Strony

niedziela, 2 września 2012

Sprawy rodzinne. Część 2.


Weszliśmy na piętro, Max wprowadził mnie do niewielkiego pokoju, wyposażonego tylko w łóżko i niewielką szafkę. W oknie zauważyłam kraty, ale pewnie były w każdym pomieszczeniu tego domu. Stanęłam pośrodku, nie bardzo wiedząc co dalej, kiedy mężczyzna schował broń i wyciągnął z szuflady szafki niewielką strzykawkę z przezroczystym płynem.
- Max, o co tu chodzi? – cofnęłam się odruchowo.
- Nie słyszałaś? – zdjął osłonkę z igły, pstryknął w strzykawkę palcami, po czym nacisnął tłoczek, żeby pozbyć się powietrza.
- Dlaczego pracujesz dla takiego bandyty? – za wszelką cenę usiłowałam odwlec moment ukłucia. Widziałam, że po tym płynie usnę, w końcu znałam metody pracy Maxa.
- Dobrze płaci – wzruszył ramionami.
- Nie masz wyrzutów sumienia? – odruchowo przyjęłam postawę obronną.
- Nie mam sumienia – podszedł bliżej. – Nie wygłupiaj się, Olga. Wiesz, że nie masz szans i tak ci to wstrzyknę…
- Mimo to, nie zamierzam iść jak owca na rzeź…
- Olga… - westchnął tylko, po czym zrobił duży krok i złapał mnie za ramię. Szarpnęłam się, wyrywając je i chcąc odskoczyć, ale wpadłam na ścianę. Skrzywiłam się, kiedy mój łokieć zaliczył bliski kontakt z murem. Max natychmiast to wykorzystał, chwycił mnie za rękaw bluzy i pociągnął do siebie. Poleciałam w kierunku łóżka, wyciągając przed siebie obie ręce. Uderzyłam kolanami o podłogę, tułowiem lądując na meblu. Max doskoczył do mnie, przygniatając mocniej i wykręcając mi jedną rękę. Poczułam jego oddech na karku, wzdrygnęłam się, starając się zrzucić go z siebie, ale był za ciężki.
- Max, nie rób tego… - poprosiłam, wbrew sobie.
- Za późno, kochanie – poczułam ból, kiedy igła wbiła mi się w ramię.
- Wiesz, że cię nienawidzę? – spytałam, wiedząc, że już tylko chwila dzieli mnie od ciemności.
- Wiem, skarbie – czy mi się wydawało, czy w jego wzroku dostrzegłam czułość? – Ale to i tak nie zmienia faktu, że JA cię kocham…
O mój Boże, zakrzyczało coś we mnie. A potem zapadłam w sen. Pełen koszmarów, dziwnych wizji i wspomnień, których nie chciałam pamiętać.

Nie mam pojęcia jak długo spałam. Kiedy się ocknęłam, za oknem było już ciemno, bolała mnie głowa i strasznie chciało mi się pić. Ten środek Maxa był cholernie skuteczny, zrobiony na bazie jakiś opiatów i oprócz usypiania powodował zwykłego kaca. Przekręciłam się na bok i chciałam sprawdzić, która godzina, ale zegarek zniknął z mojego przegubu. Cholera, czyli ktoś tu był jak spałam. Możliwe, że Max. Dobrze wiedział, że właśnie w zegarkach często umieszczaliśmy pluskwy albo nadajniki, więc pewnie chciał się zabezpieczyć. Sukinsyn! Usiadam, ale zakręciło mi się w głowie, więc z powrotem opadłam na posłanie. Przez dudnienie pod czaszką nie mogłam się skupić i wymyślić jakiegoś sensownego planu ucieczki. Bo, że musiałam stąd uciec, nie ulegało wątpliwości. Nie miałam zamiaru przekonywać się w jaki sposób bracia Sidorow zechcą zmusić mnie do powiedzenia, gdzie jest ta cholerna teczka. Nie byłam też pewna, czy ktoś już zauważył moje zniknięcie, a nawet jeśli, Max zadbał, aby mnie szybko nie odnaleziono. A jeśli już, to raczej martwą niż żywą.

Leżałam w ciemności, z otwartymi oczyma, nasłuchując odgłosów domu. Było cicho, nic się nie działo, tylko od czasu do czasu korytarzem ktoś przeszedł. Prawie bezszelestnie, ale w panującej nocnej ciszy i tak to usłyszałam. Pewnie strażnik. Wzruszyłam ramionami. Bez znajomości terenu, bez jakiejkolwiek broni, w dodatku struta narkotykiem i tak nie miałam szans. Zaczynało świtać, kiedy z cichym zgrzytem ktoś przekręcił zamek w drzwiach i wszedł do środka. Max. Widząc, że nie śpię podszedł do mnie i bez ceregieli poderwał mnie na nogi.
- Przykro mi – odezwał się cicho. – Oleg chce z tobą pogadać. Lepiej mu powiedz, co wiesz…
- Ja myślę, że ci przykro – sarknęłam. – To przez ciebie tu jestem.
- Bardzo cię proszę, nie kombinuj – dodał, kiedy wychodziliśmy z pokoju. – On nie żartuje. Powiedz mu, gdzie jest ta teczka i będzie z głowy…
- Ty naprawdę sądzisz, że jak mu powiem, to on mnie wypuści stąd żywą?? – w moim głosie pojawiło się niedowierzanie. – Jaja sobie robisz?
- Olga…
- Zamknij się – warknęłam, zła. – Po prostu zaprowadź mnie do niego.
Chwilę później weszliśmy do dość sporego pomieszczenia w piwnicy domu. Ściany były pokryte ciemnobrązową boazerią, pod jedną z nich znajdował się olbrzymi barek wypełniony butelkami z alkoholem z różnych stron świata, a na środku stał okrągły stół przeznaczony zapewne do pokerowych rozgrywek. Wokół stołu symetrycznie zostało rozmieszczonych sześć, sprawiających wrażenie bardzo wygodnych, foteli. Na jednym z nich siedział Oleg i patrzył na mnie kpiąco. Drugi zajmował Sasza, cały spięty, nerwowy i nadąsany, jakby przed chwilą dostał ostrą reprymendę. W narożnikach pokoju, prawie niewidoczni stali ochroniarze o posturze młodych byczków i równie tępym wyrazie twarzy. Każdy z nich dzierżył w dłoniach pistolet maszynowy i już samo to nie zachęcało do gwałtownych działań.
- Zapraszam – Oleg, nie wstając, wskazał na jeden z foteli. Usiadłam, a Max stanął za moimi plecami, cały czas trzymając w ręce swój pistolet. – I jak, namyśliłaś się? – zapytał Sidorow.
- Spałam – uśmiechnęłam się szeroko.
- To był środek bezpieczeństwa, żeby nie przyszło ci do głowy uciekać – Oleg też się uśmiechnął. – Bądź grzeczną dziewczynką i powiedz, gdzie ta teczka…
- Nigdy nie byłam grzeczna – odparłam uprzejmie. – I nie wiem, gdzie ona jest. Po skończonym dochodzeniu przekazałam wszystkie materiały do archiwum. Tam szukaj. O ile uda ci się dostać do Langley…
- Szukałem – wyjaśnił. – Ale tam tego nie ma. Wiesz, że nie chodzi mi o oficjalne materiały. Zebrałaś na temat Tzanika całkiem interesującą wiedzę, chcę mieć do niej dostęp.
- Po co?
- A jak myślisz?
- Chcesz go szantażować – domyśliłam się. – Ma ci oddać swoje wpływy na Bałkanach i się wycofać. Po co chcesz przejąć jego rewir?
- Bo tam drzemią olbrzymie możliwości zbijania forsy – Oleg miał chyba dobry dzień, bo bez oporów wyjawiał mi swoje pomysły. – Stale ktoś potrzebuje broni, prochów, różnego sprzętu. Nawet ludzi. Ja to wszystko mam i mogę się podzielić. Za odpowiednią opłatą, oczywiście.
- Oczywiście – skinęłam głową. – Naprawdę myślisz, że materiał w tej teczce jest wystarczająco mocny, żeby go wykopać?
- Sprawdziłem cię – odpowiedział. – Nie zajmujesz się płotkami. I jesteś cholernie dobra. Skoro obserwowałaś Tzanika, to musiałaś zdobyć coś mocnego.
- Cóż za logika – zakpiłam.
- Dość tego! – z sąsiedniego fotela poderwał się Sasza. – Gdzie teczka! Gadaj! – stanął przede mną, patrząc na mnie wściekle.




3 komentarze:

  1. Pieprzony Max ! Nawet nie chcę pisać, co moja wyobraźnia teraz widzi, bo to jakaś masakra. Dobre opowiadanie wprost na ostatni dzień mych wakacji, dziękuję ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy Olga mogłaby chociaż raz nie pchać sie w tarapaty? Wróć! Ona sie nie pcha! One ją same znajdują! Max'a to ja mogłabym... Shardiffem poczęstować ale wierzę, że sama się nim ładnie zajmiesz >:D Mam nadzieję, ze Olga szybko sie wydostanie z tejże jakże miłej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, Shardiff byłby tutaj wysoce użyteczny :D Ale dobrze wierzysz :D Max dostanie na co zasłużył :D W odpowiednim momencie, oczywiście :D

    OdpowiedzUsuń