Alexandretta
***
Jakiś czas później oboje
poczuliśmy, że mamy dość tej krajoznawczej wycieczki. Nie wiem jak Callen, ale
ja ledwo już powłóczyłam nogami ze zmęczenia i chyba tylko siła woli pchała
mnie naprzód.
- Myślę, że powinniśmy
odpocząć – G zaproponował to, o czym marzyłam już od dłuższego czasu.
Przystanęłam, opierając dłonie na udach i pochylając się lekko do przodu, chcąc
odciążyć kręgosłup - Ale nie tu. – kontynuował - Zejdźmy z widoku – zszedł z
drogi i skierował się między wzgórza. Ruszyłam za nim. Po kilkunastu minutach
przedzierania się przez ostre jak brzytwa skały, znaleźliśmy prawie pionową
ścianę z niewielkim nawisem skalnym, tworzącym coś w rodzaju daszku. Nie
mieliśmy ze sobą żadnych obozowych utensyliów, w końcu nie był to skautowski
obóz przetrwania. Wygrzebałam z plecaka swoją kurtkę i rozłożyłam ją na ziemi.
Usiadłam, opierając się plecami o skałę i wyciągając nogi przed siebie. Ze
zdziwieniem znalazłam wśród swoich rzeczy napoczętą butelkę wody i batonik.
Jednym i drugim podzieliłam się z moim towarzyszem, który w międzyczasie
rozpalił niewielkie ognisko ze znalezionych w okolicy suchy gałązek. Przyjemne
ciepło owionęło nasze twarze, wyciągnęłam ręce w kierunku płomieni i zamknęłam
oczy. Oboje milczeliśmy. Ja, bo nadal nie miałam ochoty na pogawędki, nawet w
celu ustalenia planu działania, a Callen, bo chyba za bardzo nie wiedział jak
zacząć poważną rozmowę. Poczułam nieludzkie wręcz zmęczenie, więc zwinęłam się
w kłębek i zaległam na ziemi. Wiedziałam, że G będzie czuwał.
Obudziłam się, czując na
sobie czyjś wzrok. Otworzyłam oczy i dostrzegłam siedzącego nieopodal Callena.
Wpatrywał się we mnie intensywnie, a zaciśnięte w wąską kreskę usta i chmurne
spojrzenie, od razu pozwoliły mi się domyślić, o czym myśli. Albo raczej, co
nie daje mu spokoju. Nasze spojrzenia spotkały się, kiedy zobaczył, że nie
śpię, przysunął się bliżej i dla odmiany, zapatrzył w płomienie ogniska.
Milczałam, bo na nic innego nie miałam ochoty.
- Porozmawiaj ze mną –
poprosił nagle cicho. Usiadłam i podciągnęłam kolana pod brodę. – Olga, proszę,
odezwij się… - ponieważ nie doczekał się reakcji z mojej strony, westchnął, ale
kontynuował, jakby w końcu zebrał się na odwagę, żeby powiedzieć, co go dręczy
– Olga, przepraszam – uniosłam głowę i spojrzałam na niego zaskoczona –
Przepraszam, że okazałem się takim… - chyba zabrakło mu słów – I, że ci nie
pomogłem. Chciałem. Uwierz, chciałem go zabrać od ciebie, zabić, udusić gołymi
rękoma, ale nie dałem rady. Naprawdę, nie dałem…
- Wiem – wyszeptałam. Teraz on
popatrzył zaskoczony – Wiem, G – dodałam głośniej. To było wszystko, na co w
tej chwili było mnie stać.
- Chodź do mnie – poprosił po
chwili milczenia. Przez kilka sekund siedziałam nieruchomo, a potem moje ciało
przeniosło się wprost na jego kolana. Callen otoczył mnie opiekuńczo ramionami,
wtuliłam się w niego z całych sił, jak mała dziewczynka. Potrzebowałam odrobiny
czułości, chwili poczucia bezpieczeństwa i zapomnienia o wszystkim co złe. G
kołysał mnie w ramionach, nie mówiąc nic. Przymknęłam oczy i sama nie wiem
kiedy, zasnęłam.
- Callen, co z Samem? –
zapytałam, kiedy dwie godziny później ruszyliśmy w dalszą drogę, starannie
pozbywając się wszelkich śladów naszej obecności.
- Nie wiem – G skrzywił się –
Nie mam pojęcia. Sahim strzelił do niego, Sam upadł, więcej nie widziałem…
- Miał kamizelkę? – spytałam.
- Nie – Callen pokręcił głową.
Widziałam, jak bardzo gryzie go ta niepewność o los przyjaciela.
- Byle kula nie zabije
komandosa z Fok – mruknęłam.
- Obyś miała rację… Gdzie my
właściwie jesteśmy? – zmienił temat.
- Idąc tą drogą dojdziemy do
tego miasteczka, gdzie wpadliście na moje spotkanie – odparłam. Nadal czułam
się parszywie, ale przynajmniej dawałam radę się odzywać.
- Mam nadzieję…
- Mamy jakiś plan?
- Oczywiście. Pójdziemy na
żywioł…
- Cudnie – teraz ja się
skrzywiłam. Nienawidziłam improwizacji.
Okazało się, że miałam racje
i wkrótce weszliśmy do znajomego miasteczka. Od razu skierowaliśmy się do
motelu, gdzie splotły się nasze dochodzenia. Na nasz widok recepcjonista
poderwał się zaskoczony i zrobił gest jakby chciał sięgnąć po broń. Ewentualnie
po telefon. Jednak Callen błyskawicznie złapał go za rękę i wykręcając ją,
przygwoździł faceta do kontuaru.
- Miło znów cię widzieć, Indy
– odezwał się zimno – Jest coś dla mnie?
- Koperta – wystękał Indy.
- Oczywiście, nie ośmieliłeś
się jej otworzyć – kontynuował G – Wiesz, co by się stało, gdybyś to zrobił?
- Wiem…
- To dobrze – Callen puścił
mężczyznę, który zaczął rozcierać ramię – Dawaj ją, na co czekasz!
Indy rzucił się do półeczki z
korespondencją i po chwili przyniósł kopertę. Callen obejrzał ją dokładnie, ale
faktycznie nie była otwierana. Rozerwał ją i wyjął z niej złożoną na pół
kartkę. Szybko przebiegł wzrokiem treść wiadomości, po czym podał mi ją, rzucając
tylko półgębkiem „Chodźmy”. Ruszyłam za nim, nic nie rozumiejąc. Ani z kartki,
ani z jego zachowania.
- Callen? – odezwałam się
kilka metrów dalej.
- Sam codziennie czeka na nas
na miejscowym targu – wyjaśnił zapytany – Od dwunastej, przez piętnaście minut.
Potem znika.
- To wszystko wiesz z tych
kilku cyferek z kartki? – upewniłam się. Nawet nie byłam za bardzo zdziwiona,
że mają opracowany sposób kontaktu w kryzysowych sytuacjach.
- Tak. To data, kiedy
zrobiliśmy podobnie – G spojrzał na zegarek – Do dwunastej zostało pół godziny,
chodź, rozejrzymy się.
Targ, jak na tak małą
mieścinę, nie był zbyt imponujących rozmiarów, ale był całkiem spory. W dodatku
pełen ludzi, straganów, na których można było kupić chyba wszystko.
Zagłębiliśmy się w ten kolorowy tłum, Callen z energią, jakby wiadomość od
przyjaciela dodała mu sił, a ja z mieszanymi uczuciami. Takie miejsca sprzyjały
zasadzkom, a ja nie miałam ochoty wpadać w kolejną. Obeszliśmy wszystko,
rozglądając się uważnie, ale nic podejrzanego nie zauważyliśmy. Chyba jeszcze
nikt nie odkrył naszej ucieczki, a jeśli nawet, to Sahim najwyraźniej nie
podjął żadnych konkretnych kroków. Minęła dwunasta i nic się nie zmieniło.
- Chyba nic z tego –
powiedziałam do Callena – Ani śladu Sama…
- Spokojnie – mruknął w
odpowiedzi – Znajdzie się…
Szliśmy dalej, rozglądając
się, kiedy nagle G złapał mnie za rękę i gwałtownie pociągnął w bok. Skręcił
między stragany, szedł szybko torując sobie drogę pomiędzy znajdującymi się tam
ludźmi. Nawet jeśli chciałabym zaprotestować, bądź zmienić kierunek, nie miałam
szans, bo trzymał mnie mocno. Kilka minut później wydostaliśmy się z tłumu, G
przystanął tak nagle na skraju targu, że prawie wpadłam na jego plecy.
- Co jest? – zapytałam,
trochę zdyszana.
- Tam – skinął głową w prawo.
Wytężyłam wzrok. Dopiero po chwili dostrzegłam dość potężnie zbudowanego
mężczyznę, ubranego w znoszone spodnie i taką samą koszulę, z głową omotaną
kraciastą chustą. Stał, oparty o ścianę jakiegoś budynku i patrzył prosto w
naszą stronę.
- Jesteś pewien? – w moim
głosie zabrzmiało powątpiewanie.
- Absolutnie – G bez wahania
ruszył w jego kierunku, cały czas mocno ściskając moją dłoń, jakby się bał, że
ucieknę. Nie miałam takiego zamiaru. Mężczyzna na nasz widok oderwał plecy od
ściany i usiadł przy stojącym obok stoliku. Budynek okazał się miejscowym
barem, nawet dość dobrze zaopatrzonym, o czym miałam się za chwilę przekonać.
- Co tak długo? – zapytał na
powitanie.
- Mieliśmy drobne kłopoty –
odparł na to Callen. W jego głosie usłyszałam ulgę – Dowiedziałeś się czegoś?
- Co ona tu robi? – Sam
zignorował pytanie partnera i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.
- Jest po naszej stronie – G
był lekko zaskoczony – Też szuka tej bomby…
- Dlaczego Hetty nic o tym
nie wiedziała?
- Też chciałabym poznać
odpowiedź na to pytanie – wtrąciłam się, czując złość. Z jakiej racji ten dupek
mnie oskarża?
- Sam – przerwał nam Callen –
Nie mamy teraz na to czasu. Dowiedziałeś się czegoś? – powtórzył.
- Bomby tu nie ma – Sam
niechętnie wrócił do pierwotnego tematu – A Sahima od naszego spotkania nikt
nie widział. Ja też nie.
- Sahim gdzieś pojechał –
Callen zamyślił się – Opuścił rezydencję tuż przed naszą ucieczką, pewnie
jeszcze nie wrócił, bo nikt nas nie szukał…
- Nie zauważyłem nikogo
oprócz mieszkańców – potwierdził Sam.
- Bomba jest gdzieś ukryta –
mruknęłam.
- Gdzie? – wzrok Callena
przeniósł się z Sama na mnie.
- Nie zdążyłam się dowiedzieć
– spojrzałam na niego wymownie – Byliśmy w trakcie omawiania szczegółów, kiedy
wpadliście z wizytą – dodałam zjadliwie.
- W rezydencji? – G
zignorował mój zaczepny ton.
- Nie – pokręciłam głową –
Jakiś bunkier, ale nie znam lokalizacji.
- Bunkier? Nic konkretnego ci
nie powiedział?
- Nie zdążył – mruknęłam. Nie
podobało mi się to przesłuchanie.
- Chciał, żebyś przewiozła
bombę, a nie podał ci skąd masz ją zabrać?? – w głosie Sama zabrzmiało
niedowierzanie.
- O co ci chodzi? –
spojrzałam na niego niechętnie – Oskarżasz mnie o coś?
- Nie. Jeszcze – prawie
warknął.
- Sam – Callen chyba uznał za
stosowne się wtrącić – Daj spokój – poprosił cicho. Spojrzałam na niego zdumiona.
- Z rezydencji –
powiedziałam, mimo wszystko spokojnie – Przesyłkę miałam odebrać z rezydencji.
Sahim miał ją przywieźć.
- Czyli musimy tam wrócić? –
Callen skrzywił się.
- Chyba nie mamy wyjścia –
też nie spodobał mi się ten pomysł – Nawet jeśli nie będzie tam bomby, to może
dowiemy się, gdzie jest…
- Cudownie – Sam spojrzał na
nas, jakbyśmy byli niespełna rozumu – Mam samochód i trochę broni… - dodał z
rezygnacją w głosie.
- Nie ma na co czekać – G
błyskawicznie podjął decyzję – Jeśli Sahim jeszcze nie wrócił, może uda nam się
przeszukać budynek i znaleźć coś…
- A jeśli wrócił? –
podniosłam się z krzesła, idąc śladem moim towarzyszy, którzy właściwie byli
już gotowi do drogi.
- To będzie okazja, żeby go o
to zapytać…
Uf.. na chwilę udało im sie ale muszą wracać :/ No, no... sam nieufny ;) Zazdrosny o G :D Mam nadzieję, że znajdą bombę i dokopią Sahimowi. Oj tak... Wen nigdy nie pyta o pozwolenie ;)
OdpowiedzUsuńHejka :) Agenci wciąż nie mają czasu na odpoczynek - ale ich męczy los :P Mam nadzieję, że znowu skopią wszystkim tyłki :D W każdym razie na nudę nie można narzekać czytając Twoje blogi.
OdpowiedzUsuńDlatego czekam na kolejną notkę! :)
MaLuTkA
brak słów - świtne. M
OdpowiedzUsuń