Agenci zaprowadzili mnie do ich
biura, gdzie poznałam pozostałą dwójkę: agent DiNozzo (ten żigolak) i agent
Dorneget (zakręcony blondynek). Jedno biurko nadal było puste i zastanawiałam
się, gdzie jest jego właściciel.
-
Nasz szef, Gibbs, wkrótce się tutaj zjawi – DiNozzo odpowiedział na nie zadane
pytanie podążając za moim spojrzeniem. – Coś załatwia…
-
Tony, ona naprawdę nie musi tego wiedzieć – zwróciła mu uwagę, nieco
opryskliwie, agentka David.
-
Zivo, chcę tylko być uprzejmym – Tony wzruszył ramionami, rzucając mi
spojrzenie typu: kobiety… Przy okazji dowiedziałam się jak piękna pani ma na
imię. Ziva. Zatem Mossad, zdecydowałam po namyśle.
-
Nie musi pan – wtrąciłam się.
-
Tony – poprawił mnie, lekko się uśmiechając. Chyba obrał taktykę „dobrego
gliniarza”.
-
Olga – mruknęłam. – Co macie ciekawego?
Nie
zdążył mi jednak odpowiedzieć, kiedy od strony windy ktoś nadszedł i usłyszałam
znajomy głos.
-
Olga Lenkov! Tego się nie spodziewałem…
-
Bo ja nie należę do przyjemnych niespodzianek. Sieję zamęt i zniszczenie,
pamiętasz? – zareagowałam natychmiast jadowicie. Sam mi to niedawno powiedział.
– Ianto, miło cię widzieć…
-
Kłamczucha – parsknął Shardiff, podchodząc bliżej. – Ale pamięć masz dobrą.
Jakieś problemy? – obrzucił resztę agentów nieco znaczącym spojrzeniem.
-
Ależ skąd – zaprzeczyłam. – Pełna współpraca…
-
Cieszę się – objął mnie delikatnie w pasie, jakby mówił „uważajcie, ona jest
pod moją opieką”, po czym, puściwszy mi oczko, odszedł korytarzem. Zostawiając
za sobą zaskoczonych agentów ze zdziwionymi minami. W tym również mnie. Czyżby
kolejna „opatrznościowa” interwencja Nathana? Zdecydowanie, dzieciak za dużo
sobie pozwalał.
-
Znasz Barrowmanna? – pierwsza głos odzyskała David.
-
Można tak powiedzieć – rzuciłam lakonicznie. Czy znałam? Trudne pytanie.
Shardiff był pierwszym człowiekiem, któremu obszernie i z detalami
opowiedziałam o moim pobycie u Callahana. O biciu, przypalaniu, wykręcaniu rąk,
miażdżeniu palców. O bliźnie na plecach, po kontakcie z wielkim nożem. I o
drugiej, na prawym udzie, która powstała po przeoraniu mnie śrubokrętem. I zszyciu
rany bez znieczulenia, „na żywca”. O znęcaniu się fizycznym i psychicznym. O
podtapianiu, wieszaniu i jeszcze kilku innych metodach wydobycia ze mnie
informacji. O moich błaganiach, krzykach, płaczu i bólu, który czułam wszędzie.
Zrobiłam to podczas naszego sparingu, sama nie wiem dlaczego. Ale ulżyło mi.
Mówiłam i mówiłam, a on nie przerywał. Nie pytał, nie komentował, tylko
słuchał. A kiedy skończyłam, kazał wziąć dupę w troki i wracać do walki. Nie
dał mi forów. I nie wygrałam. Nie wygrałam z nim, ale pokonałam swój strach i
ból. Pobiłam moje wspomnienia i chociaż wciąż ze mną były i wciąż mi
przeszkadzały, to były trochę mniej straszne. – Może wracajmy do sprawy… -
zaproponowałam, odrywając się od wspomnień. – Jakie mieliście zadanie?
-
Złapać Dorsona na gorącym uczynku – wyjaśnił Tony. – Dostaliśmy wytyczne…
-
Złapać Dorsona? –zdziwiłam się. – Zaraz, mnie Dorson nie interesuje, chcę jego
klienta.
-
To jakiś posłaniec rosyjskiej mafii, pionek, który i tak nas nigdzie nie
zaprowadzi – wtrącił się McGee. – Poza tym jest ktoś jeszcze, ktoś, kto
monitoruje komputer Dorsona i to on może być ważniejszy…
-
Jezu, nie wierzę, że to się dzieje – jęknęłam, siadając na blacie biurka
mitycznego szefa zespołu. – To są oficjalne informacje?
-
Tak – potwierdził McGee. – Dlatego podpięliśmy się pod sprzęt Dorsona…
-
Darujcie sobie – przerwałam mu.
-
Co?? – David spojrzała na mnie ze złością. – Niby dlaczego mamy przerywać
śledztwo w takim momencie?
-
Bo komputer Dorsona monitoruje CIA – wyjaśniłam. – Doskonale wiemy, co miał na
dysku. Nic istotnego. A ten pionek rosyjskiej mafii – spojrzałam krzywo na
komputerowca-geniusza – Ten pionek to albo jego klient, albo przedstawiciel
klienta. Miał mu podać, kto będzie celem!
Agenci
popatrzyli na mnie najpierw ze zdziwieniem, potem z wściekłością, a potem
wybuchli. Zaczęli krzyczeć wszyscy naraz, trochę im się nie dziwiłam, bo w
końcu nikt nie lubi jak się z niego robi idiotę. Ale, na litość boską, to nie
była moja wina! Najwyraźniej przepływ informacji pomiędzy agencjami mocno kulał.
A raczej nie było go wcale. W tym rejwachu ledwo usłyszałam, że mój telefon
znów zaczął dzwonić. Wyciągnęłam go z kieszeni i odebrałam. – G, to naprawdę
nie jest dobry moment… - nie wiem, czy mnie usłyszał, w każdym razie ja nie
usłyszałam, co mówi do mnie. Wkurzyłam się. – Hej! – ryknęłam. Federalni
zamilkli i popatrzyli na mnie nieprzychylnie. – Zamknąć się – zakomenderowałam
stanowczo i wróciłam do rozmowy. – G, to naprawdę nie jest dobry moment… - powtórzyłam,
ale mi przerwał. Przez chwilę słuchałam, co ma mi do powiedzenia. – Dobrze –
rzuciłam tylko i się rozłączyłam. Obecnie nie byliśmy na etapie czułych
rozmówek i jeszcze czulszych pożegnań.
-
Znam tylko jednego agenta, którego imieniem jest litera… - zaczęła ta cała
David obrzucając mnie uważnym spojrzeniem.
-
Ja również – za naszymi plecami rozległ się stanowczy męski głos. Błyskawicznie
się odwróciłam. Postawny, siwowłosy mężczyzna stał za przepierzeniem i patrzył
na mnie z kpiącą ciekawością swoimi stalowo-niebieskimi oczyma. – Olga Lenkov
jak mniemam?
-
Znamy się? – zapytałam, marszcząc czoło. Nie przypominałam sobie tej postaci.
-
Nie. Agent specjalny Gibbs – przedstawił się. – Dyrektor Vance przekazał mi, że
dołączasz do śledztwa…
-
Podobno – mruknęłam.
-
Dobrze – skinął głową, podchodząc bliżej. – McGee, daj co mamy – rozkazał. – A
ty zabieraj tyłek z mojego biurka – dodał, siadając na swoim miejscu. Więc
przeniosłam się na pierwsze wolne krzesło.
Okazało się, że materiały zebrane
przez agentów NCIS nieco odbiegają od moich wiadomości. Głównie w sferze
podejrzanego.
-
Dorson wyszedł przez zupełny przypadek. – tłumaczyłam. – Ktoś zaczął bliżej
przyglądać się ostatnim zabójstwom różnej maści oficerów w różnych zakątkach
świata. Pozornie nie miały wspólnego mianownika, mało tego, różniło je praktycznie
wszystko. Łączyło jedno: służbowa podróż Dorsona dokładnie w miejsce morderstwa
lub najbliższą okolicę w określonym czasie. Zebrano dowody wystarczające na
posadzenie agenta.
-
Dlaczego nie aresztowano go od razu? – David nie była zbytnio przekonana o
słuszności tej teorii.
-
Bo objawił się nowy klient. W dodatku zaznaczył, że zadanie będzie bardzo
trudne, bo cel znajduje się na terenie rosyjskiej ambasady. Ale żeby dowiedzieć
się szczegółów, musieliśmy pozwolić na spotkanie i przekonać się, kto jest
zleceniodawcą. Albo jego wysłannikiem.
-
Nie wiedzieliście tego? – zdziwił się Tony.
-
Nie. To był pierwszy kontakt – wyjaśniłam. – Nie wiedzieliśmy z kim, bo email
wysłany był z darmowego konta, jakie może założyć sobie każdy…
-
Które nie wymaga podania żadnych danych – dokończył McGee.
-
Dokładnie. Owszem, namierzyliśmy komputer, ale znajdował się w niewielkiej
kafejce, bez monitoringu.
-
Dlatego monitorowaliście jego komputer? – Ziva dalej była nieufna.
-
Tak – odpowiedziałam. – Wiedząc, kto jest zleceniodawcą można pokusić się o
wyznaczenie celów.
-
Jaki był plan? – zapytał Tony.
-
Zobaczyć, kto to w ogóle jest, a potem… - wzruszyłam ramionami.
-
Ogon? – domyślił się McGee.
-
Można tak powiedzieć – odparłam ostrożnie. Nie do końca taki był plan, ale nie
mogłam oficjalnie przyznać się, że my nie śledzimy po to, żeby zbierać dowody i
aresztować delikwenta. Tylko po to, żeby go zlikwidować.
-
Mamy kontakt Dorsona – Gibbs odezwał się pierwszy raz od początku tej dyskusji.
– Chcesz z nim pogadać?
-
Nie – pokręciłam głową. – Widział jak mnie aresztowaliście, to może mi pomóc,
nie będzie podejrzewał, że jestem agentką… - gładko skłamałam. Znałam tego
człowieka, a on znał mnie i wiedział kim jestem. Ale i tak musiałam się z nim
rozmówić.
-
To twój plan? – Gibbs uniósł brwi. – Chcesz go przekonać, że jesteś od Dorsona?
-
Coś w tym stylu… - uśmiechnęłam się lekko.
-
Gówniany plan – prychnęła pod nosem agentka David. Chyba mnie nie polubiła.
-
Innego nie mam – warknęłam. – Wy też nie…
-
Dobrze – Gibbs dość nieoczekiwanie się zgodził. – Wypuścimy go, a ty wkroczysz.
Będziemy cię obserwować, a w miarę możliwości wspierać.
-
Świetnie – wstałam. – Kiedy zaczynamy? – wcale nie miałam zamiaru pozwolić im,
żeby mnie obserwowali albo wspierali. Mogli mi tylko przeszkodzić w imię
głupich sentymentów.
-
Od razu – zdecydował, ruszając w stronę pokoju przesłuchań. Skinął na mnie
dłonią. Poszłam za nim, w końcu co mi szkodziło. – Trochę o tobie słyszałem,
agentko Lenkov…
-
Chyba niezbyt dobre rzeczy, sądząc po twojej minie – prychnęłam. Rzeczywiście,
nie był zbyt zachwycony.
-
Różne – odparł lakonicznie. – Nie lubię jak się nami gra…
-
Też tego nie lubię, ale akurat teraz nie miałam wyjścia – uznałam, że agent
zasługuje na chociaż małe wyjaśnienie.
-
Nie zamierzasz robić żadnego ogona, prawda? – popatrzył na mnie bystro.
-
Nie – pokręciłam głową. – Tak naprawdę to jeszcze do końca nie wiem, co
zamierzam zrobić. Przede wszystkim muszę poznać cel, potem będę się
zastanawiać.
-
Wiesz… - Gibbs popatrzył na mnie w zamyśleniu. – Nie chciałbym dzwonić do
Callena, żeby przekazać mu, że coś ci się stało albo, że zniknęłaś bez wieści.
Więc nie spieprz tego, ok.?
-
Nie zamierzam – odparłam, lekko zaskoczona. – Skąd taka troska?
-
Bo widziałem co się z nim działo ostatnim razem – wyjaśnił. – I widziałem ile
zamieszania wprowadziła tamta akcja…
-
Dużo wiesz – mruknęłam, zaskoczona. – Murmańsk…
-
Dużo – zgodził się ze mną, przerywając mi. – Nie chcę znać szczegółów.
-
Więc o co chodzi? – zapytałam, może nieco zbyt agresywnie.
-
Nie chciałbym znowu mieszać się do niczyich spraw. A już zwłaszcza Icarusa
-
To ty?? – spojrzałam z niedowierzaniem. – To ty zorganizowałeś spotkanie G i
Nathana?? – skinął głową. – G wspominał, że w kontakcie pomógł mu przyjaciel,
ale nie sądziłam, że kiedykolwiek cię poznam. Chyba powinnam podziękować…
-
Nie – odparł. – Zrobiłem to dla Callena, bo wiem, jak mu zależało. Mam
nadzieję, że nie będę musiał powtarzać tego doświadczenia – ruszył korytarzem,
zostawiając mnie samą.
-
Ja również! – zawołałam, a potem poszłam w kierunku windy. Nie miałam zamiaru
wyjaśniać agentowi, że teraz sytuacja była zupełnie inna, a ja miałam swojego
anioła stróża.
Ja i mój „tajemniczy klient” do
kabiny wsiedliśmy równocześnie. Wiedziałam, że Gibbs nas obserwuje, więc z
wszelkimi działaniami wstrzymałam się do momentu, aż drzwi za nami cicho się
zasunęły. Kiedy winda ruszyła, odwróciłam się bez namysłu, jedną ręką wciskając
przycisk „stop”, a drugą wyciągając z kabury broń. Facet spojrzał na mnie nieco
zaskoczony, nie spodziewał się chyba takiego powitania. Sądził, że rzucę mu się
na szyję? Przygniotłam go do ściany i
przyłożyłam lufę do skroni.
-
Aleksander Domarov – wymówiłam powoli. – Dawno się nie widzieliśmy…
-
Dawno – przytaknął, mrużąc oczy. – Nic się nie zmieniłaś…
-
Jak zawsze komplemenciarz – puściłam go, odsuwając się nieco, ale nie chowając
Sig’a. – Dla kogo tym razem pracujesz?
-
Na pewno nie dla was i nie mam zamiaru znowu zaczynać – odpyskował. – Interesuje
cię kto jest zleceniodawcą? – zmarszczył brwi, przypatrując mi się uważnie.
-
Nie zrozumiałeś mnie, Sasza – wycedziłam. – Ja nie chcę umowy o współpracę i na
wyłączność. Chce wiedzieć, kogo reprezentujesz.
-
I myślisz, że ci powiem??
-
Z przestrzelonym kolanem każdy gada – wzruszyłam ramionami i odbezpieczyłam
pistolet, kierując lufę w stronę jego nogi.
-
Jaja sobie robisz?
-
Nigdy, Sasza – uśmiechnęłam się. – Powiem, że mnie zaatakowałeś i się broniłam
– dodałam. – Kto?
-
Zabiją mnie – mruknął.
-
JA cię zabiję – warknęłam. – Kto, do cholery?
-
Kirkow…
-
Wiktor Kirkow?? – osłupiałam. – Ten handlarz dziełami sztuki i diamentami? Ten
dobroczyńca ubogich i uciśnionych? – zakpiłam.
-
On – potwierdził. – Miałem mu znaleźć kogoś, kto jest w stanie odstrzelić
ambasadora…
-
Pierdolisz – nie wytrzymałam. – Ambasadora Rosji na Stany??
-
Kurwa, Olga, czego nie rozumiesz? – wkurzył się Domarov. – Przeszkadza mu w
interesach, to chce się go pozbyć. Stać go.
-
Super – w głowie natychmiast pojawił mi się plan działania. – Powiesz mu, że
Dorson okazał się spalony i masz najlepszego kandydata w tym kraju…
-
Niby kogo? – zdumiał się.
-
Niby mnie, ciołku – prychnęłam. – Umówisz nas na spotkanie…
-
Oszalałaś?? Jak się wyda, oboje zginiemy.
-
Sasza i tak kiedyś zginiemy, więc co za różnica? – popatrzyłam na niego z
politowaniem. – Zresztą, jak dobrze zagrasz to się nie wyda. Tylko nas umów,
resztą sama się zajmę.
-
Wariatka!
-
Wal się – uruchomiłam windę i schowałam broń. – Jak mnie sprzedasz, dopadnę
cię, pamiętaj o tym. Tu masz mój numer – wyciągnęłam z kieszeni kurtki długopis
i napisałam mu ciąg liczb na wewnętrznej stronie dłoni.
-
Nie dasz rady jak będziesz martwa – prychnął, przyglądając się cyferkom.
-
Nic się nie bój, jakoś to załatwię – uśmiechnęłam się nieco złowieszczo. –
Czekam na telefon.
-
Niech to szlag! Ty nie żartujesz?? – pokręciłam głową przecząco. - Jesteś
jeszcze gorsza niż kiedyś! – drzwi się rozsunęły i Sasza wysiadł. Zrobiłam to
samo. - Zadzwonię – popatrzył na mnie z rozpaczą i wściekłością, po czym ruszył
w kierunku szlabanów. Odprowadziłam go wzrokiem, a gdy zniknął za zakrętem,
znów sięgnęłam po telefon. Krótka wiadomość i RJ mógł czuć się zaproszony na
bal do Waszyngtonu. A potem wybrałam znajomy numer. – Hej, G – odezwałam się,
kiedy mój partner odebrał. – Poznałam Gibbsa.
-
O – Callen wydał się lekko zaskoczony. – I jak?
-
Kazał mi zabierać tyłek ze swojego biurka…
-
Ten tyłek-marzenie?? Nie wierzę – zaśmiał się.
-
Najwyraźniej nie zrobił na nim takiego wrażenia jak na tobie…
-
Niemożliwe – czułam jak G uśmiecha się pod nosem. – Twój tyłek zawsze robi
wrażenie.
-
Tęsknię…
-
To jakaś nowość – prychnął Callen. – Dostałaś czymś ciężkim w głowę? –
zainteresował się.
-
Spadaj – mruknęłam. – Ja tu się staram wnieść trochę uczucia i romantyzmu w
nasz związek, a ty mi się pytasz, czy nie oberwałam…
-
Sama przyznasz, że to dość nietypowe jak na ciebie – zauważył przytomnie.
-
No dobra – poddałam się. – To było dziwne, przyznaję. Nie oberwałam, zostałam
aresztowana przez NCIS i dołączyłam do śledztwa.
-
To wiele wyjaśnia – mruknął po sekundzie ciszy. – Rozumiem, że pomiędzy
aresztowaniem, a dołączeniem jest jakaś interesująca historia? – chyba
usłyszałam rozbawienie w jego głosie.
-
Jak zawsze, słonko – odparłam jadowicie.
-
Cudownie – normalnie widziałam jak się krzywi. – Nie zmuszaj mnie do podróży do
DC, mam dużo pracy. I uważaj na siebie, dobrze?
-
Wezwałam RJ…
-
Cholera. Nie przypuszczałem, że to kiedykolwiek powiem, ale to dobrze – aż
przystanęłam zdumiona.
-
Dobrze się czujesz?
-
Mimo wszystko wolę, żeby miał na ciebie oko – wyjaśnił. – Jako całość – dodał
pospiesznie. - Bo czasami zbyt dużo uwagi poświęca poszczególnym częściom twojego
ciała – uniosłam brwi słysząc te słowa. Oszalał? - Muszę kończyć. Pa.
-
Pa – odpowiedziałam, trochę oszołomiona, do głuchej już słuchawki. Wiedziałam o
czym G mówił, w końcu ślepy by zauważył jak RJ wgapia się w mój tyłek, a co
tu mówić o agencie federalnym. Ale i tak słowa Callena mnie zaskoczyły.
Pierwszy raz uznał obecność mojego partnera przy mnie za wręcz pożądaną. Teraz
dopiero zrobiło się interesująco.
Watek interesujacy.... Czy Olga nie wie ze biurko Gibbsa to swietosc? Czekam na dalsze rozwinuecie akcji. Ps u mnie ju jest notka. Ps2 sorki za literowkiale nue lubie pisac na telefonie :-P
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie nam się opowiadanko rozkręca... Czekam z niecierpliwością na więcej. :-)
OdpowiedzUsuńOlga kocha kłopoty ale mam nadzieje że nic jej się nie stanie. to dobrze że Nico jest taki opiekuńczy. Życzę dużo weny i pozdrawiam.
Anita
Oj Olga, jak widzę miłością nie pałają do ciebie agenci :) Ciekawa jestem tej ich współpracy. Gibbsowi nie powinna podpadać. Jego lepiej mieć po swojej stronie ;) Shardiff :D Nico czuwa nad swoimi, tak jak swoi nad nim ;) Jedna wielka mafia :D LOL te czułości Olga/G :D
OdpowiedzUsuń