Alexandretta
***
Michael patrzył na mnie, mierząc mnie tym swoim kpiącym
spojrzeniem od góry do dołu.
- Fanty – rzucił stanowczo, wyciągając rękę. Powoli zdjęłam
z ramienia torebkę i wysunęłam rękę do przodu. Mój szef złapał ją za pasek i
szarpnął do siebie. Chciał sprawdzić, czy w środku rzeczywiście jest to
wszystko, czego szukał, ale pistolet w drugiej ręce wybitnie mu w tym
przeszkadzał. W końcu, lekko już zirytowany, opuścił broń i na moment przestał
na mnie patrzeć. Na to właśnie czekałam. Zamachnęłam się i z całej siły
kopnęłam go w piszczel. Krzyknął z bólu i zachwiał się, ale nie wypuścił z ręki
ani Sig’a, ani torby.
- Ty dziwko! – wrzasnął, znów do mnie celując. Rzuciłam się
bok dokładnie w tym samym momencie, kiedy broń plunęła ogniem. Jednak kula była
szybsza, poczułam piekący ból w prawym ramieniu, kiedy pocisk przeciął
wierzchnią warstwę mojej skóry. Upadłam na podłogę, przetoczyłam się za
samochód i poderwałam z powrotem na nogi. Adrenalina, która natychmiast zaczęła
krążyć w moich żyłach, skutecznie stłumiła ból. Przywarłam do boku
furgonu i ostrożnie wyjrzałam. Mike nie tracił czasu, biegł właśnie w kierunku
drzwi oznaczonych symbolem drogi przeciwpożarowej. Żeby się do nich dostać,
musiał przebiec obok windy. Jakimś cudem, dokładnie w tym samym momencie, drzwi
kabiny się rozsunęły i ukazał się w nich Callen. Wyraz jego twarzy świadczył,
jak bardzo jest wściekły. Unbrow bez wahania strzelił w jego stronę, ze zgrozą
obserwowałam jak zaskoczony G zwija się w kłębek i upada na ziemię. Wściekły
okrzyk wyrwał się z mojego gardła. Nie!! Nie pozwolę, żeby ten skurwiel tak po
prostu zwiał, zostawiając za sobą trupy moich przyjaciół!! Oderwałam się od
wozu i ostrym sprintem ruszyłam za uciekinierem. Kiedy mijałam G, ten właśnie,
krzywiąc się niemiłosiernie i spazmatycznie łapiąc powietrze, unosił się do
pozycji klęczącej. Widząc, że się zbliżam i zwalniam, potrząsnął przecząco
głową.
- Goń go! – rozkazał zduszonym głosem.
- Bomba jest w furgonie! – odkrzyknęłam, mijając go.
Dopadłam drzwi chwilę po Mike’u. Z impetem pchnęłam je zdrowym ramieniem i
wpadłam na schody. Unbrow był już kilka poziomów nade mną. Ruszyłam za nim,
przeskakując po dwa stopnie na raz. Widząc, że nie odpuszczam, oddał w moim
kierunku kilka strzałów, ale chybił. Zresztą, przezornie odsunęłam się pod
ścianę. Strzelanie do mnie trochę go spowolniło, co dało mi możliwość skrócenia
dzielącej nas odległości. Czułam jak wszystkie moje mięśnie zaczynają się
buntować przeciwko takiemu wysiłkowi, a w płucach brakuje mi powietrza. Zacisnęłam
zęby i jeszcze przyspieszyłam. Mike był znacznie starszy ode mnie, widziałam,
że nie ma już siły i w tym upatrywałam swoją szansę. Miałam rację. Unbrow zauważył,
że jestem tuż za nim, skręcił więc w pierwsze drzwi, jakie pojawiły się na
półpiętrze. Teraz miał znacznie większe szanse, żeby zwiać, ale nie dałam mu
takiej możliwości. Przeleciałam przez te drzwi z prędkością rakiety, odbiłam
się od podłogi i skoczyłam, wyciągając przed siebie obie ręce. Ku mojemu
zaskoczeniu, udało mi się go złapać na nogi. Mike stracił równowagę i runął na
posadzkę, usiłował kopniakami i wierzgnięciami odepchnąć mnie od siebie, co po
pewnym czasie mu się udało. Wylądowałam na ścianie, uderzając w nią kawałkiem
pleców i zranionym ramieniem. Zabolało jak diabli, ale pomimo tego udało mi się
podnieść. Nie na długo jednak, bo celne kopnięcie z powrotem zwaliło
mnie z nóg. Na całe szczęście, podczas upadku Unbrow zgubił pistolet i teraz
pozostała mu tylko walka wręcz. Widząc, że leżę, napastnik zamierzył się znowu,
ale tym razem zdążyłam umknąć przed ciosem. Poderwałam się na nogi, w samą
porę, aby sparować kolejny atak. Mike się nie oszczędzał, wyprowadzał ciosy raz
za razem, usiłując z powrotem przewrócić mnie na podłogę. Broniłam się
rozpaczliwie, walka wręcz nigdy nie była moją ulubioną formą rozrywki. Zablokowałam kolejne uderzenie, ale coś źle wyliczyłam, bo
Mike zdołał złapać mnie za zranione ramię i je wykręcić. Szarpnęłam się, ale pomogło tylko trochę, bo po sekundzie wzmocnił
chwyt i z całej siły wbił mi palce w rozorane przez kulę miejsce. Zawyłam z
bólu, a w oczach mi pociemniało. Ze świstem wciągnęłam powietrze, ugięłam lekko
kolana, po czym najzwyczajniej w świecie nadepnęłam go na stopę. Chyba nie
spodziewał się czegoś takiego, bo teraz on krzyknął, odruchowo cofnął nogę i poluźniając chwyt. Gwałtownie wyrwałam ramię i odepchnęłam go od siebie. Trochę
zdziwiła mnie jego reakcja, ale krótkie spojrzenie w dół pozwoliło mi ją
zrozumieć. Miał na sobie najzwyklejsze adidasy, co przy moich wojskowych butach
stanowiło niezły kontrast. Przez kilka chwil staliśmy naprzeciw siebie, ciężko
oddychając i przypatrując się sobie z nienawiścią. Przez głowę przeleciało mi,
że nie dam rady tak długo, bo mimo, iż rana na ramieniu była powierzchowna, to sporo
krwawiła, co mnie osłabiało. Musiałam zakończyć to jak najszybciej. Mike myślał
chyba w podobny sposób, bo zaatakował ułamek sekundy wcześniej. Znów zaczęłam się
bronić, ale Unbrow nie odpuszczał. Cholernie silne uderzenie w ramię sprawiło,
że zachwiałam się, po czym przyklękłam na jedno kolano, żeby całkiem nie upaść.
Mike natychmiast to wykorzystał, kopnął mnie w biodro i jednocześnie poprawił
solidnym ciosem w skroń. Na szczęście, udało mi się dostrzec jaki ma zamiar,
cofnęłam lekko głowę i jego pięść tylko musnęła moje włosy. Ale i tak
wylądowałam na podłodze, na plecach. Unbrow nagle się schylił i podniósł coś z
posadzki. Kiedy się wyprostował, w jego ręce czerniał mój SigSauer.
- To koniec, Olga – powiedział, mierząc do mnie – Pożegnaj
się…
Spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek, uniosłam się
lekko na łokciach, po czym bez sekundy wahania wyrwałam zza paska mój nóż i
nawet nie celując, posłałam go w jego stronę. Ostrze ze świstem przecięło
powietrze i zagłębiło się w brzuch Mike’a, aż po samą rękojeść. Zdziwiony
Unbrow patrzył raz na mnie, raz na siebie, a w jego wzroku dostrzegłam niedowierzanie.
Podniosłam się i lekko chwiejnym krokiem podeszłam do niego, w ogóle nie
zważając na broń w jego dłoni. Jednym gestem wyrwałam nóż, z
rany natychmiast trysnęła świeża krew, obryzgując wszystko wokół. Także mnie.
Stanęłam przed nim i przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Żegnaj, Michael – rzuciłam, po czym uniosłam rękę i jednym,
pewnym gestem, przejechałam ostrzem po jego szyi. Z rozciętego gardła chlusnęła
krew, odskoczyłam i bez zmrużenia okiem przypatrywałam się jak mężczyzna
charcząc osuwa się na kolana, a potem na ziemię. Ruszyłam się dopiero wtedy,
kiedy ostatecznie znieruchomiał. Rozejrzałam się wokół. Wszędzie była krew,
jasnoczerwona ciecz rozlewała się po całej posadzce, ciemniejąc w miarę zastygania. Spojrzałam na siebie.
Buty, spodnie, bluzkę, ręce, wszystko miałam ubrudzone czerwonymi plamami.
Poczułam, że nie mam już siły stać tak i wpatrywać się w martwe ciało u moich
stóp. Powoli podeszłam do ściany, oparłam się o nią plecami, po czym osunęłam
na podłogę. Nóż wypadł mi z dłoni i z głośnym brzękiem uderzył o płytki, a ja
poczułam się przeraźliwie zmęczona.
Nie mam pojęcia, ile minęło czasu zanim odnalazł mnie
Callen. Po prostu w pewnym momencie zjawił się przy mnie i wziął mnie w
ramiona.
- Olga – wydyszał, łapiąc powietrze jak po długim biegu – Nic
ci nie jest??
- Nie – wymamrotałam, wtulając się w niego. Chyba mi nie
uwierzył, bo zaczął mnie oglądać i obmacywać, szukając ewentualnym ran.
- Zostaw – wyrwałam mu się w pewnym momencie – To jego krew.
– kiwnęłam głową w kierunku leżącego kawałek dalej ciała – Lepiej powiedz co z
bombą…
- Rozbrojona – odparł Callen nieuważnie, nie przerywając
oględzin. – Sam się tym zajął…
- Aaaaa… - syknęłam, bo akurat w tej samej chwili trafił na
postrzał w ramieniu.
- Jesteś ranna – G ostrożnie rozerwał rękaw bluzki, żeby się
lepiej przyjrzeć.
- To tylko draśnięcie, nic mi nie będzie – chciałam zabrać
ramię, ale mi nie pozwolił. Oderwał poszarpany rękaw, po czym założył mi
prowizoryczny opatrunek i pomógł wstać. Schodziliśmy na dół w milczeniu, a
raczej Callen sprowadzał mnie ostrożnie, jakbym była ze szkła. Na parkingu
czekała już karetka, sanitariusz opatrzył mnie bardziej profesjonalnie, ale na
jego sugestie wyjazdu do szpitala, zaprotestowałam stanowczo. Żadnych szpitali,
nic mi nie jest!!
Wkrótce ciało Mike’a zostało zabrane, furgon wraz z
ładunkiem wywieziony przez policyjnych saperów, a my pojechaliśmy do biura.
Musiałam wyglądać okropnie, bo na mój widok Hetty natychmiast kazała Callenowi
zabrać mnie stamtąd, mówiąc, że sama się wszystkim zajmie. Ten nie zwlekał, od
razu zapakował mnie z powrotem do auta i zawiózł do siebie. Nie miałam siły
protestować, marzyłam tylko o prysznicu i pójściu spać. Jednak zanim
odjechaliśmy, przekazałam pannie Lange torbę z notatkami i zdjęciami, na których
tak bardzo zależało Michael’owi, mówiąc, że sama dobrze wie, co z tym zrobić.
Przyjęła ją bez zachwytu, ale z pełnym zrozumieniem.
Kiedy wyszłam z łazienki, G czekał na mnie w sypialni.
- Pokaż się – polecił głosem nie znoszącym sprzeciwu. Byłam
tylko w bieliźnie, więc bez przeszkód zaczął dokładnie mnie oglądać. Każdy
siniak i każde zadrapanie wywoływało u niego mruknięcie, z których po chwili
wyłowiłam słowo „skurwiel”. Skrzywiłam się boleśnie, kiedy jego palce natrafiły
na ślad po kopnięciu na moim biodrze.
- G, starczy – odsunęłam się zdecydowanie. – Będę żyła… -
dodałam.
- Wiem – popatrzył na mnie poważnie – Ale to nie zmienia
faktu, że muszę się upewnić…
- Musisz? – ubrałam koszulkę i usiadłam na łóżku. G zrobił
to samo.
- Muszę – potwierdził.
- Dlaczego?
- Bo mi zależy…
- Żebym była cała i zdrowa?
- Na tobie mi zależy, Olga…
- O czym ty mówisz? – spojrzałam na niego z lękiem.
- Że nie jesteś dla mnie tylko kolejną kobietą, z którą
poszedłem do łóżka – wyjaśnił cicho.
- A kim?
- Kimś znacznie ważniejszym…
- Kim?
- Kim tylko zechcesz…
- Kiedy to zrozumiałeś?
- Kiedy o mało nie wylądowałaś w
kostnicy…
- To dlatego nie strzeliłeś – domyśliłam się. – I dlatego
mnie szukałeś…
- Tak – potwierdził – Czasami strasznie mnie wkurzasz –
dodał po chwili – Wręcz doprowadzasz do białej gorączki. Ale bardzo cię lubię…
- urwał.
- Lubisz? – w moim wzroku pojawiło się zaskoczenie.
- Kocham – poprawił się z zakłopotaniem – Kocham cię, Olga…
- powtórzył, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Oh, G – wyszeptałam, bo czegoś takiego się nie
spodziewałam. Odgarnął mi włosy z twarzy i delikatnie mnie pocałował. Poczułam
znajome motyle i lekko się uśmiechnęłam. Nie umiałam jeszcze nazwać swoich
uczuć do Callena, ale zdecydowanie coś do niego czułam. Coś więcej niż zwykłą
sympatię.
- Nie oczekuję odpowiedzi – dodał nagle.
- Nie umiem ci jej udzielić – odparłam – Na razie…
- Poczekam – znów mnie pocałował.
- Czyli będzie jakiś ciąg dalszy? – spytałam z nadzieją.
- Oczywiście, że będzie…
Roześmiałam się radośnie, opadając na plecy. G natychmiast
wykorzystał sytuację, kładąc się obok i całując mnie coraz bardziej namiętnie.
Po chwili odpłynęliśmy, dając ujście pragnieniu, które nami owładnęło. A kiedy
obezwładniająca fala spełnienia przetoczyła się przez moje ciało, nie omieszkałam
wykrzyczeć „Kocham cię, G!”. Błysk szczęścia w jego pociemniałych z pożądania
oczach powiedział mi, że ten nasz dalszy ciąg będzie naprawdę interesujący.
KONIEC OSTATECZNY. CHYBA :D
Super! Piękny Happy End. Aha i pzypis na samym końcu powinien być taki " ciąg dlaszy nie długo. Na pewno).
OdpowiedzUsuńYuumi;))
Iiiii jest Happy End!!! Tak to jest strzał w dziesiątkę! Ale mam nadzieję, że Wen nie da ci spokoju i przynajmniej skrobniesz jeszcze epilog... ale wiesz raki dłuuuuugi epilog :D
OdpowiedzUsuńCzuję sie usatysfakcjonowana :) Wiesz lubię krwawe zakończenia ale co za dużo... a Wena zawsze trzeba się słuchać :) Świetna akcja! G i Olga pasują do siebie ;) No to teraz czekam z niecierpliwością na kolejny genialny fik! Pisz szybko ;)
OdpowiedzUsuńKońcówka piękna :D A Olga nieźle załatwiła go Xd Jeszcze na koniec gardziel mu podcieła :D Nieźle, nieźle czekam co dalej genialnego napiszesz :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za wszystkie komentarze :D Ciesze się bardzo, że happy end przypadł Wam do gustu :D On był trochę wbrew mojej wrednej naturze, ale tak jak Chandni powiedziała: Wena trzeba się słuchać, bo inaczej nie daje żyć :D A z tą genialnością nie przesadzajcie, bo jeszcze głową w sufit zaryję :D
OdpowiedzUsuń