Strony

wtorek, 4 września 2012

Sprawy rodzinne. Część 3.


- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. To był błąd, bo jednak młodszy z braci Sidorow był zdecydowanie mniej opanowany. Uderzył mnie w twarz na tyle mocno, że głowa odskoczyła mi na bok, a z kącika ust pociekła krew. Spojrzałam na niego zmrużonymi ze złości oczyma i poruszyłam się lekko, ale dłoń Maxa na moim ramieniu powstrzymała mnie od rzucenia się na mężczyznę. Chwilowo.
- Wiesz! – Sasza jakby nic nie zauważył, zamachnął się drugi raz, ale nie miałam zamiaru mu na to pozwolić. Wyrwałam się i zablokowałam cios. Bandyta spojrzał na mnie zdziwiony, co natychmiast wykorzystałam, wykręcając mu ramię i sprowadzając do parteru. Nie zdążyłam zrobić nic więcej, bo Max przyskoczył do mnie i jednym silnym ruchem odciągnął od Saszy, przy okazji przykładając pistolet do głowy. Żeby przypadkiem nie przyszło mi na myśl rzucić się również na niego. Młodszy Sidorow podniósł się na nogi, w jego wzroku dostrzegłam wściekłość. Silne uderzenie w podbródek zwaliło mnie z nóg i lekko zamroczyło. Już wiedziałam, że nie mogę zareagować ani się bronić. – Gdzie teczka??
- Nie wiem – wymamrotałam, unosząc się na jednej ręce, a drugą ocierając krew z brody.
- Gadaj, suko!! – Sasza złapał mnie za gardło i poderwał do góry. Zaparłam się, ale już po chwili musiałam spasować, bo zaczęło brakować mi powietrza. Mężczyzna pchnął mnie z całej siły tak, że znów wylądowałam na podłodze, uderzając ramieniem w nogę od fotela. Chwilę później poczułam kopnięcie, potem kolejne i kolejne. Skuliłam się, starając się chronić głowę. Jego but zdobił moje ciało bolesnymi siniakami, ale nikt, ani Max, ani Oleg, nie robili nic, żeby to przerwać. Dopiero po kilku minutach usłyszałam głos starszego Sidorowa.
- Wystarczy, Sasza! Myślę, że Olga zrozumiała, co się stanie, jeśli nie powie – poczułam jak czyjaś ręka łapie mnie za włosy i odchyla moją głowę do tyłu. – To dopiero początek, moja droga – Oleg spojrzał mi w oczy. - Jeśli nie będziesz współpracować, to każdy twój kolejny dzień będzie gorszy od poprzedniego. Max! – puścił mnie i wyprostował się. – Zabierz ją. Niech sobie to przemyśli. Tylko nie usypiaj jej tak całkiem…
Max podniósł mnie na nogi i obejmując w pasie zaczął wyprowadzać z pomieszczenia. Wyrwałam mu się i zaciskając zęby, poszłam sama. Bolał mnie brzuch, żebra i nogi, a policzek po uderzeniu już zaczynał puchnąć. Mój „osobisty ochroniarz” odprowadził mnie do pokoju. Tam, bez protestów, położyłam się na łóżko i odsłoniłam ramię.
- Nie walczysz? – zdziwił się Max, przygotowując strzykawkę.
- I tak jestem na straconej pozycji – odparłam. – Wole oszczędzać siły na przyszłość.
- Sądzisz, że ktoś cię odbije? – znów zdziwienie.
- Nie sądzę – skrzywiłam się, kiedy wbił igłę. – Jestem pewna. I wtedy cię zabiję…
- Jasne – prychnął, wyrzucając strzykawkę do kosza na śmieci. – Już ci wierzę…
- Uwierz, uwierz – wyszeptałam, bo środek już zaczynał działać.
- Kochanie – Max pochylił się nade mną i odgarnął mi włosy z czoła. – Dlaczego kłamiesz? Dobrze wiesz, że nie jesteś w stanie mnie zabić. Miałaś tyle okazji i co? I nic…
- Teraz to nadrobię – wymamrotałam, usiłując odsunąć głowę, ale nie dałam rady. Powieki mi się zamknęły i odpłynęłam. Tym razem nie w sen, ale w jakiś dziwny stan świadomości, gdzie wszystko słyszałam, czułam, ale nie mogłam nic zrobić.

Kilka następnych dni upłynęło mi wyznaczanych rytmem spotkań z braćmi Sidorow. Codziennie wyglądało to mniej więcej tak samo. Najpierw ocknięcie się z odrętwienia wywołanego narkotykiem, potem zjawiał się Max i przynosił nad wyraz skromny posiłek. Kolejny punkt to było przesłuchanie Olega i Saszy, którzy z dnia na dzień, ba, z godziny na godzinę,  stawali się coraz brutalniejsi. Powoli traciłam już rachubę czasu i poczucie świadomości. Wszystko zlewało mi się w jedno pasmo bicia i upokorzeń. I jak żywo przypominało mi pewne wydarzenia z przeszłości, w których już kiedyś uczestniczyłam.
- Olga, na litość boską! – Max ułożył mnie na łóżku i sięgnął po woreczek z lodem, który kazał przynieść. Skrzywiłam się boleśnie, kiedy przyłożył mi go do właśnie podbitego oka. A raczej usiłowałam, bo popękane usta nie dawały się za bardzo wykrzywić w żadnym grymasie.
- Powołujesz się na Boga? – wymamrotałam zaskoczona. – Zdaje się, że to ja oberwałam, a nie ty…
- Olga, powiedz mu, gdzie jest ta cholerna teczka! – wcale nie zwrócił uwagi na moje słowa. – Inaczej cię zabije!
- I tak mnie zabije, przecież wiesz…
- Na co ty czekasz? – zdziwił się.
- Na księcia na białym koniu…
- Idiotka! – wkurzył się i wstał. – Chciałem ci pomóc…
- Pomóc?? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem zdrowym okiem, unosząc się lekko na łokciach. – Pracujesz dla niego! To przez ciebie tu jestem! Więc nie wstawiaj mi tu głodnych kawałków o pomocy!
Max popatrzył tylko na mnie, po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł. Huknęły drzwi. Zostałam sama. Opadłam na poduszki i dopiero po chwili dotarło do mnie, że zapomniał o narkotyku. To była moja szansa…

Zapadła ciemność i powoli ucichły wszystkie odgłosy domu. Leżałam z zamkniętymi oczyma i wsłuchiwałam się w panująca dookoła ciszę. Strażnik przeszedł prawie bezgłośnie, jak co dzień. Poranne spotkanie z braćmi Sidorow było ostatnim dzisiaj. Być może to Max przekonał ich, żeby dali mi spokój, ale prędzej sami na to wpadli. Nie wyglądali na ludzi, którzy słuchają opinii wynajętych bandziorów. Powoli podniosłam się z łóżka i podeszłam do okna. Było zamknięte, a solidna krata głęboko wpuszczona w mur. Tędy raczej nie miałam szans na ucieczkę. Pozostawały tylko drzwi, również zamknięte. Tak naprawdę nie miałam żadnego planu, ale czułam, że to moja jedyna szansa. Nienawidziłam improwizacji, ale nie miałam wyjścia. Rozejrzałam się o pokoju. Nie było tu nic zbędnego, nic, co mogłoby mi pomóc w wydostaniu się. Otworzyłam szufladę i zajrzałam do środka. W nikłym świetle księżyca dostrzegłam kilkanaście strzykawek wypełnionych do połowy płynem. Na każdej zatknięta była igła, okryta plastikową osłonką. Bez chwili namysłu zdjęłam cztery i złożyłam parami. Pojedyncza była za cienka, mogła złamać się w zamku i całkowicie uniemożliwić mi wyjście stąd, ale dwie razem były odpowiednie. Uklękłam pod drzwiami i ostrożnie zaczęłam manipulować cienkimi drucikami. Po kilku, pełnych napięcia, sekundach udało się. Zamek cichutko szczęknął, a ja odrzuciłam igły na bok i powolutku nacisnęłam klamkę. Uchyliłam drzwi tylko tyle, żeby móc rzucić okiem na korytarz za nimi. Był ciemny i pusty. Wyślizgnęłam się na zewnątrz i ruszyłam wzdłuż ściany, w kierunku schodów. Zeszłam na dół, trochę zaskoczona, że nigdzie nie widać strażnika i coraz pełniejsza złych przeczuć. Miałam rację. Ledwie znalazłam się w holu na dole, za moimi plecami rozległ się dźwięk odbezpieczanej broni.
- Dokądś się wybierasz? – wściekły i zimny głos Saszy zatrzymał mnie w pół kroku. Po chwili poczułam zimną lufę na karku, a jego ręka złapała mnie za ramię, boleśnie je ściskając.
- Uznałam, że czas przestać was męczyć moją obecnością – odparłam kpiąco, starając się ustawić tak, żeby ewentualny postrzał nie poczynił zbyt dużych szkód w moim już i tak obolałym ciele.





4 komentarze:

  1. Już prawie! Nosz... Biedna Olga. Mam nadzieję, że szybko sie jednak uwolni i ich rozwali a w szczególności Max'a. A moi chłopcy pozdrawiają, fajnie im się u Ciebie w kątku stało i pomagało znęcać nad Olgą. Polecają się na przyszłość ale teraz grzecznie ze mną współpracują :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ dziękuję bardzo za pozdrowienia :D Miło było mi ich gościć, aczkolwiek efekty ich wizyty są dość... brutalne, bym rzekła :D Wena trochę fukała, ale w końcu, zgromiona moim spojrzeniem, dała spokój i pozwoliła im działać :D Nie ma co, spisali się :D Teraz niech odrabiają i Ciebie, w końcu muszą zapracować na przebaczenie... ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. No jeszcze ich tu brakowało xD Chandi weź im daj dożywotni zakaz opuszczania Twoich opowiadań :D Oj Olguś, Olguś :<

    OdpowiedzUsuń
  4. Orzeszku włoski!! Olga trzymaj się! Taa no chłopcy narozrabiali nie ma co, ale mam nadzieję, że twoja Wena, Alexandretta, się postara i ją z tego wyciągnie w spektakularny sposób... A może G na białym rumaku przyjdzie jej z odsieczą?

    OdpowiedzUsuń