Strony

poniedziałek, 8 września 2014

Poważna sprawa - cz. II

            Agenci zaprowadzili mnie do ich biura, gdzie poznałam pozostałą dwójkę: agent DiNozzo (ten żigolak) i agent Dorneget (zakręcony blondynek). Jedno biurko nadal było puste i zastanawiałam się, gdzie jest jego właściciel.
- Nasz szef, Gibbs, wkrótce się tutaj zjawi – DiNozzo odpowiedział na nie zadane pytanie podążając za moim spojrzeniem. – Coś załatwia…
- Tony, ona naprawdę nie musi tego wiedzieć – zwróciła mu uwagę, nieco opryskliwie, agentka David.
- Zivo, chcę tylko być uprzejmym – Tony wzruszył ramionami, rzucając mi spojrzenie typu: kobiety… Przy okazji dowiedziałam się jak piękna pani ma na imię. Ziva. Zatem Mossad, zdecydowałam po namyśle.
- Nie musi pan – wtrąciłam się.
- Tony – poprawił mnie, lekko się uśmiechając. Chyba obrał taktykę „dobrego gliniarza”.
- Olga – mruknęłam. – Co macie ciekawego?
Nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, kiedy od strony windy ktoś nadszedł i usłyszałam znajomy głos.
- Olga Lenkov! Tego się nie spodziewałem…
- Bo ja nie należę do przyjemnych niespodzianek. Sieję zamęt i zniszczenie, pamiętasz? – zareagowałam natychmiast jadowicie. Sam mi to niedawno powiedział. – Ianto, miło cię widzieć…
- Kłamczucha – parsknął Shardiff, podchodząc bliżej. – Ale pamięć masz dobrą. Jakieś problemy? – obrzucił resztę agentów nieco znaczącym spojrzeniem.
- Ależ skąd – zaprzeczyłam. – Pełna współpraca…
- Cieszę się – objął mnie delikatnie w pasie, jakby mówił „uważajcie, ona jest pod moją opieką”, po czym, puściwszy mi oczko, odszedł korytarzem. Zostawiając za sobą zaskoczonych agentów ze zdziwionymi minami. W tym również mnie. Czyżby kolejna „opatrznościowa” interwencja Nathana? Zdecydowanie, dzieciak za dużo sobie pozwalał.
- Znasz Barrowmanna? – pierwsza głos odzyskała David.
- Można tak powiedzieć – rzuciłam lakonicznie. Czy znałam? Trudne pytanie. Shardiff był pierwszym człowiekiem, któremu obszernie i z detalami opowiedziałam o moim pobycie u Callahana. O biciu, przypalaniu, wykręcaniu rąk, miażdżeniu palców. O bliźnie na plecach, po kontakcie z wielkim nożem. I o drugiej, na prawym udzie, która powstała po przeoraniu mnie śrubokrętem. I zszyciu rany bez znieczulenia, „na żywca”. O znęcaniu się fizycznym i psychicznym. O podtapianiu, wieszaniu i jeszcze kilku innych metodach wydobycia ze mnie informacji. O moich błaganiach, krzykach, płaczu i bólu, który czułam wszędzie. Zrobiłam to podczas naszego sparingu, sama nie wiem dlaczego. Ale ulżyło mi. Mówiłam i mówiłam, a on nie przerywał. Nie pytał, nie komentował, tylko słuchał. A kiedy skończyłam, kazał wziąć dupę w troki i wracać do walki. Nie dał mi forów. I nie wygrałam. Nie wygrałam z nim, ale pokonałam swój strach i ból. Pobiłam moje wspomnienia i chociaż wciąż ze mną były i wciąż mi przeszkadzały, to były trochę mniej straszne. – Może wracajmy do sprawy… - zaproponowałam, odrywając się od wspomnień. – Jakie mieliście zadanie?
- Złapać Dorsona na gorącym uczynku – wyjaśnił Tony. – Dostaliśmy wytyczne…
- Złapać Dorsona? –zdziwiłam się. – Zaraz, mnie Dorson nie interesuje, chcę jego klienta.
- To jakiś posłaniec rosyjskiej mafii, pionek, który i tak nas nigdzie nie zaprowadzi – wtrącił się McGee. – Poza tym jest ktoś jeszcze, ktoś, kto monitoruje komputer Dorsona i to on może być ważniejszy…
- Jezu, nie wierzę, że to się dzieje – jęknęłam, siadając na blacie biurka mitycznego szefa zespołu. – To są oficjalne informacje?
- Tak – potwierdził McGee. – Dlatego podpięliśmy się pod sprzęt Dorsona…
- Darujcie sobie – przerwałam mu.
- Co?? – David spojrzała na mnie ze złością. – Niby dlaczego mamy przerywać śledztwo w takim momencie?
- Bo komputer Dorsona monitoruje CIA – wyjaśniłam. – Doskonale wiemy, co miał na dysku. Nic istotnego. A ten pionek rosyjskiej mafii – spojrzałam krzywo na komputerowca-geniusza – Ten pionek to albo jego klient, albo przedstawiciel klienta. Miał mu podać, kto będzie celem!
Agenci popatrzyli na mnie najpierw ze zdziwieniem, potem z wściekłością, a potem wybuchli. Zaczęli krzyczeć wszyscy naraz, trochę im się nie dziwiłam, bo w końcu nikt nie lubi jak się z niego robi idiotę. Ale, na litość boską, to nie była moja wina! Najwyraźniej przepływ informacji pomiędzy agencjami mocno kulał. A raczej nie było go wcale. W tym rejwachu ledwo usłyszałam, że mój telefon znów zaczął dzwonić. Wyciągnęłam go z kieszeni i odebrałam. – G, to naprawdę nie jest dobry moment… - nie wiem, czy mnie usłyszał, w każdym razie ja nie usłyszałam, co mówi do mnie. Wkurzyłam się. – Hej! – ryknęłam. Federalni zamilkli i popatrzyli na mnie nieprzychylnie. – Zamknąć się – zakomenderowałam stanowczo i wróciłam do rozmowy. – G, to naprawdę nie jest dobry moment… - powtórzyłam, ale mi przerwał. Przez chwilę słuchałam, co ma mi do powiedzenia. – Dobrze – rzuciłam tylko i się rozłączyłam. Obecnie nie byliśmy na etapie czułych rozmówek i jeszcze czulszych pożegnań.
- Znam tylko jednego agenta, którego imieniem jest litera… - zaczęła ta cała David obrzucając mnie uważnym spojrzeniem.
- Ja również – za naszymi plecami rozległ się stanowczy męski głos. Błyskawicznie się odwróciłam. Postawny, siwowłosy mężczyzna stał za przepierzeniem i patrzył na mnie z kpiącą ciekawością swoimi stalowo-niebieskimi oczyma. – Olga Lenkov jak mniemam?
- Znamy się? – zapytałam, marszcząc czoło. Nie przypominałam sobie tej postaci.
- Nie. Agent specjalny Gibbs – przedstawił się. – Dyrektor Vance przekazał mi, że dołączasz do śledztwa…
- Podobno – mruknęłam.
- Dobrze – skinął głową, podchodząc bliżej. – McGee, daj co mamy – rozkazał. – A ty zabieraj tyłek z mojego biurka – dodał, siadając na swoim miejscu. Więc przeniosłam się na pierwsze wolne krzesło.

            Okazało się, że materiały zebrane przez agentów NCIS nieco odbiegają od moich wiadomości. Głównie w sferze podejrzanego.
- Dorson wyszedł przez zupełny przypadek. – tłumaczyłam. – Ktoś zaczął bliżej przyglądać się ostatnim zabójstwom różnej maści oficerów w różnych zakątkach świata. Pozornie nie miały wspólnego mianownika, mało tego, różniło je praktycznie wszystko. Łączyło jedno: służbowa podróż Dorsona dokładnie w miejsce morderstwa lub najbliższą okolicę w określonym czasie. Zebrano dowody wystarczające na posadzenie agenta.
- Dlaczego nie aresztowano go od razu? – David nie była zbytnio przekonana o słuszności tej teorii.
- Bo objawił się nowy klient. W dodatku zaznaczył, że zadanie będzie bardzo trudne, bo cel znajduje się na terenie rosyjskiej ambasady. Ale żeby dowiedzieć się szczegółów, musieliśmy pozwolić na spotkanie i przekonać się, kto jest zleceniodawcą. Albo jego wysłannikiem.
- Nie wiedzieliście tego? – zdziwił się Tony.
- Nie. To był pierwszy kontakt – wyjaśniłam. – Nie wiedzieliśmy z kim, bo email wysłany był z darmowego konta, jakie może założyć sobie każdy…
- Które nie wymaga podania żadnych danych – dokończył McGee.
- Dokładnie. Owszem, namierzyliśmy komputer, ale znajdował się w niewielkiej kafejce, bez monitoringu.
- Dlatego monitorowaliście jego komputer? – Ziva dalej była nieufna.
- Tak – odpowiedziałam. – Wiedząc, kto jest zleceniodawcą można pokusić się o wyznaczenie celów.
- Jaki był plan? – zapytał Tony.
- Zobaczyć, kto to w ogóle jest, a potem… - wzruszyłam ramionami.
- Ogon? – domyślił się McGee.
- Można tak powiedzieć – odparłam ostrożnie. Nie do końca taki był plan, ale nie mogłam oficjalnie przyznać się, że my nie śledzimy po to, żeby zbierać dowody i aresztować delikwenta. Tylko po to, żeby go zlikwidować.
- Mamy kontakt Dorsona – Gibbs odezwał się pierwszy raz od początku tej dyskusji. – Chcesz z nim pogadać?
- Nie – pokręciłam głową. – Widział jak mnie aresztowaliście, to może mi pomóc, nie będzie podejrzewał, że jestem agentką… - gładko skłamałam. Znałam tego człowieka, a on znał mnie i wiedział kim jestem. Ale i tak musiałam się z nim rozmówić.
- To twój plan? – Gibbs uniósł brwi. – Chcesz go przekonać, że jesteś od Dorsona?
- Coś w tym stylu… - uśmiechnęłam się lekko.
- Gówniany plan – prychnęła pod nosem agentka David. Chyba mnie nie polubiła.
- Innego nie mam – warknęłam. – Wy też nie…
- Dobrze – Gibbs dość nieoczekiwanie się zgodził. – Wypuścimy go, a ty wkroczysz. Będziemy cię obserwować, a w miarę możliwości wspierać.
- Świetnie – wstałam. – Kiedy zaczynamy? – wcale nie miałam zamiaru pozwolić im, żeby mnie obserwowali albo wspierali. Mogli mi tylko przeszkodzić w imię głupich sentymentów.
- Od razu – zdecydował, ruszając w stronę pokoju przesłuchań. Skinął na mnie dłonią. Poszłam za nim, w końcu co mi szkodziło. – Trochę o tobie słyszałem, agentko Lenkov…
- Chyba niezbyt dobre rzeczy, sądząc po twojej minie – prychnęłam. Rzeczywiście, nie był zbyt zachwycony.
- Różne – odparł lakonicznie. – Nie lubię jak się nami gra…
- Też tego nie lubię, ale akurat teraz nie miałam wyjścia – uznałam, że agent zasługuje na chociaż małe wyjaśnienie.
- Nie zamierzasz robić żadnego ogona, prawda? – popatrzył na mnie bystro.
- Nie – pokręciłam głową. – Tak naprawdę to jeszcze do końca nie wiem, co zamierzam zrobić. Przede wszystkim muszę poznać cel, potem będę się zastanawiać.
- Wiesz… - Gibbs popatrzył na mnie w zamyśleniu. – Nie chciałbym dzwonić do Callena, żeby przekazać mu, że coś ci się stało albo, że zniknęłaś bez wieści. Więc nie spieprz tego, ok.?
- Nie zamierzam – odparłam, lekko zaskoczona. – Skąd taka troska?
- Bo widziałem co się z nim działo ostatnim razem – wyjaśnił. – I widziałem ile zamieszania wprowadziła tamta akcja…
- Dużo wiesz – mruknęłam, zaskoczona. – Murmańsk…
- Dużo – zgodził się ze mną, przerywając mi. – Nie chcę znać szczegółów.
- Więc o co chodzi? – zapytałam, może nieco zbyt agresywnie.
- Nie chciałbym znowu mieszać się do niczyich spraw. A już zwłaszcza Icarusa
- To ty?? – spojrzałam z niedowierzaniem. – To ty zorganizowałeś spotkanie G i Nathana?? – skinął głową. – G wspominał, że w kontakcie pomógł mu przyjaciel, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek cię poznam. Chyba powinnam podziękować…
- Nie – odparł. – Zrobiłem to dla Callena, bo wiem, jak mu zależało. Mam nadzieję, że nie będę musiał powtarzać tego doświadczenia – ruszył korytarzem, zostawiając mnie samą.
- Ja również! – zawołałam, a potem poszłam w kierunku windy. Nie miałam zamiaru wyjaśniać agentowi, że teraz sytuacja była zupełnie inna, a ja miałam swojego anioła stróża.

            Ja i mój „tajemniczy klient” do kabiny wsiedliśmy równocześnie. Wiedziałam, że Gibbs nas obserwuje, więc z wszelkimi działaniami wstrzymałam się do momentu, aż drzwi za nami cicho się zasunęły. Kiedy winda ruszyła, odwróciłam się bez namysłu, jedną ręką wciskając przycisk „stop”, a drugą wyciągając z kabury broń. Facet spojrzał na mnie nieco zaskoczony, nie spodziewał się chyba takiego powitania. Sądził, że rzucę mu się na szyję? Przygniotłam go do ściany i  przyłożyłam lufę do skroni.
- Aleksander Domarov – wymówiłam powoli. – Dawno się nie widzieliśmy…
- Dawno – przytaknął, mrużąc oczy. – Nic się nie zmieniłaś…
- Jak zawsze komplemenciarz – puściłam go, odsuwając się nieco, ale nie chowając Sig’a. – Dla kogo tym razem pracujesz?
- Na pewno nie dla was i nie mam zamiaru znowu zaczynać – odpyskował. – Interesuje cię kto jest zleceniodawcą? – zmarszczył brwi, przypatrując mi się uważnie.
- Nie zrozumiałeś mnie, Sasza – wycedziłam. – Ja nie chcę umowy o współpracę i na wyłączność. Chce wiedzieć, kogo reprezentujesz.
- I myślisz, że ci powiem??
- Z przestrzelonym kolanem każdy gada – wzruszyłam ramionami i odbezpieczyłam pistolet, kierując lufę w stronę jego nogi.
- Jaja sobie robisz?
- Nigdy, Sasza – uśmiechnęłam się. – Powiem, że mnie zaatakowałeś i się broniłam – dodałam. – Kto?
- Zabiją mnie – mruknął.
- JA cię zabiję – warknęłam. – Kto, do cholery?
- Kirkow…
- Wiktor Kirkow?? – osłupiałam. – Ten handlarz dziełami sztuki i diamentami? Ten dobroczyńca ubogich i uciśnionych? – zakpiłam.
- On – potwierdził. – Miałem mu znaleźć kogoś, kto jest w stanie odstrzelić ambasadora…
- Pierdolisz – nie wytrzymałam. – Ambasadora Rosji na Stany??
- Kurwa, Olga, czego nie rozumiesz? – wkurzył się Domarov. – Przeszkadza mu w interesach, to chce się go pozbyć. Stać go.
- Super – w głowie natychmiast pojawił mi się plan działania. – Powiesz mu, że Dorson okazał się spalony i masz najlepszego kandydata w tym kraju…
- Niby kogo? – zdumiał się.
- Niby mnie, ciołku – prychnęłam. – Umówisz nas na spotkanie…
- Oszalałaś?? Jak się wyda, oboje zginiemy.
- Sasza i tak kiedyś zginiemy, więc co za różnica? – popatrzyłam na niego z politowaniem. – Zresztą, jak dobrze zagrasz to się nie wyda. Tylko nas umów, resztą sama się zajmę.
- Wariatka!
- Wal się – uruchomiłam windę i schowałam broń. – Jak mnie sprzedasz, dopadnę cię, pamiętaj o tym. Tu masz mój numer – wyciągnęłam z kieszeni kurtki długopis i napisałam mu ciąg liczb na wewnętrznej stronie dłoni.
- Nie dasz rady jak będziesz martwa – prychnął, przyglądając się cyferkom.
- Nic się nie bój, jakoś to załatwię – uśmiechnęłam się nieco złowieszczo. – Czekam na telefon.
- Niech to szlag! Ty nie żartujesz?? – pokręciłam głową przecząco. - Jesteś jeszcze gorsza niż kiedyś! – drzwi się rozsunęły i Sasza wysiadł. Zrobiłam to samo. - Zadzwonię – popatrzył na mnie z rozpaczą i wściekłością, po czym ruszył w kierunku szlabanów. Odprowadziłam go wzrokiem, a gdy zniknął za zakrętem, znów sięgnęłam po telefon. Krótka wiadomość i RJ mógł czuć się zaproszony na bal do Waszyngtonu. A potem wybrałam znajomy numer. – Hej, G – odezwałam się, kiedy mój partner odebrał. – Poznałam Gibbsa.
- O – Callen wydał się lekko zaskoczony. – I jak?
- Kazał mi zabierać tyłek ze swojego biurka…
- Ten tyłek-marzenie?? Nie wierzę – zaśmiał się.
- Najwyraźniej nie zrobił na nim takiego wrażenia jak na tobie…
- Niemożliwe – czułam jak G uśmiecha się pod nosem. – Twój tyłek zawsze robi wrażenie.
- Tęsknię…
- To jakaś nowość – prychnął Callen. – Dostałaś czymś ciężkim w głowę? – zainteresował się.
- Spadaj – mruknęłam. – Ja tu się staram wnieść trochę uczucia i romantyzmu w nasz związek, a ty mi się pytasz, czy nie oberwałam…
- Sama przyznasz, że to dość nietypowe jak na ciebie – zauważył przytomnie.
- No dobra – poddałam się. – To było dziwne, przyznaję. Nie oberwałam, zostałam aresztowana przez NCIS i dołączyłam do śledztwa.
- To wiele wyjaśnia – mruknął po sekundzie ciszy. – Rozumiem, że pomiędzy aresztowaniem, a dołączeniem jest jakaś interesująca historia? – chyba usłyszałam rozbawienie w jego głosie.
- Jak zawsze, słonko – odparłam jadowicie.
- Cudownie – normalnie widziałam jak się krzywi. – Nie zmuszaj mnie do podróży do DC, mam dużo pracy. I uważaj na siebie, dobrze?
- Wezwałam RJ…
- Cholera. Nie przypuszczałem, że to kiedykolwiek powiem, ale to dobrze – aż przystanęłam zdumiona.
- Dobrze się czujesz?
- Mimo wszystko wolę, żeby miał na ciebie oko – wyjaśnił. – Jako całość – dodał pospiesznie. - Bo czasami zbyt dużo uwagi poświęca poszczególnym częściom twojego ciała – uniosłam brwi słysząc te słowa. Oszalał? - Muszę kończyć. Pa.
- Pa – odpowiedziałam, trochę oszołomiona, do głuchej już słuchawki. Wiedziałam o czym G mówił, w końcu ślepy by zauważył jak RJ wgapia się w mój tyłek, a co tu mówić o agencie federalnym. Ale i tak słowa Callena mnie zaskoczyły. Pierwszy raz uznał obecność mojego partnera przy mnie za wręcz pożądaną. Teraz dopiero zrobiło się interesująco.

3 komentarze:

  1. Watek interesujacy.... Czy Olga nie wie ze biurko Gibbsa to swietosc? Czekam na dalsze rozwinuecie akcji. Ps u mnie ju jest notka. Ps2 sorki za literowkiale nue lubie pisac na telefonie :-P

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie nam się opowiadanko rozkręca... Czekam z niecierpliwością na więcej. :-)
    Olga kocha kłopoty ale mam nadzieje że nic jej się nie stanie. to dobrze że Nico jest taki opiekuńczy. Życzę dużo weny i pozdrawiam.
    Anita

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Olga, jak widzę miłością nie pałają do ciebie agenci :) Ciekawa jestem tej ich współpracy. Gibbsowi nie powinna podpadać. Jego lepiej mieć po swojej stronie ;) Shardiff :D Nico czuwa nad swoimi, tak jak swoi nad nim ;) Jedna wielka mafia :D LOL te czułości Olga/G :D

    OdpowiedzUsuń