Strony

sobota, 24 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 4.

Trochę straciłam impet ostatnio, ale postaram się to nadrobić w niedługim czasie. Najwięcej zaległości ma Olga, ale tam akurat przydałaby się mała pomoc :D Może wkrótce coś tam wrzucę, na razie musicie zadowolić się pozostałymi blogami. Zatem... miłej lektury :D

Alexandretta

***


- … już jadę. Spotkamy się na… - Gibbs urwał gwałtownie na mój widok. No, na pewno się mnie nie spodziewał. – Zmiana planów, DiNozzo. Jedźcie sami – rozłączył się bez żadnych wyjaśnień i chowając telefon do kieszeni płaszcza, podszedł do mnie. Chciałam zrobić to samo, ale nie mogłam wykonać nawet najmniejszego kroku. Widząc to, Gibbs po prostu wziął mnie na ręce i zaniósł do środka, kopnięciem zamykając za sobą drzwi wejściowe. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i było to moje ostatnie wyraźne wspomnienie tamtych chwil. Utrata krwi i wysiłek, jaki musiałam podjąć, żeby się wykaraskać z kłopotów, sprawiły, że na jakiś czas straciłam kontakt z rzeczywistością, Mówiąc krótko, zemdlałam.

Kiedy się ocknęłam, leżałam na kanapie, a Gibbs z wprawą opatrywał moje ramię.
- Przeszła na wylot – odezwał się, widząc moje otwarte oczy. – Nic ci nie będzie…
- Wiem – mruknęłam, poprawiając się na poduszce.
- Dostałem telefon o strzelaninie w twoim mieszkaniu – powiedział, odkładając na bok trzymany w ręku bandaż. – Co się stało?
- Karl Hautmann i jego tajemniczy pracodawca… - w dużym skrócie opowiedziałam mu wydarzenia, w których brałam udział.
- Teczka? – spojrzał na mnie uważnie. – Masz ją, oczywiście…
- Taki odruch – usprawiedliwiłam się szybko.
- Jasne… Dlaczego mnie to nie dziwi?
- Ciebie mało co dziwi – zauważyłam cicho.
- Zwłaszcza to, co jest związane z twoją osobą…
- Aż tak źle?
- Pakujesz się w kłopoty.
- Wyatt się wpakował – sprostowałam. – Powiesz mi, skąd NCIS w tym wszystkim?
- Z jego komputera ktoś wysyłał groźby Sekretarzowi Marynarki…
- Co? – poderwałam się gwałtownie. Zapomniałam przy tym o ręce, więc nagły ból sprawił, że jęknęłam i opadłam z powrotem na posłanie.
- Nie szalej – zwrócił mi uwagę. – Dopiero co zatamowałem krwawienie.
- Jakie groźby? – zignorowałam jego słowa.
- Karalne…
- Gibbs! – spojrzałam z wyrzutem.
- „Wkrótce zginiesz”, „Twoje dni są policzone” – zacytował. – Żadne konkrety, ale nie mogliśmy tego zostawić bez wyjaśnienia…
- Tylko tyle? – zdziwiłam się.
- A czego chciałaś? Daty i godziny zamachu? – zakpił.
- Nie, nie – zamachałam rękoma. Ramię zabolało, więc się skrzywiłam. – Nie o to chodzi. To nie w stylu Wyatt’a! Nie mógł napisać czegoś takiego!
- Ewidentnie zostały wysłane z jego komputera. Sprawdziliśmy dokładnie.
- I od razu uznaliście, że to on?
- Pojawiła się taka hipoteza…
- Uwierz mi, Gibbs, gdyby Wyatt dostał zlecenie na SecNav’a, na pewno nie słałby mu ostrzegawczych maili – w moim głosie pojawiło się politowanie.
- Tylko co?
- Po prostu by go odstrzelił…
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. Pracowałam dla niego trzy lata.
- Aha. I tak dobrze go poznałaś? – znów kpina.
- Wystarczająco, żeby wiedzieć, że to nie on.
- Ale jakieś zlecenie dostał… - Gibbs przypomniał, co mówiłam mu wcześniej.
- Owszem, dostał – przyznałam. – W dodatku jakieś śmierdzące…
- Skąd wiesz?
- Rozmawiałam z Joe – przyznałam cicho. Gibbs znał Joe Collinsa, ale organicznie wręcz go nie cierpiał.
- Oszalałaś?? – wściekł się momentalnie. – Po cholerę utrzymujesz z nim kontakt?? Mało ci kłopotów??
- Joe dużo wie – warknęłam. – I chociaż mało mówi, bywa przydatny…
- Co jeszcze ci powiedział?
- Nic więcej.
- Nic? – zdziwił się Gibbs. – Niemożliwe!
- Też mnie to zaskoczyło. Chciałam do niego jechać, ale pojawił się Karl.
- Trzeba z nim pogadać – agent poderwał się energicznie i sięgnął po leżącą na stole broń. – Wstawaj!
- Mam iść z tobą? – zdumiałam się. Spodziewałam się raczej, że zamknie mnie w piwnicy i pojedzie do biura.
- Nie zostawię cię samej – mruknął. – Zaraz znowu się w coś wpakujesz, a ja i bez tego mam mnóstwo pracy…
- Jak zwykle uroczy… - podniosłam się z kanapy, krzywiąc się lekko. Spojrzał na mnie groźnie i podał jedną ze swoich bluz. Ubrałam ją bez zbędnego komentarza, bo od razu zrozumiałam przesłanie tego spojrzenia. Ale, czy mi się wydawało, czy w jego wzroku dostrzegłam też troskę?

       Dom, w którym mieszkał Joe, na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie pustego. Panująca dookoła cisza oraz brak jakichkolwiek oznak życia tylko pogłębiały to odczucie. Jednak oboje dobrze wiedzieliśmy, że to tylko pozory. Tak naprawdę budynek był stale obserwowany, w bliskiej odległości, nie rzucając się w oczy, czuwał patrol agentów. Paranoja. Ale nic dziwnego, skoro Joe Collins posiadał tak rozległą wiedzę o branży wywiadowczej zgromadzoną w swoim archiwum, że gdyby chciał, mógłby udupić połowę Waszyngtonu i jeszcze by mu dużo zostało. Nie wiem, po co zbierał te informacje, skoro z nikim się nimi nie dzielił. Najwyraźniej hobby miał takie. Jeśli miało się z nim dobre układy, potrafił pomóc. Nigdy nie podawał niczego na tacy, raczej podpowiadał, gdzie szukać, ale i tak jego wskazówki były niezwykle pomocne. Pewnie dlatego jeszcze żył. Zbierał, ale nie ingerował, nie wykorzystywał i generalnie miał wszystko w dupie. Ale jeśli kogoś lubił, potrafił pomóc bądź ostrzec.

       Gibbs zaparkował w pewnej odległości od domu i przez chwilę wpatrywał się w panujący półmrok. Do świtu zostało jeszcze trochę czasu, niebo zaczynało powolutku szarzeć, ale nisko wiszące chmury nie pozwalały liczyć na ładną pogodę.
- Gdzie patrol? – zapytał.
- Powinien być tam – pokazałam palcem rozłożysty krzak w narożniku posesji.
- Kamery?
- Rozmieszczone optymalnie. Zero martwych stref. Powinni reagować na każdy podejrzany szmer…
- Powinni? – spojrzał na mnie pytająco.
- Nie wiem, czy reagują – wzruszyłam ramionami. – Nie miałam okazji się przekonać.
- Dobra, idziemy – zdecydował. – I tak chcemy pogadać, więc co za różnica jak trafimy przed oblicze pana Collinsa…
Wysiedliśmy i skierowaliśmy się do furtki. Rozglądałam się uważnie dookoła, czując jednocześnie jakiś dziwny niepokój. Gibbs chyba też, bo ostrożność aż z niego kapała. Nie zatrzymywani przez nikogo podeszliśmy do posiadłości i stanęliśmy przed furtką.
- Dziwne – powiedziałam, dając upust swojej podejrzliwości. – Nikt nie zareagował?
- Mówiłaś, że gdzie ten patrol? – niby pytał, ale od razu skierował się w odpowiednie miejsce. Poszłam za nim, wyciągając spod bluzy broń, którą zabrałam pomimo jego wyraźnego sprzeciwu. Podeszliśmy do krzaka, gdzie za rozłożystymi gałęziami, dobrze ukryty, stał grafitowy Van. Gibbs też wyjął pistolet, zajrzał do szoferki, ale nikogo tam nie było. Gestem nakazał mi obejść wóz z drugiej strony, co od razu zrobiłam. Przypomniały mi się chwile, kiedy razem pracowaliśmy i w tej pracy uzupełnialiśmy się doskonale. Zresztą nie tylko w niej, ale to nie był dobry moment, żeby o tym myśleć. Równocześnie znaleźliśmy się przy tylnych drzwiach furgonetki, równocześnie sięgnęliśmy do klamek i równocześnie je otworzyliśmy. Pełne zgranie, jak za starych czasów. Naszym oczom ukazały się dwa ciała z ranami postrzałowymi głowy. Śmiertelnymi, dodałabym. Szeroko otwarte oczy, rozrzucone ręce oraz broń cały czas schowana w kaburach świadczyły, że zostali zaskoczeni. Brak obrazu z kamer na wszystkich monitorach wyjaśniał, dlaczego dali się podejść.
- Joe! – rzuciłam tylko, odwracając się na pięcie i biegnąc w stronę domu.
- Nicky! – usłyszałam za sobą okrzyk Gibbsa. – Niech to szlag! – doleciało mnie jeszcze, zanim się ze mną zrównał. Podbiegliśmy do furtki, nie zważając na ranę w ramieniu wspięłam się na ogrodzenie i zgrabnie zeskoczyłam po drugiej stronie. Po chwili Gibbs zrobił to samo. Ramię w ramię, z bronią przygotowaną do strzału, ruszyliśmy w kierunku drzwi wejściowych.


2 komentarze:

  1. No to teraz Gibbs będzie się uganiać za szaloną babką, która chce udowodnić, że ma rację... w dodatku mają na karku bandę bandziorów... Kocham takie sprawy, dawaj więcej!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :)Gibbs potrafi być 'uroczy' na swój sposób i często zaskoczyć. Ale też jest bardzo troskliwy na swój sposób ;) No tak... on przyciąga pakujące sie w tarapaty kobiety :D I na koniec zrobiło sie gorąco! A Nicky (urocze) zachowuje się jak w ukropie - najpierw działa potem myśli ale czasami chwilę trzeba pomyśleć by samemu nie zginać i partnera nie wciągnąć w niebezpieczeństwo, które mogli przewidzieć. Ciekawe czy znajdą Joe i w jakim stanie. Pisz szybciorem.

    OdpowiedzUsuń