Strony

piątek, 5 września 2014

Poważna sprawa - cz. I

I oto jest - Olga w Waszyngtonie :D Wymieszałam wszystkich ze wszystkimi, odnajdziecie tu wielu znajomych :D Mam nadzieję, że się spodoba. Dziękuję Chandni za możliwość użyczenia bohaterów.

Miłej lektury.

Alexandretta

***

            Waszyngton. Nie przepadałam za tym miastem, może dlatego, że wiązały się z nim niezbyt przyjemne wspomnienia. Ze względu na klimat też bardziej odpowiadało mi Los Angeles. No i ze względu na G. Ale moja praca wymuszała konieczność odwiedzania różnych miejsc i DC było właśnie takim punktem na mojej mapie podróży. Kolejnym. Tym razem byłam sama. RJ został w Kalifornii, skąd monitorował moje poczynania i miał zamiar wkroczyć do akcji zaraz po moim sygnale. Z prostego względu, że sama mniej rzucałam się w oczy niż w towarzystwie rosłego Latynosa. Od kilku dni byłam cieniem pewnego mężczyzny. A konkretniej: pracownika ONI. Nazywał się Fred Dorson i dwa tygodnie temu, zupełnie przypadkiem okazało się, że dorabia sobie jako zabójca na zlecenie. Nie został zdjęty przez służby federalne od razu z prostego powodu. Ktoś miał dla niego zlecenie na terenie jednej z ambasad. Dokładniej: rosyjskiej. Do niczego więcej, póki co, nie doszło, ale facet został otoczony dyskretną obserwacją, która przynajmniej na razie, obejmowała jedynie urządzenia elektroniczne. Laptop, komórka, komputer w pracy, konta internetowe, programy i hasła dostępu, nawet zegarek. Tak, zegarek również. W dobie dzisiejszego postępu technicznego nie można było zlekceważyć tego istotnego elementu, w posiadaniu którego był praktycznie każdy człowiek na ziemi. Dobrze wiedziałam o czym mówię, w końcu sama posiadałam takie cudeńko. Mojego G-Shocka miałam zawsze przy sobie i pilnowałam go jak oka w głowie. Nigdy nie wiadomo, co czai się wewnątrz pozornie zwykłego czasomierza. Pilnowałam go, ponieważ nadal nie wiedzieliśmy nic o jego zleceniodawcy. A bez tego aresztowanie Dorsona było zupełnie bezcelowe. Łatwe, ale bezcelowe. Mieliśmy na niego tyle haków i dowodów, że wsadzenie go nie przedstawiało żadnego problemu. Mnie interesował człowiek, z którym nasz agent miał się spotkać, tutaj, na miejscu. To o niego mi chodziło. Potrzebowaliśmy zleceniodawcy. I celu. Nie zamierzaliśmy dopuścić, żeby doszło do jakiegokolwiek zabójstwa z udziałem amerykańskiego agenta. Zwłaszcza, gdy to on miał być wykonawcą. Dlatego sprawa trafiła do Ósemki. SecNav dobrze wiedział, że nie zawahamy się użyć wszelkich dostępnych metod i środków, aby dowiedzieć się kto jest w to wszystko zamieszany. I, oczywiście, powstrzymać ich. W każdy możliwy sposób.

            Poprawiłam się na siedzeniu i uważnie rozejrzałam. Dorson miał umówione spotkanie w knajpie naprzeciwko. Przyjechał tu, zaparkował, ale nie wysiadł z wozu. Ja też nie zamierzałam, bo nie miałam zamiaru się ujawniać. Nie mógł mnie zobaczyć, wystarczył mi namiar GPS oraz przekształcenie jego komórki, z którą się nie rozstawał, w mikrofon. Teraz, dzięki mojemu smartfonowi oraz słuchawce w uchu, dokładnie wiedziałam z kim rozmawia i o czym. Dlatego nie spieszyłam się, żeby opuszczać auto i pokazywać się komukolwiek. Moją uwagę przyciągnął granatowy sedan zaparkowany kilka aut dalej. I drugi, bliźniaczo podobny, po drugiej stronie ulicy. No cóż, gdybym była agentem federalnym i gdybym pilnowała swojego podejrzanego, to wybrałabym do obserwacji któreś z tych dwóch miejsc. A ponieważ oni nigdy nie pracują w pojedynkę, nawet nie w parach, tylko w zespołach, spokojnie mogłam przyjąć, że zajęli oba. Ja nie musiałam mieć czystego kontaktu wzrokowego, więc mój wóz stał w miejscu, gdzie nie rzucał się w oczy i gdzie raczej nie spodziewano się jakiejkolwiek czujki. Nie martwiłam się ich obecnością. Zresztą, nie byłby to pierwszy raz, kiedy jedna agencja wkraczała w śledztwo drugiej. Zwłaszcza FBI w tym celowało. Co prawda, byłam tu półoficjalnie, nawet mniej niż pół, ale mój plan miał taką opcję, jak wkroczenie federalnych.

            Dorson w końcu zdecydował się wysiąść, więc rozparłam się wygodniej i poprawiłam słuchawkę w uchu. Przedstawienie czas zacząć? Oby. Nie uszło mojej uwagi, że z jednego z sedanów wysiadł wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu, o ciemnym włosach i wyglądzie włoskiego żigolaka. Całkiem niezłe ciacho, biorąc pod uwagę, że był federalnym. Ciekawe, która agencja tym razem? Facet wszedł do knajpy, znikając mi z widoku, a ja dalej wsłuchiwałam się w odgłosy restauracji. Szuranie odsuwanego krzesła poderwało mnie natychmiast, bo przecież Dorson już usiadł.

 Opuściłam auto i udałam się na mały spacerek. Przeszłam obok knajpy, ostentacyjnie spoglądając na zegarek i zaglądając jednocześnie do środka. Nie od razu dostrzegłam Dorsona, więc tupiąc ze zniecierpliwieniem, przeszłam raz jeszcze. Dopiero teraz zobaczyłam mój obiekt. Siedział w narożniku, przodem do sali, natomiast jeśli chodzi o jego rozmówce, to widziałam tylko plecy. I na pewno nie były to plecy agenta federalnego, który zajmował stołek przy barze. Zastanowiła mnie znajoma sylwetka towarzysza mojego celu, chyba gdzieś już taką widziałam, ale no cóż, w ciemności wszystkie koty są czarne, a wszyscy agenci podobni przez te cholerne płaszcze. Co było dziwne, mężczyźni nie rozmawiali. Wróć, rozmawiali, ale jeden z nich najwidoczniej miał przy sobie jakiś zagłuszacz. Czyli  z podsłuchiwania nici. Więc nie zostało mi nic innego jak wrócić do samochodu, przeparkować się i poczekać, aż kontakt Dorsona zechce opuścić lokal. Spojrzałam jeszcze raz na zegarek, kopnęłam ze złością niewielki kamyk i odpuściłam. Wskoczyłam do wozu, odpaliłam go i już chciałam odjeżdżać, kiedy ktoś zastukał w szybę obok mojej głowy. Jęknęłam, dostrzegając złotą blachę odznaki, a po chwili legitymację służbową. Zgasiłam silnik i otworzyłam okno.
- Tak? – zapytałam uprzejmie, choć niecierpliwie.
- Proszę wysiąść z auta – usłyszałam stanowcze polecenie wydane kobiecym głosem. Nie widziałam twarzy agentki, ale od razu dostrzegłam jej towarzysza stojącego kawałek dalej.
- O co chodzi? – nie miałam czasu na spotkania z władzami.
- Proszę wysiąść – jeszcze bardziej stanowczo.
- Proszę powiedzieć o co chodzi – nie ustępowałam, wychylając się lekko. Błąd, odsłoniłam kaburę z Sig’iem
- NCIS! – kobieta też to dostrzegła, bo w oknie pojawiła się lufa pistoletu. – Ręce za okno!
- Szlag – jęknęłam, wykonując polecenie. Agentka otworzyła drzwiczki i wyciągnęła mnie na zewnątrz, błyskawicznie odwróciła i skuła. A potem równie sprawnie obszukała, wyciągając mi z kieszeni telefon, a z kabury broń. Nawet nie mogłam jej się dokładniej przyjrzeć.
- McGee – rzuciła mu mojego smatfona, co przyjęłam z niepokojem. – Zajmij się tym!
- Tylko nie upuść! – zawołałam, czując się jak w jakiejś czeskiej komedii. – To droga zabawka! – facet zignorował moje okrzyki i schował telefon do kieszeni. – Chcę poświadczenie, że go macie – zaprotestowałam.
- Pójdziesz z nami – paniusia stanowczym ruchem pchnęła mnie w kierunku jednego z sedanów. Akurat w samą porę, abym zobaczyła jak włoski żigolak wyprowadza z knajpy mój obiekt. A jego towarzysz, blondynek sprawiający wrażenie nieco zakręconego i strasznie podnieconego, jego rozmówcę. Teraz miałam okazję zobaczyć jego twarz i prawie zatrzymałam się ze zdumienia. Znałam go. On mnie też poznał, ale widząc moją minę, prawie niezauważalnie pokręcił głową. 

            Pokój przesłuchań. Zwyczajny, mogłabym rzec. Stół, krzesła, kamera w rogu, wielkie lustro zamiast jednej ściany. Nie podobało mi się tutaj z prostego względu: nie miałam czasu na siedzenie i czekanie, musiałam uruchomić RJ i przekazać mu, kto pojawił się w grze. A nie mogłam tego zrobić mając skute ręce i nie posiadając telefonu! W pewnym momencie drzwi do pomieszczenia otworzyły się i do środka weszła para agentów, która mnie tu przywiozła. Kobieta była bardzo pewna siebie, o ciemnych włosach i ciemnej karnacji. Poruszała się niczym kot, miękko i sprężyście, usiadła na jednym z wolnych krzeseł i na blacie przed sobą położyła szarą teczkę. Mężczyzna był szczupły, właściwie chudy, miał bystre spojrzenie, długie palce i lekko zgarbione plecy, świadczące o sporej ilości czasu spędzanym przed komputerem. Zajął drugie krzesło i zaczął mi się w milczeniu przyglądać.
- Agentka David, agent McGee – przedstawiła ich kobieta. Po czym otworzyła teczkę, wyjęła z niej zadrukowaną, pojedynczą kartkę i przesunęła ją w moją stronę. Z kartki spoglądało na mnie moje zdjęcie. – Olga Lenkov…
- Mam potwierdzić identyfikację? – uniosłam brwi.
- Nie. Identyfikację już przeprowadziliśmy na podstawie odcisków palców – odparła agentka. – Zastanawiające jest, że w pani aktach prawie nic nie ma, a reszta informacji jest tak chroniona, że nasi najlepsi specjaliści nie mogą się tam dostać – jej słowom towarzyszyło kiwnięcie głową agenta McGee. Zapewne to jego miała na myśli.
- Chce mi pani powiedzieć, że próbowaliście się dostać do akt oznaczonych jako „ściśle tajne”? – w moim głosie zabrzmiała kpina. – Udam, że tego nie słyszałam…
- Kim pani jest? – kobieta zignorowała mój komentarz.
- Tam jest wszystko napisane – brodą pokazałam kartkę.
- CIA… Chyba nie wolno wam działać na terenie Stanów? Czy coś się w tej kwestii zmieniło? – teraz w jej głosie była kpina.
- Nic się nie zmieniło – odparłam.
- Co to jest Sektor 8? – po sekundzie padło kolejne pytanie. Wiedziałam, że w końcu ten temat się pojawi.
- Tajna jednostka, która ma znacznie większe uprawnienia – wyjaśniłam, z lekkim uśmieszkiem. – Nam również nie wolno działać na terenie kraju – dodałam. Złośliwie, przyznaję. – Ale czasami to robimy, zwłaszcza, przy tak wysokiej stawce…
- Czyli?
- Przykro mi, nie jestem upoważniona, żeby dzielić się moją wiedzą z kimkolwiek poza własnym szefem…
- Co to jest? – wtrącił się mężczyzna, kładąc na stole mojego smartfona.
- Telefon, nie widać? – zdziwiłam się.
- To nie jest zwykły telefon. Nie idzie się do niego dostać…
- Ups, agencie McGee… - spojrzałam na niego ironicznie. Co za ludzie. – Chyba udam, że tego też nie słyszałam…
- Proszę przestać kpić – warknęła David. – To poważna sprawa, a pani przeszkadzała nam w śledztwie.
- Ja nie zajmuję się niepoważnymi sprawami – odpyskowałam. – Jak już coś sprawdzacie, to sprawdzajcie dokładnie i do końca. A do telefonu nie idzie się dostać, bo ma specjalne zabezpieczenia chroniące przed nieuprawnionym wejściem – zwróciłam się do faceta. Mówiłam prawdę. Cacko od Nathana reagowało tylko na właściciela. A konkretniej na odcisk palca osoby, do której aparat został przypisany. Odcisk odblokowywał ekran, pozwalał odebrać połączenie, ale dostanie się do menu głównego wymagało wpisania specjalnego kodu. Każda próba ingerencji przez podłączenie go do komputera i próbowanie złamania zabezpieczeń powodowała przesłanie do centrali Icarusa sygnału alarmowego. Po czym następowała jego weryfikacja, porównanie lokacji telefonu z aktualnym zadaniem, a przed wysłaniem ekipy taktycznej, próba dodzwonienia się. Po trzecim nieodebranym połączeniu wysyłano zespół sprawdzający, a gdy ten potwierdzał niebezpieczeństwo, do akcji wkraczał jeden z najbliższych zespołów taktycznych. Nathan wytłumaczył mi to bardzo dokładnie i chociaż wyglądało na skomplikowane, sprawdzało się doskonale. Jakoś do tej pory nie miałam okazji się o tym przekonać. Więc teraz może być ten pierwszy raz…  
- Przed odebraniem połączenia też? – padło następne pytanie.
- Też – skinęłam głową. – Ile ich już było?
- Dwa…
- Niech to… - zmełłam w ustach przekleństwo. – To zaraz będzie trzecie… - jakby na potwierdzenie moich słów telefon rozdzwonił się. Agenci popatrzyli na niego nieco zaskoczeni, ja się skrzywiłam. Miałam mało czasu. I coraz gorsze zdanie o agentach federalnych. I miałam zamiar im to zdanie zaprezentować.
- Następnym razem skujcie podejrzanego na plecach – prychnęłam, machając ręką z wiszącą na przegubie parą kajdanek, po czym wolną dłonią złapałam brzęczący smartfon i szybko odcisnęłam kciuk po ekranie. Zszokowani agenci spojrzeli najpierw na mnie, potem na kajdanki i poderwali się z krzeseł, jednocześnie sięgając po broń. – Wszystko pod kontrolą, Nate – rzuciłam do słuchawki, unosząc drugą rękę w poddańczym geście. Tudzież uspokajającym.
- Jesteś na Navy Yard? – usłyszałam rozbawiony głos Nathana. No tak, pod kontrolą w moich ustach nie brzmiało zbyt przekonywująco.
- Tak. Małe nieporozumienie z agentami NCIS…
- Mam interweniować?
- Nie potrzebuję niańki, słonko…
- Jasne – prychnął i się rozłączył.
- Już – powoli i delikatnie odłożyłam telefon, po czym uniosłam ręce do góry. – Uwierzcie mi, nie chcielibyście, żebym NIE odebrała…
- Co to, do cholery, jest?? – agentka David straciła cierpliwość. – I kim TY jesteś??
- Olga Lenkov, CIA, Sektor 8 – przedstawiłam się uprzejmie. – Tyle musi wam wystarczyć…
- I wystarczy – drzwi pokoju przesłuchań otworzyły się nagle i do pomieszczenia wszedł postawny Murzyn w garniturze. Dyrektor Leon Vance. Pamiętałam go z poprzedniej wspólnej sprawy i on pewnie też mnie kojarzył. – Dostałem właśnie dziwny telefon z pewnej organizacji…
- Kurczę – opuściłam ręce, ale natychmiast podniosłam je z powrotem, bo agenci wcale nie schowali broni. – Nathan jest zbyt… opiekuńczy – wyjaśniłam.
- Rzekłbym, że ma lekką paranoję, ale nie mnie to oceniać. David, McGee, agentka Lenkov dołączy do śledztwa. Proszę zapoznać ją z wszystkimi zebranymi materiałami. I schowajcie te spluwy – dodał z niesmakiem, po czym wyszedł.

2 komentarze:

  1. Ziva vs Olga. Zapowiada sie ciekawie. Niech zgadne. Tym wyzelowanyn facetem byl DiNozzo. :-D czekam niecierpliwie na nexta :-P

    OdpowiedzUsuń
  2. He he :) Zapowiada sie ciekawie :) Olga kontra Gibbs team. Pierwsze spotkanie im nieco nie wyszło ale chyba się dogadają skoro maja wspólnych znajomych (Nate i Callen) :D Ciekawa jestem rozwoju dalszej akcji :)

    OdpowiedzUsuń