Strony

piątek, 29 czerwca 2012

Oczekuj nieoczekiwanego - cz. IV

Witajcie Kochani :D Przed Wami ostatnia część tej odsłony przygód Lary :D Mam nadzieję, że się spodoba :D Zapraszam do czytania.

Alexandretta

***

Trzy godziny to naprawdę mało, żeby dotrzeć do Norfolk. Gibbs pędził jak szalony, za nic mając wszelkie przepisy i ograniczenia prędkości. Jechałam z nim, nie zwracając większej uwagi na jego drogowe poczynania, usiłowałam opracować jakiś, prowizoryczny chociaż, plan, ale kiepsko mi to szło. Nie wiedziałam, czego się spodziewać i to było najgorsze. Gibbs chyba nie miał tego problemu, po prostu jechał załatwić bandytów. Za nami gnała, w niczym praktycznie nie ustępując pola swojemu szefowi, ta nowa agentka, Ziva David. Nie miała, co prawda, nic wspólnego z sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy, ale bez wahania dołączyła do naszej grupy szaleńców. Tim został w domu Gibbsa, miał się zająć ochroną Abby i patologów. Tak na wszelki wypadek.
Port przywitał nas zwykłym gwarem i odgłosami przeładowywanych kontenerów. Jethro zatrzymał się tylko na moment, przy wjeździe, pytając urzędującego tam strażnika o magazyn 306. Zostaliśmy skierowani w odpowiednią stronę i nasze samochody pognały do celu. Wyskoczyłam z wozu jeszcze zanim ten zdążył się na dobre zatrzymać. Przyjrzałam się bramie z prawie zatartym numerem na prawym skrzydle. Była lekko uchylona, jakby zapraszała do wejścia. Tony i Ziva ustawili się po obu jej stronach, a Gibbs stanął tuż za mną. Podeszłam bliżej i bez wahania pchnęłam obie części. Poruszyły się cicho, ale z pewnym trudem, robiąc przejście właściwie dla jednej osoby. Rozejrzałam się, szukając wzrokiem pani dyrektor i Andrieja. Była tam. Siedziała na krześle, na środku magazynu, z zakneblowanymi ustami i dokładnie obwiązana sznurem. Ruszyłam w jej stronę, Gibbs bez wahania podążył za mną, dając jednocześnie znak swoim agentom, żeby zostali na zewnątrz. Ku mojemu zdziwieniu, nigdzie nie zauważyłam Pietrowa. Po chwili zrozumiałam dlaczego. Shepard siedziała na bombie. Dosłownie. Pod jej krzesłem został zainstalowany spory ładunek, a zegar na nim pokazywał, że zostało nam bardzo mało czasu. Gibbs oderwał taśmę z twarzy pani dyrektor, która spojrzała na nas wściekle.
- Po jaką cholerę tu przyjeżdżaliście?? – warknęła.
- Po ciebie – wyjaśnił, jeszcze spokojnie, Jethro.
- Przecież jemu właśnie o to chodziło!!
- Wiemy! – krzyknął agent. Chyba stracił cierpliwość – Mieliśmy cię zostawić??
- Oczywiście! Laro, dlaczego nie wybiłaś mu tego z głowy?? – zwróciła się do mnie.
- Mówi pani, jakby nie wiedziała, że to niemożliwe – wzruszyłam ramionami, klękając obok niej i uważnie przyglądając się bombie – Gdzie Andriej?
- Uzbroił ładunek i wyszedł…
- Nie zdążymy tego rozbroić – Gibbs bezceremonialnie złapał mnie za ramię i podniósł na nogi – Lepiej się stąd wynośmy. – zaczął przecinać sznur, którym Jenny była przywiązana do krzesła. Sięgnęłam po swój nóż, żeby mu pomóc.
- On gdzieś tu jest – pani dyrektor zaczęła się wyplątywać i ostrożnie podnosić z siedziska. – Musi liczyć się z tym, że uda nam się wyjść cało z tego magazynu…
- Ziva, Tony, tu jest bomba, schowajcie się – Gibbs rzucił do słuchawki krótki rozkaz – Uważajcie na Pietrowa, my już wychodzimy…
Ostatni raz spojrzenie na zegar. Pięć sekund. Ruszyliśmy do wyjścia, pierwszy Gibbs, potem Shepard, na końcu ja. Dopadliśmy drzwi prawie jednocześnie, kiedy przez nie przechodziłam usłyszałam huk. Siła eksplozji wyrzuciła mnie na zewnątrz, poczułam gorący powiew i ze zdziwieniem zauważyłam, że lekko unoszę się nad ziemią. Ułamek sekundy później z impetem wyrżnęłam w bok zaparkowanego przed budynkiem samochodu. Ból był niesamowity, zabrakło mi powietrza, a przed oczami pojawiły mi się mroczki przeplatane srebrnymi błyskami. Poczułam jak spadają na mnie odłamki gruzu z konstrukcji magazynu. Nie miałam nawet siły, żeby zasłonić głowę. A potem nie było już nic. Tylko ciemność i cisza.

Gibbs poruszył się, a potem cicho jęknął. Wszystko go bolało, w głowie huczało, a w ustach czuł smak krwi. Dopiero po chwili udało mu się zebrać myśli i uświadomić sobie, co się właściwie stało. Magazyn. Bomba. Eksplozja. To ostatnie stwierdzenie sprawiło, że poderwał się na równe nogi. A raczej usiłował, bo jego ciało z trudem reagowało na polecenia. Udało mu się podnieść do pozycji klęczącej, co wywołało mdłości i zawroty głowy. Odczekał chwilę, aż ta karuzela ustąpi i ostrożnie rozejrzał się dookoła. Shepard leżała obok niego, równie oszołomiona jak on i też usiłowała wstać. Tony i Ziva, właśnie wyłaniali się zza samochodu, strzepując z siebie gruz i kurz. Na szczęście, byli cali, jeśli nie liczyć pyłu na ubraniach i we włosach. Nigdzie nie widział Lary. Cholera jasna! Gdzie Lara?? Ta myśl tłukła mu się po głowie, wypierając z niej wszystko inne. W oddali usłyszał przeciągłe wycie. Straż pożarna i karetki już jechały. Z wielkim trudem podniósł się na nogi i ruszył chwiejnie w kierunku płonącego magazynu. Pamiętał, że biegła ostatnia, w chwili wybuchu stracił ją z oczu, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że coś jej się stało. W końcu ją zobaczył. Leżała przy samochodzie, plecami opierając się o jego bok, z rozrzuconymi rękoma. Natychmiast znalazł się obok, drżącą dłonią sprawdził puls. Był, ale bardzo słaby. Zaczął gorączkowo zrzucać kawałki gruzu, które na nią spadły, jednocześnie szukając ewentualnych ran. Miała podarte ubranie i zdarty cały bok, najwidoczniej zahaczył ją któryś z większych odłamków. Dopiero po chwili dostrzegł, że rana obficie krwawi, w dodatku coś z niej wystawało. Przyjrzał się bliżej i zrobiło mu się jeszcze gorzej.
- Kurwa – zaklął, gorączkowo ściągając z siebie koszulę i usiłując zatamować lejącą się krew. Siła eksplozji najwyraźniej wyrwała ze ściany jakieś metalowe elementy, których fragmenty utkwiły w jej ciele. Wyglądało to fatalnie i, szczerze mówiąc, był przerażony. Już raz o mało jej nie stracił, nie chciał przechodzić przez to ponownie. – DiNozzo! – wrzasnął – Pomóż mi!
Tony, tylko lekko ogłuszony hukiem eksplozji, ale za to nieźle zakurzony, natychmiast podbiegł do wołającego go szefa. Widok rannej Lary spowodował, że zbladł, ale opanował się błyskawicznie i od razu uklęknął obok. Wspólnie z Gibbsem starali się powstrzymać krwawienie, ale koszula szybko nasiąkła czerwoną, lepką cieczą. Przyjazd karetek przywitali jak zbawienie. Chwilę później Lara, w kołnierzu ortopedycznym, prowizorycznie opatrzona i podłączona do kroplówki, znalazła się ambulansie, który, wyjąc przeraźliwie i błyskając światłami, odjechał w kierunku szpitala. Razem z nią pojechał Gibbs, który z zaciętą miną i ponurym wyrazem twarzy, w ogóle nie zważał na protesty ratowników, że nie wolno. Tony, Ziva i Jenny zostali zabrani drugą karetką, tak na wszelki wypadek, mimo, iż twierdzili, że czują się całkiem dobrze.
Gibbs siedział na ławeczce i przypatrywał się krzątaninie wokół Lary. Lekarz stale coś sprawdzał, podłączał, odłączał, rzucał jakieś medyczne terminy i, co najgorsze, miał coraz bardziej poważną minę. Nagle, ni z tego ni z owego, rozwyło się niewielki urządzenie, na ekranie którego monitorowano jej funkcje życiowe. Trzy poziome, równoległe linie, biegnące wzdłuż monitora, wywołały gwałtowne poruszenie wśród załogi karetki. Krótkie spojrzenie lekarza oraz jego gest w kierunku elektrod do masażu serca, powiedziały Gibbsowi wszystko.
- Tracimy ją…

CHWILOWO KONIEC...

środa, 27 czerwca 2012

Oczekuj nieoczekiwanego - cz. III.

Jak to mówią: ciekawość to pierwszy stopień do piekła :D Nie spodziewałam się, że ta część wzbudzi tyle domysłów :D Ach, jak ja uwielbiam zostawić Was w takiej niepewności, co będzie dalej :D 
Ale, ponieważ staram się panować nad tą wredną stroną mojego charakteru :D, dziś kolejna część :D


Alexandretta


***



Zaparkowałam z boku i popatrzyłam na pogrążony w ciemnościach dom Gibbsa. Zapadł wieczór, pobliskie latarnie rozjarzyły się mdłym blaskiem, w ich świetle doskonale widziałam front budynku. Rozejrzałam się uważnie, ale nigdzie nie dostrzegłam samochodu bandyty. Za to po chwili przy chodniku zaparkował granatowy sedan i wysiadł z niego Gibbs. Natychmiast wyskoczyłam z wozu i pobiegłam w jego stronę. Nie miałam wyjścia, zrobiło się nieciekawie. Gibbs usłyszał moje kroki, bo zatrzymał się i odwrócił, ale nawet nie zdążyłam krzyknąć, kiedy nie wiadomo skąd pojawił się samochód Pietrowa z nim samym za kierownicą. W ręku trzymał pistolet maszynowy, nacisnął spust, ale ja w tym samym momencie dopadłam do Gibbsa i silnym uderzeniem powaliłam go na ziemię, przygniatając swoim ciałem. Nad głowami świsnęły nam kule, zsunęłam się z Jethro i przetoczywszy na plecy, oddałam kilka strzałów w kierunku odjeżdżającego auta. Trafiłam w tylną szybę, która rozsypała się w drobny mak. Samochód z piskiem opon skręcił w najbliższą uliczkę i zniknął nam z oczu, a ja opadłam na trawnik. Odetchnęłam głęboko. Tym razem się udało, ale było blisko. Podniosłam się na nogi i stanęłam naprzeciw milczącego Gibbsa. Przypatrywał mi się z niedowierzaniem, jakby nie do końca był przekonany, czy to naprawdę ja.
- Lara?? – odezwał się zduszonym głosem.
- Lara – potwierdziłam. Zrobił jeden duży krok i zamknął mnie w swoich ramionach. Wtuliłam się w niego mocno, czując, że zaczyna brakować mi sił. – Prz…eepra…szaam – wyjąkałam – Przeee…praaa…szaaam – cała się trzęsłam, a z oczu zaczęły mi płynąć łzy. Gibbs widząc, w jakim jestem stanie, bez słowa pociągnął mnie w kierunku domu. Po chwili znaleźliśmy się w piwnicy, posadził mnie na niskim stołeczku w kącie i wręczył słoik wypełniony bursztynowym płynem.
- Pij. – polecił szorstko. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, poza tym lecące łzy zamazywały mi wszystko. Wzięłam naczynie i upiłam potężny łyk. Nie mam pojęcia, co to było, ale było wstrętne. Obrzydliwe i piekło w przełyku. Ale po chwili zbawienne ciepło rozlało się po całym moim ciele. – Lepiej? – spytał.
- Taak – odparłam, szczękając zębami. Jethro przysunął sobie drugi stołek i usiadł obok mnie.
- Mów – polecił.
Więc opowiedziałam. Streściłam moją pracę w Moskwie, wybuch samochodu i moje kolejne poczynania potem. Przedstawiłam swoje wnioski oraz motywy postępowania. Kiedy zamilkłam, panująca cisza aż mnie przygniotła.
- Powiedz coś – poprosiłam.
- Kiedy Shepard… – zaczął po chwili z wahaniem – …przyniosła nam wiadomość o twojej śmierci, nie mogłem w to uwierzyć. Potem zaczynały do nas docierać informację, że ktoś likwiduje handlarzy bronią na rosyjskim rynku. Jenny, nawet, jeśli coś podejrzewała, nie pisnęła słowem. Rozumiem, dlaczego nie dałaś znaku, że żyjesz – spojrzał na mnie – Kiedy chciałaś się ujawnić?
- Kiedy zrobiłoby się naprawdę źle – odparłam – Ale Andriejowi odbiło, zerwał się dzisiaj i pognał do ciebie. Co się stało?
- Wypadek – Gibbs opowiedział, nad czym teraz pracuje.
- Nie mogę w to uwierzyć – potrząsnęłam głową – Pietrow jest umówiony na spotkanie, w porcie w Norfolk. Nie wiem, z kim, wiem, po co.
- Nowy dostawca?
- Tak – skinęłam głową. Nie zdążyłam dodać nic więcej.
- Szefie! – usłyszałam głos Tony’ego – Było doniesienie o strzelaninie w szefa okolicy, co się sta… - urwał, kiedy mnie dostrzegł. Stanął w połowie schodów, z wyrazem niedowierzania na twarzy. – Lara?? – wyjąkał, patrząc na mnie.
- Cześć, Tony – powiedziałam po prostu. Nic innego nie przyszło mi do głowy.
- Zabiję cię, Laro! – wrzasnął, zbiegając na dół z żądzą mordu w oczach – Zamorduję! Uduszę! Jak mogłaś nam to zrobić?! – złapał mnie i przytulił z całych sił. A potem odsunął na odległość ramion i wpatrywał się we mnie, robiąc wściekłe miny, ale oczy mu się śmiały – Jak mogłaś?? Co się, do cholery, tam wydarzyło??
- Ja też się cieszę, że cię widzę – odparłam, uwalniając się delikatnie z jego uścisku – Trzeba zawiadomić resztę, Andriej chce was zabić… - zwróciłam się do Gibbsa. Ten tylko skinął głową i sięgnął po telefon.
Pół godziny później cały zespół, razem z Ducky’m i Palmerem, zebrał się w piwnicy Gibbsa. Jethro streścił im wszystko, czego się ode mnie dowiedział, dokładając swoją wiedzę z dochodzenia.
- Szefie, nie mogę się dodzwonić do Shepard – odezwał się nagle Tony.
- Jak to nie możesz? – Gibbs spojrzał na niego zaskoczony.
- Daj – wyjęłam mu z ręki telefon i zaczęłam wybierać numer – Pod tym musi odebrać – wyjaśniłam w odpowiedzi na pytające spojrzenia. I rzeczywiście, po chwili w słuchawce rozległ się głos pani dyrektor.
- Shepard, słucham.
- Jenny, gdzie jesteś? – pierwszy odezwał się Gibbs.
- Jest ze mną – głos Andrieja zabrzmiał jak wystrzał. – Rozumiem, że to ty jesteś agent Gibbs. A skoro dzwonisz na ten numer, to Lara musi być z tobą…
- Jestem – westchnęłam ciężko. – Czego chcesz?
- A jak myślisz? – zakpił.
- Nie negocjujemy z bandytami – wtrącił Gibbs, który momentalnie zrobił się zły.
- Chyba musicie zacząć, bo inaczej na zawsze pożegnacie się z waszą dyrektorką – warknął w odpowiedzi Pietrow.
- Gdzie i kiedy? – odezwałam się sucho. Nie było czasu na takie przepychanki. Wiedziałam, że facet nie żartuje.
- Magazyn 306 w północnej części portu w Norfolk. Masz trzy godziny. – ciągły sygnał powiadomił nas o przerwaniu połączenia.
- Trzy godziny?? – Tony się wkurzył – Nie zdążymy!
- Co ty wyprawiasz? – Gibbs spojrzał na mnie surowo. Chyba dalej czuł się za mnie odpowiedzialny.
- To, co muszę – zniosłam jego wzrok wyjątkowo spokojnie. – Słyszałeś przecież…
- Owszem – potwierdził – Ale to nie wyjaśnia twojego zachowania.
- On chce mnie – odparłam.
- I zamierzasz podać mu się na srebrnej tacy?? – Gibbs wyglądał na naprawdę wściekłego.
- Owszem! – straciłam cierpliwość – Nawet przewiązana różową wstążeczką, jeśli będzie trzeba!
- Zwariowałaś do reszty!!
- Nie pozwolę mu zabić Shepard! – krzyknęłam.
- Ja tym bardziej! – Gibbs wbił we mnie stalowe spojrzenie. – Pojedziemy tam razem…
- Nie chcę przeszkadzać w tej uroczej wymianie zdań – odezwał się Tony, który do tej pory przysłuchiwał się naszej kłótni w milczeniu – Ale jeśli myślicie, że pojedziecie tam sami, to chyba oboje upadliście na głowy…


wtorek, 26 czerwca 2012

Oczekuj nieoczekiwanego - cz. II

Tradycyjnie - dziękuję za komentarze i wszystkie słowa uznania :D Jest mi bardzo miło, że podoba Wam się moja "twórczość" :D I żeby nie było, że ja naprawdę taka "zła kobieta" - przed Wami ciąg dalszy :D


Alexandretta


***



Hotel Clarmonte

Siedziałam w swoim wozie obserwując wejście do hotelu, kiedy przy chodniku zaparkował znajomy wóz. Ze ściśniętym sercem obserwowałam jak wysiada z niego Tony w towarzystwie prześlicznej brunetki. Razem weszli do budynku. Zastanawiałam się, o co może chodzić i czy ich przybycie jest jakoś związane z Jewgienijem i Andriejem. Jeśli tak, to wcale nie było tak różowo.
Kilka dni temu przyleciałam za nimi do Stanów, oczywiście na fałszywym paszporcie. Nadal nie mogłam ryzykować rozpoznania przez żadne służby federalne, a wiedziałam, że monitorują wszystkie loty. Pojawienie się mojego nazwiska na liście pasażerów mogło wzbudzić niepotrzebne pytania. W tej chwili jakiekolwiek zainteresowanie moją osobą było mi wybitnie nie na rękę.
Dwa miesiące zajęło mi wytropienie i zlikwidowanie grupy Andrieja. Zajmował się handlem bronią, kupował i sprzedawał wszystko, zwłaszcza modele używane w amerykańskiej armii. Kiedy odkrył, że jesteśmy agentami działającymi pod przykrywką, wpadł w szał i zaczął nas eliminować. Ja byłam ostatnia. Prawie miesiąc udało mi się utrzymać go w przekonaniu, że nie żyję. Jednak Maxim okazał się mało wytrzymały na groźby i perswazje. A Andriej nie był głupi, więc szybko połączył tajemnicze zniknięcia i śmierci jego ludzi z moją obecnością w Moskwie. Od tego momentu zamienialiśmy się rolami z zadziwiającą regularnością. Raz on był tym ściganym, raz ja. Jak na razie udawało mi się wychodzić obronną ręką z naszych spotkań, ale wkrótce miało się to zmienić. Konfrontacja była nieunikniona. Do DC przywiodły go interesy, a także pewność, że pojadę za nim, bo nie pozwolę, żeby skrzywdził moich przyjaciół. Tak, już wiedział, z jakiej jestem agencji i kto mnie na niego nasłał. A to oznaczało, że mój były zespół wraz z moim były szefem, mogą znaleźć się w naprawdę dużym niebezpieczeństwie.
Kilkanaście minut później Tony i ta dziewczyna prawie wybiegli z hotelu, wsiedli do samochodu i błyskawicznie odjechali. Zostałam na swoim miejscu. Nadajnik w samochodzie Andrieja działał znakomicie.

NCIS

- Szefie – Tony zatrzymał się przed biurkiem Gibbsa – Dowiedzieliśmy się, że Litchenko przyjechał w towarzystwie. Zameldowali się w tym samym dniu i wynajęli pokoje obok siebie. Facet nazywa się Andriej Pietrow, ma firmę handlującą kosmetykami. Recepcjonistka powiedziała, że mówili coś o jakimś ważnym spotkaniu i zakupie nowych komponentów…
- McGee, sprawdź tego Pietrowa – polecił Gibbs – Może faktycznie przylecieli tu w interesach, ale nie wierzę w takie zbiegi okoliczności…
- Szefie – odezwał się Tim ze swojego miejsca – Andriej Pietrow i Jewgienij Litchenko przylecieli do DC cztery dni temu prosto z Moskwy. Pietrow jest właścicielem firmy kosmetycznej, a Litchenko pracuje dla niego jako doradca biznesowy.
- Mają w Stanach jakąś filię? – zainteresował się Tony.
- Jeszcze nie. Ale z informacji opublikowanych na oficjalnej stronie firmy wynika, że szukają nowych rynków zbytu i są zainteresowani otworzeniem u nas oddziału. Może o tym mówili?
- Może to faktycznie biznesmeni? – wtrąciła milcząca do tej pory Ziva.
Gibbs nie odpowiedział, wpatrywał się w podobizny mężczyzn wyświetlone na plazmie.
- Tak, Gibbs – z zamyślenia wyrwał go dzwoniący telefon - Już idę, Ducky… - chwilę później wszedł do prosektorium. – Co masz? – zapytał patologa.
- Chyba cię to nie ucieszy – dr Mallard podniósł się z krzesła i sięgnął po rękawiczki – Znalazłem to – odsłonił prześcieradło i zademonstrował niewielki tatuaż – Takie tatuaże robili sobie agenci KGB, Jethro. A dokładniej siepacze, którzy zajmowali się mokrą robotą…
- Już nie ma KGB – zwrócił mu uwagę Gibbs, którego ta informacja lekko zaskoczyła.
- Ale ludzie zostali… - odparł filozoficznie Ducky.
- Sugerujesz, że on przyjechał tu kogoś zabić?
- Tacy ludzie, Jethro, nie zmieniają tak łatwo zawodu…

Hotel Clarmonte

Punkcik na ekranie GPS’a migotał i przemieszczał się, rzucałam na niego okiem od czasu do czasu, żeby nie być zaskoczoną, kiedy się zjawi. W końcu zobaczyłam wóz Andrieja przy końcu ulicy, po chwili wjechał na hotelowy parking i wszedł do budynku. Pięć minut później wyleciał stamtąd jakby goniło go stado diabłów. Ruszył z piskiem opon i skierował się na zachód. Był sam, więc już wiedziałam, że coś się stało. Bez namysłu pojechałam za nim. Dopiero po kilkunastu minutach jazdy zatłoczonymi ulicami Waszyngtonu, dotarło do mnie pod jaki adres kieruje się ten skurwiel.
- Kurwa – zaklęłam ze złością, że nie domyśliłam się wcześniej. Błyskawicznie zmieniłam pas, dodałam gazu i nie bacząc, że tracę go z oczu pognałam przed siebie. Nawet, jeśli Andriej zauważył tajemniczy samochód jadący za nim, to teraz, widząc, że go wyprzedzam, zapewne odetchnął z ulgą. Wyminęłam go, znowu zmieniłam pas i po chwili skręciłam w prawo. Pietrow nie znał miasta, więc musiał korzystać z nawigacji samochodowej. A ja znałam różne skróty, dlatego miałam szansę go wyprzedzić i przyjechać na miejsce szybciej.




poniedziałek, 25 czerwca 2012

Oczekuj nieoczekiwanego - cz. I

Wracamy do Waszyngtonu :D Mam nadzieję, że się spodoba :D

Alexandretta

***


Siedziałam w wannie i pozwalałam, aby gorąca woda swobodnie omywała moje obolałe i poranione w eksplozji ciało. Przyjrzałam się wszystkim zadrapaniom, szramom, mniejszym i większym rankom. Chyba nie było tak źle, ale i tak bolały mnie wszystkie mięśnie. Zanurzyłam się mocniej i poczułam, jak po moich policzkach płyną łzy. Jakby upewnienie się, że nic mi nie jest, zerwało jakąś niewidzialną tamę. Łzy płynęły wartkim strumieniem, a ja, pełna złości, że nie mogę ich powstrzymać, zanurzyłam się cała, kładąc na dnie wanny. Usiadłam dopiero po chwili, a raczej rozłożyłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Przyszedł czas na zastanowienie się, co dalej.
Miałam szczęście. Siła eksplozji odrzuciła mnie od samochodu wystarczająco daleko, żeby nikt mnie nie znalazł. A już na pewno nie ci, którzy chcieli mnie zabić. Wiedziałam, że praca w terenie, przy tajnych zadaniach i pod przykryciem, zupełnie odbiega od tego, co robiłam do tej pory. Ale tego się nie spodziewałam. Przez ostatnie pół roku bywało niebezpiecznie, nawet bardzo. Ale teraz przesadzili. Wiedziałam, kto stoi za atakiem na mój wóz, wiedziałam, że chodziło im o mnie, a nie, o Nataszę, wiedziałam, że nie spoczną, dopóki albo mnie nie zabiją, albo sami nie zginą. Zatem przyszedł czas, żeby zadziałać radykalnie.
Kiedy wyjeżdżałam, pani dyrektor dała mi jasne wytyczne. Znaleźć i zlikwidować. Wszystkich, co do jednego.
Miałam przewagę. Myślą, że nie żyję, bo razem z autem w powietrze wyleciała Natasza, która fizycznie była do mnie bardzo podobna. W dodatku były tam tylko moje rzeczy, w tym dokumenty. Na szczęście broń i pieniądze miałam przy sobie, dzięki czemu mogłam zapłacić za wynajęcie tego pokoju. Zdobyć naboje to też nie był problem. Więc zostało mi tylko opracować jakiś plan. Niestety, w tym planie nie mieścił się telefon do NCIS, żeby im powiedzieć, że wszystko w porządku. Uspokojenie moich przyjaciół nie wchodziło w rachubę, nie zamierzałam podawać się bandytom na tacy.
Wyszłam z wanny i wytarłam się, energicznie pocierając ręcznikiem zaróżowioną od gorącej wody skórę.
W pierwszej kolejności musiałam odwiedzić Maxima.

Dwa miesiące później – NCIS

Agent Specjalny Leroy Jethro Gibbs wysiadł z windy i ruszył w kierunku swojego biurka. Idąc, zahaczył wzrokiem o siedzącego na swoim miejscu agenta Anthony’ego DiNozzo, zwanego przez wszystkich Tony’m. Tony minę miał tak ponurą, że aż strach było do niego podchodzić.
- Co jest, DiNozzo? – Gibbs spojrzał pytająco – Wyglądasz, jakby ktoś ci umarł… - urwał, kiedy jego wzrok padł na kalendarz. Dwudziesty czwarty. Właśnie tego dnia Shepard przyniosła im wiadomość o śmierci Lary.
- Dokładnie dwa miesiące temu! – wycedził Tony, gwałtownie podnosząc głowę i patrząc ze złością na swojego szefa.
- Wiem, Tony – głos Gibbsa złagodniał. Byli w biurze sami, więc mógł sobie pozwolić na takie zachowanie i zrzucenie maski twardziela. – Wiem…
- Dlaczego, do cholery, pozwoliłeś jej tam jechać! – wybuchnął nagle DiNozzo, podrywając się z krzesła – Gdyby tu została, żyłaby!
- Tego nie wiemy…
- Ale mielibyśmy większe szanse, żeby ją uratować! Jakiekolwiek szanse! A tak?! – Tony kopnął nogą w biurko.
- Uspokój się. – poprosił Gibbs – Twoja złość nic tu nie pomoże…
- Wiem – Tony westchnął, – Ale nawet się z nią dobrze nie pożegnałem…
- Nie tylko ty. Ja też. Myślałem, że zaraz wróci…
- Dlaczego jej nie zatrzymałeś?? – Tony spojrzał swojemu szefowi prosto w oczy – Przespałeś się z nią, a potem pozwoliłeś wyjechać!
- Tony, chcesz mnie zmusić, żebym dał ci w mordę? – w tonie Gibbsa pojawiło się ostrzeżenie.
- Chcę cię zmusić, żebyś powiedział prawdę!
- Prawdę? - Gibbs podszedł do swojego agenta i popatrzył na niego uważnie – Chcesz znać prawdę?? Dobrze więc. Miałem ją tylko wyszkolić. Żeby była równie dobra jak ty. Shepard od samego początku planowała ją gdzieś wysłać. Nie wiedziałem wtedy, gdzie. Miałem być wredny, wymagający. Miałem być draniem. I byłem. Wyszkoliłem ją, tak jak ciebie. Nauczyłem wszystkiego, co powinna umieć. A potem sprawy wymknęły się spod kontroli. Nie masz pojęcia jak bardzo żałuję, że nie zrobiłem nic, żeby powstrzymać dyrektor przed przeniesieniem jej.
- Pójście do łóżka nazywasz utratą kontroli??
- Nie. Pójście do łóżka było tylko konsekwencją. Daliśmy się ponieść. Ona uczuciom, a ja emocjom…
- Chcesz powiedzieć, że… - Tony spojrzał z niedowierzaniem.
- Tak – przerwał mu Gibbs – Ale Lara dobrze wiedziała, że nie mamy szans.
- Żałujesz? – spytał cicho Tony.
- Jedyne, czego żałuję, to tego, że nie stałem się jej przyjacielem, zanim zostałem kochankiem – burknął Gibbs, jak zwykle ponurą miną maskując wzruszenie – Prawie nic o niej nie wiedziałem, oprócz tego, co było zapisane w aktach i co czasem gdzieś usłyszałem…
- Lara nie była zbyt skłonna do zwierzeń – mruknął Tony, siadając za biurkiem – Mówiła tylko to, co chciała i tyle, ile uznawała za stosowne. Ale ufałem jej tak jak tobie. I nigdy się nie zawiodłem.
Gibbs spojrzał na niego w zamyśleniu i odebrał dzwoniący od kilku chwil telefon.
- Wypadek z udziałem marynarza – powiedział – Znajdź Zivę i McGee, czekam w wozie…
- Wypadek? – Tony złapał swój telefon.
- Samochodowy…

Miejsce wypadku

- Co mamy? – Gibbs stanął obok McGee.
- Bosman Jason Travis – Tim zaczął czytać swoje notatki – Jechał na spotkanie z dziewczyną, kiedy nagle z naprzeciwka drogę zajechał mu ten drugi samochód. Nie miał gdzie uciec, doszło do zderzenia czołowego.
- Zginął na miejscu – wtrącił Ducky, który stał obok ciała – Szczegóły po sekcji, ale już teraz mogę ci powiedzieć, że nie miał szans na przeżycie…
- Właśnie widzę – mruknął Gibbs pochylając się nad bosmanem – A ten drugi? – zapytał.
- Według dokumentów Jewgienij Litchenko. – przeczytał McGee – Rosyjski biznesmen, miał ze sobą kartę parkingową hotelu Clarmonte.
- Sprawdźcie go – Gibbs miał złe przeczucia.
- Jasne, szefie – Tim skinął głową.
Pół godziny później zebrali swoje rzeczy i wrócili do biura.


sobota, 23 czerwca 2012

Zaskakujące spotkanie - część IV.

Dziękuję za wszystkie komentarze :D  Bo jak mówiłam kiedyś tam - czytanie bez komentarza się nie liczy :D
Cieszę się, że ta część przygód Olgi również się podoba. Dzisiaj zakończenie, bez happy endu, ale również bez trupów :D Zapraszam :)

Alexandretta

***


Samochód Sama okazał się starą półciężarówką, na szczęście kabina była wystarczająco dużo, żebyśmy zmieścili się w niej wszyscy. Nie uśmiechała mi się podróż na pace. Siedziałam przy oknie i z ponurą miną obserwowałam znajomy krajobraz. Droga do rezydencji zajęła nam ponad godzinę, w czasie której Sam streścił nam swoje poczynania oraz wyjaśnił, że kula Sahima tylko go drasnęła i nic mu nie jest. Z kolei Callen podzielił się swoimi doświadczeniami, na szczęście omijając najbardziej bolesne fragmenty. Bolesne dla mnie. W końcu przejechaliśmy bramę i zatrzymaliśmy się tuż przed głównym wejściem. Od razu zrozumieliśmy, że ab’Kavah jeszcze nie wrócił, bo wszystko wyglądało dokładnie jak w chwili, kiedy stąd uciekaliśmy. Sam wręczył nam po pistolecie i zapasowych magazynkach, więc tak uzbrojeni, ostrożnie weszliśmy do środka. Nic. Te same trupy, nikogo żywego. Bez chwili wahania skierowaliśmy się w głąb domu i bez przeszkód dotarliśmy do piwnic. Metodycznie sprawdzaliśmy wszystkie pomieszczenia po kolei, osłaniając się wzajemnie. Widziałam z jaką rezerwą Sam się do mnie odnosi i w zasadzie nie spuszcza ze mnie wzroku, raczej nie z troski, że coś mi się stanie. Ale, szczerze mówiąc, miałam to gdzieś. Ta bomba to był mój cel, musiałam ją znaleźć i przywieźć z powrotem do Stanów. Jednak nasze poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów. Owszem, znaleźliśmy zamknięty pokój, o stalowych, wzmocnionych drzwiach, ale nie daliśmy rady go otworzyć. Miał elektroniczny zamek i dodatkowe zabezpieczenia w postaci kilku ładunków wybuchowych, które miały eksplodować w momencie otwarcia go przez nieuprawnione osoby. Tak przynajmniej stwierdził Sam po głębszej analizie. Zrezygnowani, wyszli z podziemi i z powrotem znaleźliśmy się w holu. Wściekły wrzask Sahima, który nagle objawił się przed nami, sprawił, że natychmiast prysnęliśmy na boki, szukając osłony. Jednak ab’Kavah zamiast zacząć strzelać, wrzeszczał dalej. Używał przy tym słów powszechnie uważanych za niecenzuralne, z których „czarci pomiot” oraz „wredna suka” należały do najłagodniejszych.
- Czarci pomiot? – mruknęłam do siebie – Skąd on ma te określenia?
- Dosyć tego! – usłyszałam krzyk Callena – Chcemy odzyskać bombę! Nic więcej!
- Jej tu nie ma, debilu!! – odwrzasnął Sahim.
- Gdzie jest?? – Callen nie zwracał uwagi na padające inwektywy.
- Myślisz, że ci powiem, ty amerykańska świnio??
- Jeśli nie powiesz, to cię zabiję!
- Jeśli mnie zabijesz, to ci nie powiem! – w głosie Sahima zabrzmiała nuta triumfu.
- Powiesz, powiesz! – Callen był wściekły.
W odpowiedz znów poleciały w jego stronę wyzwiska i pogróżki. Miałam dość. Ta dyskusja do niczego nie prowadziła, a jeśli faktycznie ktoś zabrał ładunek, to każda minuta oddalała nas od szansy znalezienia go zanim opuści ten kraj, a potem kontynent. Rozejrzałam się, oprócz Sahima było tutaj tylko jego dwóch najemników, którzy w dodatku wcale nie kwapili się do walki z nami. Przesunęłam się na bok, a potem ostrożnie przemknęłam pod ścianą. Na szczęście ab’Kavah lubił roślinki, bo całe ich mnóstwo otaczało hol, dając całkiem niezłą osłonę. Chwilę później znalazłam się za plecami Sahima, wychyliłam się nieznacznie i bez chwili namysłu postrzeliłam go w nogę. Bandyta zawył z bólu i upadł na podłogę, bluzgając tak, że aż uszy więdły. Wyszłam z mojej kryjówki i nie opuszczając broni, powoli zbliżyłam się do leżącego mężczyzny. Jego żołnierze spojrzeli na mnie zdziwieni, nawet wykonali gest sięgnięcia po pistolety, ale Callen i Sam zareagowali zgodnie z moimi przypuszczeniami, posyłając w ich stronę serię pocisków, które sprawiły, że jeden zginął od razu, a drugi, ranny, z jękiem padł na posadzkę.
- Kurwa mać!! – Callen wyskoczył z kryjówki i wlepił we mnie wściekłe spojrzenie – Co ty wyprawiasz??
- Nie twój interes! – warknęłam – Nie wtrącaj się…
- Jak najbardziej mój! – odwrzasnął – Co ty odwalasz??
- Powiedziałam, nie wtrącaj się! – nawet na niego nie spojrzałam – Mam z tym panem pewne rzeczy do wyjaśnienia…
- Olga – zaczął trochę spokojniej, jakby gadał z wariatką – Wiem, że jesteś wściekła…
- Gówno wiesz! – przerwałam mu gwałtownie – Nie masz pojęcia, co teraz czuję! I nigdy się nie dowiesz! Więc się zamknij! Nie potrzebuję twoje litości, ani współczucia! Niczego nie potrzebuję! Zabiję skurwysyna tak czy siak, ale najpierw dowiem się, gdzie jest ta cholerna bomba!! – byłam tak wściekła, że ledwie nad sobą panowałam. Gdyby nie ładunek, Sahim już by nie żył. Callen wpatrywał się we mnie oszołomiony, bo chyba nie spodziewał się takiego wybuchu. On naprawdę myślał, że puszczę płazem to, co ten bydlak mi zrobił?? – Sahim – pochyliłam się nad mężczyzną – Gdzie ta bomba? Powiedz, to zabiję cię tak szybko, że prawie nie poczujesz… - uśmiechnęłam się lekko. Wiem, wyglądało to upiornie.
- A jeśli nie powiem? – Sahim zrozumiał od razu, że nie żartuję.
- To będziesz umierał długo i powoli – wycedziłam – Bardzo długo i bardzo powoli. I będzie bardzo bolało… Więc, gdzie bomba?
- To chyba TY wiesz najlepiej – rzucił nagle. Spojrzałam zdumiona.
- Co takiego??
- Przecież to ty ją zabrałaś! – uśmiechnął się złośliwie. Muszę przyznać, takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.
- Co ty bredzisz? – wyprostowałam się. – Niby skąd? Przecież nie powiedziałeś mi, gdzie ją trzymasz…
- Nie powiedziałem – potwierdził – Ale znalazłem w moim wozie to – rzucił czymś we mnie. Złapałam przedmiot wolną ręką i zamarłam. Nadajnik GPS. Znałam ten model. Identycznych używałam w pracy.
- Ja ci tego nie podłożyłam – zaprotestowałam stanowczo.
- To tylko twoje słowa. Ale to – skinął głową w kierunku nadajnika – mówi coś innego. Pewnie są na nim twoje odciski – spojrzał na mnie mściwie – Dzięki temu namierzyłaś, gdzie jest ładunek i wykradłaś go.
- Jestem agentem federalnym – warknęłam – Nie kradnę bomb, tylko je odzyskuję!
- To ty tak twierdzisz! Ale oni mogą mieć co do tego pewne wątpliwości!
- Dobrze wiesz, że ja jej nie zabrałam! – wkurzona, wycelowałam pistolet w głowę Sahima.
- Olga – cichy głos Callena sprawił, że po plecach przebiegł mi dreszcz – O czym on mówi?
- Nie wiem! – spojrzałam na niego bezradnie. – Nie zabrałam tej bomby!
- Może nie osobiście – Sahim poczuł się pewniej, widząc, że moi towarzysze zaczynają mieć wątpliwości – Bomba była w specjalnym bunkrze, 50 kilometrów stąd, na pustyni. Jest tam kamera, która zarejestrowała Daniela Moan’a, jej partnera, jak zabiera skrzynkę z ładunkiem. A ostatnie połączenie z jej telefonu satelitarnego było właśnie do Moan’a…
- Czy to prawda? – Callen spojrzał na mnie uważnie.
- Nie kontaktowałam się z Danielem od pół roku – zaprotestowałam – Nie jest już moim partnerem!
- Twój telefon mówi coś innego – Sahim wyciągnął rękę z aparatem i pokazał ostatnio wybrane numery – Wyśledziłaś i przekazałaś mu, gdzie jest bomba! A on ją zabrał! Jak dzielicie zysk, pół na pół? – zadrwił.
- Ty skurwysynu!! – wrzasnęłam – Wrobiłeś mnie!!
- I jeszcze skorzystałem z twojej obecności tutaj – zaśmiał się, widząc, że wygrywa to starcie – Faktycznie jesteś niezła… - nie dokończył. Czerwona plama przysłoniła mi wzrok, mój palec po prostu nacisnął spust i pół magazynka znalazło się w piersi mężczyzny.
- Olga! – wrzasnął G i przyskoczył do mnie.
- Nie zbliżaj się – sama nie wiem, dlaczego teraz wycelowałam w niego. Callen zatrzymał się w pół kroku.
- Olga… - spojrzał na mnie z niedowierzaniem – Co ty wyprawiasz?
- Ratuję swój tyłek – odparłam, cofając się krok za krokiem w kierunku drzwi. Zobaczyłam, jak Sam rusza w moją stronę, z bronią gotową do strzału – Nie dam się wrobić w kradzież tej bomby…
- Olga, ja cię nie oskarżam – łagodny głos Callen podziałał na mnie jak płachta na byka.
- Jeszcze, G – rzuciłam – Ale sam widzisz, że dowody mówią coś zupełnie innego. Nie mam szans się wybronić…
- Olga... – zrobił mały krok – Nie wygłupiaj się…
- Nie, G – pokręciłam głową – Nie pozwolę zrobić z siebie kozła ofiarnego. Gdybym teraz się poddała, musiałbyś mnie aresztować. A ja nie zamierzam iść do pierdla! – podniosłam lekko głos.
- Olga... – znów krok.
- Nie zmuszaj mnie G, żebym zrobiła coś, czego będę potem żałować – ostrzegłam, łamiącym się głosem. Uniosłam lekko lufę broni i strzeliłam. Ogromny, kryształowy żyrandol zakołysał się, po czym runął na posadzkę. Callen i Sam gwałtownie odskoczyli, żeby uniknąć przygniecenia. Dołożyłam jeszcze kilka strzałów nad ich głowami, skulili się odruchowo, a ja zakręciłam się na pięcie i wybiegłam. Wskoczyłam do stojącego przed wejściem auta, o dziwo, w stacyjce tkwiły kluczyki. Odpaliłam samochód i z piskiem opon ruszyłam. Przejeżdżając obok ciężarówki, wystawiłam rękę i przestrzeliłam najbliższą oponę. W lusterku dostrzegłam wybiegających z domu agentów, którzy natychmiast skierowali się do swojego wozu, ale widząc, że nie mogą pojechać za mną, ruszyli biegiem moim śladem. Dodałam gazu i przejechałam bramę. Ostatnia rzecz jaką widziałam, to zatrzymujący się Callen i jego broń skierowana w moją stronę. Do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego nie strzelił…

KONIEC. PRZYNAJMNIEJ NA RAZIE :D




czwartek, 21 czerwca 2012

Zaskakujące spotkanie - część III.

Zauważyłam, że poprzednia część wzbudziła trochę... kontrowersji. Wiem, takie sceny nie są zbyt... przyjemne, ale starałam się nie być zbyt brutalna. Po prostu była mi potrzebna do dalszego ciągu, bo znów zaczęłam pisanie od środka :D Poza tym, z Wenem nie wygrasz...


Alexandretta


***



Jakiś czas później oboje poczuliśmy, że mamy dość tej krajoznawczej wycieczki. Nie wiem jak Callen, ale ja ledwo już powłóczyłam nogami ze zmęczenia i chyba tylko siła woli pchała mnie naprzód.
- Myślę, że powinniśmy odpocząć – G zaproponował to, o czym marzyłam już od dłuższego czasu. Przystanęłam, opierając dłonie na udach i pochylając się lekko do przodu, chcąc odciążyć kręgosłup - Ale nie tu. – kontynuował - Zejdźmy z widoku – zszedł z drogi i skierował się między wzgórza. Ruszyłam za nim. Po kilkunastu minutach przedzierania się przez ostre jak brzytwa skały, znaleźliśmy prawie pionową ścianę z niewielkim nawisem skalnym, tworzącym coś w rodzaju daszku. Nie mieliśmy ze sobą żadnych obozowych utensyliów, w końcu nie był to skautowski obóz przetrwania. Wygrzebałam z plecaka swoją kurtkę i rozłożyłam ją na ziemi. Usiadłam, opierając się plecami o skałę i wyciągając nogi przed siebie. Ze zdziwieniem znalazłam wśród swoich rzeczy napoczętą butelkę wody i batonik. Jednym i drugim podzieliłam się z moim towarzyszem, który w międzyczasie rozpalił niewielkie ognisko ze znalezionych w okolicy suchy gałązek. Przyjemne ciepło owionęło nasze twarze, wyciągnęłam ręce w kierunku płomieni i zamknęłam oczy. Oboje milczeliśmy. Ja, bo nadal nie miałam ochoty na pogawędki, nawet w celu ustalenia planu działania, a Callen, bo chyba za bardzo nie wiedział jak zacząć poważną rozmowę. Poczułam nieludzkie wręcz zmęczenie, więc zwinęłam się w kłębek i zaległam na ziemi. Wiedziałam, że G będzie czuwał.

Obudziłam się, czując na sobie czyjś wzrok. Otworzyłam oczy i dostrzegłam siedzącego nieopodal Callena. Wpatrywał się we mnie intensywnie, a zaciśnięte w wąską kreskę usta i chmurne spojrzenie, od razu pozwoliły mi się domyślić, o czym myśli. Albo raczej, co nie daje mu spokoju. Nasze spojrzenia spotkały się, kiedy zobaczył, że nie śpię, przysunął się bliżej i dla odmiany, zapatrzył w płomienie ogniska. Milczałam, bo na nic innego nie miałam ochoty.
- Porozmawiaj ze mną – poprosił nagle cicho. Usiadłam i podciągnęłam kolana pod brodę. – Olga, proszę, odezwij się… - ponieważ nie doczekał się reakcji z mojej strony, westchnął, ale kontynuował, jakby w końcu zebrał się na odwagę, żeby powiedzieć, co go dręczy – Olga, przepraszam – uniosłam głowę i spojrzałam na niego zaskoczona – Przepraszam, że okazałem się takim… - chyba zabrakło mu słów – I, że ci nie pomogłem. Chciałem. Uwierz, chciałem go zabrać od ciebie, zabić, udusić gołymi rękoma, ale nie dałem rady. Naprawdę, nie dałem…
- Wiem – wyszeptałam. Teraz on popatrzył zaskoczony – Wiem, G – dodałam głośniej. To było wszystko, na co w tej chwili było mnie stać.
- Chodź do mnie – poprosił po chwili milczenia. Przez kilka sekund siedziałam nieruchomo, a potem moje ciało przeniosło się wprost na jego kolana. Callen otoczył mnie opiekuńczo ramionami, wtuliłam się w niego z całych sił, jak mała dziewczynka. Potrzebowałam odrobiny czułości, chwili poczucia bezpieczeństwa i zapomnienia o wszystkim co złe. G kołysał mnie w ramionach, nie mówiąc nic. Przymknęłam oczy i sama nie wiem kiedy, zasnęłam.

- Callen, co z Samem? – zapytałam, kiedy dwie godziny później ruszyliśmy w dalszą drogę, starannie pozbywając się wszelkich śladów naszej obecności.
- Nie wiem – G skrzywił się – Nie mam pojęcia. Sahim strzelił do niego, Sam upadł, więcej nie widziałem…
- Miał kamizelkę? – spytałam.
- Nie – Callen pokręcił głową. Widziałam, jak bardzo gryzie go ta niepewność o los przyjaciela.
- Byle kula nie zabije komandosa z Fok – mruknęłam.
- Obyś miała rację… Gdzie my właściwie jesteśmy? – zmienił temat.
- Idąc tą drogą dojdziemy do tego miasteczka, gdzie wpadliście na moje spotkanie – odparłam. Nadal czułam się parszywie, ale przynajmniej dawałam radę się odzywać.
- Mam nadzieję…
- Mamy jakiś plan?
- Oczywiście. Pójdziemy na żywioł…
- Cudnie – teraz ja się skrzywiłam. Nienawidziłam improwizacji.

Okazało się, że miałam racje i wkrótce weszliśmy do znajomego miasteczka. Od razu skierowaliśmy się do motelu, gdzie splotły się nasze dochodzenia. Na nasz widok recepcjonista poderwał się zaskoczony i zrobił gest jakby chciał sięgnąć po broń. Ewentualnie po telefon. Jednak Callen błyskawicznie złapał go za rękę i wykręcając ją, przygwoździł faceta do kontuaru.
- Miło znów cię widzieć, Indy – odezwał się zimno – Jest coś dla mnie?
- Koperta – wystękał Indy.
- Oczywiście, nie ośmieliłeś się jej otworzyć – kontynuował G – Wiesz, co by się stało, gdybyś to zrobił?
- Wiem…
- To dobrze – Callen puścił mężczyznę, który zaczął rozcierać ramię – Dawaj ją, na co czekasz!
Indy rzucił się do półeczki z korespondencją i po chwili przyniósł kopertę. Callen obejrzał ją dokładnie, ale faktycznie nie była otwierana. Rozerwał ją i wyjął z niej złożoną na pół kartkę. Szybko przebiegł wzrokiem treść wiadomości, po czym podał mi ją, rzucając tylko półgębkiem „Chodźmy”. Ruszyłam za nim, nic nie rozumiejąc. Ani z kartki, ani z jego zachowania. 
- Callen? – odezwałam się kilka metrów dalej.
- Sam codziennie czeka na nas na miejscowym targu – wyjaśnił zapytany – Od dwunastej, przez piętnaście minut. Potem znika.
- To wszystko wiesz z tych kilku cyferek z kartki? – upewniłam się. Nawet nie byłam za bardzo zdziwiona, że mają opracowany sposób kontaktu w kryzysowych sytuacjach.
- Tak. To data, kiedy zrobiliśmy podobnie – G spojrzał na zegarek – Do dwunastej zostało pół godziny, chodź, rozejrzymy się.

Targ, jak na tak małą mieścinę, nie był zbyt imponujących rozmiarów, ale był całkiem spory. W dodatku pełen ludzi, straganów, na których można było kupić chyba wszystko. Zagłębiliśmy się w ten kolorowy tłum, Callen z energią, jakby wiadomość od przyjaciela dodała mu sił, a ja z mieszanymi uczuciami. Takie miejsca sprzyjały zasadzkom, a ja nie miałam ochoty wpadać w kolejną. Obeszliśmy wszystko, rozglądając się uważnie, ale nic podejrzanego nie zauważyliśmy. Chyba jeszcze nikt nie odkrył naszej ucieczki, a jeśli nawet, to Sahim najwyraźniej nie podjął żadnych konkretnych kroków. Minęła dwunasta i nic się nie zmieniło.
- Chyba nic z tego – powiedziałam do Callena – Ani śladu Sama…
- Spokojnie – mruknął w odpowiedzi – Znajdzie się…
Szliśmy dalej, rozglądając się, kiedy nagle G złapał mnie za rękę i gwałtownie pociągnął w bok. Skręcił między stragany, szedł szybko torując sobie drogę pomiędzy znajdującymi się tam ludźmi. Nawet jeśli chciałabym zaprotestować, bądź zmienić kierunek, nie miałam szans, bo trzymał mnie mocno. Kilka minut później wydostaliśmy się z tłumu, G przystanął tak nagle na skraju targu, że prawie wpadłam na jego plecy.
- Co jest? – zapytałam, trochę zdyszana.
- Tam – skinął głową w prawo. Wytężyłam wzrok. Dopiero po chwili dostrzegłam dość potężnie zbudowanego mężczyznę, ubranego w znoszone spodnie i taką samą koszulę, z głową omotaną kraciastą chustą. Stał, oparty o ścianę jakiegoś budynku i patrzył prosto w naszą stronę.
- Jesteś pewien? – w moim głosie zabrzmiało powątpiewanie.
- Absolutnie – G bez wahania ruszył w jego kierunku, cały czas mocno ściskając moją dłoń, jakby się bał, że ucieknę. Nie miałam takiego zamiaru. Mężczyzna na nasz widok oderwał plecy od ściany i usiadł przy stojącym obok stoliku. Budynek okazał się miejscowym barem, nawet dość dobrze zaopatrzonym, o czym miałam się za chwilę przekonać.
- Co tak długo? – zapytał na powitanie.
- Mieliśmy drobne kłopoty – odparł na to Callen. W jego głosie usłyszałam ulgę – Dowiedziałeś się czegoś?
- Co ona tu robi? – Sam zignorował pytanie partnera i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.
- Jest po naszej stronie – G był lekko zaskoczony – Też szuka tej bomby…
- Dlaczego Hetty nic o tym nie wiedziała?
- Też chciałabym poznać odpowiedź na to pytanie – wtrąciłam się, czując złość. Z jakiej racji ten dupek mnie oskarża?
- Sam – przerwał nam Callen – Nie mamy teraz na to czasu. Dowiedziałeś się czegoś? – powtórzył.
- Bomby tu nie ma – Sam niechętnie wrócił do pierwotnego tematu – A Sahima od naszego spotkania nikt nie widział. Ja też nie.
- Sahim gdzieś pojechał – Callen zamyślił się – Opuścił rezydencję tuż przed naszą ucieczką, pewnie jeszcze nie wrócił, bo nikt nas nie szukał…
- Nie zauważyłem nikogo oprócz mieszkańców – potwierdził Sam.
- Bomba jest gdzieś ukryta – mruknęłam.
- Gdzie? – wzrok Callena przeniósł się z Sama na mnie.
- Nie zdążyłam się dowiedzieć – spojrzałam na niego wymownie – Byliśmy w trakcie omawiania szczegółów, kiedy wpadliście z wizytą – dodałam zjadliwie.
- W rezydencji? – G zignorował mój zaczepny ton.
- Nie – pokręciłam głową – Jakiś bunkier, ale nie znam lokalizacji.
- Bunkier? Nic konkretnego ci nie powiedział?
- Nie zdążył – mruknęłam. Nie podobało mi się to przesłuchanie.
- Chciał, żebyś przewiozła bombę, a nie podał ci skąd masz ją zabrać?? – w głosie Sama zabrzmiało niedowierzanie.
- O co ci chodzi? – spojrzałam na niego niechętnie – Oskarżasz mnie o coś?
- Nie. Jeszcze – prawie warknął.
- Sam – Callen chyba uznał za stosowne się wtrącić – Daj spokój – poprosił cicho. Spojrzałam na niego zdumiona.
- Z rezydencji – powiedziałam, mimo wszystko spokojnie – Przesyłkę miałam odebrać z rezydencji. Sahim miał ją przywieźć.
- Czyli musimy tam wrócić? – Callen skrzywił się.
- Chyba nie mamy wyjścia – też nie spodobał mi się ten pomysł – Nawet jeśli nie będzie tam bomby, to może dowiemy się, gdzie jest…
- Cudownie – Sam spojrzał na nas, jakbyśmy byli niespełna rozumu – Mam samochód i trochę broni… - dodał z rezygnacją w głosie.
- Nie ma na co czekać – G błyskawicznie podjął decyzję – Jeśli Sahim jeszcze nie wrócił, może uda nam się przeszukać budynek i znaleźć coś…
- A jeśli wrócił? – podniosłam się z krzesła, idąc śladem moim towarzyszy, którzy właściwie byli już gotowi do drogi.
- To będzie okazja, żeby go o to zapytać…



wtorek, 19 czerwca 2012

Zaskakujące spotkanie - część II.


Ok, to jedziemy dalej :D Przed Wami kolejna część przygód Olgi i Callena :D
Zapraszam do lektury :D I do komentowania :D

Alexandretta

***

Miałam rację. Bandyta złapał mnie za ramiona i rzucił na leżący w kącie celi materac. Upadłam z głuchym jękiem, czując jak w moje ciało wbijają się jakieś ostre igiełki. Materac okazał się siennikiem, w dodatku wyjątkowo źle zrobionym. Dostrzegłam, że Callen chciał się na niego rzucić, ale dwoje ludzi przytrzymało go w miejscu. Sahim uklęknął obok mnie i zaczął szarpać się z moimi spodniami. I szło mu to zadziwiająco sprawnie. Usiłowałam się bronić, ale trzy dni wiszenia pod sufitem bardzo osłabiły moje mięśnie. Mimo wszystko, udało mi się walnąć go w okolice skroni. Nie spodobało mu się to, bo z grymasem na ustach uderzył mnie pięścią w podbródek. Po czym odrzucił moje dżinsy na bok i bez wahania zdarł ze mnie bieliznę.
- Proszę, nie – wymamrotałam, bo cios lekko mnie zamroczył – Nie znów… Przestań, błagam…
Usłyszałam, że Callen się szamocze, pewnie usiłował wyrwać się trzymającym go mężczyznom. Ale głuche odgłosy ciosów jakie na niego spadły, uświadomiły mi, że nic z tego nie będzie. Mógł tylko bezradnie przypatrywać się jak Sahim mnie gwałci. Walczyłam z całych sił, których i tak nie miałam już zbyt dużo. Nic to nie dało. Napastnik był potężnym mężczyzną, przygniótł mnie do siennika i wdarł się w moje ciało z pełną brutalnością. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Poczułam jak z moich oczu płyną łzy, a ból towarzyszący całości rozdzierał nie tylko moje ciało, ale i duszę. Na malutkie kawałeczki. A dopiero co udało mi się ją posklejać… Po chwili, która dla mnie była wiecznością, Sahim podniósł się na nogi i zostawił mnie w spokoju.
- Zapamiętaj sobie – dobiegł mnie jego głos, ale słowa nie były skierowane do mnie – To był dopiero początek. Będę to robił tak długo, aż nie zaczniesz gadać, albo ona nie zdechnie. Puśćcie go – polecił i za moment usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Podniosłam powieki i dostrzegłam leżącego na podłodze Callena. Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczyma, w których malowała się prośba o wybaczenie. Nie mogłam na to patrzeć. Z trudem sięgnęłam po spodnie, wciągnęłam je na siebie, po czym zwinęłam się w kłębek w najdalszym kącie siennika i zamknęłam oczy. Sahim wiedział co robi. Czułam się brudna. Czułam się upokorzona do granic możliwości. Sama myśl, że może zrobić to ponownie, że zechce spełnić swoją groźbę, sprawiała, że chciałam zniknąć. Że chciałam umrzeć. 

Ocknęłam się, czując dłoń na ramieniu. Wzdrygnęłam się i otworzyłam oczy. Callen siedział obok mnie na materacu i patrzył na mnie wzrokiem pełnym poczucia winy i bezradności.
- Olga… - wyszeptał, robiąc gest jakby chciał mnie objąć i przytulić.
- Nie dotykaj mnie – cofnęłam się gwałtownie. Zatrzymał się w połowie i znieruchomiał.
- Ja…
- Daj spokój – przerwałam mu. – Po prostu mnie zostaw. Proszę… - odsunęłam się od niego najdalej, jak mogłam. Skuliłam się i znów zamknęłam oczy.
Kiedy ponownie je otworzyłam, Callen drzemał, siedząc na drugim końcu siennika i opierając się plecami o ścianę. Przypatrywałam mu się przez dłuższą chwilę. Nic się nie zmienił. Nasze ostatnie spotkanie zakończyło się w dość nietypowy sposób. Uratował mi wtedy życie, gdybym sama szła na tę plażę, już bym nie żyła. Byłam mu za to naprawdę wdzięczna. I nie miałam szansy, żeby mu podziękować, bo na rozkaz Sekretarza Obrony zostałam, najszybciej jak się dało, przetransportowana do DC. Tym bardziej, że zdecydowanie nie była to rozmowa na telefon. A maili nie lubiłam pisać. Kiedy wróciłam do formy, zostałam wręcz zasypana obowiązkami, które nie dawały mi szans na powrót do Los Angeles. A teraz znów się spotkaliśmy. I znów w nietypowych okolicznościach.
Usłyszałam kroki na korytarzu, więc uniosłam się do pozycji siedzącej, kuląc się w kącie i przyciągając kolana pod brodę. Na dźwięk otwieranych drzwi, Callen otworzył oczy, rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na wchodzącą postać. Sahim. Mężczyzna podszedł do mnie, po czym bez ceregieli złapał mnie za ramię i podniósł do pionu. Szarpnęłam się, ale trzymał mocno. Callen, widząc co się dzieje, poderwał się na nogi, ale silne kopnięcie  posłało go z powrotem na podłogę.
- Porozmawiamy sobie – wycedził Sahim, wlokąc mnie do wyjścia. Opierałam się z całej dostępnej mi siły, ale nie dałam mu rady. Pociągnął mnie korytarzem w dół i wepchnął do pomieszczenia kilka metrów dalej. Wylądowałam na podłodze, cudem tylko nie wybijając sobie zębów. Z trudem pozbierałam się do pozycji klęczącej, ale facet miał chyba zły dzień, bo jego but zetknął się z moim brzuchem, a siła tego spotkania spowodowała, że znów upadłam, tym razem na bok. Skuliłam się, odruchowo chroniąc głowę przed kolejnymi ciosami, które zaczęły na mnie spadać. Z ust wyrwał mi się niekontrolowany jęk, co spowodowało, że Sahim przestał mnie kopać. Za to uklęknął obok i złapał mnie za włosy, odchylając moją głowę do tyłu.
- Wiesz, że nie lubię tego robić – odezwał się cicho – Miałem nadzieję, że się dogadamy.
- Nie dogaduję się z bandytami – spojrzałam na niego pogardliwie. Wiedziałam, że robię źle, ale nie mogłam się powstrzymać.
- Ciekawe, czy będziesz taka harda jak oddam cię swoim ludziom – powiedział spokojnie – Oni bardzo chcieliby cię poznać bliżej…
- Śmiało…
Roześmiał się cicho, po czym puścił mnie i odebrał dzwoniący telefon. Słuchał przez chwilę w milczeniu, po czym schował aparat do kieszeni i wstał.
- Wkrótce się przekonamy – wyszedł, a po chwili w pokoju pojawił się jeden z jego najemników. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi, obrzucił mnie łakomym spojrzeniem i podszedł bliżej. Na nic więcej mu nie pozwoliłam. Słowa Sahima obudziły we mnie coś, czego nie umiałam nazwać. To nie był nawet instynkt przetrwania. To była furia. Ślepa furia, niepohamowana wręcz wściekłość i żądza mordu. Ugięłam nogi i z całej siły kopnęłam napastnika mniej więcej na wysokości kolan. Z okrzykiem zaskoczenia upadł, a ja dołożyłam kolejny cios, tym razem w głowę. I jeszcze kolejny. A buty miałam solidne, wojskowe, na grubych podeszwach. Po chwili na podłodze pojawiła się krew, co trochę mnie uspokoiło. Facet się nie ruszał, więc podniosłam się do klęczek i błyskawicznie go obszukałam. Oprócz noża, nie miał ze sobą innej broni. Cmoknęłam z dezaprobatą. Cóż za nieostrożność. I jaka niewiara w moje umiejętności. Umocowałam ostrze między kolanami i szybko przecięłam sznur krępujący moje nadgarstki. Skrzywiłam się, kiedy odpadł razem z kawałkami skóry. Złapałam nóż i dopiero wtedy ostrożnie się podniosłam. Nadal nie byłam pewna, czy moje mięśnie nie odmówią mi posłuszeństwa. Delikatnie, jak najciszej, otworzyłam drzwi. Na progu stał strażnik, ale był tak zajęty zabawą swoim telefonem, że nie zdążył zareagować na moje nagłe pojawienie się. Złapałam go za głowę, a potem jednym płynnym ruchem podcięłam mu gardło. Nóż wszedł jak w masło, pokrywając się krwią. Powoli opuściłam bezwładne ciało na podłogę, starając się nie narobić hałasu. Szybko obszukałam nieboszczyka i zabrałam mu pistolet, który wsunęłam za pasek spodni. W chwili obecnej nóż był lepszy, bo cichszy. Ruszyłam korytarzem w kierunku naszej celi, ale kiedy tam dotarłam, zatrzymałam się zaskoczona. Drzwi były otwarte, a obok nich leżał martwy strażnik. Zajrzałam do środka, Callena nie było. Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie go nie dostrzegłam. Za to dostrzegłam kolejne ciało kilka metrów dalej. Poszłam więc w tę stronę, logicznie myśląc, że to raczej nie Sahim tak urządził swoich ludzi. Po drodze natknęłam się na następnego martwego żołnierza. Callen musiał być naprawdę wkurzony. Dotarłam do głównego holu rezydencji ab’Kavaha, bo inaczej tego budynku nie można było nazwać. Ostrożnie wychyliłam się zza narożnika i zobaczyłam G walczącego z jednym z bandytów. Drugi szykował się właśnie do ataku na jego plecy. Bez wahania wyskoczyłam na środek, moja ręka, całkiem bez udziału mojego umysłu, wyrzuciła nóż, który z cichutkim świstem poszybował w kierunku napastnika, wbijając mu się między łopatki. Mężczyzna jęknął i upadł na kolana, a ja wyrwałam zdobyty wcześniej pistolet i jednym strzałem dokończyłam swoje dzieło. Moje pojawienie się, połączone z hukiem wystrzału, zaskoczyło zarówno Callena, jak i jego przeciwnika. Jednak to G ocknął się pierwszy, silnym ciosem posłał napastnika na ziemię, dołożył solidne kopnięcia, a ja bez namysłu rzuciłam mu swoja broń. Kolejny huk rozdarł powietrze, a facet znieruchomiał na dobre. Wyrwałam nóż z pleców drugiego bandyty, szybko wytarłam o jego koszulę i odwróciłam się z powrotem w stronę G.
- Patrz, co znalazłem – pokazał mi dwa plecaki. W jednym bez trudu rozpoznałam swoją własność. Zajrzałam do niego, w środku były moje rzeczy, oprócz broni, portfela i telefonu satelitarnego. Bez słowa zarzuciłam plecak na ramiona i skierowałam się w stronę głównych drzwi. Callen bez protestu poszedł za mną, równie jak ja zaskoczony, że nikt więcej się nie pojawił. Nie zatrzymywani przez nikogo wybiegliśmy na zewnątrz i rozejrzeliśmy się uważnie. Otaczały nas góry, a do posesji prowadziła jedna jedyna droga. Na nasz widok dwóch strażników zerwało się na równe nogi, ale Callen nie dał im szans na podejście bliżej. Dwie kule. Dwa trupy.
- Gdzie my, do cholery, jesteśmy?? – G usiłował nadać naszej ucieczce jakiś sensowny kierunek. Wzruszyłam ramionami, jakby nagle odebrało mi głos. Ale żadne słowa nie chciały przejść mi przez gardło. - Nic dziwnego, że Sahim miał tak mało ludzi – Callen gadał, pozornie nie zwracając uwagi na moje milczenie. Ale jego spojrzenie mówiło coś zupełnie innego – Wystarczyłoby ich dobrze rozstawić i z budynku robi się twierdza nie do zdobycia…