Strony

czwartek, 6 czerwca 2013

Napad.

Witam, bo tej bardzo długiej przerwie. Ostatnio pisanie idzie mi ciężko, ale udało mi się w końcu coś sklecić. Tym razem taki one-shot i troszkę Tivy, może nie tak dużo jak pewnie byście chcieli, ale nic innego nie mogę wymyślić. Zatem zapraszam do czytania :D
Aha, następna najprawdopodobniej będzie Olga, ale jeszcze "się zobaczy" :D

Alexandretta

***

Agent Specjalny NCIS Leroy Jethro Gibbs, na dźwięk kroków, podniósł wzrok znad przeglądanych właśnie dokumentów.
- Dobry, szefie – odezwał się Agent Specjalny Timothy McGee i spokojnie zasiadł za swoim biurkiem.
- Gdzie David i DiNozzo? – zapytał Gibbs, spoglądając znacząco na zegarek.
- Jeszcze ich nie ma? – zdziwił się Tim. – Dałbym sobie głowę uciąć, że widziałem samochód Tony’ego na parkingu. A Ziva ostatnio biega do pracy, więc…
- Jeszcze ich nie ma – przerwał mu agent. – Jest trzy po ósmej.
- Może poszli do łazienki? – zasugerował McGee. – A może po kawę do automatu?
- Nie gdybaj, tylko ich znajdź – warknął Gibbs wstając. Ruszył w kierunku schodów prowadzących na piętro, gdzie mieścił się gabinet dyrektora agencji Leona Vance’a, kiedy ostry krzyk Tim’a zatrzymał go w pół kroku. – Co jest? – zapytał zirytowany. McGee bez słowa wskazał na ekran telewizora, na którym, bez głosu co prawda, pokazywane były aktualne wiadomości stacji ZNN. Czerwony pasek raził w oczy, a napis „Napad na bank w Quantico” mówił sam za siebie. Jednak nie to było najgorsze. Kamerzyście udało się uchwycić sylwetkę przestępcy, który stojąc na tle wielkiego okna mierzył z broni w znajdujących się w pomieszczeniu pracowników i nielicznych o tej porze klientów. Gibbs osłupiał. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Osobą, która dokonała napadu był nie kto inny tylko jeden z jego ludzi. Agentka Specjalna Ziva David.

            Gibbs, McGee oraz Vance natychmiast udali się do Quantico. Jethro gnał na złamanie karku i chyba pobił własny rekord w czasie dojazdu na miejsce przestępstwa. Bez przeszkód dostali się do centrum dowodzenia akcją i chociaż obecny na miejscu szef tamtejszego oddziału SWAT, Ronald Whirley, dość mocno protestował, dołączyli do akcji.
- Możemy wejść w każdej chwili – mówił właśnie Whirley, rzucając nieprzychylne spojrzenia w kierunku agentów. – A jeśli uznamy, że stwarza zagrożenie dla życia obecnych tam osób, możemy ja zdjąć w każdej chwili…
- Nie! – zaprotestował stanowczo Gibbs. – To mój człowiek, muszę się najpierw dowiedzieć, dlaczego to zrobiła…
- Może za mało płacicie agentom? – zadrwił Whirley.
- Ocena tego raczej nie leży w pańskich kompetencjach – lodowato odezwał się Vance. – Musimy ustalić, co się tam wydarzyło.
- Szefie, mam film z wewnętrznych kamer monitoringu – od notebooka oderwał się McGee.
- Jak złamałeś zabezpieczenia? – zainteresował się któryś z obecnych tam policjantów.
- Pokazuj, McGee – jego szef nie pozwolił na odpowiedź. Nie było czasu na takie pierdoły. Wszyscy zbliżyli się do komputera Tim’a i z napięciem zaczęli wpatrywać w jego ekran.

            Film był krótki, ale treściwy. Kilka minut po otwarciu banku pojawili się pierwsi klienci. Wśród nich była Ziva, ubrana w czarne spodnie bojówki, czarną polarową bluzę i czapkę z daszkiem. Rozejrzała się uważnie sprawdzając rozmieszczenie kamer i strażników, po czym szybkim krokiem podeszła do kontuaru. Wyjęła zza paska broń i mierząc z niej w kasjerkę zażądała otwarcia sejfu. Akurat tego wszyscy musieli się domyślać, bo film pozbawiony był głosu. Ale gest jednoznacznie wskazywał zaplecze, gdzie sejf był umiejscowiony. Jeden ze strażników ruszył w jej stronę, ale szybki strzał w nogę unieruchomił go i pokazał, że kobieta nie żartuje. Dokładnie w tym momencie zapis urywał się, ponieważ kamera została przez agentkę uszkodzona.
- Postrzeliła strażnika… – odezwał się po kilku sekundach milczenia Whirley.
- Coś tu nie gra, szefie – Tim zmarszczył brwi.
- No nie żartuj – sarknął w odpowiedzi Gibbs.
- Nie, nie – McGee zamachał w powietrzu rękoma. – Niech szef spojrzy jak się porusza. Jakby kij połknęła. Sztywno, bez wyczucia.
- Pas z ładunkiem wybuchowym – Gibbs odgadł od razu, o co chodzi jego agentowi i jeszcze raz przyjrzał się sylwetce agentki. A potem sięgnął po komórkę i po prostu wybrał jej numer. Ustawił telefon na tryb głośnomówiący i czekał. Odebrała po drugim sygnale. – Zivo? – zaczął łagodnie.
- Przepraszam, szefie – usłyszeli w głośniku głos kobiety. – Przepraszam, ale musiałam…
- Co się stało?
- Zmusili mnie…
- Kto??
- Nie wiem. Nie znam ich. Oni… - krótkie wahanie w głosie i głęboki oddech. – Oni mają Tony’ego. Zabiją go, jeśli nie wrócę z pieniędzmi…
- Gdzie?
- Nie wiem. Zabrali go z jego mieszkania… Szefie, nie mogę dłużej rozmawiać…
- Wyciągniemy cię z tego, Zivo – Gibbs musiał to powiedzieć. Chciał, żeby wiedziała, że nie jest sama. – Obiecuję ci.
- Wiem – usłyszał jeszcze, po czym połączenie zostało przerwane. Wszyscy w milczeniu popatrzyli na głuchy telefon. Gibbs zaklął pod nosem. – Chcę wiedzieć, co się tam dzieje! – warknął, pokazując ręką zasłonięte już okna banku. – Nikt nie wchodzi i nikt nie strzela, dopóki nie dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi. Jeśli będzie taka konieczność, umożliwimy jej wyjazd z banku z pieniędzmi…
- Ale… - zaprotestował Whirley. Jako jedyny, reszta policjantów doskonale rozumiała motywy postępowania agenta federalnego.
- Zamiast gadać, lepiej zajmij się zapewnieniem nam wizji! – Gibbs nie pozwolił mu dokończyć. – McGee!! Szukaj Tony’ego! Musimy go znaleźć zanim Ziva opuści bank…

            Gibbs, z całych sił starający się zachować spokój, krążył po pomieszczeniu, czekając na rezultaty poszukiwań Tim’a oraz na przywrócenie wizji z banku. Wszystko to trwało, a on czuł, że nie mają za dużo czasu. Wiedział, że Ziva będzie robić wszystko, żeby opóźnić swój wyjazd. Doskonale rozumiała, że znalezienie DiNozzo’a jest w tej chwili priorytetem, bez tego nie mają szans, żeby ich ocalić.
- Szefie, komórka Tony’ego albo jest zniszczona, albo ktoś wyjął baterię – odezwał się właśnie McGee. – Nie da rady jej namierzyć. Mam za to zapis kamer monitoringu miejskiego sprzed jego domu…
- Pokazuj – rozkazał Gibbs, podchodząc do niego.
- Widać jak trójka ludzi go wynosi i ładuje do czarnego vana – mówił dalej Tim, ilustrując wszystko filmem. – Niestety, ustawili się tak, że nie widać ich twarzy. Auto nie ma tablic ani żadnych znaków charakterystycznych, kiedy odjechał, śledziły go kolejne kamery, aż do wyjazdu w kierunku Norfolk. Tu ślad się urywa…
- Dlaczego?
- Zjechali na boczne drogi, gdzie nie ma sieci kamer – wyjaśnił agent. – Chcieli zejść z oczu.
- Udało im się – mruknął Jethro. – Coś jeszcze?
- Nie wykryłem żadnego sygnału telefonu komórkowego w czasie porwania – Tim westchnął. To byli profesjonaliści, a on czuł się teraz strasznie bezradny. – Pewnie wyjęli baterie z komórek… Tak ich nie namierzymy.
- Monitoruj telefon Zivy – polecił Gibbs. – Może zadzwonią…
Tim skinął głową i zabrał się do pracy.

- Mamy podgląd – zaraportował jeden z antyterrorystów kilka minut później.
- Dawaj – rozkazał Whirley i wszyscy skupili się przed monitorem. Po sekundzie pojawił się obraz. Trzech pracowników banku, dwóch klientów oraz dwóch strażników leżało na podłodze z rękoma na karkach, a Ziva krążyła między nimi, nie opuszczając broni. Rozglądała się uważnie, wszyscy mieli wrażenie, że oczy ma dookoła głowy. Kawałek dalej stała duża, czarna torba, jak się domyślali, wypełniona pieniędzmi z sejfu. Przez kilka minut nic się nie działo, a kiedy kobieta wyciągnęła z kieszeni telefon i przyłożyła do ucha, wszyscy zamarli.
- McGee!! – ryknął Gibbs, rzucając się w kierunku agenta.
- Namierzam, szefie – Tim pospiesznie walił palcami po klawiaturze. Na ekranie jego laptopa specjalny program przeczesywał sieć, rysując coraz mniejsze kręgi. W pewnej chwili wszystko zniknęło. – Cholera, za krótko! – mężczyzna uderzył pięścią w blat stolika, przy którym pracował. – Mam tylko okrąg o średnicy dwóch kilometrów…
- Gdzie??
- Trzydzieści kilometrów za Waszyngtonem, w kierunku Norfolk… Tam jest dość pusto, pewnie to jakaś zapomniana szopa albo co…
- Nie ma co gdybać, jedziemy – rozkazał Gibbs.
- Co z nią? – Whirley wskazał brodą bank. Widać było, że nie jest zachwycony, że musi przyjmować rozkazy od agenta federalnego. W zasadzie to od kogokolwiek.
- Pozwolicie jej zabrać forsę i odjechać.
- Ale…
- Żadnego ale – przerwał mu stanowczo Jethro. – Ona odjeżdża, a my czekamy na nią w terenie.
- A potem? – zaczepnie zapytał Whirley.
- A potem… - Gibbs spojrzał na niego zimno. – Potem zakończymy sprawę szybko i boleśnie – agent odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem. Tim ruszył za nim zastanawiając się, czy jego szef ma już jakiś plan, czy będzie improwizował.

Kilkanaście minut później agenci wjechali w wyznaczony przez program okrąg. Była to prawie pusta przestrzeń, poprzecinana polnymi drogami wiodącymi nie wiadomo gdzie. Gibbs ruszył powoli jedną z nich, mając nadzieję, że trafią na cokolwiek, co zaprowadzi ich do Tony’ego. Ziva zapewne znała adres, ale nie była w stanie im go przekazać. Jethro nie miał zamiaru ryzykować jej życiem, bo na pewno w jakiś sposób ją kontrolowali. Musieli, skoro miała na sobie pas z materiałami wybuchowymi. Zastanawiał się tylko, czy miała ustawiony zegar i musiała zmieścić się w określonym czasie, czy pilnowali jej, żeby w razie nieposłuszeństwa zdetonować ładunek drogą radiową. Nie miał ochoty tego sprawdzać, chciał uratować obu swoich agentów, a nie jednego z nich kosztem życia tego drugiego.
- Szefie, chyba coś mam – odezwał się nagle McGee, który całą drogę milczał, gorączkowo przeczesując wszystkie dostępne mapy na swoim telefonie komórkowym. – Trzy kilometry na wschód od tego miejsca jest zaznaczony opuszczony kompleks budynków. Kiedyś były tam stajnie i wybieg dla koni, ale właściciel nie dał rady tego utrzymać. Budynki jeszcze stoją, ale są w kiepskim stanie. Miasto zastanawia się, czy tego nie wyburzyć i jakoś zagospodarować…
- McGee, nie musisz mi przedstawiać całej historii tego miejsca – przerwał mu w pewnym momencie Gibbs. – Po prostu powiedz, gdzie mam jechać.
- W najbliższą drogę szef skręci i cały czas prosto…

            Kilka minut później w oddali zamajaczył kompleks chylących się ku upadłości chatynek. Z daleka wszystkie wyglądały na stajnie, ale Gibbs wiedział, że ta na środku to najprawdopodobniej  budynek mieszkalno-biurowy. Zatrzymał samochód w pewnej odległości od tego miejsca i wysiadł.
- Dalej pójdziemy pieszo – powiedział do Tim’a, wyjmując z bagażnika kamizelki oraz dodatkową broń. Agenci szybko się ubrali i ruszyli w kierunku budynków, starając kryć się wśród wysokich traw i nielicznych krzaków. Będąc już na pograniczu, rozdzielili się, bo tylko w ten sposób zwiększali szanse na odnalezienie Tony’ego oraz jego porywaczy. Gibbs ruszył w swoją stronę z bronią gotową do strzału. Wszystko w nim buzowało, czuł wściekłość, że ktoś zmusił jego ludzi do popełnienia przestępstwa. Że wplątał ich w jakąś swoją chorą grę. Zmuszał się, żeby być ostrożnym, żeby uważać i dokładnie sprawdzać, chociaż najchętniej wpadłby tam niczym rozjuszony byk i rozniósł wszystko w drobny mak.
- Szefie, chyba ich widzę – usłyszał w uchu głos Tim’a. – Budynek pośrodku, jeden strażnik przed drzwiami…
- Widzę – Gibbs ostrożnie wychylił się zza narożnika jakieś stajni i zerknął. Faktycznie, jeden strażnik. – Nie są zbyt ostrożni, raczej nie spodziewają się gości…
- Co robimy?
- Podejdź od tyłu – polecił mu agent. – I zobacz, jak wygląda sytuacja.
- Robi się…
Gibbs od czasu do czasu zerkał na strażnika i usiłował obmyślić na szybko jakiś sensowny plan. Ale nic mu nie przychodziło do głowy poza wpadnięciem tam znienacka i wystrzelaniem wszystkich. Jednak zanim podjął ostateczną decyzję, usłyszał zbliżający się samochód. Natychmiast znalazł sobie nową kryjówkę, z której mógł bez problemów obserwować wejście. Chwilę później przed budynkiem zatrzymało się Mini Zivy i ze środka wysiadła jego agentka. Miała ze sobą czarną torbę z banku, a jej mina świadczyła o tym, że jest wściekła i na skraju wybuchu. Na jej widok, strażnik spod drzwi odbezpieczył swój karabin, po czym z rozmachem otworzył drzwi i gestem kazał jej wejść do środka. Zrobiła to nad wyraz niechętnie i z ociąganiem, rozglądając się wokół, jakby szukając wsparcia. Bo tak istotnie była. Szukała go, bo była przekonana, że ani Gibbs, ani McGee nie zostawią ich samych.

            Gibbs dokładnie tak odczytał jej zachowanie. Ona czekała na jakiś ruch z jego strony, a on nie mógł, po prostu nie mógł, jej zawieść. Ani Tony’ego. Nie mógł dopuścić do utraty swoich agentów, nawet jednego.
- McGee, jak sytuacja? – rzucił do słuchawki pytająco.
- Szefie, w środku jest Ziva, trzech napastników, wszyscy uzbrojeni oraz nieprzytomny Tony – kilka chwil później zgłosił się Tim. – Wyglądają na zdesperowanych. Grożą Zivie, bo nie chce im oddać torby z forsą. Co robimy?
- Chodź na front – polecił mu agent. – Nie ma na co czekać. Wkraczamy.
- Tak jest.
Gibbs w oczekiwaniu na niego rozejrzał się wokół, szukając czegoś, co pomogłoby im wywabić bandytów z budynku i odciągnąć ich od agentów. Jego wzrok padł na wóz Zivy i w głowie pojawił się desperacki pomysł. Podkradł się do auta i szybko zajrzał do środka. Tak jak przypuszczał, kobieta zostawiła kluczyki w stacyjce. Ostrożnie otworzył drzwiczki i zdjął pokrycie z jednego zagłówka. Zwinął go w rulonik, wetknął do wlewu paliwa, miał szczęście, bo bak był pełen, więc kiedy materiał szybko nasiąknął, przytrzymał go na miejscu za pomocą  klapki i podpalił. Prowizoryczny lont zajął się błyskawicznie, Gibbs nie czekając przeskoczył do przodu, zwolnił ręczny hamulec i wrzucił biegi na luz. A potem delikatnie manewrując kierownicą, nakierował samochód na sąsiedni budynek i popchnął. Dokładnie w tym momencie pojawił się McGee, który widząc co robi jego szef, pospieszył mu z pomocą. Nie musieli wkładać dużo siły w rozpędzenie Mini, bo teren był lekko pochyły. Auto powoli się toczyło, a agenci nie czekali dłużej, puścili je wolno, a sami przyskoczyli do domku, gdzie byli poszukiwani przez nich bandyci. Kilka sekund później wóz dojechał do ściany starej stajni, a powietrzem wstrząsnął huk eksplozji. Samochód zamienił się w jadącą kulę ognia, a części karoserii i reszty wyposażenia poszybowały we wszystkie możliwe strony. Gibbs i McGee skulili się odruchowo, czując podmuch gorącego powietrza. Na szczęście wszystkie większe fragmenty ich ominęły, a te mniejsze nie wyrządziły żadnej krzywdy. Na reakcję nie musieli długo czekać. Bandyci wybiegli z domku i zaskoczeni stanęli na schodach do niego prowadzących. Na to właśnie liczył Gibbs. Natychmiast zaczął strzelać, jego kule położyły pierwszego, drugiego raniły, ale tego wykończył Tim. Trzeci zasłonił się drzwiami, po czym wrócił do środka. Ale jeden nie był już tak groźny jak troje. Gibbs i McGee wskoczyli na podest i wdarli się do środka. Szybki rzut okiem pozwolił agentom ocenić sytuację. Która nie przedstawiała się zbyt różowo. Ziva stała na środku, na szeroko rozstawionych nogach, a jeszcze żywy bandyta trzymał ją mocno i celował z pistoletu prosto w jej głowę. Tony leżał nieopodal i sprawiał wrażenie nieprzytomnego. Jethro i Tim zatrzymali się w drzwiach z bronią gotową do strzału.
- Rzuć to! – warknął Gibbs.
- Mowy nie ma – odpowiedział mu bandyta.
- Rzuć to, to może przeżyjesz…
- Mowy nie ma – odezwała się nagle Ziva, po czym z całej siły uderzyła napastnika łokciem w brzuch, jednocześnie drugą ręką łapiąc za pistolet przy swojej skroni.  Facet stęknął, szarpnął się gwałtownie, ale dokładnie w tym momencie, pozornie nieprzytomny Tony wysunął nogi i kopnął go prosto w golenie. Bandyta zachwiał się, poluźnił chwyt, co Ziva natychmiast wykorzystała, wyrywając się i odskakując w bok. A broń Gibbsa i Tim’a wypaliła jednocześnie, robiąc facetowi dziury w klatce piersiowej. Napastnik z głuchym jękiem zwalił się na podłogę i znieruchomiał. W zasadzie to znieruchomieli wszyscy. Pierwszy poruszył się Tony, który poderwał się na równe nogi i przyskoczył do stojącej jak słup kobiety.
- Zivo! – złapał ją za ramiona i przytulił mocno. – Nic ci nie jest?
- Puść – zażądała w odpowiedzi.
- Muszę się upewnić, że jesteś cała – zaprotestował DiNozzo.
- Kretynie, mam na sobie bombę! – wrzasnęła, wyrywając się. Tony spojrzał na nią zdumiony, po czym ostrożnie rozpiął jej polar i odsunął na bok. Jego oczom ukazał się pas pełen zielonych kostek, kabelków i migających diod.
- O kurwa… - jęknął. Gibbs podszedł do nich i spojrzał uważnie, po czym szybko wyjął z kieszeni nóż.
- Poprowadź mnie – polecił, błyskając ostrzem. Ziva odwróciła się tyłem, ściągając bluzę i odrzucając ją na bok.
- Detonator jest na środku – odezwała się w miarę opanowanym głosem. – Powinien wyglądać jak małe, plastikowe pudełeczko, prowadzą do niego cztery kable…
- Jest – Gibbs bez trudu znalazł rzecz, o której mówiła kobieta. – Kable mają różne kolory…
- Ostatni podłączył ten od spodu…
- Mam – agent sięgnął dłonią i ostrożnie oddzielił niebieski przewód od pozostałych. – Jesteś gotowa? – zapytał jeszcze. Ziva kiwnęła głową i zacisnęła powieki. Jeśli się pomyliła, zaraz wszyscy wylecą w powietrze. Gibbs zbliżył ostrze do kabelka, potem odetchnął głęboko i ciachnął. Cisza jaka zapadła była wręcz namacalna. Dopiero po sekundzie do wszystkich dotarło. Udało się. Trafił. Ziva wypuściła powietrze z płuc i powoli zdjęła z siebie pas z ładunkami. Chociaż odcięli przewód detonujący, ostrożności nigdy za wiele. Kiedy całość znalazła się na podłodze znów pozwoliła przytulić się Tony’emu. A ten przyciągnął ją do siebie i nie zważając na obecność szefa, zaczął ją całować. W usta, oczy, policzki, czoło. Jakby chciał się upewnić, że faktycznie jest cała. Gibbs przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Uznał, że czas na wyjaśnienia przyjdzie później.
- Szefie, jest jeszcze jeden – Ziva w końcu uwolniła się z ramion Tony’ego. – Oni wpadli, uśpili nas, a kiedy się ocknęłam nad ranem, Tony’ego nie było, a ja miałam na sobie to – pokazała ręką pas na podłodze. – Ten czwarty facet powiedział mi, co mam zrobić, bo inaczej zabiją jego, a mnie wysadzą w powietrze…
- Jak cię kontrolował?
- Pojechał za mną – wyjaśniła. – Powiedział, że wystarczy małe nieposłuszeństwo, a odpali ładunki. Kiedy dojeżdżałam do banku, zauważyłam, że już go za mną nie ma, znikł, nawet nie wiedziałam kiedy…
- Wracamy do Quantico – zarządził w odpowiedzi Gibbs. Cała czwórka wyszła z budynku i skierowała się w stronę pozostawionego na uboczu Dodge’a. – McGee, ściągniesz zapisy kamer z okolicy banku, a my przeczeszemy teren w poszukiwaniu auta. Czym jechał?
- Granatowy sedan, chyba Honda – Ziva wysiliła pamięć.
- Przynajmniej wiemy, czego szukać – westchnął Gibbs. Szedł pierwszy, jednocześnie wybierając numer do Vance’a. żeby poinformować go o rezultatach poszukiwań. Podeszli do wozu, kiedy znienacka z krzaków wyskoczył jakiś facet. Miał błędny wzrok, karabin w ręce i krzyczał coś, czego nie mogli zrozumieć. Zaskoczeni, odruchowo schowali się za samochodem, a mężczyzna zaczął strzelać. Pierwsza seria zaznaczyła karoserię wozu efektownymi dziurami, druga wybiła prawie wszystkie szyby, dwie kule z trzeciej trafiły Gibbsa w klatkę piersiową. Ponieważ nieopatrznie podniósł się za wysoko, usiłując zdjąć napastnika. Ziva, widząc padającego szefa, poderwała się gwałtownie, złapała upuszczona przez niego broń i kilkoma strzałami powaliła bandytę na ziemię. Tim natychmiast pobiegł zobaczyć, czy facet nie żyje, a Tony i Ziva rzucili się w kierunku leżącego Gibbsa.
- Szefie! – Ziva nie widząc krwi, zaczęła szarpać ubranie mężczyzny. – Szefie, błagam, nie umieraj mi tu!
- Wcale nie mam zamiaru – doszedł ja zduszony głos agenta. – Zivo, na litość boską, przestań. Porwiesz mi koszulę…
- Rany, Gibbs – agentka jęknęła i oparła się o Tony’ego. – Nie strasz nas tak więcej…
- To nie ja, to bandyci – stęknął Jethro, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Facet nie żyje – zaraportował Tim, który właśnie się pojawił. – W porządku, szefie?
- Żyję – odpowiedział mu lakonicznie mężczyzna.
- Nie wyglądasz, jakbyś się martwił – zaatakowała go nagle Ziva.
- Wiedziałem, że ma kamizelkę – wzruszył ramionami McGee. – Więc czym miałem się martwić?
- Cholera jasna! – Ziva poderwała się gwałtownie na równe nogi. – Mam już dość! Chcę do domu! – zawołała płaczliwie, niczym mała dziewczynka. Tony natychmiast przyskoczył do niej i wziął ja w ramiona.
- Hej, spokojnie – zaczął cicho mówić. – Zaraz pojedziemy, wykąpiesz się, odpoczniesz… A tak na marginesie, ze mnie nigdy tak ubrania nie zrywałaś…

- I właśnie o tym musimy porozmawiać – usłyszeli nagle z boku stanowczy głos Gibbsa. Spojrzeli na niego, a on na nich, twardo i bezlitośnie. – Koniecznie musimy porozmawiać…

KONIEC