Wróciłam
do rzeczywistości. RJ. Skomplikowana postać. Zapewne były komandos. Zapewne
lata służby w oddziałach specjalnych. Zapewne zwerbowany do Ósemki po jakiejś
spektakularnej wpadce. Zapewne groźny w ekstremalnej sytuacji. Zapewne groźny w
ogóle, jak mu się nadepnie na odcisk. Zapewne świetnie wykształcony. Tych
„zapewne” jest znacznie więcej, ale już nic mi do głowy nie przychodziło. Więc
może skupię się na tym, co wiem na pewno. Zatem: świetnie wyszkolony żołnierz. Groźny, waleczny, bystry. Z
poczuciem humoru, potrafiący błyskotliwą ripostą powalić na kolana. Jednym
ciosem też. Małomówny. Pomysłowy. Przystojny. Inteligentny. Reprezentował sobą
wszystkie te cechy, które zawsze pociągały mnie w mężczyznach. W sumie to
Simons oddał mi przysługę, łącząc nas w parę. Jak na taki krótki staż pracy
stworzyliśmy całkiem niezły duet.
Retrospekcja
druga
-
Zapraszam – Simons skinął dłonią w kierunku wielkiej plazmy zajmującej całą
ścianę, która po chwili rozjarzyła się szarą poświatą. Już wiedziałam, co
oglądamy. Przekaz satelitarny z nocnych działań. A zielone punkciki to ludzie.
– To nagranie z ostatniej akcji przeprowadzonej przez specjalną grupę
uderzeniową na podstawie rozpoznania CIA – dyrektor zaczął swoje wyjaśnienia. –
Meksyk. Hacjenda Luis’a Hernandez’a…
W
milczeniu patrzeliśmy jak komandosi (chyba?) podchodzą pod okazałą posiadłość
meksykańskiego handlarza bronią. Było tuż przed świtem, wszystko spowijała
szarość w różnych odcieniach, a dom wyglądał na całkowicie uśpiony. Pozory. W
momencie przekroczenia granicy działki na grupę spadł grad kul. Bandyci nie
czekali aż stróże prawa podejdą bliżej. I chociaż wszyscy byli wyposażeni w
najlepszy sprzęt, kamizelki i inne bajery, chociaż bronili się zaciekle, nie
dali rady. Wykosiła ich banda wynajętych osiłków i ochroniarzy Hernandez’a.
-
Czekali na nich? – odezwałam się pierwsza, kiedy przekaz zakończył się, a ekran
zgasł.
-
Tak. Byli doskonale przygotowani, znali plan działań i taktykę grupy – Simon
westchnął.
-
Kret? – RJ uniósł brwi. Rzadko zdarzało się, że pojawiał się przeciek w
sekcjach taktycznych.
-
Jeszcze nie wiemy – dyrektor pokręcił głową. – Możliwe.
-
A jakie jest nasze zadanie? – przeszłam do konkretów. Nie miałam ochoty na
dywagacje „jest kret, czy nie ma kreta?” – Rozumiem, że celem tej grupy było
złapanie Hernandez’a… Mamy to zrobić za nich?
-
Nie. Potrzebujemy nowych ludzi w tym rejonie. Istnieje prawdopodobieństwo, że
wszyscy zostali spaleni. Póki co, dostali rozkaz uśpienia. Możliwe, że to
któryś z nich zdradził, przekonany w jakiś sposób przez Hernandez’a.
-
Forsa?
-
Możliwe…
-
Mało pan wie – rzuciłam, bo tak naprawdę nie mieliśmy żadnych konkretów.
-
To WY macie dowiedzieć się więcej i przygotować teren pod kolejną akcję. Tym
razem bez wpadki. – warknął.
-
Jedziemy jako…? – zawiesiłam głos, ignorując zły humor swojego szefa.
-
Para turystów szukająca odludnego miejsca, żeby w spokoju nacieszyć się sobą –
odpowiedział, z satysfakcją w głosie.
-
Co?? – lekko mnie zatkało. Miałam dzielić pokój i łóżko z tą górą sexappeal’u??
Nosz, kur…
-
Para? – RJ znów uniósł swoje brwi. Chyba nie był przygotowany na taką
przykrywkę.
-
A co myśleliście? – Simons wydawał się być zirytowany. – Że pojedziecie jako
agenci CIA szukający handlarza bronią? Jak znajdziecie jakieś dodatkowe dowody
obciążające naszego ptaszka, tym lepiej. A teraz do roboty! Mike da wam
niezbędny sprzęt i wszystkie raporty na zaszyfrowanym pendrive’ie. Macie dwa
tygodnie. Po tym czasie sprawę przejmie Interpol.
-
Nie prościej byłoby go po prostu zastrzelić? – wymamrotałam pod nosem, idąc za
RJ w kierunku wyjścia.
-
Zdecydowanie prościej – jak się okazało mój partner słuch miał znakomity. Ale
zareagował dopiero jak wyszliśmy i zostaliśmy sami. – Ale skoro szef każe nam
szukać dodatkowych dowodów, znaczy to, co mają wcale nie jest takie mocne. Albo
wszystkiego nie wiemy…
-
Obstawiałabym raczej to drugie – wzruszyłam ramionami. Szliśmy korytarzem do
pokoju, gdzie rezydował Mike, człowiek od „zaopatrzenia”.
-
Skąd ta pewność?
-
Oni nigdy wszystkiego nie mówią. A drugie dno to ostatnio standard…
-
Rozumiem, że masz już w tym wprawę…
-
Zbyt dużą. Ale skoro Simons każe, to sługa musi – wyszczerzyłam się w krzywym
uśmiechu. RJ roześmiał się cicho.
-
Chyba go za bardzo nie lubisz…
-
To pytanie?
-
Stwierdzenie faktu.
-
Taki z ciebie dobry obserwator?
-
Lepszy niż możesz się spodziewać… - mrugnął do mnie.
-
I umiesz wyciągać wnioski – to też nie było pytanie.
-
Umiem dużo różnych rzeczy – zatrzymaliśmy się przed pokojem Mike’a, ale nie
weszliśmy do środka. Nawet nie zapukaliśmy. Staliśmy naprzeciw siebie, bardzo
blisko, nie spuszczając z siebie wzroku.
Pod wpływem jego spojrzenia poczułam jak robi mi się sucho w ustach i
zapragnęłam napić się czegoś. Czegokolwiek. Najlepiej lodowatej wody.
-
Może kiedyś się przekonam – usłyszałam swój lekko zachrypnięty głos.
-
Może kiedyś… Panie przodem – pchnął drzwi i gestem zaprosił mnie do środka.
***
Dlaczego tak dokładnie pamiętam te przeklęte
dialogi, a nie pamiętam skąd się tutaj wzięłam?? Niech to szlag! Przecież nie
teleportowałam się tutaj z plaży, tylko ktoś musiał mnie tu przywieźć! Olga, skup się do cholery! skarciłam się
w myślach. Odetchnęłam głęboko kilka razy, ale do moich płuc dostało się tylko
zatęchłe powietrze piwnicy. Nie uspokoiło mnie to zupełnie, raczej przypomniało
w jakiej beznadziejnej sytuacji się znajduję. Ramiona zdrętwiały mi zupełnie, w
głowie pulsowało, do tego chciało mi się pić i jeść. Nie miałam pojęcia jak
długo już tutaj jestem, a co najgorsze, nic nie wskazywało jak długo tu jeszcze
zostanę. Jakby na przekór tej myśli usłyszałam pierwszy od dłuższego czasu
dźwięk. Ktoś właśnie przekręcał klucz w drzwiach. Po chwili te stanęły otworem,
a ostre światło zalało pomieszczenie. Zmrużyłam oczy, ale i tak nic nie mogłam
dostrzec. A już na pewno nie twarz człowieka, który trzymał w ręce olbrzymią
latarkę. Po sekundzie w strumieniu światła pojawiła się jeszcze jedna postać.
Podeszła do mnie, złapała mnie za ramiona i poderwała do góry. Chwiejne
stanęłam na zdrętwiałych nogach, a mężczyzna, bo to był facet, teraz to
dostrzegłam, złapał mnie za ramię i pociągnął w kierunku wyjścia. Nie miałam
wyboru. Ani sił, żeby zaprotestować. Chwilę później znaleźliśmy się na
korytarzu, a po niecałej minucie marszu facet wprowadził mnie do kolejnego
pokoju. To pomieszczenie również nie miało okien, ale cichy szum klimatyzacji
świadczył, że jest często używane. Odruchowo rozejrzałam się, ale nic ciekawego
nie dostrzegłam. Tylko krzesło na środku. Przełknęłam ślinę. Właśnie takiego
scenariusza bałam się najbardziej. Mężczyzna pchnął mnie lekko w kierunku
jedynego mebla w pokoju i zdecydowanym ruchem na nim posadził. Potem sznurem
przywiązał do oparcia, niezbyt mocno, ale wystarczająco, żebym nie mogła się
ruszyć. I wyszedł. Zamknęłam oczy. Pod powiekami pojawiła mi się podobna scena
z lochu pod Murmańskiem. Żeby odpędzić widok Callahana z całych sił postarałam
się wrócić do dalszego ciągu tej historii, która znów wpakowała mnie w kłopoty.
Jesteś okropna! Czemu się tak nad nią znęcasz?? Co ona ci zrobiła?... Opowiadanie jak zawsze super. Mam nadzieję, że RJ nie okaże się kretem. Pisz szybko i... Niech WEN będzie z Tobą!!!
OdpowiedzUsuńHue hue hue... Ja się dopiero rozkręcam :) Poza tym, gdybym się nie znęcała, nie byłoby ciekawie :D Naprawdę chcielibyście czytać o Oldze, która nie pakuje się w kłopoty? Jeśli tak, dajcie znać :D Może uda mi się coś takiego napisać :D
OdpowiedzUsuńJa też mam nadzieję, że RJ się nie okaże :D
W sumie masz rację, Olga bez kłopotów jest jak bez ręki B-) mam jedno pytanie: Kiedy wrzucisz coś na 2 bloga. Czekam niecierpliwe.
UsuńBiedna Olga ;___; Opowiadanie genialna - jak zawsze! Czekam na nexta! :)
OdpowiedzUsuńfajne opowiadanko, ale nie możesz przynajmniej jednego,króciutkiego opowiadanka napisać o spokojnej oldze i jej wspólnym życiu z callen'em. pozdrawiam i życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńAnita