Strony

sobota, 17 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 3.


        Byłam tak wściekła, że przez głowę przeleciała mi myśl, żeby się spakować i wyjechać. Specjalnie i złośliwie. Ale po chwili przyszło opamiętanie. Nic by mi to nie dało, Gibbs i tak by mnie znalazł, a potem przywlókł z powrotem do DC. I nie spuszczał z oczu. A ja potrzebowałam swobody, jeśli chciałam się dowiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Nie, żeby jakoś specjalnie mi zależało, ale już i tak byłam wplątana, więc co mi szkodziło pogrzebać głębiej. W ramach tego grzebania, zamiast iść spać, jak miałam na początku zamiar, sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer. Jeśli ktoś mógł mi pomóc, to tylko Joe.

        Odebrał po drugim sygnale, więc nie spał. Zapytałam o Wyatt’a i jego nowe zlecenie, ale nic nie wiedział. Powiedział tylko, że nie dziwi go śmierć Martina, bo to grubsza sprawa i on się wtrącał nie będzie, bo mu jeszcze życie miłe. I się rozłączył. Osłupiała patrzyłam na aparat. Joe nie wiedział?? Jak nie wiedział?? Kurwa, musiał wiedzieć! On wie o wszystkim, co dzieje się tej branży. Dlatego jest taki cenny i chroniony przez pewne instytucje. Poderwałam się gwałtownie, chowając telefon do kieszeni dżinsów. Musiałam się z nim zobaczyć! Szybko założyłam buty i sięgnęłam do schowka po broń. Zdążyłam ją sprawdzić, kiedy moją uwagę przykuł dziwny hałas przy drzwiach wejściowych. Zdziwiona, spojrzałam w tamtą stronę i w tym samym momencie drewniane skrzydło wyleciało z zawiasów w akompaniamencie solidnego huku. Odruchowo przypadłam do podłogi, kuląc się za fotelem i intensywnie myśląc, co to, do stu tysięcy diabłów, było!! Strzały, które po chwili rozległy się w moim mieszkaniu, odpowiedziały na moje pytania. Kłopoty. To zdecydowanie były kłopoty…

        Kanonada nad moją głową wciąż rozbrzmiewała, napastników było co najmniej dwóch, ale nie byłam tego pewna. Podniosłam się na kolana, wychyliłam zza oparcia i usiłowałam ocenić sytuację. A ta nie wyglądała zbyt dobrze. Napastników, jak się okazało, było trzech. Dwóch stało po bokach holu i ostrzeliwało moje mieszkanie, a kule niszczyły wszystko, co napotkały na swojej drodze. Trzeci stał na pomiędzy nimi i z uwagą przyglądał się, jak moje meble i ściany zamieniają się w sito. Trochę mi się to wydało dziwne, że zamiast sprawdzić resztę pomieszczeń i wykończyć mnie w znacznie cichszy i szybszy sposób, stali niczym posągi i strzelali, w zasadzie na oślep. Przypominało to jeden z tych starych filmów gangsterskich, kiedy mafia rządziła miastem i oprócz efektów, ważny był też rozmach. Kiedy kolejne pociski utkwiły w fotelu, tuż nad moją głową, doszłam do wniosku, że wystarczy tych popisów. Wychyliłam się lekko i oddałam w kierunku bandytów kilka strzałów. Jednego trafiłam w nogę, zwalił się na podłogę z wrzaskiem, przy okazji upuszczając swój karabin. Drugi zostawił ściany i całą siłę ognia skierował w moją stronę. Skuliłam się jeszcze bardziej, czekając na jakikolwiek dogodny moment do wyprowadzenia kontry. A najlepiej, do zmycia się stąd, bo na sto procent, któryś z sąsiadów zawiadomił policję i kilka wozów już tu zapewne jechało. Nie miałam ochoty na spotkanie z nimi. Ledwie to pomyślałam, pojawiła się moja upragniona szansa. Facet musiał zmienić magazynek. Poderwałam się gwałtownie i nie przymierzając, strzeliłam. Zaraz potem schowałam się z powrotem, nawet nie sprawdzając, czy moje działanie przyniosło jakiś efekt. Łoskot upadającego ciała świadczył, że owszem. Nieźle. Trafiłam za pierwszym razem.
- Nicoletta! – ryk trzeciego z mężczyzn powstrzymał mnie w połowie podnoszenia się z podłogi. – Wyłaź! Wiesz, że nie masz szans! Obstawiłem wszystkie wyjścia! – poczułam, że robi mi się niedobrze. Tylko jeden człowiek zwracał się do mnie w ten sposób. Karl Hautmann.
- Żartujesz sobie?? – odkrzyknęłam, kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, a ja poczułam znajomą wściekłość. – Mowy nie ma!
- Nicoletta, nie masz szans!
- Mam i to duże! Dobrze o tym wiesz!
- Nie masz! Rozejrzyj się!
- Cały czas się rozglądam! – ironia w moim głosie była aż nadto słyszalna. – Czego chcesz?
- Teczki Wyatt’a – powiedział już normalnym głosem, porzucając wściekłe ryki.
- Zwariowałeś?? – zdumiałam się. – Jakiej teczki?
- Tej, którą miał przy sobie w chwili waszego spotkania – wyjaśnił. – Mój pracodawca jej potrzebuje…
- Twój pracodawca? Czyli kto?
- Nie mogę ci powiedzieć, bo inaczej będę musiał cię zabić.
- Jak uroczo – prychnęłam. – I dramatycznie. A jak ci jej nie dam, to co mi zrobisz?
- Nie chcesz wiedzieć – nie spodobał mi się jego złowieszczy ton. – Wyjdź.
- Jesteś jeszcze głupszy niż myślałam – stwierdziłam stanowczo, jednocześnie szukając jakiejś drogi ucieczki. Karl stał w drzwiach, zastrzelenie go nie wchodziło w rachubę, bo samo to, że mnie znalazł, wymagało wyjaśnienia. No i ten tajemniczy pracodawca. A martwy raczej nie powie mi, kto to. Ostrożnie wyjrzałam zza oparcia, postrzelony przeze mnie napastnik dalej zwijał się z bólu obok niewielkiej komódki, drugi nie żył, a Karl, ze stoickim spokojem, właśnie odbezpieczał swój rewolwer. – Kurwa. – zaklęłam cicho. Nie ma na co czekać, lepiej nie będzie. Wetknęłam pistolet za pasek spodni i powoli podniosłam się na nogi, rozsuwając na bok ramiona i pokazując puste ręce. – O to ci chodziło? – zapytałam. Spojrzał na mnie z aprobatą i skinął głową.
- Rozsądna dziewczynka…
- Nigdy nie byłam rozsądna, powinieneś już to zauważyć – wycedziłam, szybkim ruchem wyjmując broń zza pleców i mierząc do niego.
- Nicoletta, Nicoletta – cmoknął z dezaprobatą. – Głupiutka dziewczynko… Myślisz, że nie przewidziałem tego?
- A przewidziałeś?
- Oczywiście – prychnął. – Louis! – po sekundzie w drzwiach stanął rosły mężczyzna, prowadzący przed sobą Mię i przystawiający jej do głowy Glocka. – To jak? Chcesz patrzeć jak ona umiera, czy po prostu odłożysz tą pukawkę?
- Ty sukinsynu! Posłużyłeś się nią, żeby się do mnie dostać? – skinął głową. – Wyatt’a też ty zabiłeś?
- Oczywiście. – odparł. – Chodziło o teczkę, którą miałem przejąć po strzelaninie. Ale ona zniknęła. Jedyną osobą, która mogła ją wtedy zabrać, jesteś ty…
- Sam to wymyśliłeś? – zadrwiłam.
- Uważasz, że nie potrafiłbym? – prawie się obraził.
- Szczerze? Nie bardzo…
- Jak zwykle złośliwa…
- Taki mój urok – wzruszyłam nieznacznie ramionami.
- Dość pogaduszek – chyba stracił cierpliwość. – Teczka!
- Masz rację – też uznałam, że wystarczy tego dobrego. – Dość pogaduszek… - lufa mojego Sig’a nieznacznie zmieniła położenie, huknął strzał i Louis runął na parkiet z idealnie okrągłą dziurą na środku czoła. W dodatku pociągnął za sobą Mię, która w wrzaskiem upadła obok niego. Moje zachowanie zaskoczyło Karla do tego stopnia, że chyba na moment zapomniał o trzymanej w ręce broni. Za to ja nie zapomniałam, uskoczyłam w bok i posłałam w jego stronę kolejne pociski. Trafiłam w tułów, ale skurwiel miał na sobie kamizelkę, bo na jego koszuli nie pojawiła się ani kropla krwi.
- Ty dziwko! – dobiegł mnie jego zduszony okrzyk, więc nie czekając już ani chwili, rzuciłam się do wyjścia. Przeskoczyłam nad ciałem Louisa i zszokowaną Mią, która gestem dała mi znać, że mam zwiewać. W biegu zmieniłam jeszcze magazynek i wypadłam na korytarz. Strzały wywabiły kilku sąsiadów, którzy na mój widok natychmiast z powrotem ukryli się w swoich mieszkaniach. – Łapcie ją! – ostry głos Karla poderwał do działania stojących przy schodach facetów. Nie namyślając się wcale zaczęłam strzelać, dwóch padło od razu, trzeci odpowiedział ogniem. Poczułam palący ból w lewym ramieniu, lekko mnie zamroczyło i o mało nie upadłam na kolana. Zdołałam złapać się poręczy, co jeszcze spotęgowało rwanie w ręce, ale przynajmniej uchroniło od stoczenia się na podest pomiędzy piętrami.
Szybko naprawiłam swój błąd i po chwili trzeci z ochroniarzy zaległ na posadzce. Ominęłam go dość niezgrabnie, ale skutecznie i pognałam w dół. Na parterze skręciłam gwałtownie w stronę tylnego wyjścia, które też, oczywiście, było obstawione. Dwóch mężczyzn. Z impetem wpadłam pomiędzy nich, byli tak zaskoczeni, że nie zdążyli sięgnąć po broń. Celnym kopnięciem między nogi  posłałam jednego z nich na ziemię, drugi zarobił z kolby Sig’a. Obaj upadli, mniej lub bardziej oszołomieni. Nie chciałam ich zabijać, na dzisiaj trupów już mi wystarczyło, tym bardziej, że w moim mieszkaniu zostawiłam dwa, z których będę się musiała wytłumaczyć. Przeciągłe wycie świadczyło, że policja właśnie przyjechała, więc czym prędzej wbiegłam w pierwszą boczną uliczkę, jak się napatoczyła. Klucząc w zakamarkach szybko oddalałam się od swojej kamienicy. Ramię bolało jak diabli, było mi coraz zimniej, w dodatku pojawiło się we mnie przekonanie, że coś jest nie tak. Tyle zachodu o głupią teczkę? To co w niej było? W jednej kwestii Karl się nie mylił. Miałam ją, dobrze schowaną, ale nie zaglądałam do środka. Nie zdążyłam. Zabrałam ją, kiedy zmywałam się z tej restauracji. Taki odruch nie pozostawiania po sobie fantów.
Oparłam się o mur i odetchnęłam głęboko, usiłując wyrównać oddech. Zaułki się kończyły, teraz czekał mnie niezły sprint przez bardziej uczęszczaną ulicę, ze spluwą za paskiem i zakrwawionym ramieniem. Bosko. Na szczęście, cel był już blisko. Zebrałam wszystkie dostępne mi siły i wystartowałam. Gnałam jak szalona, ale przynajmniej dzięki temu pokonałam ten dystans szybciej, niż początkowo sądziłam. Zwolniłam i wpadłam na ganek. Przystanęłam na ostatnim stopniu, zdrową ręką opierając się o jeden ze słupów podtrzymujących zadaszenie. Pochyliłam się lekko do przodu, spazmatycznie łapiąc powietrze do zmęczonych płuc. W tym samym momencie drzwi domu otworzyły się i stanął w nich jedyny człowiek, do którego mogłam się udać w tej absurdalnej sytuacji. Gibbs.


2 komentarze:

  1. Genialna akcja! Bardzo tajemnicze i wciągające. Ciekawi mnie jak dalej to potoczysz i co Nicoletta powie Gibbsowi. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo no proszę jaka akcja, taka tajemna sekretnica się zawiązła no i biedny Gibbs zostanie w to wszystko wciągnięty... Nicole dobrze zrobiła, bo jak ktoś ma jej pomóc to to na pewno będzie Gibbs!

    Czekam na jeszcze więcej akcji i na reakcje Gibbsa na to co mu powie Nicolett (też jestem ciekawa co i jak mu powie)

    OdpowiedzUsuń