Alexandretta
***
Trzy godziny to naprawdę
mało, żeby dotrzeć do Norfolk. Gibbs pędził jak szalony, za nic mając wszelkie
przepisy i ograniczenia prędkości. Jechałam z nim, nie zwracając większej uwagi
na jego drogowe poczynania, usiłowałam opracować jakiś, prowizoryczny chociaż,
plan, ale kiepsko mi to szło. Nie wiedziałam, czego się spodziewać i to było
najgorsze. Gibbs chyba nie miał tego problemu, po prostu jechał załatwić
bandytów. Za nami gnała, w niczym praktycznie nie ustępując pola swojemu
szefowi, ta nowa agentka, Ziva David. Nie miała, co prawda, nic wspólnego z sytuacją,
w jakiej się znaleźliśmy, ale bez wahania dołączyła do naszej grupy szaleńców.
Tim został w domu Gibbsa, miał się zająć ochroną Abby i patologów. Tak na
wszelki wypadek.
Port przywitał nas zwykłym
gwarem i odgłosami przeładowywanych kontenerów. Jethro zatrzymał się tylko na
moment, przy wjeździe, pytając urzędującego tam strażnika o magazyn 306. Zostaliśmy
skierowani w odpowiednią stronę i nasze samochody pognały do celu. Wyskoczyłam
z wozu jeszcze zanim ten zdążył się na dobre zatrzymać. Przyjrzałam się bramie
z prawie zatartym numerem na prawym skrzydle. Była lekko uchylona, jakby zapraszała
do wejścia. Tony i Ziva ustawili się po obu jej stronach, a Gibbs stanął tuż za
mną. Podeszłam bliżej i bez wahania pchnęłam obie części. Poruszyły się cicho,
ale z pewnym trudem, robiąc przejście właściwie dla jednej osoby. Rozejrzałam
się, szukając wzrokiem pani dyrektor i Andrieja. Była tam. Siedziała na
krześle, na środku magazynu, z zakneblowanymi ustami i dokładnie obwiązana
sznurem. Ruszyłam w jej stronę, Gibbs bez wahania podążył za mną, dając
jednocześnie znak swoim agentom, żeby zostali na zewnątrz. Ku mojemu
zdziwieniu, nigdzie nie zauważyłam Pietrowa. Po chwili zrozumiałam dlaczego.
Shepard siedziała na bombie. Dosłownie. Pod jej krzesłem został zainstalowany
spory ładunek, a zegar na nim pokazywał, że zostało nam bardzo mało czasu.
Gibbs oderwał taśmę z twarzy pani dyrektor, która spojrzała na nas wściekle.
- Po jaką cholerę tu
przyjeżdżaliście?? – warknęła.
- Po ciebie – wyjaśnił,
jeszcze spokojnie, Jethro.
- Przecież jemu właśnie o to
chodziło!!
- Wiemy! – krzyknął agent.
Chyba stracił cierpliwość – Mieliśmy cię zostawić??
- Oczywiście! Laro, dlaczego
nie wybiłaś mu tego z głowy?? – zwróciła się do mnie.
- Mówi pani, jakby nie
wiedziała, że to niemożliwe – wzruszyłam ramionami, klękając obok niej i
uważnie przyglądając się bombie – Gdzie Andriej?
- Uzbroił ładunek i wyszedł…
- Nie zdążymy tego rozbroić –
Gibbs bezceremonialnie złapał mnie za ramię i podniósł na nogi – Lepiej się
stąd wynośmy. – zaczął przecinać sznur, którym Jenny była przywiązana do
krzesła. Sięgnęłam po swój nóż, żeby mu pomóc.
- On gdzieś tu jest – pani
dyrektor zaczęła się wyplątywać i ostrożnie podnosić z siedziska. – Musi liczyć
się z tym, że uda nam się wyjść cało z tego magazynu…
- Ziva, Tony, tu jest bomba,
schowajcie się – Gibbs rzucił do słuchawki krótki rozkaz – Uważajcie na
Pietrowa, my już wychodzimy…
Ostatni raz spojrzenie
na zegar. Pięć sekund. Ruszyliśmy do wyjścia, pierwszy Gibbs, potem Shepard, na
końcu ja. Dopadliśmy drzwi prawie jednocześnie, kiedy przez nie przechodziłam
usłyszałam huk. Siła eksplozji wyrzuciła mnie na zewnątrz, poczułam gorący
powiew i ze zdziwieniem zauważyłam, że lekko unoszę się nad ziemią. Ułamek
sekundy później z impetem wyrżnęłam w bok zaparkowanego przed budynkiem
samochodu. Ból był niesamowity, zabrakło mi powietrza, a przed oczami pojawiły mi
się mroczki przeplatane srebrnymi błyskami. Poczułam jak spadają na mnie
odłamki gruzu z konstrukcji magazynu. Nie miałam nawet siły, żeby zasłonić
głowę. A potem nie było już nic. Tylko ciemność i cisza.
Gibbs poruszył się, a potem cicho jęknął. Wszystko go
bolało, w głowie huczało, a w ustach czuł smak krwi. Dopiero po chwili udało mu
się zebrać myśli i uświadomić sobie, co się właściwie stało. Magazyn. Bomba.
Eksplozja. To ostatnie stwierdzenie sprawiło, że poderwał się na równe nogi. A
raczej usiłował, bo jego ciało z trudem reagowało na polecenia. Udało mu się
podnieść do pozycji klęczącej, co wywołało mdłości i zawroty głowy. Odczekał
chwilę, aż ta karuzela ustąpi i ostrożnie rozejrzał się dookoła. Shepard leżała
obok niego, równie oszołomiona jak on i też usiłowała wstać. Tony i Ziva, właśnie
wyłaniali się zza samochodu, strzepując z siebie gruz i kurz. Na szczęście,
byli cali, jeśli nie liczyć pyłu na ubraniach i we włosach. Nigdzie nie widział
Lary. Cholera jasna! Gdzie Lara?? Ta myśl tłukła mu się po głowie, wypierając z
niej wszystko inne. W oddali usłyszał przeciągłe wycie. Straż pożarna i karetki
już jechały. Z wielkim trudem podniósł się na nogi i ruszył chwiejnie w
kierunku płonącego magazynu. Pamiętał, że biegła ostatnia, w chwili wybuchu
stracił ją z oczu, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że coś jej się stało. W
końcu ją zobaczył. Leżała przy samochodzie, plecami opierając się o jego bok, z
rozrzuconymi rękoma. Natychmiast znalazł się obok, drżącą dłonią sprawdził puls.
Był, ale bardzo słaby. Zaczął gorączkowo zrzucać kawałki gruzu, które na nią
spadły, jednocześnie szukając ewentualnych ran. Miała podarte ubranie i zdarty
cały bok, najwidoczniej zahaczył ją któryś z większych odłamków. Dopiero po
chwili dostrzegł, że rana obficie krwawi, w dodatku coś z niej wystawało.
Przyjrzał się bliżej i zrobiło mu się jeszcze gorzej.
- Kurwa – zaklął, gorączkowo ściągając z siebie koszulę i
usiłując zatamować lejącą się krew. Siła eksplozji najwyraźniej wyrwała ze
ściany jakieś metalowe elementy, których fragmenty utkwiły w jej ciele.
Wyglądało to fatalnie i, szczerze mówiąc, był przerażony. Już raz o mało jej
nie stracił, nie chciał przechodzić przez to ponownie. – DiNozzo! – wrzasnął –
Pomóż mi!
Tony, tylko lekko ogłuszony hukiem eksplozji, ale za to
nieźle zakurzony, natychmiast podbiegł do wołającego go szefa. Widok rannej
Lary spowodował, że zbladł, ale opanował się błyskawicznie i od razu uklęknął
obok. Wspólnie z Gibbsem starali się powstrzymać krwawienie, ale koszula szybko
nasiąkła czerwoną, lepką cieczą. Przyjazd karetek przywitali jak zbawienie.
Chwilę później Lara, w kołnierzu ortopedycznym, prowizorycznie opatrzona i
podłączona do kroplówki, znalazła się ambulansie, który, wyjąc przeraźliwie i
błyskając światłami, odjechał w kierunku szpitala. Razem z nią pojechał Gibbs,
który z zaciętą miną i ponurym wyrazem twarzy, w ogóle nie zważał na protesty
ratowników, że nie wolno. Tony, Ziva i Jenny zostali zabrani drugą karetką, tak
na wszelki wypadek, mimo, iż twierdzili, że czują się całkiem dobrze.
Gibbs siedział na ławeczce i przypatrywał się krzątaninie
wokół Lary. Lekarz stale coś sprawdzał, podłączał, odłączał, rzucał jakieś
medyczne terminy i, co najgorsze, miał coraz bardziej poważną minę. Nagle, ni z
tego ni z owego, rozwyło się niewielki urządzenie, na ekranie którego
monitorowano jej funkcje życiowe. Trzy poziome, równoległe linie, biegnące
wzdłuż monitora, wywołały gwałtowne poruszenie wśród załogi karetki. Krótkie
spojrzenie lekarza oraz jego gest w kierunku elektrod do masażu serca,
powiedziały Gibbsowi wszystko.
- Tracimy ją…
CHWILOWO KONIEC...