Strony

środa, 12 września 2012

Sprawy rodzinne. Część 7.

Zbliżamy się do końca :D Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie. Oraz Chandni za chłopców :D W sumie, to zastanawiałam się dzisiaj, czy część siódma nie powinna być ostatnią, ale doszłam do wniosku, że nie ma tak dobrze :D Będzie jeszcze epilog :D Miłej lektury!

Alexandretta

***


Ocknęłam się na podłodze. Betonowej. Z cichym jękiem poruszyłam się lekko, po czym powoli uniosłam do pozycji klęczącej. Czułam każdą, dosłownie każdą część swojego ciała. W głowie mi pulsowało, a szczęka bolała jak diabli. Pomacałam ją, żeby upewnić się, że mi jej nie złamali. Usiadłam na tyłku, opierając się plecami o zimną ścianę. Dopiero po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do panującego w pomieszczeniu półmroku, więc rozejrzałam się uważnie. Gdzie ja, do kurwy nędzy, byłam?? Metalowe drzwi, zakratowane malutkie okienko pod sufitem, betonowe ściany i taka sama podłoga. Niech to szlag. Stąd nie ucieknę, chyba, że jest tu gdzieś schowany buldożer.

Siedziałam i siedziałam, od czasu do czasu zapadając w niespokojną drzemkę. Wiedziałam, że G po mnie przyjdzie, że mnie nie zostawi. I wiedziałam, że musi to trochę potrwać, bo teczka z operacji „Hector Raylie” była ukryta dobrze i głęboko, na moją wyraźną prośbę. Wyciągnięcie jej zajmie Hetty trochę czasu.
Dlatego, kiedy szczęknął zamek, a drzwi otwarły się z cichym zgrzytem, lekko drgnęłam i wlepiłam wzrok w powiększający się jasny prostokąt naprzeciwko mnie. W prostokącie pojawiła się jakaś sylwetka, dopiero po chwili rozpoznałam w niej Maxa. Podszedł do mnie, złapał mnie za ramię i bez ceregieli poderwał na nogi.
- Moja propozycja jest nadal aktualna – powiedział cicho, kiedy wyszliśmy z celi i ruszyliśmy wąskim korytarzem.
- Zamknij się albo wetknę ci tą propozycję z powrotem do gardła – zagroziłam. Doherty wyczuł, że nie żartuję, bo nie powiedział nic więcej.

Korytarz skończył się nagle, przechodząc w duże, magazynowato wyglądające pomieszczenie. Na środku stali Oleg i Sasza Sidorowie, w towarzystwie kilku ochroniarzy. A kawałek od nich Callen i Deeks. Ten pierwszy trzymał w rękach dość grubą teczkę. Trochę zdziwiła mnie obecność Marty’ego, w końcu partnerem G był Sam, ale najwyraźniej mieli jakiś plan i agent Hanna był potrzebny w innym miejscu. Byli zespołem, nie działali samodzielnie i to mnie trochę pocieszało.
Max zatrzymał się w pewnym oddaleniu od tej całej grupki, bez przerwy trzymał mnie za ramię i przykładał pistolet do mojego brzucha. Byłam gwarancją, zabezpieczeniem tej transakcji.
- Teczka – rzucił Oleg, postępując krok na przód.
- Najpierw Olga – zaprotestował G.
- Jasne – prychnął w odpowiedzi starszy Sidorow. – Ja ją puszczę, a ty zamiast teczki podarujesz mi kulkę. Mowy nie ma! Teczka!
- Daj mu ją, G – odezwałam się cicho. Callen popatrzył na mnie, po czym bez słowa podał dokumenty jednemu ze strażników, wysłanemu przez Olega. Patrzyłam jak bracia otwierają papierowe okładki i zaczynają przeglądać pierwsze strony. Zawarte tam informacje chyba ich usatysfakcjonowały, bo z wyraźnym zadowoleniem na bandyckich obliczach przestali wczytywać się w nie i rozejrzeli dookoła. Oleg wręczył teczkę bratu i popatrzył na mnie.
- Dobra jesteś – odezwał się z niechętnym uznaniem w głosie. – Naprawdę dobra. I masz mocnych przyjaciół.
- Nie pierdol! – przerwał mu G ostro. – Umowa była jasna. Olga za teczkę.
- Jestem człowiekiem honoru – Oleg skinął na Maxa, który opuścił broń. Poruszyłam się niespokojnie. Całą sobą czułam, że coś tu nie gra. I że to nie koniec tej zabawy, bo nie wierzyłam, że Sidorowie puszczą nas wolno.
 - To nie jest wszystko – odezwał się nagle Sasza, który od niechcenia przeglądał kolejne dokumenty. Zatrzymałam się w pół kroku.
- Tylko to było w teczce – powiedział G, patrząc na mnie z niepokojem.
- Nie kłam! – Sasza rzucił papiery na posadzkę. – Gdzie adresy? Gdzie telefony? Wiemy, że Tzanik jest kretem, chcemy znać jego prawdziwą tożsamość, żeby go dorwać!
O szlag, tego się nie spodziewałam. Kim oni byli naprawdę?? Te i inne pytania przeleciały mi przez głowę z prędkością błyskawicy. Potem już nie miałam czasu myśleć, bo zaczęłam działać. Odwróciłam się gwałtownie i podbiłam do góry rękę Maxa, w której trzymał znów wycelowany we mnie pistolet. Broń wypaliła, ale nie zważając na to, przyskoczyłam do niego i złapałam go za nadgarstek. Usiłowałam wykręcić mu ramię, ale kiepsko mi szło, bo nie miałam aż tyle siły. Poza tym, Max był silnym mężczyzną. Uderzył mnie raz i drugi, wylądowałam na ziemi, całe szczęście, bo pierwsze kule już latały w powietrzu. Max nie zwracał na to uwagi, chciał mnie dobić, więc podcięłam go solidnym kopnięciem. Upadając upuścił pistolet, który poleciał gdzieś w bok. Rzuciłam się w stronę broni, bo bez niej nie miałam szans, żeby go pokonać. Zrobił to samo, ale byłam o ułamek sekundy szybsza. Złapałam Glocka i nawet się nie przymierzając, zaczęłam strzelać. Trafiłam Maxa w środek brzucha i klatkę piersiową. Mój były mąż, zdziwiony jak jeszcze nigdy przedtem, popatrzył na mnie, po czym z głuchym jękiem padł tuż przed moimi nogami. Po chwili posadzka pokryła się krwią, a ja, widząc to, nie mogłam uwierzyć, że w końcu mi się udało. Jednak moja radość była przedwczesna. Kiedy powoli się podnosiłam, żeby pomóc G i Deeks’owi opanować sytuację, czyjaś silna ręka złapała mnie za ramię, poczułam lufę przy skroni, a solidne szarpnięcie skierowało mnie na środek hali.
- Dość! – wrzask Olega rozszedł się po całym pomieszczeniu, pokonując nawet huk wystrzałów. – DOŚĆ!!
Callen i Deeks znieruchomieli, a widząc co się dzieje, skierowali swoją broń w naszą stronę. Rozejrzałam się nieznacznie i zrozumiałam wściekłość starszego Sidorowa. Kawałek od nas, w kałuży krwi leżał Sasza, a jego szklane, nieruchome oczy wpatrywały się w sufit.
- Puść ją – warknął G, nie opuszczając pistoletu.
- Ani mi się śni. – odwarknął Sidorow, dokładniej zasłaniając się moją osobą. – Teraz mnie wypuścicie, Olga doprowadzi mnie do granicy i jeśli dotrzemy tam bez przeszkód, to ją uwolnię…
- Myślisz, że ci uwierzę? – prychnął G.
- Gówno mnie to obchodzi! Zrobisz co mówię, chyba że wolisz patrzeć jak umiera. Tu i teraz! – wcisnął mocniej lufę w moją skroń.

Odetchnęłam głęboko i popatrzyłam na G. Stał tam, mierząc w naszą stronę w Glocka, a na jego twarzy malowała się prawdziwa wściekłość. Nie tak miało być. Miał inny plan, ale życie, niestety, pełne jest niespodzianek. Wiedziałam o tym doskonale.
- G – odezwałam się cicho. – Pamiętaj, co mówiłam…
- Oszalałaś? – syknął. – Mowy w ogóle nie ma!
- G…
- Cicho bądź! Załatwię to po swojemu! – poruszył głową, jakby opędzał się od natrętnej muchy brzęczącej obok ucha.
- G… - spróbowałam znowu.
- Nie pozwolę mu zwiać i w dodatku zabrać ciebie! – kolejny raz mi przerwał.
- Callen, do kurwy nędzy! – wrzasnęłam zirytowana. – On nie ma prawa wyjść stąd żywy!!
- Olga, nie… - na twarzy mężczyzny pojawiła się konsternacja.
- Przestańcie chrzanić! – krzyknął Oleg, popychając mnie w kierunku wyjścia. – Wychodzę, a ona ze mną!
Ale nie zdążył wprowadzić swoich zamiarów w czyn. G spojrzał na mnie przepraszająco, a następne co poczułam, to ból pod obojczykiem. Kula, wystrzelona przez, jak przypuszczam, Sama przeszyła moje ciało i utkwiła w Olegu. Upadliśmy oboje, Sidorow na beton, ja na niego. Mimo upiornego bólu zdołałam stoczyć się na bok i rozglądając się dookoła, szukałam wzrokiem jakiegoś pistoletu. Leżał kawałek ode mnie, ale nie byłam w stanie po niego sięgnąć. Uniosłam lekko głowę, zdziwiona, że Oleg nie robi tego samego, ale jeden rzut okiem wyjaśnił mi, dlaczego. Po prostu nie żył. A przód jego koszuli zdobiła wielka, czerwona plama, akurat na wysokości serca. Nic więcej nie zdążyłam zauważyć, bo nagle zmaterializował się przy mnie Callen. Uklęknął tuż obok mojej głowy, ułożył ją delikatnie na kolanach i zdartą z siebie koszulką usiłował powstrzymać krwawienie.
- Olga, Słoneczko – pierwszy raz usłyszałam z jego ust takie słowa. – Tylko mi tu nie umieraj!
- Boli… - wymamrotałam, zaciskając zęby.
- Wiem, kochanie, wiem – dalej trzymał ręce na ranie. – Eric, karetka! – rzucił w przestrzeń. Odpowiedź chyba go zadowoliła, bo lekko odetchnął. – Już jedzie – zwrócił się do mnie. – Wszystko będzie dobrze…
- G, to tylko postrzał – skrzywiłam się, kiedy mocniej przycisnął ten prowizoryczny opatrunek. – Nie panikuj…
- Skarbie, ja nie panikuje – odparł stanowczo. – Ja się martwię. Nie chcę cię znów stracić…
- Co ty bredzisz? – zamknęłam oczy, bo zrobiło mi się słabo. Chyba jednak rana była poważniejsza, niż początkowo sądziłam.
- Hej, nie odpływaj mi tu! – poczułam ostrożne szarpnięcie. – Otwórz oczy!
- Nie mam siły…
- Olga, nie rób mi tego! – usłyszałam jeszcze jego krzyk, a potem straciłam przytomność.


1 komentarz:

  1. oooo wow! Genielne! No po prostu mistrzostwo! Dzięki za zabicie Max'a i reszty! I cieszę sie bardzo, że chłopcy sie spisali :) Mam nadzieję, że Olga wyjdzie z twego. I jakie czułości od G usłyszała :) Czekam z niecierpliwością na epilog :)

    OdpowiedzUsuń