Alexandretta
***
Siedziałam przy kawiarnianym stoliku i piłam kolejną już
tego dnia kawę. Dochodziła dwunasta, w zasadzie zbliżał się czas, żeby pomyśleć
o jakimś lunchu. Od kiedy przeniosłam się do Los Angeles, trochę się zmieniło.
Nadal pracowałam w Departamencie Obrony, a konkretniej w komórce zwanej Agencją
Wywiadu Obronnego. Z tą różnicą, że teraz zajmowałam się bandytami po tej
stronie Stanów. Nadal wyjeżdżałam, zbierałam dane wywiadowcze, tropiłam
bandytów i udaremniałam przestępstwa. Miałam nowego szefa, który w pełni
popierał moje metody działania i nie ingerował w nie, tak długo, jak przynosiły
rezultaty. A przynosiły zawsze, bo byłam teraz znacznie twardsza i
odporniejsza. Nie tylko dlatego, że musiałam zmierzyć się ze swoim strachem,
bólem i wstydem. Również dlatego, że nie zawahałam się zabić własnego
przełożonego, gdy okazał się szaleńcem i bandziorem. Siłę dawała mi świadomość,
że miałam do kogo wracać. I chociaż było to całkiem nowe dla mnie
doświadczenie, bardzo mi się to podobało. Mimo, iż czasami bywało ciężko.
Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne i sięgnęłam po swój
kubek. Ale ledwie upiłam mały łyczek, zadzwoniła moja komórka.
- Lenkov – odebrałam bez wahania.
- To ja – po drugiej stronie usłyszałam Callena.
- G - ucieszyłam się. – Dotarłeś?
- Tak. Olga, jest problem…
- No? – zaniepokoiłam się lekko.
- Gibbs twierdzi, że jestem celem…
- Celem? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Ale jak to,
celem??
- Jakiś świr na mnie poluje. To znaczy, nie tyle na mnie,
ile na jeden z moich aliasów. Zauważyłaś coś podejrzanego?
- Ostatnio, nie – zaprzeczyłam, myśląc intensywnie. – Jakieś
konkrety masz?
- Olga, nie mogę… To ściśle tajne. Wiem, że to snajper,
strzela w tył głowy - odruchowo rozejrzałam się dookoła. – Szukamy go, ale na
razie bez rezultatów…
- Postaram się czegoś dowiedzieć…
- Nie! – zawołał natychmiast. – Nie wtrącaj się! Proszę… -
dodał łagodniej.
- G… - zaczęłam.
- Nie – znów mi przerwał. Jeszcze bardziej stanowczo. –
Poradzę sobie…
- Nie musisz już sobie radzić sam – zauważyłam, trochę zła.
- Wiem. Ale nie mogę cię narażać. – wyjaśnił - Zostaw to.
- Jasne – mruknęłam.
- Olga…
- Tak?
- Uważaj na siebie… - dodał jeszcze, po czym się rozłączył.
Popatrzyłam na głuchą już słuchawkę i zaklęłam w duchu. Cholera, znów to samo. Co
za uparty człowiek! Przez chwilę bawiłam się aparatem, zastanawiając się, do
kogo zadzwonić, żeby się czegoś dowiedzieć. Nie miałam zamiaru go słuchać i
zostawiać tej sprawy. To nie w moim stylu. Poza tym, nadal byłam mu coś winna.
- Olga Lenkov – nagle usłyszałam za plecami znajomy głos.
Głos, który wzbudzał we mnie mało chwalebne uczucia, z żądzą mordu na czele.
Znieruchomiałam z palcami na klawiaturze telefonu, a potem powoli podniosłam
głowę i odwróciłam się. Stał tam. Człowiek, przez którego o mało nie zginęłam i
którego nienawidziłam z całego serca.
- Max…
- Witaj, moja droga – Max usiadł na wolnym krześle i
uśmiechnął się szeroko. – Jak się masz?
- Co tu robisz? - zapytałam po chwili, kiedy już, jako tako,
odzyskałam panowanie nad sobą.
- Szukałem cię…
- Po co? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Ktoś chciałby się z tobą zobaczyć…
- Kto?
- Czy to ważne?
- Owszem – odparłam zimno. – Nie rozmawiam z nieznajomymi…
- Uwierz mi, nie jest ci to teraz do niczego potrzebne…
- Dla kogo pracujesz? – popatrzyłam na niego uważnie.
- A jak myślisz?
- Dla tego, kto więcej zapłaci – domyśliłam się. –
Sprzedawczyk – syknęłam, zła.
- Chcesz mnie obrazić?
- Chcę się od ciebie w końcu uwolnić!
- Przykro mi, kochanie – spod trzymanej przez niego
marynarki wyłonił się tłumik. – Nie tym razem. Wstawaj!
- Odbiło ci? Nigdzie nie idę!
- Idziesz, idziesz – w jego wzroku pojawiło się politowanie.
– Chyba, że chcesz mieć na sumieniu tą słodką rodzinkę ze stolika obok… -
spojrzałam w bok. Matka, ojciec i może pięcioletni chłopczyk.
- Zastrzelisz ich tak po prostu?
- Nie wierzysz mi?
- Wierzę – westchnęłam, zrezygnowana, i powoli podniosłam
się z krzesła.
- Broń i telefon – rzucił krótko. Oddałam Siga i komórkę. –
Grzeczna dziewczynka – pochwalił mnie. – A teraz do samochodu. Pojedziemy na
wycieczkę…
Nie skorzystaliśmy z mojego wozu, oczywiście. Max rzucił mi
kluczyki do srebrnej Hondy, który stała zaparkowana w jednej z bocznych
uliczek. Kierowana jego wskazówkami pojechałam na południe, wkrótce opuściliśmy
miasto i znaleźliśmy się w zasadzie na pustyni. Nie podobało mi się to, tym
bardziej, że zbliżaliśmy się do granicy z Meksykiem. Nie przekroczyliśmy jej
jednak, Max kazał mi zjechać z głównej drogi i po kolejnych kilkunastu minutach
jazdy wjechaliśmy na podjazd samotnej rezydencji. Całą drogę nie zamieniliśmy ani
słowa, nie pytałam o nic, bo wiedziałam, że i tak nic mi nie powie.
- Możesz już to schować – burknęłam, kiedy wysiedliśmy.
Wzrokiem wskazałam broń. – Nie zwieję.
- Nie jestem głupi, moja droga – odparł na to Max. – Ja
schowam, a ty mi przywalisz i zaczniesz strzelać…
- Kretyn – warknęłam. Szliśmy w kierunku wejścia, ja
przodem, on nieznacznie za mną.
- Jak miło – westchnął. – Przypomniały mi się stare, dobre
czasy…
- Dobre?? – prychnęła. – One nigdy nie były dobre!
- Ranisz moje serce, kiedy tak mówisz – zakpił.
- Serce?? Ty nie masz serca – weszliśmy do środka i
skierowaliśmy się w stronę przestronnego holu. Na jego końcu znajdowały się
wielkie szklane drzwi, a dalej, jak się zaraz okazało, duży taras. Tam, przy
metalowym, dekoracyjnym stole, na metalowych i równie dekoracyjnych krzesłach
siedziało dwoje ludzi. Za nimi, w pewnej odległości stało jeszcze kilku, w
dodatku uzbrojonych po zęby. Otaczali taras dość luźnym kordonem, nie zwracając
uwagi, co się na nim dzieje, ale wiedziałam, że to tylko pozory. Jeden fałszywy
ruch i zrobią ze mnie sito. Cudownie.
- Olga Lenkov – usłyszałam swoje nazwisko wypowiadane przez
młodszego z mężczyzn. Drgnęłam, tyle w tym głosie było nienawiści.
- Znamy się? – zapytałam, starając się, żeby brzmieć
spokojnie, a nawet obojętnie. Miałam coraz gorsze przeczucia.
- Osobiście, nie – odparł. – Ale znałaś mojego brata,
Dymitra.
- Sidorowa? – zdziwiłam się. – Jesteś bratem Dymitra
Sidorowa, tego bandyty? To chyba nie jest powód do dumy…
- Zamknij się! – wrzasnął, podrywając się z krzesła, które z
hałasem upadło na posadzkę.
- Uspokój się, Sasza – polecił sucho starszy facet, nie
odrywając ode mnie wzroku. – Ona cię prowokuje, nie widzisz tego?
- A ty to kto? – spytałam zimno, chociaż pod wpływem tego
spojrzenia poczułam się cokolwiek nieswojo.
- Cóż za brak dobrych manier – mężczyzna wstał i podszedł
bliżej. – Oleg Sidorow, jestem głową tej rodziny – wziął moją dłoń, po czym
złożył na niej kurtuazyjny pocałunek. O matko, przemknęło mi tylko przez głowę,
kiedy sekundę później zgrabnym ruchem wykręcił mi rękę, przygniatając do
stolika. Jęknęłam cicho, krzywiąc się z bólu. Szarpnęłam się, ale tylko
wzmocnił chwyt. – Posłuchaj mnie uważnie – wycedził. – Nie robią na mnie
wrażenia twoje prowokacje ani kpiny. Długo szukałem osoby odpowiedzialnej za
śmierć Dymitra, ale w końcu cię znalazłem. I teraz ci nie daruję.
- Tak cię to poruszyło? – wystękałam.
- Dymitr zginął na własne życzenie – odparł na to. – Głupi
był, że zaufał komuś obcemu, a już zwłaszcza kobiecie…
- To o co ci chodzi? – przestałam rozumieć sytuację.
- O teczkę Tzanika – wyjaśnił. – Zbierałaś informacje na
jego temat. Chcę ją mieć!
- To było trzy lata temu!
- Mam to w dupie! – znów mocniej przycisnął mnie do stołu. –
Tylko ty wiesz, gdzie ona jest. I powiesz mi to!
- Zapomnij! – syknęłam, coraz bardziej zła.
- Jeszcze zobaczymy – w jego głosie zabrzmiała pogróżka. –
Zabierz ją! – podniósł mnie i pchnął w stronę Maxa. – Jesteś za nią
odpowiedzialny – dodał. – Jeśli zwieje, zapłacisz głową!
Ten popatrzył na niego, po czym bez słowa złapał mnie za
ramię i pociągnął z powrotem do domu.
Genialne ! Czekam na dalszy ciąg :)
OdpowiedzUsuńO ja Cię kręcę Callen celem, Olga znowu i Max..czekam na więcej ! Chociaż moje oczy zawsze razi wgląd bloga, nie wiem czemu xD
OdpowiedzUsuńWow! Callen celem a teraz Olga ma problemy i to poważne. Czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój akcji!! Pisz szybko!
OdpowiedzUsuń