Strony

wtorek, 29 lipca 2014

Po prostu Olga. Część czwarta.

          Nie mam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna. Obudziła mnie lodowata woda wylana wprost na moją głowę. Poderwałam się gwałtownie, a raczej zrobiłabym to, gdyby nie krzesło, do którego byłam przywiązana. Ale i tak na moment zabrakło mi tchu. Przede mną stał Attkinson w towarzystwie jednego z goryli Hernandez’a.
- Rozwiąż ją – polecił mu sucho, co ten natychmiast zrobił. Już po chwili stałam na własnych nogach, zastanawiając się, co tym razem mnie czeka. – Idziemy – zakomenderował, więc popychana przez ochroniarza (który jak na moje oko raczej był żołnierzem Attkinson’a) powoli ruszyłam. Wyszliśmy z pokoju i korytarzem skierowaliśmy się w głąb budynku. Kilka chwil później Attkinson otworzył metalowe drzwi i znaleźliśmy się w niewielkim, ciemnym pomieszczeniu. Tu też śmierdziało stęchlizną, było duszno, a w powietrzu unosiły się drobinki kurzu. Cela (to chyba najwłaściwsze określenie) była pusta, bo naga żarówka u sufitu to przecież żadne umeblowanie. George skinął na swojego pomocnika, a ten podprowadził mnie na środek pomieszczenia, przeciął więzy krępujące moje dłonie, po czym bardzo sprawnie przywiązał do wielkiego haka wiszącego na metalowym łańcuchu. Pozycja była cholernie niewygodna, co prawda nie musiałam wspinać się na palce, żeby utrzymać równowagę i nie zawisnąć, ale i tak już wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Poza tym nie miałam pojęcia, co ciekawego dla mnie przygotowali.
- I co teraz? – zapytałam, patrząc na Attkinsona z nieukrywaną pogardą.
- Teraz sobie powisisz – uśmiechnął się szeroko. – A potem… potem zobaczymy – obaj wyszli i zostałam sama. Zamknęłam oczy. Było źle. I gdzie, do jasnej cholery, jest RJ???


Retrospekcja piąta

            Po powrocie do chatki natychmiast zamknęłam się w łazience. Musiałam przez chwilę pobyć sama, pomyśleć, spróbować odzyskać równowagę, a obecność RJ temu nie służyła. Umyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Patrzyłam w swoje odbicie, widziałam swoją buzię, znacznie szczuplejszą niż kilka miesięcy temu, dzięki czemu moje czarne oczy wydawały się dużo większe niż w rzeczywistości. Regularne brwi, nos całkiem zgrabny (może nieco zbyt ostry, ale cóż…), lekko wystające kości policzkowe, pełne usta, kiedyś znacznie bardziej skore do uśmiechu… Czarne, lekko zakręcone, krótkie włosy dopełniały obrazu kobiety twardej i zdecydowanej. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Czy byłam ładna? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Podobałam się mężczyznom, widziałam to i nie raz, nie dwa wykorzystywałam. Nie byłam święta, chodziłam do łóżka z wieloma facetami, z różnych powodów, nie tylko dla przyjemności. Ale rzadko który wzbudzał we mnie takie pożądanie. Właściwie było tylko kilku, przy których nie umiałam się opanować, którzy działali na mnie w tak gwałtowny sposób. Cała reszta, owszem, dobrze wywiązywała się z zadania, ale o takiej namiętności nie było mowy. Jeszcze raz ochlapałam się zimną wodą, jeszcze raz spojrzałam w lustro. Ogarnij się, Olga! Nie wolno ci! Nie możesz iść do łóżka z RJ! Jest twoim partnerem, nie kochankiem! Łajałam się w myślach stanowczo i bezlitośnie. Poza tym, masz kogoś. Kogoś, komu na tobie zależy, który cię kocha, do cholery! I kogo ty też kochasz! Podobno… zacisnęłam palce na krawędzi umywalki na wspomnienie G. Wcale nie było dobrze między nami, musiałam w końcu przyznać to sama przed sobą. Miłość niczego nie gwarantowała. Wiedziałam o tym, nauczona doświadczeniem. Im bardziej mi zależało, tym było gorzej. Zawsze. A potem był krach, rozczarowanie i ból. Tym większy, że zazwyczaj towarzyszyło mu poczucie winy, że znów wszystko spieprzyłam. Dość! Skarciłam się w myślach. Nie teraz!
            Wyszłam z łazienki uspokojona tylko troszkę. Rozmyślania o G wcale mi nie pomagały. Wtedy, w Murmańsku, owszem. Myśl o Callenie, że przyjdzie, że mnie znajdzie i uwolni z rąk tego szaleńca była jedyną, która trzymała mnie przy życiu. Ale od tego czasu dużo się zmieniło, pomimo naszych rozmów i deklaracji oddaliliśmy się od siebie strasznie. G miał żal, że wróciłam, ja, że nie stara się mnie zrozumieć. Praca też nie sprzyjała naszym relacjom, praktycznie się nie widywaliśmy. Uciekałam od niego. A on dobrze o tym wiedział i nie mógł się z tym pogodzić. Ani temu zapobiec.
- Wszystko gra? – RJ przyjrzał mi się uważnie. – Strasznie blada jesteś…
- Nic mi nie jest – potrząsnęłam głową, starając się odpędzić natrętne myśli. – Lepiej weźmy się do pracy, bo czas ucieka… - mój partner skinął tylko głową i zaczął rozkładać sprzęt.

            Do wieczora czas zleciał nam błyskawicznie, analizowaliśmy wszystkie zebrane informacje i ustalając plan wejścia na teren posiadłości Hernandez’a. Musieliśmy odzyskać te przechwycone akta i zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie będzie łatwe i przyjemne. Ale udało nam się nakreślić szkic działań, pozostało tylko dopracować szczegóły i zebrać dodatkowe dane, żeby nie wejść w pułapkę. I nie skończyć jak specjalna grupa uderzeniowa, czyli w trumnach.

            Wyszłam na werandę i usiadłam na stopniu. Noc była ciepła, na niebie lśniły gwiazdy, a księżyc wydawał się znacznie większy niż zazwyczaj. Zapatrzyłam się w ciemność, byłam już nieźle zmęczona tą burzą mózgów. Chciałam się wyciszyć, odetchnąć, nie myśleć o niczym. Co nie było łatwe, bo po całym dniu spędzonym z RJ, dyskusjach, przekomarzaniach i wspólnych posiłkach, natrętnie wracało do mnie wspomnienie jego ust na moich. I jego rąk pod moja bluzką.
- Olga, nie możesz – wymamrotałam do siebie.
- Czego nie możesz? – głos za plecami całkowicie mnie zaskoczył. Mój instynkt chyba przytłumiło pożądanie, skoro go nie wyczułam.
- Długo tu stoisz? – zapytałam, podrywając się na nogi.
- Kilka chwil – RJ wzruszył ramionami i podszedł do mnie. Stanął blisko. Zbyt blisko, bo czułam jego zapach. Nie wody po goleniu, nawet nie żelu pod prysznic. Czułam zapach mężczyzny, drapieżnika, jakby był na polowaniu, a adrenalina temu towarzysząca uwolniła się i teraz wisiała w powietrzu. – Czego nie możesz? – powtórzył pytanie.
- Iść z tobą do łóżka – palnęłam z grubej rury. Co miałam do stracenia??
- A chciałabyś? – zmrużył oczy.
- Nie ma znaczenia – rzuciłam twardo. – Nie możemy i już!
- Dlaczego? – przysunął się jeszcze bliżej. Tak, że praktycznie się dotykaliśmy. – Dlaczego nie możemy? Jesteśmy tu, sami, lubimy się, podobamy się sobie… - wyciągnął rękę i palcem przesunął po moim policzku. Chciałam się odsunąć, ale nie mogłam. W jego głosie i ruchach było coś hipnotyzującego.
- Nie sypiam ze swoimi partnerami…
- Nie? – uniósł brwi i powtórzył wcześniejszy gest.
- W co ty grasz, RJ? – zapytałam cicho.
- To nie gra, dziewczyno – wyjaśnił, chyba rozbawiony. – To pożądanie w czystej postaci… Pozwól mi pokazać, jak bardzo na mnie działasz… - jego palec powędrował niżej. Szyja, obojczyk, rowek między piersiami. Zatrzymał się na moment, jakby czekając, co zrobię. Nie zrobiłam nic, nie byłam w stanie. Tylko zaczęłam szybciej oddychać. Wyczuł to, bo ruszył dalej. Brzuch, biodra… W końcu jego dłonie wylądowały na moich pośladkach. Złapał mnie i przyciągnął do siebie, lekko je ściskając. Wyrwało mi się westchnienie, co skomentował lekkim uśmiechem. – Przecież też tego chcesz… - pochylił się i mnie pocałował. Z trudem się odsunęłam.
- Dlaczego tak ci na tym zależy?
- Nie wiem… Pragnę cię, Olga – wyszeptał, gładząc mój pośladek, a jego druga ręka powędrowała wyżej i zatrzymała się na moim karku. Palcami przesunął tuż przy nasadzie włosów, powodując u mnie gęsią skórkę. – Ty też mnie pragniesz. Nie zaprzeczaj… - dodał szybko widząc, że chcę coś powiedzieć.
- Nie mam zamiaru – odparłam cicho. – Działasz na mnie jak żaden inny mężczyzna – to była prawda. – Ale to nie oznacza, że od razu pójdziemy do łóżka…
- Nie?
- Nie.
- To nielogiczne – przesunął wargami po mojej skroni. Trzymał mnie w ramionach, delikatnie pieszcząc. – I niehumanitarne.
- Nie przekonasz mnie… - usiłowałam być twarda, ale tak naprawdę topniałam jak wosk pod wpływem jego dotyku.
- Jeszcze zobaczymy… - roześmiał się. Po czym znów mnie pocałował. Tym razem mocniej i bardziej stanowczo. Oddałam pocałunek. Wiem, to było sprzeczne z tym, co przed chwilą powiedziałam, ale nie potrafiłam się oprzeć. Smakował wspaniale i wspaniale całował. Dopiero po długiej chwili (która dla mnie i tak trwała za krótko) oderwaliśmy się od siebie. Oboje ciężko oddychaliśmy, obojgu nam błyszczały oczy i oboje czuliśmy pożądanie, które wręcz namacalnie unosiło się wokół nas.
- Nie, RJ – wydusiłam z siebie z trudem.

- Dobrze – poddał się i mnie puścił. – Ale nie myśl, że nie będę próbował… - odwrócił się i wszedł do domku. Zostałam sama. Odetchnęłam głęboko, chcąc uspokoić rozszalałe emocje. Co się ze mną dzieje???


środa, 23 lipca 2014

Po prostu Olga. Część trzecia.

Retrospekcja czwarta.

            Obserwowaliśmy hacjendę handlarza starając się sprawiać wrażenie turystów. Wiem, mało odkrywcze… Znaleźliśmy nawet świetny punkt obserwacyjny na pobliskim wzgórzu. Mieliśmy stamtąd doskonały widok na całą posiadłość, najbliższą okolicę i drogi dojazdowe. Było nawet widać kawałek pobliskiej wioski, a w oddali plażę i wybrzeże. Kilka dni takich wycieczek przyniosło całkiem dobre rezultaty. A ponieważ nie kontaktowaliśmy się z lokalnymi agentami, wszystkiego musieliśmy domyślać się sami. I sami wyciągać wnioski. Tego dnia też rozłożyliśmy nasz sprzęt i oddaliśmy się pracy. Na zmianę jedno z nas obserwowało i robiło notatki, drugie wpisywało wszystko do komputera, analizowało i wyciągało wnioski. Do czasu.
- Mamy towarzystwo – rzucił nagle RJ, wyostrzając obraz w lornetce. – Jeep i trójka ludzi…
Szybko zamknęłam laptopa i ukryłam go w przepastnej torbie, RJ zrobił to samo z lornetką i notatnikiem, dodatkowo przykrył całość drugim kocem i ręcznikami.
- Co robimy? – wyciągnęłam się na kocu i sięgnęłam po leżącą obok książkę.
- Coś najbardziej prawdopodobnego – odparł, po czym przysunął się do mnie. Spojrzałam zaciekawiona, co wymyślił, ale tego się nie spodziewałam. RJ błyskawicznie przykrył mnie swoim ciałem i zaczął całować. Osłupiałam, kiedy jego usta pierwszy raz dotknęły moich. A zaraz potem poczułam gorąco i żar w dole brzucha. Nie ma co ukrywać, facet działał na mnie jak rzadko który. Mój opór stopniał bardzo szybko, zaczęłam oddawać pocałunki z taką pasją, jakbym nie uprawiała seksu od co najmniej stu lat. Rozchyliłam wargi, język RJ natychmiast wślizgnął się do moich ust i podjął szaleńczy taniec. Odpłynęłam. Przestałam odbierać otoczenie, ważne było tylko to, co działo się między nami. Moje ciało reagowało na bliskość tego mężczyzny bardzo intensywnie, a każdy jego dotyk odbierałam kilkanaście razy silniej, niż zwykle. Dlatego, kiedy jego dłonie wsunęły się pod moją bluzkę, pogładziły brzuch, żeby za chwilę objąć moje piersi, nie zaprotestowałam. Wręcz przeciwnie. Jęknęłam z zachwytem i wygięłam się delikatnie, żeby ułatwić mu dostęp. Pieścił mnie przez materiał stanika, moje sutki skurczyły się i stwardniały. I czekały na więcej. Na usta i język. Zresztą, ja też nie pozostałam mu dłużna, wsunęłam ręce pod jego koszulkę i z prawdziwą przyjemnością gładziłam plecy, boki, aż w końcu dotarłam do klatki piersiowej. Był wspaniale umięśniony, wiedziałam to, bo już widziałam go półnago, ale dotykanie go to było coś niesamowitego. Czułam jego skórę, miejscami szorstką lub poznaczoną bliznami, czułam jego napięte mięśnie, a po kilku sekundach wyraźnie poczułam jak robi się coraz twardszy, a jego spodnie się wybrzuszają. Rozłożyłam szerzej uda, z czego natychmiast skorzystał, układając się między nimi. Wsunął mi rękę pod głowę i złapał za kark, unieruchamiając mnie. Teraz nie mogłam uciec, poza tym, wcale nie chciałam… Trzymał mnie mocno, pożerał moje usta, pieścił piersi, a ta jego stanowczość podniecała mnie jak diabli. Byliśmy tak zajęci sobą, że w ogóle nie dotarło do mnie, że obok zatrzymało się auto, a siedzący w nim ludzie przyglądają się nam i najwyraźniej komentują zaistniałą sytuację. Głośne śmiechy i niewybredne odzywki po hiszpańsku wpadły mi w ucho, ale nie byłam w stanie zareagować na nie w jakikolwiek sposób. Nie wiedziałam, czy RJ też ich nie słyszy, bo tak jest pochłonięty naszą grą, czy wręcz przeciwnie, słyszy bardzo dobrze, ale ma to gdzieś. W końcu odjechali, a usta mojego partnera zsunęły się niżej. Poczułam je na szyi, a po chwili mokry ślad miałam na obojczyku i w zagłębieniu dekoltu. Westchnęłam głośno, to było bardzo, ale to bardzo przyjemne uczucie. Żar w dole brzucha przeniósł się jeszcze niżej, czułam wilgoć między udami i ogromne pożądanie. Chciałam kochać się z RJ tu i teraz. Sam RJ czuł chyba podobnie, bo zaczął całować moje piersi przez koszulkę, chwycił zębami sterczący sutek, znacząc na materiale mokry ślad. Mój jęk, kiedy to zrobił, paradoksalnie mnie otrzeźwił. Otworzyłam oczy i spojrzałam w dół.
- RJ – wymamrotałam zachrypniętym głosem. – RJ, pojechali…
- I? – on też wymamrotał, spomiędzy moich piersi. – Dziewczyno, jesteś taka słodka…
- RJ, proszę – jęknęłam znów.
- O co prosisz? – uniósł głowę i spojrzał mi w oczy. W jego wzroku dostrzegłam pożądanie. I frustrację. Chyba dotarło do niego, co właśnie robimy i jakie to może mieć konsekwencje. A jednocześnie pragnął tego równie mocno jak ja. – Żebym przestał? Czy żebym kontynuował?
- Żebyś… - zawahałam się, a on roześmiał się cicho. - …przestał – wydukałam z siebie.
- Jesteś pewna? – znów to spojrzenie. Skinęłam głową. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa więcej. Westchnął przeciągle, ale stoczył się ze mnie i położył obok, na brzuchu. – Dziewczyno, daj mi chwilę…

***

            Mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie tej sytuacji. Była dziwna, szaleńcza i bardzo namiętna. Byliśmy tak przekonywujący, że ludzie Hernandez’a po chwili zostawili nas w spokoju, przekonani, że natknęli się na kolejną napaloną parę. W jednym mieli rację: byliśmy napaleni jak diabli. I oboje wiedzieliśmy, że to niedobrze.
            Moje rozmyślania przerwało kolejne pojawienie się Hernandez’a. Jak zwykle w towarzystwie jednego ze swoich ochroniarzy. Jakby byli nierozłączni.
- Namyśliłaś się? – zapytał stając przede mną.
- Nie mam nad czym – odpowiedziałam. – Coś ci się pomyliło. Zabłądziłam…
- Przestań kłamać! – wrzasnął, przerywając mi. Popatrzyłam na niego beznamiętnie. Takie wrzaski już dawno przestały na mnie robić wrażenie.
- Nie kłamię – zaprzeczyłam spokojnie. – Nie krzycz, nie jestem głucha – dodałam z niesmakiem.
- Posłuchaj uważnie, dziwko – wysyczał, pochylając się lekko w moją stronę. – Zacznij gadać, bo pożałujesz!
- Wiesz co? Masz rację – popatrzyłam kpiąco. – Jestem tajną agentką amerykańskiego wywiadu. Przyjechałam tu rozwalić twój biznes. Zastrzel mnie, będzie po kłopocie – zaproponowałam. Chyba go zaskoczyłam. A po chwili dotarło do niego, że to był sarkazm. Popatrzył  na mnie z zastanowieniem, po czym wyciągnął rękę w stronę swojego ochroniarza. Ten podał mu niewielki nóż, którego ostrze Hernandez zbliżył do mojej twarzy. Serio?? pomyślałam, bo sytuacja wydała mi się dziwnie absurdalna. Facet nie wyglądał na obytego z białą bronią, w jego ruchach dostrzegłam pewną nerwowość.
- Mów, albo rozoram ci twarz – zagroził. Uniosłam brwi.
- Wiesz – poprawiłam się na krześle, jednocześnie lekko się odsuwając. – Z twoich działań wieje amatorszczyzną…
- Co? – zdębiał, opuszczając rękę.
- Amatorszczyzna – powtórzyłam. – Nigdy wcześniej tego nie robiłeś, prawda? Nie więziłeś nikogo. Ani nie przesłuchiwałeś. Akcją na spec-oddział też nie ty dowodziłeś. I nie wymyśliłeś tego całego planu…
- Brawo – zza drzwi dobiegł mnie męski głos, a po chwili w pomieszczeniu pojawiła się jeszcze jedna postać. – Nie sądziłem, że tak szybko się domyślisz…
- George Attkinson – rozpoznałam wchodzącego od razu. Były agent. Miałam z nim wątpliwą przyjemność spotkać się raz podczas mojej pracy. Już wtedy był niezłym sukinsynem. – Kto tym razem zapłacił najwięcej?
- Olga Lenkov – ukłonił się kpiąco. – Tym razem Chińczycy…
- Chińczycy? – cmoknęłam z dezaprobatą. – Podobno ich nie lubisz… Ach, nie – gdybym mogła uderzyłabym się w czoło. – Przecież to nie ma znaczenia. Ty nikogo nie lubisz… I nikt nie lubi ciebie – dodałam złośliwie.
- Jak zwykle niewyparzony język – odszczeknął się. – Uważaj, żebym ci go nie obciął – zagroził. Przełknęłam ślinę. W przeciwieństwie do Hernandez’a, Attkinson byłby do tego zdolny. – Mów, po co przyjechałaś.
- Na wakacje.
- Jasne – zaśmiał się drwiąco. – A ja jestem Matka Teresa… Mów, Olga – podszedł i złapał mnie za brodę. – Nie zmuszaj mnie, żebym użył środków przymusu, wiesz, że tego nie lubię…
- Nie wiem – wyrwałam się gwałtownie. – Nie znam cię. Ale i tak cię nie lubię…
- Na pewno czytałaś moje akta przed tamtą operacją – uśmiechnął się. – A twoja pamięć jest już legendarna. Nic się nie zmieniło…
- To było dawno – popatrzyłam mu w oczy. – I zmieniło się bardzo dużo. Przestałam zawracać sobie głowę takimi śmieciami jak ty… - już wiedziałam, że popełniłam błąd mówiąc to. W oku George’a niebezpiecznie błysnęło, wziął szeroki zamach i wyrżnął mnie w twarz. Moją głowę odrzuciło, poczułam metaliczny smak w ustach, kiedy zęby przecięły dolną wargę.
- Uważaj, co mówisz – syknął. – W przeciwieństwie do Hernandez’a JA umiem tego używać – pokazał palcem na nóż.
- Śmiało – skrzywiłam się, bo warga bolała. – Im szybciej, tym lepiej…
- Nie będzie szybko – roześmiał się. – Będzie długo i boleśnie. Aż wyśpiewasz wszystko, co wiesz. I nikt cię nie uratuje z moich rąk, bo kiedy w nie wpadniesz, będziesz błagała, żebym przestał. Albo żebym cię zabił…
- Nigdy – popatrzyłam mu prosto w oczy. – Nigdy… - powtórzyłam. Wiedziałam co mówię. Już nigdy nie będę nikogo błagała. Zrobiłam to raz i obiecałam sobie, że prędzej dam się zabić, niż znów poproszę o łaskę.

- Przekonamy się – odwzajemnił spojrzenie. Po czym znów się zamachnął i jego pięść wylądowała na mojej skroni. Odpłynęłam.

piątek, 18 lipca 2014

Po prostu Olga. Część druga.

Retrospekcja trzecia

            Mike załatwił nam wszystko, co potrzebne. Zresztą RJ miał swoją listę i bezwzględnie wyegzekwował każdą pozycję, która się na niej znajdowała. Potem dał mi dwie godziny na dotarcie do domu i spakowanie się. Podobało mi się, że był taki konkretny i stanowczy. Miła odmiana po tych wszystkich samotnych zadaniach, gdzie osobiście musiałam myśleć o każdym szczególe.
            Przyjechał po mnie dokładnie dwie godziny później. Czarny, lśniący Jeep Grand Cherokee zaparkował pod domem G, gdzie aktualnie mieszkałam. Chociaż mieszkałam, to może zbyt dosadnie powiedziane. Raczej pomieszkiwałam pomiędzy kolejnymi misjami. Miałam tu swoje rzeczy, których i tak zbyt wiele nie było. Ale i tak czułam, że to nie jest moje miejsce. Nie do końca moje. Zostawiłam Callenowi krótką wiadomość i wyszłam.

            Na to meksykańskie odludzie pojechaliśmy samochodem. Kilkanaście godzin podróży minęło nam błyskawicznie, może dlatego, że dopracowywaliśmy naszą przykrywkę i poznawaliśmy szczegóły całej akcji. To, co znaleźliśmy na pendrive’ie nie napawało optymizmem. Hernandez handlował bronią, którą zdobywał w różny sposób. Najczęściej kradł albo odkupywał za grosze od innych złodziei. Miał sporą konkurencję w tej działalności, a wygląd jego rezydencji, samochody którymi jeździł oraz ilość zatrudnionych ochroniarzy świadczyły o jakimś dodatkowym dochodzie. I o tym, że nie czuł się zbyt bezpiecznie ani pewnie.

            Chatka faktycznie znajdowała się na odludziu i otoczona była zewsząd tropikalnym lasem. Składała się z salonu, sypialni, niewielkiej kuchni, zadziwiająco dużej łazienki oraz werandy otaczającej ją ze wszystkich stron. Parterowa, całkiem dobrze wyposażona, stanowiła naprawdę przyjemne miejsce na odpoczynek. Ale ponieważ nie przyjechaliśmy tam na urlop tylko do pracy, nie mogliśmy nacieszyć się tym zaciszem. Praktycznie od razu zabraliśmy się do pracy. Sprawdziliśmy otoczenie, połączyliśmy nazwiska z twarzami i zrobiliśmy pierwszy rekonesans do miasta i pod siedzibę Hernandez’a. No cóż, to co zobaczyliśmy nie napawało nas optymizmem.
- Niezła forteca – mruknęłam, odkładając lornetkę.
- Niezła – zgodził się ze mną RJ. – Ale nie ma rzeczy niemożliwych…
- Uważasz, że damy radę? – spytałam z powątpiewaniem.
- Dziewczyno… – uśmiechnął się z pobłażaniem. 
- Jesteś bardzo pewny siebie – zauważyłam, nieco zjadliwie.
- Jestem pewny swoich umiejętności – sprostował. – I nie mów mi, że ty nie. Z tego co wiem, jesteś jedną z najlepszych agentek Ósemki…
- Sprawdzałeś mnie? – uniosłam brwi.
- Zawsze sprawdzam ludzi, z którymi mam pracować.
- Skąd ja to znam – burknęłam, przypominając sobie postępowanie Cartera. On też wszystkich sprawdzał, ale miałam nadzieję, że RJ ma mniejsze możliwości.
- No właśnie – RJ popatrzył na mnie uważnie. – Oficjalną biografię masz strasznie ubogą, trochę pokopałem, ale i tak moje wiadomości są okrojone. Jest jakiś konkretny powód, dla którego utajniono praktycznie wszystko?
- Może taki, że niepowołani do tego ludzie nie powinni się tym interesować – warknęłam. Zaczynałam czuć się jak na przesłuchaniu.
- Aha – skomentował. – Czyli brałaś udział w naprawdę tajnych operacjach, czy za dużo wiesz?
- Jedno i drugie – uśmiechnęłam się złośliwie. – Jestem chodzącą bombą zegarową. Jeden nieodpowiedni gest i wybuchnę…
- Jakoś się nie boję.
- A może powinieneś…
- Dziewczyno – pokręcił głową. Znów mnie tak nazwał, to było nawet miłe. – Trzeba znacznie więcej, żeby mnie przestraszyć…
- Lepiej wracajmy – przerwałam naszą dyskusję. Wkraczała na niebezpieczne tory.

            Po powrocie do chatki zabraliśmy się do pracy, ustalając nasze działania na kilka najbliższych dni. A te miały być bardzo pracowite. Ale miały przynieść efekt, jak się później okazało. I to taki, którego się nie spodziewaliśmy. Wszystko zaczęło się od nowej informacji z Centrali. Ludzie Hernandez’a napadli na konwój z przesyłką dyplomatyczną, jadącą właśnie do ambasady w stolicy. Dlaczego akurat ta przesyłka zamiast samolotem przewożona była autami dowiedzieliśmy się wkrótce potem. Tajne informacje o byłych, uśpionych agentach, ich powiązaniach i rodzinach, na szpiegowskich rynku osiągnęłyby zawrotną cenę. Dopóki informacja o ich skradzeniu nie wypłynie byliśmy względnie bezpieczni. Ale najmniejszy przeciek ściągnie nam na karki agentów najróżniejszych państw. Mało atrakcyjna perspektywa. Tak więc oprócz dorwania handlarza bronią doszło nam odzyskanie tychże akt. Super. To znacząco zmieniło nasze plany.

***

            W końcu drzwi się otworzyły i do środka ktoś wszedł. Otworzyłam oczy i spojrzałam. Tego człowieka znałam. Zresztą trudno byłoby go nie znać, skoro właśnie z jego powodu się tutaj znalazłam.
- Wiesz kim jestem, prawda? – podszedł do mnie i usiadł dokładnie naprzeciw, na krześle przyniesionym przez jednego z ochroniarzy.
- Luis Hernandez – mruknęłam.
- Zgadza się. Ja też wiem, kim TY jesteś – głos miał lekko zachrypnięty i mówił z charakterystycznym akcentem człowieka, który angielskiego uczył się w Anglii. Poza tym sprawiał całkiem sympatyczne wrażenie, może dlatego, że był przystojny, dobrze ubrany i zadbany. Tylko wielka spluwa w kaburze na szelkach psuła to wrażenie miłego chłopca.
- Tak? Oświeć mnie – zakpiłam. Błąd. Przestępcy tego nie lubią, a ja tak właśnie reaguję, kiedy zaczynam być wściekła.
- Może sama mi powiesz? – uśmiechnął się lekko, słysząc mój ton.
- Skoro wiesz, to po co mam mówić? – wzruszyłam ramionami na tyle, na ile pozwalał mi sznur.
- Wypadałoby się przedstawić, skoro już wdarłaś się do mojego domu…
- Zaraz wdarłaś… Zabłądziłam po prostu. A tu taka niegościnność z twojej strony – znów złośliwość.
- Niegościnność powiadasz – Hernandez zamyślił się na moment. – Przykro mi, że tak to odczułaś. Ale skoro nie chcesz mówić, to ja ci powiem, co wiem. Jesteś agentką amerykańskiego wywiadu i przyjechałaś tutaj wraz z partnerem, żeby mnie dorwać. Obserwowaliśmy was od pewnego czasu i wszystko wskazuje na to, że mój informator miał rację. Chcecie rozwalić mój biznes. Zastanawia mnie tylko, dlaczego po prostu mnie nie zastrzeliliście? No cóż, wasz błąd. Niestety, nie znam waszych szczegółowych planów, ale na pewno chętnie się nimi ze mną podzielisz…
- Podzielę się? – spojrzałam na niego nieco bezmyślnie. Pozory, bo mój umysł pracował bardzo intensywnie. Informator. Czyli kret się potwierdził. Ale nie było mowy o strzelaniu. Rozwalenie biznesu? Też. Plus odzyskanie ostatniej dostawy. Po co ją w ogóle kradli, skoro tam nie było broni? Pomyłka? Czy celowe działanie?
- Uwierz mi, zrobisz to bardzo chętnie… - znów się uśmiechnął. Ale tym razem w tym uśmiechu czaiła się groźba.
- O – skomentowałam krótko. – Jesteś bardzo pewny siebie…
- Muszę. Inaczej nie rozkręciłbym tego interesu.
- Interesu? – uniosłam brwi. – Od kiedy handel kradzioną bronią nazywa się interesami? Jak dla mnie to raczej przestępstwo, w dodatku na międzynarodową skalę. A więc ścigane przez wszystkie służby wszystkich krajów.
- Trzeba mieć odpowiednie podejście do tych służb. Wtedy zostawią cię w spokoju.
- Czyli jeszcze dochodzi korupcja – pokiwałam głową. – Uważaj co mówisz, bo każde słowo może być użyte przeciw tobie – lekko sparafrazowałam standardową formułkę używaną przez policję.
- Bardzo śmieszne – mruknął Hernandez. – Posiedzisz tu trochę bez jedzenia i picia, to od razu zmiękniesz.
- Tylko na tyle cię stać? – zakpiłam.
- Na początek – odpowiedział. – Jak to nie zadziała, mam inne metody…
- Naprawdę uważasz, że spędzę tutaj wystarczającą ilość czasu, żeby to zadziałało? Że mój przyjaciel nie będzie mnie szukał?
- Twój przyjaciel nie żyje – uśmiechnął się złośliwie i wyszedł.


            Poczułam się jakbym dostała obuchem w głowę. Niemożliwe!! RJ nie zginął!! Tłukło mi się po głowie jakieś wspomnienie, strzępek wydarzeń, który zdecydowanie zadawał kłam słowom Hernandez’a. Panika, która mnie opanowała zaczęła powoli ustępować. Odetchnęłam głęboko i znów zamknęłam oczy. Tylko tak mogłam się skupić i spróbować sobie przypomnieć dalszy ciąg wydarzeń.

wtorek, 15 lipca 2014

Po prostu Olga. Część pierwsza.

       Wróciłam do rzeczywistości. RJ. Skomplikowana postać. Zapewne były komandos. Zapewne lata służby w oddziałach specjalnych. Zapewne zwerbowany do Ósemki po jakiejś spektakularnej wpadce. Zapewne groźny w ekstremalnej sytuacji. Zapewne groźny w ogóle, jak mu się nadepnie na odcisk. Zapewne świetnie wykształcony. Tych „zapewne” jest znacznie więcej, ale już nic mi do głowy nie przychodziło. Więc może skupię się na tym, co wiem na pewno. Zatem: świetnie wyszkolony  żołnierz. Groźny, waleczny, bystry. Z poczuciem humoru, potrafiący błyskotliwą ripostą powalić na kolana. Jednym ciosem też. Małomówny. Pomysłowy. Przystojny. Inteligentny. Reprezentował sobą wszystkie te cechy, które zawsze pociągały mnie w mężczyznach. W sumie to Simons oddał mi przysługę, łącząc nas w parę. Jak na taki krótki staż pracy stworzyliśmy całkiem niezły duet.

Retrospekcja druga

- Zapraszam – Simons skinął dłonią w kierunku wielkiej plazmy zajmującej całą ścianę, która po chwili rozjarzyła się szarą poświatą. Już wiedziałam, co oglądamy. Przekaz satelitarny z nocnych działań. A zielone punkciki to ludzie. – To nagranie z ostatniej akcji przeprowadzonej przez specjalną grupę uderzeniową na podstawie rozpoznania CIA – dyrektor zaczął swoje wyjaśnienia. – Meksyk. Hacjenda Luis’a Hernandez’a…
W milczeniu patrzeliśmy jak komandosi (chyba?) podchodzą pod okazałą posiadłość meksykańskiego handlarza bronią. Było tuż przed świtem, wszystko spowijała szarość w różnych odcieniach, a dom wyglądał na całkowicie uśpiony. Pozory. W momencie przekroczenia granicy działki na grupę spadł grad kul. Bandyci nie czekali aż stróże prawa podejdą bliżej. I chociaż wszyscy byli wyposażeni w najlepszy sprzęt, kamizelki i inne bajery, chociaż bronili się zaciekle, nie dali rady. Wykosiła ich banda wynajętych osiłków i ochroniarzy Hernandez’a.
- Czekali na nich? – odezwałam się pierwsza, kiedy przekaz zakończył się, a ekran zgasł.
- Tak. Byli doskonale przygotowani, znali plan działań i taktykę grupy – Simon westchnął.
- Kret? – RJ uniósł brwi. Rzadko zdarzało się, że pojawiał się przeciek w sekcjach taktycznych.
- Jeszcze nie wiemy – dyrektor pokręcił głową. – Możliwe.
- A jakie jest nasze zadanie? – przeszłam do konkretów. Nie miałam ochoty na dywagacje „jest kret, czy nie ma kreta?” – Rozumiem, że celem tej grupy było złapanie Hernandez’a… Mamy to zrobić za nich?
- Nie. Potrzebujemy nowych ludzi w tym rejonie. Istnieje prawdopodobieństwo, że wszyscy zostali spaleni. Póki co, dostali rozkaz uśpienia. Możliwe, że to któryś z nich zdradził, przekonany w jakiś sposób przez Hernandez’a.
- Forsa?
- Możliwe…
- Mało pan wie – rzuciłam, bo tak naprawdę nie mieliśmy żadnych konkretów.
- To WY macie dowiedzieć się więcej i przygotować teren pod kolejną akcję. Tym razem bez wpadki. – warknął.
- Jedziemy jako…? – zawiesiłam głos, ignorując zły humor swojego szefa.
- Para turystów szukająca odludnego miejsca, żeby w spokoju nacieszyć się sobą – odpowiedział, z satysfakcją w głosie.
- Co?? – lekko mnie zatkało. Miałam dzielić pokój i łóżko z tą górą sexappeal’u?? Nosz, kur…
- Para? – RJ znów uniósł swoje brwi. Chyba nie był przygotowany na taką przykrywkę.
- A co myśleliście? – Simons wydawał się być zirytowany. – Że pojedziecie jako agenci CIA szukający handlarza bronią? Jak znajdziecie jakieś dodatkowe dowody obciążające naszego ptaszka, tym lepiej. A teraz do roboty! Mike da wam niezbędny sprzęt i wszystkie raporty na zaszyfrowanym pendrive’ie. Macie dwa tygodnie. Po tym czasie sprawę przejmie Interpol.

- Nie prościej byłoby go po prostu zastrzelić? – wymamrotałam pod nosem, idąc za RJ w kierunku wyjścia.
- Zdecydowanie prościej – jak się okazało mój partner słuch miał znakomity. Ale zareagował dopiero jak wyszliśmy i zostaliśmy sami. – Ale skoro szef każe nam szukać dodatkowych dowodów, znaczy to, co mają wcale nie jest takie mocne. Albo wszystkiego nie wiemy…
- Obstawiałabym raczej to drugie – wzruszyłam ramionami. Szliśmy korytarzem do pokoju, gdzie rezydował Mike, człowiek od „zaopatrzenia”.
- Skąd ta pewność?
- Oni nigdy wszystkiego nie mówią. A drugie dno to ostatnio standard…
- Rozumiem, że masz już w tym wprawę…
- Zbyt dużą. Ale skoro Simons każe, to sługa musi – wyszczerzyłam się w krzywym uśmiechu. RJ roześmiał się cicho.
- Chyba go za bardzo nie lubisz…
- To pytanie?
- Stwierdzenie faktu.
- Taki z ciebie dobry obserwator?
- Lepszy niż możesz się spodziewać… - mrugnął do mnie.
- I umiesz wyciągać wnioski – to też nie było pytanie.
- Umiem dużo różnych rzeczy – zatrzymaliśmy się przed pokojem Mike’a, ale nie weszliśmy do środka. Nawet nie zapukaliśmy. Staliśmy naprzeciw siebie, bardzo blisko, nie spuszczając z siebie wzroku.  Pod wpływem jego spojrzenia poczułam jak robi mi się sucho w ustach i zapragnęłam napić się czegoś. Czegokolwiek. Najlepiej lodowatej wody.
- Może kiedyś się przekonam – usłyszałam swój lekko zachrypnięty głos.
- Może kiedyś… Panie przodem – pchnął drzwi i gestem zaprosił mnie do środka.

***
Dlaczego tak dokładnie pamiętam te przeklęte dialogi, a nie pamiętam skąd się tutaj wzięłam?? Niech to szlag! Przecież nie teleportowałam się tutaj z plaży, tylko ktoś musiał mnie tu przywieźć! Olga, skup się do cholery! skarciłam się w myślach. Odetchnęłam głęboko kilka razy, ale do moich płuc dostało się tylko zatęchłe powietrze piwnicy. Nie uspokoiło mnie to zupełnie, raczej przypomniało w jakiej beznadziejnej sytuacji się znajduję. Ramiona zdrętwiały mi zupełnie, w głowie pulsowało, do tego chciało mi się pić i jeść. Nie miałam pojęcia jak długo już tutaj jestem, a co najgorsze, nic nie wskazywało jak długo tu jeszcze zostanę. Jakby na przekór tej myśli usłyszałam pierwszy od dłuższego czasu dźwięk. Ktoś właśnie przekręcał klucz w drzwiach. Po chwili te stanęły otworem, a ostre światło zalało pomieszczenie. Zmrużyłam oczy, ale i tak nic nie mogłam dostrzec. A już na pewno nie twarz człowieka, który trzymał w ręce olbrzymią latarkę. Po sekundzie w strumieniu światła pojawiła się jeszcze jedna postać. Podeszła do mnie, złapała mnie za ramiona i poderwała do góry. Chwiejne stanęłam na zdrętwiałych nogach, a mężczyzna, bo to był facet, teraz to dostrzegłam, złapał mnie za ramię i pociągnął w kierunku wyjścia. Nie miałam wyboru. Ani sił, żeby zaprotestować. Chwilę później znaleźliśmy się na korytarzu, a po niecałej minucie marszu facet wprowadził mnie do kolejnego pokoju. To pomieszczenie również nie miało okien, ale cichy szum klimatyzacji świadczył, że jest często używane. Odruchowo rozejrzałam się, ale nic ciekawego nie dostrzegłam. Tylko krzesło na środku. Przełknęłam ślinę. Właśnie takiego scenariusza bałam się najbardziej. Mężczyzna pchnął mnie lekko w kierunku jedynego mebla w pokoju i zdecydowanym ruchem na nim posadził. Potem sznurem przywiązał do oparcia, niezbyt mocno, ale wystarczająco, żebym nie mogła się ruszyć. I wyszedł. Zamknęłam oczy. Pod powiekami pojawiła mi się podobna scena z lochu pod Murmańskiem. Żeby odpędzić widok Callahana z całych sił postarałam się wrócić do dalszego ciągu tej historii, która znów wpakowała mnie w kłopoty. 

czwartek, 3 lipca 2014

Po prostu Olga. Prolog

Wiem, wiem, wiem... Jestem okropna i mój Wen takoż :D Przepraszam, że tak długo nic nie wrzucałam i mam nadzieję, że jeszcze czasami ktoś tutaj zagląda z maleńką iskierką nadziei, że jednak, może, dzisiaj... Małym usprawiedliwieniem niech będzie, że jest to trzecia wersja tego opowiadania :D A natchnienie spadało na mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Co to mycie naczyń tudzież sprzątanie robi z ludźmi...  Jak widać po tytule - wraca Olga. I będzie się działo. Również w sferze uczuć i namiętności. Więc zapnijcie pasy i zapraszam :D

Miłej lektury.

Alexandretta

***

Ostrożnie otworzyłam oczy i cichutko jęknęłam. Wszystko mnie bolało, najbardziej głowa i ramiona. Po chwili odkryłam dlaczego. Byłam związana, ręce miałam za plecami i czułam, jak plastikowa opaska wrzyna mi się w nadgarstki. Nawet nie mogłam pomacać się po głowie, żeby sprawdzić jak wielki guz wykwitł mi na potylicy. Z trudem przetoczyłam się i uniosłam na kolana. Miałam w dupie, czy ktoś mnie właśnie obserwuje, czy ktoś siedzi obok albo czy w ogóle ktokolwiek tutaj jest. Poza tym w pomieszczeniu było ciemno, nie było tam żadnego okna, a w powietrzu unosił się duszny zapach stęchlizny.  I było cicho. Strasznie cicho. Do środka nie wpadał absolutnie żaden dźwięk. Na początku byłam wściekła, ale teraz zaczynałam się bać. Strach podchodził do gardła i jeszcze bardziej utrudniał oddychanie. Wiedziałam, że muszę się uspokoić, że wpadnięcie w panikę w niczym mi nie pomoże. Ale wiedziałam też, że sama się stąd nie wydostanę. Czułam w gardle dławiącą kulę, coraz większą. Skuliłam się najbardziej jak mogłam i zamknęłam oczy. Musiałam skupić się na czymś innym, niż moje beznadziejne położenie. Jak ja się tutaj w ogóle znalazłam?? Pamiętałam tylko fragmenty ostatnich wydarzeń, może więc pora uporządkować to wszystko? Więc zacznijmy od początku…


            Sektor 8. Jak to określił Callen: tajna sekcja od brudnej roboty. I to zgadzało się w stu procentach… Ja, Olga Lenkov, doskonale o tym wiedziałam. Ale i tak dla nich pracowałam. Od kilku lat, z małymi przerwami. Dlaczego? Dlaczego za każdym razem tam wracałam? Pomimo odniesionych ran, pomimo zdrad najbliższych, w tym własnego męża (teraz już byłego, a raczej martwego – osobiście go zastrzeliłam…) i własnego szefa. Pomimo naprawdę ciężkich przeżyć, bo przecież torturowanie przez psychopatę do lekkich nie należało. Pomimo wątpliwości, wyrzutów sumienia, strachu i bólu. Sama nie wiedziałam. Ale coś, coś niewytłumaczalnego, przyciągało mnie do tej organizacji jak magnes. Dlatego musiałam odmówić Nathanowi Carterowi, kiedy zaproponował mi pracę w Icarusie. Oni byli dla mnie za dobrzy. Nie w sensie technicznym, czy fizycznym, bo na polu walki dorównywałam niejednemu z nich. Ale zawsze, zawsze działali w dobrej sprawie. Dla ludzkości. A ja… No cóż, moje zadania budziły wątpliwości. Do tej pory zbytnio się nad tym nie zastanawiałam, ale ostatnio, po kilku sesjach z Nathanem, zaczęłam. Co i tak nie przeszkodziło mi wrócić do źródeł i dalej robić to, co konieczne. Dokładnie. Nie to, co dobre, tylko to, co konieczne. Tego wymagała ode mnie ta praca, tego wymagał ode mnie mój nowy szef, Peter Simons. Znów zaczęłam zamykać się w sobie, uciszać sumienie i nie zwracać uwagi na wątpliwości, czy moralność.

Od wydarzeń pod Murmańskiem minęło już pół roku, a ja nadal budziłam się w środku nocy z tłukącym się w piersi sercem i wrażeniem nieustannego bólu. Callen to widział, ale nie umiał mi pomóc. Chociaż bardzo się starałam, musiałam to przyznać. Praca też nie pomagała zapomnieć. Bo mimo jego sprzeciwów wróciłam do gry. A moje zadania wyglądały raczej na zlecenia zabójstw niż zadania agenta. Bo ostatnio głównie likwidowałam niewygodnych ludzi. Niewygodnych z punktu widzenia rządu Stanów Zjednoczonych. G był przeciwny w zasadzie. Chyba się bał. Ja też się bałam, ale nie potrafiłam inaczej. To było bardzo destrukcyjne uczucie. Czasami siadałam ze swoim smartfonem w ręce i po kolei przerzucałam zapisane w nim kontakty. Kiedy natrafiałam na numer Nathana lub jednego z lekarzy, których mi polecił, zatrzymywałam się. I wpatrywałam w ekran, niezdolna jednak wcisnąć zieloną słuchawkę. Carter twierdził, że zawsze mogę zadzwonić, ale jakoś nie potrafiłam się na to zdobyć. Miał dosyć na głowie, nie potrzebował jeszcze moich problemów. Czasami miałam już dość tego natłoku myśli w głowie, tego zastanawiania się, czy aby na pewno podjęłam dobrą decyzję. Ale teraz nie było już odwrotu i zarówno ja, jak i G, doskonale o tym wiedzieliśmy.

Retrospekcja pierwsza

            Siedziba Ósemki znajdowała się w samym centrum Los Angeles, w szklano-metalowym wieżowcu o wielkich, lustrzanych oknach. Była doskonale zabezpieczona, nie tylko przed niepożądanymi gośćmi, czy wścibskimi oczyma, ale także przed niespodziewanym atakiem, podsłuchem, czy inną szpiegowską działalnością. Przeniesiona pięć miesięcy temu z Waszyngtonu, zajmowała całe najwyższe piętro z bezpośrednim wyjściem na lądowisko śmigłowców umiejscowione na dachu. Przeprowadzka Sektora była konieczna ze względu na panującą w DC atmosferę nieufności i podejrzliwości, spowodowaną zdradą Martom i kilku innych agentów, a także wrogością innych agencji rządowych, którym nie podobały się nasze poczynania. Taki „agencyjny ostracyzm” nie zbyt dobrze nam wróżył, ale nowy dyrektor się zawziął i postanowił udowodnić wszystkim, że nadal jesteśmy najlepsi. I godni zaufania. A ponieważ wstawił się za nami Icarus, dostaliśmy zgodę na przeniesienie oraz najlepszy sprzęt i dostęp do najnowszych technologii. Simons zatrudniał teraz współpracowników, kompletował zespoły i jednocześnie wysyłała agentów w teren, bo zadania już spływały. Wróciliśmy do gry.

            Weszłam do Centrum Dowodzenia dokładnie o wyznaczonej godzinie. Karta, czytnik siatkówki i dodatkowo sześciocyfrowy kod zabezpieczały wejście do pomieszczenia, które było sercem nowego biura. Wyposażenie pokoju było imponujące: plazmy, komputery, sieć łączności z każdym zakątkiem na ziemi i każdym agentem. Nowoczesna technologia w służbie ludzi. Wow. W środku był już mój szef, Peter Simons i półgłosem wymieniał jakieś uwagi z odwróconym plecami do drzwi mężczyzną. Poza nimi byli też technicy non stop monitorujący wszystkie przeprowadzane akcje, rozdzielający spływające raporty i informacje do odpowiednich komórek. A ten facet? Facet był postawny, dobrze umięśniony, miał ciemną karnację i prawie czarne włosy, obcięte do średniej długości. Kubańczyk? Meksykanin? Ubrany był w czarną, obcisłą koszulkę, równie czarne bojówki i czarne (jakżeby inaczej) wysokie buty na grubej podeszwie. Nie miał kabury, ani broni za paskiem, ale to, że jej nie wiedziałam, nie znaczyło, że gdzieś jej tu nie ma.  
- O, jest pani – Simon na mój widok wykazał umiarkowany entuzjazm, ale przywołał mnie do siebie gestem. – To pani nowy partner, Raul Jorge…
- Wystarczy RJ – facet przerwał mu bezceremonialnie. Oho, widać był bardziej bezczelny ode mnie. A wydawało mi się, że osiągnęłam mistrzostwo w tej dziedzinie…
- Olga – przedstawiłam się, wyciągając rękę, którą uścisnął. – Nowy partner? – uniosłam brwi zwracając się do dyrektora.
- Owszem – w jego głowie usłyszałam satysfakcję, - Długo szukałem kogoś odpowiedniego dla pani, ale w końcu się udało. Koniec samotnych misji. Koniec samowolki i raportów bez świadków.
- Bez przesady – skrzywiłam się.
- Bez przesady?? – Simons lekko się uniósł. – A Madryt?
- Przypadek…
- Madryt to byłaś ty? – w głosie mojego nowego partnera usłyszałam rozbawienie. – No, no dziewczyno – cmoknął z uznaniem. – Całkiem nieźle.
- Raul, nie zachęcaj jej – skarcił go natychmiast dyrektor, ale spojrzenie jakim obdarzył go RJ było bardzo wymowne. Nawet mi się to podobało, nareszcie był ktoś, przed kim ten dupek czuł chociaż trochę respektu.