechnęłam się, kiwając brodą w stronę zatrzymanych ochroniarzy Kirkowa.
- To teraz i tak mało istotne – przerwał naszą sprzeczką Gibbs. – Jakie masz plany? – popatrzył na mnie uważnie.
- No właśnie – do naszej grupki podszedł Callen, chowając telefon. Najwyraźniej skończył już swoją konferencję. – Też bym chciał wiedzieć…
- Hmm – udałam, że się zastanawiam.
- Dobra – G uniósł ręce w poddańczym geście. – Chyba nie chcę wiedzieć…
- Chyba słusznie – podeszłam do niego bliżej. Brakowało mi jego dotyku, zapachu i ciepła jego ciała. Poza tym, przed kolejna akcją musiałam chociaż troszkę naładować baterie, a tylko przy G mi się to udawało.
- A ja bym chciał się dowiedzieć… - Gibbs spoglądał w zadumie, jak Callen łapie mnie w pasie i przyciąga do siebie. Chyba też się stęsknił.
- Nie lubisz niespodzianek, agencie Gibbs? – zapytałam najbardziej niewinnym tonem, jaki tylko umiałam z siebie wykrzesać.
- Uwierz mi, to nie jest dobry pomysł – odpowiedział mu jednocześnie G. Gibbs przyjrzał nam się uważnie, po czym kręcąc głową skinął na swoich ludzi i zaczęli się zbierać. – To jak? Zdradzisz mi coś? – spytał Callen cicho.
- Pytasz, jakbyś nie wiedział…
- Mogłem się spodziewać – westchnął. Wzruszyłam ramionami i pocałowałam go na pocieszenie. Miał ze mną ciężkie życie i że jeszcze nie zwariował należało zaliczyć do kategorii cudów.
- Ja ci mogę powiedzieć, jaki JA mam plan – odezwał się nagle RJ, przerywając nam. Zrobił to specjalnie, wiedziałam to. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc minę G.
- No, podziel się – zachęcił go Callen, z trudem hamując złość. Widziałam jak się stara tolerować obecność RJ w moim życiu i doceniałam to.
- Kupię sobie nowe auto – odpowiedział z rozmarzeniem w głosie. – Nowe, szybkie, sportowe, zajebiście głośne i koniecznie czarne…
- Poważna sprawa – zakpił w odpowiedzi G, przewracając oczami. Z trudem stłumiłam chichot, poprzestałam tylko na cichym parsknięciu. W sumie to nie był taki zły pomysł.
- Żebyś wiedział – RJ spojrzał na niego z urazą, na co Callen tylko wzruszył ramionami, chociaż minę miał jakby chciał pokazać mu język. Mężczyźni…
- A tak w zasadzie – przypomniała mi się jedna rzecz, o którą miałam zapytać G – Skąd się tutaj właściwie wziąłeś? – zapytałam.
- Gibbs mnie wezwał…
- Po co? – zdumiałam się.
- To było jedno śledztwo prowadzone tu i tam – wyjaśnił bez oporów. – Kirkow szukał snajpera również w LA, o czym doniósł nam jeden z moich informatorów…
- A dlaczego Sam z tobą nie przyjechał? – drążyłam uparcie, spoglądając na niego nieufnie. Coś mi tutaj nie pasowało.
- Stęskniłaś się za nim? – zakpił.
- Boże broń!– krzyknęłam. – Więc dlaczego? – naciskałam dalej.
- Bo gdyby Kirkow tutaj nikogo nie znalazł…
- …to Sam by się do niego zgłosił – weszłam mu w słowo. Skinął głową potakująco. – I tak coś mi tutaj nie pasuje, ale już ci odpuszczę – mruknęłam. Byłam zmęczona i chciałam odpocząć. RJ też nie wyglądał zbyt dobrze.
- Dzięki ci, o łaskawa – zakpił, uśmiechając się nieco złośliwie. W odpowiedzi pokazałam mu język. No cóż…

            Dorwaliśmy Kirkowa. Oczywiście, że dorwaliśmy, chociaż zajęło nam to trochę czasu. Ale za to dopracowaliśmy plan w najdrobniejszych szczegółach. I robota była czysta: wejście, strzał, wyjście. Żadnych strat własnych, żadnych ran, siniaków, nawet zadrapań. Byliśmy z siebie dumni. Wracaliśmy w naprawdę niezłych nastrojach. RJ przewiózł mnie swoim nowym, sportowym autem, niezwykle dumny z zakupu, a ja nie omieszkałam skrytykować jego nowego nabytku. Czyli standard. Nie spodziewaliśmy się żadnych kłopotów i przykrych niespodzianek. A już na pewno ja nie spodziewałam się tego, co zastałam po powrocie…

10 komentarzy:

  1. Ciekawe co takiego Olga zastała po powrocie? Już sie nie moge doczekać co będzie dalej.
    Super piszesz. Pozdrawiam i życzę weny
    Anita

    OdpowiedzUsuń
  2. Tez jestem bardzo ciekawa co dla nas wymyslisz nastepnym razem. Olga jak zwykle nikomu nie odpusci. Szczerze? Liczylam na troche wiecej ekipy z D.C. ale i tak byli naprawde ciekawie pozdro :-P

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna akcja! Olga jak zwykle mieszająca i gryząca się z innymi agentami. To nielubienie CIA świetnie wyszło. G i Olga i RJ - esz, ten trójkącik. RJ zapomnij, możesz tylko pomarzyć :P A ja wiem, co Olga zastanie Będzie baaardzo bolało :P Świetny rozdział ale mało pokazani NCISi z DC :P I że Tony nie podrywał Olgi toż to hańba!

    OdpowiedzUsuń
  4. Heh, Chandni wie, bo to Wszystko Chandni sprawka ;D I pomysł. Ja się tylko dokładam i pomagam :D Wiem, że mało agentów, ale nie mam ostatnio na nich pomysłu. W ogóle, od kiedy nie ma Zivy to ciężko mi się o nich pisze :D Może wkrótce coś mi się uda o nich napisać, tym bardziej że zaraz rusza nowy sezon :D I cieszę się, że się podobało :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja chcę wiedzieć co Olga zastała po powrocie! Jeśli ją szokło to musi to być coś naprawdę dużego... Fakt trochę mało NCIS DC w tym DC było, co do Tony nie podrywał Olgi bo może bał się swojej Ninji z Mossadu :D

    Czekam na te wasze trzecie dziecko!! Oj bardzo czekam :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajne opowiadanie. Czytało sie bardzo dobrze. Dla mnie najlepsze sa cz 1 i 2. Pozdrawiam i zycze weny.
    P.s. czy wkrótce napiszesz jakies opowiadanie o Alex. Chetnie bym o niej poczytala.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ania Emma - nie wiem, czy napiszę coś o Alex, bo w tą stronę Wena już mi się wyczerpała :D Generalnie, chciałam się skoncentrować na Oldze i ruszyć w końcu z tym blogiem, ale coś mi ciężko idzie. To znaczy wiem, jak ma to wyglądać i co tam będzie, ale napisać nie mogę... Ech...
    I cieszę się, że się podobało, może wkrótce znów mi się natchnienie pojawi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za informacje. :-)
      pozdrawiam i życzę weny :-)

      Usuń
  8. Hey :) Długo mnie nie było na Twoim blogu, ale widzę, że nie wyszłaś z wprawy. :) I Bogu dzięki! :P
    Mam nadzieję, że napiszesz kolejne opowiadanie o Gibbsie i całej ekipie - to moi ulubieni bohaterowie, choć muszę się przyznać, że ostatnio oglądam agentów z Los Angeles ;)
    Pozdrawiam!!!
    MaLuTka

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej, MaLuTkA! Wróciłaś! Jakże się cieszę! Heh, ja również mam nadzieję, że Wen mnie nie opuści i coś napiszę, ale nie obiecuję. I nie wiem, czy to będzie Gibbs, czy coś innego, w każdym razie teraz na tapecie jest Olga, więc zapraszam :D I nie wiem, czy byłaś i czytałaś, ale u Chandni jest nasz wspólne dzieło :D Taka trylogia z Olgą i Nico w rolach głównych: "Po co walczyć i się starać", "Rodzina jest najważniejsza" i "Młodszy, upierdliwy brat". Nie ukrywam, że dumne jesteśmy z tej trójki naszych "dzieci" i niezmiernie nam się one podobają, więc zapraszam gorąco :D I wpadaj częściej :D

    OdpowiedzUsuń