Strony

wtorek, 12 czerwca 2012

Znachorka. Część trzecia.


Rano wstaliśmy, jak na nas, późno. Co prawda i tak była to wczesna pora, bo większość gości jeszcze spała, a sala jadalna świeciła pustkami, ale zazwyczaj zrywaliśmy się o świcie. Zjedliśmy śniadanie i odprowadzani zadowolonym uśmiechem karczmarza, odjechaliśmy. Przez sioło przebiegła już wieść, że przyjechała znachorka w towarzystwie asystenta, więc co chwilę musiałam się zatrzymywać i pomagać chorym mieszkańcom. Na szczęście, były to same niegroźne przypadki, które nie nadwątliły moich sił prawie wcale. Darren za każdym razem, kiedy ktoś mówił o nim per „asystent” , chichotał złośliwie pod nosem, co sprawiało wrażenie, że jest lekko stuknięty i dzięki czemu odstraszył kilku zbyt nachalnych pacjentów. W końcu udało nam się opuścić wioskę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wkrótce trakt zmienił się, stał się węższy, a po obu stronach pojawiły się gęste krzewy. Nie podobało mi się to, przeczuwałam kłopoty, zresztą Darren chyba też, bo co chwilę stawał w strzemionach i nasłuchiwał uważnie. I tylko dzięki temu pułapka, którą zastawił na nas szalony watażka, niezbyt się udała. Zatrzymaliśmy konie dosłownie centymetry od wilczego dołu najeżonego ostrymi jak zęby wampira palami. Darren natychmiast skierował konia w las, a ja bez namysłu poszłam jego śladem. Uzbrojony oddział rzucił się w pogoń za nami. Świsnęły kusze i powietrze wokół nas zaroiło się od bełtów. Większość utkwiła w okolicznych drzewach, kilka w siodłach, jedna przecięła moje ramię, co przyjęłam z lekkim zdziwieniem. Odruchowo skupiłam się na ranie i po chwili krew przestała płynąć, a ja poczułam znajome mrowienie. Goiło się. Spojrzałam na jadącego obok Darrena. Szczęśliwie, bełty go ominęły, ale sądząc po wyrazie jego twarzy, nie było dobrze. Miałam rację. To, co początkowo brałam za szum liści i wiatru, okazało się rzeką. W dodatku wściekle spienioną, co całkowicie uniemożliwiało pokonanie jej ani na koniach, ani wpław. Zgrzytnęłam zębami. Wyhamowaliśmy wierzchowce tuż nad urwiskiem, w ostatniej chwili, bo już przymierzały się do potężnego skoku.
- Z konia! – krzyknął Darren zeskakując zgrabnie na ziemię i dobywając miecza. Zrobiłam to samo, po chwili staliśmy plecami do siebie, dzierżąc w rękach broń i przyjmując pozycje obronne. Napastnicy otoczyli nas dość szczelnie, ale na szczęście, nie było ich znowu tak dużo. A i ich uzbrojenie wołało o pomstę do nieba. Jakieś liche mieczyki, zardzewiałe kolczugi, nadżarte tarcze i połamane lance. Chyba była to ich pierwsza zbrojna wyprawa od niepamiętnych czasów. Ich nieporadne ataki nie były dla nas żadnym wyzwaniem. Po kolei zalegali w trawie z mniejszymi bądź większymi ranami. Nie zwracałam uwagi na głębokość zadawanych im cięć, nie zamierzałam ich potem leczyć. Sprawnie parowałam ciosy, Darren machał mieczem jakby od niechcenia, ale każde jego pchnięcie było niezwykle dokładne. Kiedy ostatni z przeciwników runął na ziemię, spojrzeliśmy na siebie z lekkim uśmiechem, ale hałas z boku natychmiast zwrócił naszą uwagę. W naszą stronę szedł potężnie zbudowany mężczyzna, w nowej, błyszczącej kolczudze, z wielkim mieczem i hełmem na głowie. Z niemałym trudem rozpoznałam w nim szalonego watażkę. W niczym nie przypominał teraz zrozpaczonego ojca, którego syna nie udało mi się uleczyć z… kiły. Nabawił się biedaczek, tego paskudztwa, odwiedzając zbyt często i zbyt entuzjastycznie, pewien przybytek w pobliskim miasteczku. A że zdobyłam przedtem kilka informacji na jego temat i dowiedziałam się, że niezbyt dobrze traktował towarzyszki swoich łóżkowych figli, to też zbytnio się nie starałam. Ale nawet gdybym zużyła na jego leczenie całą energię jaką dysponowałam, nic by to nie dało. Choroba była wynikiem specyficznej klątwy, w dodatku rzuconej przez bardzo mocnego maga i po początkowej poprawie, wróciłaby ze zdwojoną mocą. Więc szkoda moich sił. Ale tatuś nie zrozumiał i zapragnął zemsty.  
Szedł teraz w nasza stronę szybkim, sprężystym krokiem, z mieczem w dłoni i wściekłą miną. Sądząc po wyglądzie jego uzbrojenia, cały wioskowy budżet na to poszedł i dla jego oddziału już po prostu nie starczyło pieniędzy. Rzucił się w moją stronę z okrzykiem na ustach, ale Darren natychmiast mnie zasłonił i samemu sparował potężny cios. Spojrzałam na niego ze zdumieniem i podziwem jednocześnie. Nawet się nie zachwiał, chociaż napastnik był większy od niego. Watażka rozpoczął atak, z furią wymierzając kolejne pchnięcia, a Darren, z niewzruszonym wyrazem twarzy, tylko się bronił. Ale po kilkunastu uderzeniach chyba mu się znudziło, bo w końcu sam zaatakował. Jego miecz śmigał w powietrzu z niesamowitą precyzją i prędkością, a zziajany watażka bronił się z całych sił, cofając się krok za krokiem. Kilkoro wioskowych żołnierzyków usiłowało się wtrącić w ten pojedynek, ale skutecznie wybiłam im to z głowy. W pewnym momencie watażka upadł na ziemię, sprowadzony na nią potężnym ciosem nieźle już wkurzonego Darrena. Wampir chciał zakończyć tą walkę jednym pchnięciem miecza, bo zawsze był dość humanitarny i nie pozwalał cierpieć nawet wrogom. Jednak jego aktualny wróg nie miał zamiaru kończyć swojego żywota na urwisku, bo nagle w stronę twarzy Darrena poszybowała ogromna garść piasku i kamyczków. Zaskoczony wampir odruchowo skulił się, starając się chronić oczy, co na niewiele się zdało. Na ułamek sekundy przestał widzieć co się dzieje dookoła, co natychmiast wykorzystał jego przeciwnik. Poderwał się zwinnie na nogi i wyprowadził cios prosto w plecy Darrena. Okrzyk grozy zamarł mi na ustach. Jednak Darren nie był zwykłym żołnierzem. Co prawda sytuacja lekko go zaskoczyła, może dlatego, że na moment oderwał wzrok od leżącego mężczyzny. Jednakże, instynkt jak zwykle go nie zawiódł, odruchowo wykonał unik, a miecz zamiast wbić się w niego, wyżłobił tylko głęboką ranę wzdłuż jego pleców. Musiało to cholernie zaboleć, bo twarz Darrena wykrzywiła się w grymasie, a on sam upadł na kolana, by po chwili wylądować w trawie. Zamarłam. Trwało to tak krótką chwilę, że nawet nie umiałam odpowiednio umieścić jej w czasie. Po czym porwałam swój miecz i z wrzaskiem rzuciłam się na mężczyznę. Nie wiem co mnie prowadziło, strach o Darrena, wściekłość czy żądza zemsty. Dość, że po trzecim ciosie watażka spojrzał na mnie zdziwiony, by po chwili zwalić się na ziemię ściskając zakrwawionymi dłońmi klingę mojego miecza, tkwiącego głęboko w jego brzuchu. Kiedy później to wspominałam, nie umiałam wyjaśnić jak to się stało, ze ja, drobna kobietka, powaliłam trzy razy silniejszego ode mnie przeciwnika. Zostawiłam nieboszczyka i dopadłam Darrena.
- Darren – mój zdławiony głos sprawił, że wampir otworzył oczy. Teraz były szare, jakby powoli uchodziło z nich życie – Darren, nie zostawiaj mnie – poprosiłam, ostrożnie oglądając ranę na jego plecach. Niech to, wyglądała fatalnie.
- Lor… - odezwał się z trudem. Spojrzałam na jego bladą twarz i nagle wróciła mi pamięć. Krew.
- Pij – bez chwili namysłu podsunęłam mu pod nos swój nadgarstek.
- Osza…lałaś – wyszeptał.
- Pij, do cholery! – wrzasnęłam z rozpaczą w głosie – Nie pozwolę ci tu umrzeć! Pij, albo sama przetnę sobie żyły i wleje ci swoją krew prosto do gardła! – zagroziłam, czując łzy pod powiekami. Spojrzał na mnie z taką miłością, że aż się przestraszyłam. Ale teraz liczyło się tylko, żeby przeżył. Wziął mnie za rękę, a potem delikatnie, z uczuciem, przykrył fragment nadgarstka swoimi ustami, Poczułam jak jego ostre jak igła zęby przebijają moja skórę, a ciepła ciecz powoli zaczyna płynąć. Zacisnęłam wargi i skupiłam się na swojej wewnętrznej energii. Przywołałam całą swoją moc i mamrocząc pod nosem wzmacniające formuły, pozwoliłam, aby uzdrawiający impuls zaczął płynąć. Łączył się z krwią wypływającą z mojej ręki, by wzmacniać jej lecznicze działanie. Widziałam jak rana powoli zaczyna się zamykać, a skóra Darrena przybiera z powrotem swój zdrowy odcień. Miało to jednak pewien minus. Traciłam siły w zastraszającym tempie, czułam się słaba jak jeszcze nigdy dotąd. Dopiero teraz dawałam mu całą siebie, całą moją energię i całą moją miłość, do której nie chciałam się przyznać. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, świat wokół zawirował w obłędnym tańcu, a ja, zupełnie już bez sił, z cichym jękiem upadłam na leżącego wciąż na ziemi przyjaciela.


3 komentarze:

  1. Ciężko mi cokowlwiek powiedzieć... Zatkało mnie! Jak zwykle super. Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejną część;D

    Yuumi;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta opowieść musi być z "Happy endem" świetne!!!! Czyta się rewelacyjnie.M

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziękuję za uznanie. A dlaczego musi być z happy endem? Wolę dwuznaczne zakończenia :D Żartowałam - nie będzie trupów, ale happy end taki średni :D

    OdpowiedzUsuń