Strony

niedziela, 29 lipca 2012

Pomiędzy jawą a snem. Cz. V.

Bardzo przepraszam. Ale nie mogłam tego inaczej zakończyć. Mam nadzieję, że mi wybaczycie...

Alexandretta

******

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Moja salka. Na pewno. Te same brudnobiałe ściany, ta sama aparatura, to samo niewygodne łóżko. Poruszyłam się lekko i dostrzegłam, że prawie całe ręce mam obwiązane bandażami, z wyjątkiem jednego miejsca, gdzie tkwiła igła kroplówki. Odruchowo uniosłam dłoń do policzka i po chwili moje palce natrafiły na nierówności. Szwy. Przymknęłam na moment powieki i odetchnęłam głęboko, bo wspomnienie ostrza przecinające skórę na mojej twarzy natychmiast powróciło. A wraz z nim strach i ból. Potrząsnęłam ostrożnie głową, po czym znów podniosłam powieki i jeszcze raz się rozejrzałam. Byłam sama. To dobrze. Chciałam być teraz sama. Nie miałam ochoty odpowiadać na żadne pytania, nie miałam ochoty wracać do tamtych chwil sam na sam z Andriejem, nie miałam ochoty nikogo widzieć. Nawet Gibbsa.

Jednak nie było mi dane zbyt długo cieszyć się samotnością. Wkrótce drzwi się otworzyły i pojawił się Jethro. Nie wyglądał najlepiej, był nieogolony i miał na sobie pomiętą koszulę. Widząc, że nie śpię, przysunął sobie krzesło i usiadł obok.
- Laro… - zaczął niepewnie – Wiem, że to trudne, ale chciałbym się dowiedzieć, co się stało…
- Nawet nie zapytasz jak się czuję? – przerwałam mu sarkastycznie.
- Nie muszę – popatrzył na mnie – Widzę…
- I co widzisz? – znów sarkazm.
- Że jest źle – Gibbs zawsze był szczery – Ale muszę widzieć.
- Musisz wiedzieć… Żeby zakończyć śledztwo?
- Żeby ci pomóc…
- Pomóc?? – prychnęłam – Jakie pomóc, Jethro!? Wiesz jakie to uczucie, kiedy jakiś psychopata najpierw chce cię zabić, a potem nagle z tego rezygnuje?? Bo okazuje się, że jesteś jedyną osobą, która może doprowadzić go do celu?? – podniosłam głos – Więc postanawia cię trochę potorturować, żeby się wszystkiego dowiedzieć! Ale, nie! Nie bije! Wstrzykuje ci jakieś świństwo, po którym przestajesz czuć własne ciało! Stopniowo, partia po partii! Aż w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że kolejna porcja tego gówna i przestaniesz oddychać! – krzyczałam, a zaskoczona mina Gibbsa świadczyła, że takiej relacji się nie spodziewał – Ale zamiast to zakończyć, bierze nóż i tnie cię wszędzie, gdzie to tylko możliwe! A ty nie czujesz tego, nie czujesz bólu, ale i tam marzysz tylko o tym, żeby już skończył! Żeby wstrzyknął tą ostatnią porcję, żeby już przestać oddychać! Bo cisza i pustka po drugiej stronie jest teraz twoim największym marzeniem! A potem przychodzi ból! Ból tak straszny, jak nic innego na świecie! Boli cię wszystko! Każdy mięsień, każda rana! Boli cię dusza i boli cię umysł, bo nie jesteś w stanie tego wszystkiego ogarnąć! – zaczynałam wpadać w histerię i Gibbs też to zauważył, bo zaczął szukać przycisku do przywoływania pielęgniarek – A ten ból, podszyty strachem, jest tak przerażający, że zaczynasz krzyczeć! Najgłośniej jak potrafisz!! – Gibbs chyba znalazł przycisk, bo po chwili do pomieszczenia wbiegł lekarz w towarzystwie pielęgniarki. – Nie, nie, nie! Żadnych igieł!! – zaczęłam wrzeszczeć, ale mnie nie słuchali. Krótkie ukłucie w przedramię, poczułam, że zaczynam się robić senna i sama nie wiem, kiedy, odpłynęłam.

***

Gibbs usiadł ciężko na krześle i zapatrzył się w śpiąca Larę. Histeria, w którą wpadła, kiedy się zjawił, żeby z nią porozmawiać, przeraziła go. Nie spodziewał się takiej reakcji, a to, co usłyszał… Jethro ukrył twarz w dłoniach. Co za skurwysyn!! Strasznie żałował, że on już nie żył, bo miał ogromną ochotę „pogadać” sobie z nim na osobności.
Lara nadal spała, więc poszedł porozmawiać z lekarzem. Doktor niczego przed nim nie ukrywał, także tego, że Jordan będzie potrzebowała specjalistycznej pomocy, bo ostatnie wydarzenia mocno nią wstrząsnęły. Gibbs skinął głową. Dobrze wiedział, że grała twardszą niż była w rzeczywistości. Już ich spotkanie po jej rzekomej śmierci dobitnie mu to uświadomiły. Zostawił lekarza i wrócił do Lary. Chciał przy niej posiedzieć, tak po prostu.

***

Nie wyszłam ze szpitala tak od razu. Mimo, że fizycznie czułam się już dobrze, to jednak spotkanie z Andriejem dość mocno się na mnie odbiło. Faktem było, że wpadałam w histerię za każdym razem, kiedy Gibbs zaczynał mnie pytać, co się stało. Dopiero bardzo silne leki uspokajające pomogły mi na tyle, że byłam w stanie, w miarę normalnie, wszystko opowiedzieć. Chociaż „normalnie” to zbyt dużo powiedziane. Raczej była to sucha relacja, jakbym mówiła o kimś innym. Kimś obcym. Trochę pomogła mi terapia, ale odkryłam, że bez leków nie mogę już funkcjonować. Uświadomiłam sobie, że marzę o jednym. Żeby się napić. Urżnąć w trupa i paść na własne łóżko w ubraniu. Zresetować umysł do zera, sponiewierać się, jak jeszcze nigdy w życiu.

Trzy tygodnie później lekarz pozwolił mi pójść do domu. Dostałam plik recept na leki oraz skierowanie na dalszą terapię. Nie było mi potrzebne, bo miałam już plan, co dalej. Ale żeby go zrealizować, najpierw musiałam pozałatwiać kilka spraw.

Siedziałam na podłodze, opierając się plecami o kanapę i kończąc kolejnego drinka. To była druga butelka, którą piłam tego wieczoru. Co prawda, dopiero ją rozpoczęłam, ale już ta pierwsza wystarczyła, żeby nieźle zaszumiało mi w głowie. A obie poprzedziłam całkiem sporą porcją moich cudownych pigułek. Tak, chciałam odpłynąć. Chyba już na zawsze. Dlatego zupełnie zignorowałam pukanie do drzwi. Jednak Gibbs, bo to był on, nie zrezygnował. Po prostu wszedł, bo jak zwykle nie zamknęłam drzwi na klucz. Rozejrzał się i od razu mnie dostrzegł. Nawet mu powieka nie drgnęła, podszedł i usiadł obok. Nalałam mu drinka i wcisnęłam w rękę szklankę. Wziął ją, ale nie pił.
- Co ty robisz? – usłyszałam po chwili jego cichy głos.
- Nie widać? - nawet na niego nie spojrzałam
- Że pijesz, widzę – odparł – Ale wiesz, że to nie jest metoda…
- Mam to gdzieś! – przerwałam mu – Mnie pomaga.
- Masz zamiar upijać się codziennie?
- Jeśli będzie trzeba…
- A co z pracą? – drążył.
- Złożyłam wymówienie…
- Co??
- Zrezygnowałam – skuliłam się pod wpływem jego krzyku. Zauważył to natychmiast.
- Dlaczego? – zapytał już całkiem spokojnie.
- Bo jestem za słaba, żeby być agentką… - upiłam kolejny łyk – Bo NIE MOGĘ już być agentką. Bo boję się każdego krzyku… Boję się wziąć broń do ręki. Boję się, Jethro… - spojrzałam na niego – Po prostu się boję…
- Laro - odstawił szklankę i objął mnie ramieniem – Wcale nie jesteś słaba. I jesteś świetną agentką. Po tym co przeszłaś… - urwał na moment – To normalne, że się boisz. Ale nie rezygnuj…
- Za późno – potrząsnęłam głową – Już podjęłam decyzję.
- Robisz błąd…
- To mój błąd – warknęłam.
- Nie jestem twoim wrogiem, Laro…
- Wiem. – spuściłam wzrok – Przepraszam. Uratowałeś mnie…
- Daj spokój…
- Jethro… - zawahałam się na moment. Tyle chciałam mu powiedzieć, a nie wiedziałam jak w ogóle zacząć – Ja… Ja cię widziałam… - rzuciłam mu szybkie spojrzenie – Kiedy siedziałeś przy mnie w szpitalu. Kiedy byłam nieprzytomna… Nie umiem tego wyjaśnić – dodałam szybko, widząc jego zaskoczenie – Po prostu tam byłam, obok. Widziałam ciebie, Tony’ego, słyszałam o czym rozmawiacie. Widziałam Andrieja jak wstrzykuje coś do kroplówki… Wszystko. A potem… - odetchnęłam głęboko – Potem nagle znalazłam się na łóżku, ty wpadłeś do pokoju i… I dalej już wiesz. Wierzysz mi? – w moim głosie pojawiła się niepewność.
- Wierzę – ta niezmącona pewność w jego głosie podziałała na mnie jak balsam – Wierzę… Nie rezygnuj… - poprosił cicho.
- Nie, Jethro. Nie proś mnie o to. Ja… Ja już nie mogę… To co się stało, to dla mnie za dużo… Nie dam rady…
- Pomożemy ci. JA ci pomogę…
- Jethro… - odwróciłam się i popatrzyłam mu w oczy – Ja już podjęłam decyzję. I nie zmienię jej, nawet dla ciebie…
- Jesteś pewna?
- Kocham cię, Jethro – wyszeptałam – Ale nie mogę… Nie chcę… Nie umiem… - czułam, jak plącze mi się język. – Przepraszam… - rozpłakałam się. Moja reakcja mnie zaskoczyła.
- Ciii… - Gibbs wziął mnie w ramiona i uspokajająco zaczął głaskać po plecach – Ciii…. Ja wiem… Wiem… Rozumiem…
Łkałam, wtulona w niego, wypłakując swój strach i ból. Słyszałam jego cichy głos, szepczący uspokajająco wprost do mojego ucha. Powiedziałam mu prawdę, bałam się jak cholera, sama nie wiedziałam czego, bo przecież Andriej nie żył i nie mógł mi już nic zrobić. Ale myśl, że miałabym znowu ścigać jakiegoś bandziora, sprawiała, że robiło mi się słabo. Nie mogłam już być agentem, nie potrafiłam.
Alkohol i leki zrobiły swoje. Czułam, że zaczynam odpływać, głos Gibbsa zaczął dobiegać do mnie jakby zza niewidzialnej ściany, moje powieki robiły się coraz cięższe, jeszcze z nimi walczyłam, ale już wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. Ze zdumieniem odkryłam, że już się nie boję. Niczego.

***

Gibbs stał na ganku domu Lary i coraz bardziej natarczywie pukał do drzwi. Nie otwierała, co go bardzo zaniepokoiło. Wiedział, że jest w kiepskiej formie, mimo terapii  i leków, dlatego przyjechał do niej jak tylko dowiedział się, że wyszła ze szpitala i odwiedziła biuro, spotykając się wyłącznie z Shepard i nikim więcej. W końcu, nieźle już wkurzony, nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, więc wszedł do środka. Od razu dostrzegł Larę siedzącą na podłodze, w towarzystwie butelek. Piła i była już nieźle wstawiona. Usiadł obok niej i wdał się z nią w dyskusję, chociaż dobrze wiedział, że trzeźwy w rozmowie z pijanym zawsze jest na straconej pozycji. Ku jego zdumieniu, odpowiadała na jego pytanie logicznie i z sensem. Zezłościła go jej informacja o odejściu z agencji, ale widok przerażonej miny kobiety, kiedy tylko trochę podniósł głos sprawił, że mimo wszystko zrozumiał, dlaczego to zrobiła. A kiedy zaczęła płakać, po prostu wziął ją w ramiona i przytulił. Trzymał ją mocno, starając się uspokoić, bo kilka razy był już świadkiem jak wpadała w histerię i nie chciał powtarzać tego doświadczenia. Lara łkała, on ją przytulał i wszystko byłoby dobrze, gdyby nagle nie odkrył, że zaczyna odpływać. Poczuł, że jej ciało robi się coraz bardziej bezwładne, uniósł delikatnie jej głowę, zobaczył zamknięte powieki i, paradoksalnie, lekki uśmiech na twarzy. Poderwał się błyskawicznie, ułożył ją na podłodze i przyłożył dwa palce do szyi. Wyczuł nikły puls, co wcale go nie uspokoiło. Rozejrzał się dookoła, puste opakowania po proszkach leżące w kącie na stoliku, wyjaśniły mu wszystko.
- Kurwa, Laro! – Jethro natychmiast obrócił ją na bok, wsadził jej palce do gardła, usiłując wywołać wymioty, ale nic to nie dało. Odwrócił ją z powrotem na plecy, od razu dostrzegł, że jej klatka piersiowa powoli przestaje się unosić. – Laro, nie! – wrzasnął, zaczynając wykonywać masaż serca i wtłaczając jej do płuc własny oddech. – Laro, wróć! - nie miał pojęcia, jak długo starał się przywrócić Jordan do świata żywych. Ale kiedy zdał sobie sprawę, że to wszystko nadaremno, czuł się jak maratończyk, który właśnie przekroczył linię mety. Jako ostatni. Patrzył na jej spokojną, trochę bladą twarz i wiedział, że przegrał. Że zawiódł kogoś, na kim mu bardzo zależało. Usiadł obok i sięgnął po telefon.
- Ducky? – odezwał się zachrypniętym głosem, gdy po drugiej stronie słuchawki usłyszał patologa – Przyjedź do domu Lary. Weź van’a… - rozłączył się, nie zwracając uwagi na pytania przyjaciela.

Kilka dni później odbyło się pożegnanie agentki Lary Jordan. Byli wszyscy, dla których była ważna i którzy byli ważni dla niej.

***

Patrzyłam na uroczystość na cmentarzu, na swoja trumnę, na smutne, a nawet zapłakane, twarze moich przyjaciół. Czułam ulgę. Tak, moje ziemskie życie dobiegło końca, sama tego chciałam, ale tak było lepiej. Dla mnie, dla nich…
Podeszłam do Gibbsa i spojrzałam na niego. W jego stalowych oczach dostrzegłam smutek, zaciśnięte w wąską kreskę wargi mówiły mi wszystko.
- Przepraszam, Jethro – powiedziałam głośno, choć wiedziała, że nie może mnie usłyszeć – Przepraszam za ból, który ci sprawiłam. Ale nie mogłam inaczej. Wiem, że kiedyś to zrozumiesz. Nigdy cię nie zapomnę… - chciałam go dotknąć, ale moja dłoń przeszła przez niego jak przez powietrze. Ku mojemu zdumieniu, Gibbs odwrócił głowę i spojrzał dokładnie w to miejsce, gdzie stałam. Nagle na jego ustach pojawił się nikły uśmiech.
- Ja też cię nie zapomnę, Laro. Nigdy… - usłyszałam jego głos.
Roześmiałam się, skinęłam mu głową i odwróciłam się. Na końcu mojej drogi jaśniało ciepłe światło i przytulna łąka… Ha, wiedziałam!



czwartek, 26 lipca 2012

Pomiędzy jawą a snem. Cz. IV.

Niestety, nie mogę spełnić Waszych próśb o nieznęcanie się :D Wena nie pozwala mi być miłą i już :D Dzisiaj długo, ale chciałam przedstawić to samo wydarzenie od strony Gibbsa i od strony Lary. 
Zapraszam do czytania.

Alexandretta

******

Byłam sama, nie licząc strażnika przed drzwiami. Z dnia na dzień czułam się już lepiej, ale wciąż jeszcze nie na tyle dobrze, żeby wyjść do domu. Zresztą, Gibbs wyraźnie mi zapowiedział, że zostanę w szpitalu tak długo jak będzie trzeba i żebym nawet nie próbowała przekonywać lekarzy, żeby wypuścili mnie wcześniej. Trochę zdziwiło mnie, kiedy drzwi salki się otworzyły i weszła pielęgniarka. Nic nie wiedziałam o żadnych dodatkowych badaniach, ale skoro twierdziła, że lekarz kazał, to posłusznie dałam się wyprowadzić. Ruszyłyśmy powoli korytarzem, potem windą wjechałyśmy na ostatnie piętro, gdzie, z tego co wiedziałam, nie było żadnych gabinetów. Ale uświadomiłam to sobie dopiero w momencie, kiedy pielęgniarka wyszeptała „Przepraszam” i wepchnęła mnie do jakiejś pustej sali. Drzwi zatrzasnęły się za nami z głuchym hukiem, a ja dostrzegłam stojącego na środku Pietrowa.
- Przyprowadziłam ją – pielęgniarka odezwała się cicho, patrząc na Andrieja z lękiem – Wypuść mnie, jak obiecałeś…
- Oczywiście – mężczyzna wyszczerzył się w uśmiechu, po czym jednym strzałem zrobił jej idealnie okrągłą dziurę na środku czoła. Kobieta osunęła się na podłogę, a po chwili na brudnożółtym linoleum pojawiła się plama krwi. Patrzyłam na to wszystko szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się intensywnie, co robić. – Znowu się spotykamy… - głos Pietrowa przywrócił mnie do rzeczywistości – Laro…
- Czego chcesz? – zapytałam, pozornie opanowanym głosem, ale w środku aż cała latałam. To nie był dobry moment na konfrontację.
- Gdzie Xenia i Borys?
- Nie wiem – odparłam zgodnie z prawdą.
- Jak to nie wiesz? – podszedł do mnie, cały czas mierząc do mnie z broni – Nie kłam! Maxim ci powiedział, gdzie oni są!
- Powiedział – potwierdziłam – Ale już ich tam nie ma…
- Więc gdzie są teraz??
- Nie wiem!
- Nie wiesz? – złapał mnie za brodę i ścisnął – Wiesz! I powiesz mi to! – zapowiedział, uśmiechając się złowieszczo. Pchnął mnie tak mocno, że poleciałam na podłogę, lądując na zranionym boku. Jęknęłam głucho, bo zabolało jak diabli. Z przerażeniem obserwowałam Pietrowa, który, jakby wiedząc, że nie odzyskałam jeszcze sił, wsunął pistolet za pasek, po czym na środku pomieszczenia ustawił stare krzesło. Złapał mnie za włosy, poderwał do góry i usadził na nim.
- Co chcesz zrobić? – zapytałam, z niepokojem obserwując jego poczynania. Po przywiązaniu mnie, zaczął przygotowywać kilka strzykawek wypełniając je do połowy jakimś płynem. Przełknęłam ślinę. Andriej miał za sobą kilka lat pracy w służbach specjalnych, mogłam się tylko domyślać w jaki sposób zdobywał informacje.
- Mam zamiar dowiedzieć się, gdzie są moja żona i syn – wyjaśnił, nawet na mnie nie patrząc.
- Ale ja nie mam pojęcia…
- Przestań! – syknął – Twoje kłamstwa nic tu nie pomogą. Powiesz mi, prędzej czy później. A raczej prędzej… - spojrzał na mnie wściekle.
- Andriej… - wyjąkałam – Ja naprawdę…
- Zamknij się! – ryknął i uderzył mnie w twarz. Policzek zapiekł mnie żywym ogniem, a z kącika ust pociekła krew. Pietrow odetchnął głęboko, po czym pochylił się i popatrzył mi prosto w oczy – Widzisz, co tu mam. Możesz się tylko domyślać, jak niewyobrażalny ból ci sprawię, jeśli dalej będziesz kłamać… Gdzie Xenia? – milczałam, bo co innego mogłam zrobić. I tak nie wierzył w moje słowa, a mnie Gibbs nie powiedział, gdzie ich zawiózł. Tak na wszelki wypadek. A ja nie pytałam. Tak na wszelki wypadek. – Gdzie Xenia?? – nawet na niego nie spojrzałam – Mów, Laro, bo gorzko pożałujesz… - w odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami – Sama tego chciałaś… - wziął pierwszą strzykawkę z lekko niebieskawym płynem w środku i wbił mi igłę w ramię. Drgnęłam, ale się nie odezwałam. Silne uczucie rozpierania, towarzyszące wstrzykiwaniu cieczy ustało, a ja po chwili poczułam, jak robi mi się gorąco. Na czoło wystąpiły mi grube krople potu, które zaraz zaczęły spływać w dół. Moment później odkryłam, że nie mogę poruszyć palcami u rąk. – Powiem ci tak – znów odezwał się Andriej – Każda następna porcja tego specyfiku spowoduje paraliż kolejnego fragmentu twoich mięśni. Na razie nie czujesz palców, potem będą to ramiona, nogi i tak po kolei. Aż do klatki piersiowej, co sprawi, że nie będziesz mogła oddychać… - w moim wzroku musiało się chyba pojawić przerażenie, bo lekko się uśmiechnął. – Jednak jeśli powiesz mi, co chcę wiedzieć, wstrzyknę ci to – pokazał fiolkę wypełnioną żółtym płynem – I wtedy wszystko wróci do normalności… To jak? Dogadamy się? – nie zareagowałam, bo cały czas zastanawiałam się, jak się z tego wydostać. Niestety, uświadomiłam sobie, że to raczej nierealne. – Szkoda… - westchnął – Mogliśmy to załatwić inaczej… - kolejne ukłucie i po chwili druga strzykawka była już pusta. Fala dreszczy przetoczyła się przez moje ciało, a ja odkryłam, że faktycznie, nie czuję teraz ramion. Zaczynało być naprawdę nieciekawie. – Gdzie Xenia? – ciągnął swoje przesłuchanie – Gdzie Borys? Mów, to skończymy tu i teraz… Gdzie Xenia? Gdzie Borys? – w kółko powtarzał te dwa pytania, jak nakręcony. Kolejna strzykawka i poczułam, że nie mam nóg. To było straszne. – Laro, powiedz – łagodny głos Pietrowa zabrzmiał tuż przy moim uchu – Powiedz, kochana…
- Nie wiem – wyszeptałam – Nie wiem, nie wiem, nie wiem – miałam wrażenie, że zaczynam wariować.
- Oj, Laro – Andriej wyprostował się i ku mojemu zdumieniu, zamiast po strzykawkę, sięgnął po nóż – Daję ci ostatnią szansę. Została mi tylko jedna porcja mojego cudownego środka. Wiesz, co to znaczy? Że masz naprawdę ostatnie chwile życia przed sobą… - uniosłam głowę i spojrzałam na niego.
- Boję się… - głos uwiązł mi w gardle.
- Nie ma czego. Po prostu powiedz, gdzie oni są… - pokręciłam głową przecząco – Trudno. Sama chciałaś… - wyciągnął rękę i powoli przeciągnął ostrzem noża po moim policzku, od skroni aż po samą brodę. Zagryzłam wargi, żeby nie krzyczeć. Z moich oczu popłynęły łzy, mieszając się z krwią z rany. Pietrow nie poprzestał na tym jednym cięciu, ciachał dalej, ale teraz po ramionach, przedramionach i udach. Nie czułam bólu, ten środek, jako znieczulacz, działał doskonale. Miałam już dość. Marzyłam, żeby wstrzyknął mi tą ostatnią porcję, żeby już się to wszystko skończyło. Jednak nie było mi dane odejść z tego świata, tym razem na zawsze, bo nagle drzwi prowadzące do pomieszczenia wyleciały z zawiasów z niezłym hukiem, a do środka wpadli Gibbs, Tony i Ziva. Ten pierwszy bez namysłu strzelił, jego kule trafiły w cel i powaliły Pietrowa na podłogę. Gibbs schował broń i błyskawicznie przypadł do mnie. Nożem uwolnił mnie z więzów, a potem ostrożnie ułożył na posadzce. Patrzyłam na to wszystko zupełnie obojętnie, było mi już totalnie wszystko jedno. Zaciśnięte z wściekłości usta Jethro oraz pełna przerażenia mina Tony’ego powiedziały mi, że muszę wyglądać naprawdę strasznie. Ziva na mój widok odwróciła się na pięcie i pobiegła szukać lekarza.
- Laro… - Gibbs usiłował przywrócić mnie do rzeczywistości – Laro, odezwij się…
- Żółta… – wyszeptałam z trudem – To pomoże…
Gibbs rozejrzał się, a jego wzrok spoczął na stoliczku obok krzesła.
- DiNozzo, żółty płyn! – warknął. Tony drgnął, po czym podał mu żądaną strzykawkę. Jethro bez chwili namysłu wbił mi ją w ramię. Nie czułam tego, mogłam się tylko domyślać, co akurat robi. Już kilka sekund później całym moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, zrobiło mi się przeraźliwie zimno, tak zimno, że aż zaczęłam szczękać zębami. Gibbs złapał jakiś stary koc, leżący w kącie, owinął mnie nim i wziął na ręce.
- Zajmij się wszystkim – rzucił tylko do Tony’ego, wychodząc ze mną na korytarz. Tam właśnie pojawił się lekarz w towarzystwie pielęgniarek, wszyscy razem ułożyli mnie na łóżku i ruszyli w kierunku windy. W miarę ja paraliż ustępował, zaczęłam odczuwać ból. Ból tym bardziej straszny, bo nagle z pełną świadomością do mojego umysłu dotarło, co się właściwie stało. Zaczęłam krzyczeć, czym przeraziłam Gibbs jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to jeszcze możliwe. Mój wrzask słyszał chyba cały szpital. Poczułam kolejne ukłucie i po chwili niespodziewanie zapadła ciemność.

***

Gibbs przyjechał do szpitala, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. I że Lara przypadkiem nie uciekła, bądź nie przekonała lekarzy, żeby ją wypuścili. Widział jak ją nosi, jak bardzo chciała już wrócić do pracy i dorwać Pietrowa, ale nie mógł jej na to pozwolić. Jeszcze nie. Wszedł do jej izolatki i ze zdumieniem zobaczył puste łóżko.
- Gdzie agentka Jordan? – zapytał siedzącego bok drzwi strażnika.
- Na badaniach – wyjaśnił zapytany.
- Aha. Dawno poszła?
- Kilka minut temu… - Gibbs skinął tylko głową i zamknął za sobą drzwi. Usiadł na krześle z zamiarem poczekania na powrót Lary, ale kiedy minęło pół godziny, a jej nadal nie było, poczuł lekkie zaniepokojenie. Wstał i zerknął w jej kartę. Owszem, były tam zapisane badania, ale dopiero na jutro. Postanowił więc zapytać lekarza, co dodatkowego zlecił, gdyż mogło to oznaczać, że jej stan się pogorszył. Jednak doktor zaprzeczył, że zapisywał cokolwiek na dziś, bo wszystko było w porządku i nie widział takiej potrzeby. Zdenerwowany Gibbs wrócił do sali, gdzie dokładnie przepytał strażnika i dowiedział się o pielęgniarce. Nie czekał dłużej, natychmiast wezwał resztę zespołu.
- Co jest, szefie? – Tony wpadł do pomieszczenia jak burza.
- Lara zniknęła…
- Jak to zniknęła?? Przecież po to strażnik jest przed drzwiami…
- Przyszła pielęgniarka i zabrała ją na badania – wyjaśnił Gibbs, krążąc po pokoju – Ale lekarz nic nie zlecał. McGee sprawdź kamery monitoringu – polecił – A my zaczniemy jej szukać…
Gibbs, Tony i Ziva zaczęli metodycznie sprawdzać wszystkie pomieszczenia, jeszcze zanim pojawiło się wsparcie w postaci szpitalnych ochroniarzy oraz dodatkowych agentów. Akcję koordynował McGee, który jednocześnie przeglądał zapisy kamer.
- Szefie, Lara w towarzystwie pielęgniarki wsiadła do windy w północnym skrzydle – poinformował Gibbsa po kilku minutach – To jedyna winda, która dojeżdża na ostatnie piętro. – dodał.
- Co tam jest? – zapytał Gibbs, już idąc we wskazanym kierunku.
- Oddział psychiatryczny – odparł Tim – Teraz jest pusty, bo wszystkich pacjentów przeniesiono do specjalistycznej kliniki dwie przecznice stąd. Ale na szczęście kamery działają, już szukam zapisów…
- Mogły wysiąść wcześniej – odezwał się Tony, prawie biegnąc za swoim szefem.
- Nie – pokręcił głową Gibbs, otwierając drzwi prowadzące na klatkę schodową – On chce się czegoś od niej dowiedzieć, potrzebuje spokojnego miejsca, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzał…
- Wie szef, że to oznacza, że on może ją… - Ziva popatrzyła na Gibbsa poważnie.
- Wiem – przerwał jej gwałtownie – Dlatego musimy się pospieszyć…
Biegli po schodach, pokonując je po dwa stopnie na raz. Nie chcieli korzystać z windy, bo dzwonek przy jej drzwiach mógł zaalarmować Pietrowa, a to mogłoby się źle skończyć. O ile już się nie skończyło.
- Szefie, wysiadły na ostatnim piętrze… - Gibbs usłyszał w uchu głos Tima – Weszły do sali nr cztery i żadna z nich stamtąd nie wyszła, aż do tej pory…
- Sala nr cztery – rzucił Jethro do dwójki swoich agentów i jeszcze przyspieszył kroku. Tony i Ziva zrobili to samo, kilka minut później cała trójka znalazła się przed pomieszczeniem wskazanym przez McGee. Gibbs pierwszy dopadł drzwi, słysząc męski głos po drugiej stronie, bez namysłu dwoma strzałami rozwalił zamek i silnym kopnięciem wywalił drewniane skrzydło z zawiasów. Widok półprzytomnej, przywiązanej do starego krzesła Lary oraz stojącego nad nią Andrieja z nożem w ręku, wzbudził w nim wściekłość. Strzelił kilka razy i po chwili zobaczył, jak Pietrow osuwa się na podłogę. Natychmiast przyskoczył do kobiety, ze zgrozą dostrzegł jej rozcięty policzek i liczne rany na rękach i nogach, które dość obficie krwawiły. Jednak, ku jego zdumieniu, Lara milczała jak zaklęta, nawet się nie skrzywiła, kiedy rozcinał jej więzy. Tylko łzy na policzkach i przerażenie w oczach powiedziały mu, że całkiem nie straciła kontaktu z rzeczywistością. Dostrzegł puste strzykawki i domyślił się, że ten skurwiel musiał jej coś podać, dlatego jest taka nieobecna. Zdjął ją z krzesła i położył na posadzce.
- Laro… - Gibbs nachylił się nad nią i delikatnie dotknął jej policzka – Laro, odezwij się…
- Żółta… – wyszeptała z trudem – To pomoże…
- DiNozzo, żółty płyn! – warknął, rozejrzawszy się uważnie. Tony drgnął, po czym podał mu żądaną strzykawkę, której igłę Jethro bez chwili namysłu wbił w jej ramię. Kiedy zaczęła drżeć, a raczej trząść się jak liść osiki, przykrył ją jakimś starym kocem, wziął na ręce i wyszedł na spotkanie lekarza.
Na ekipę medyczną natknął się ma korytarzu, Lara wylądowała na wózku i cały zespół skierował się do windy. Gibbs cały czas trzymał ją za rękę, ale chyba nawet tego nie zauważyła. Za to od razu było wiadomo, kiedy antidotum zaczęło działać, bo z jej gardła wydobył się krzyk. Krzyk tak pełen strachu i bólu, że przeraził Gibbsa bardziej niż cokolwiek innego. Lekarz bez chwili namysłu wstrzyknął jej środek uspokajający, po którym prawie natychmiast zapadła w sen.
- Jedziemy na salę operacyjną – zadysponował doktor – Musimy ją pozszywać.
- Proszę pobrać próbki krwi i przesłać do naszego laboratorium – polecił mu agent, starając się wrócić do równowagi – Chcę wiedzieć, co to było…




wtorek, 24 lipca 2012

Pomiędzy jawą a snem. Cz. III.

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze :D. I chciałabym uspokoić wszystkich: nie, nie zabiję Lary :D
Zanim zaproszę na część trzecią tego opowiadania, małe wyjaśnienie. Dalszy ciąg będzie przedstawiony w dwóch perspektywach: Lary oraz Gibbsa. Dlatego pewne rzeczy będą się powtarzać. Mam nadzieję, że ani ja, ani Wy się nie pogubicie. Mam również nadzieję, że się spodoba :D
Zatem - zapraszam do lektury :D

Alexandretta

******


Gibbs odległość dzielącą parking od pokoju Lary pokonał szybciej niż niejeden młodszy od niego agent. Całą drogę przeklinał swoją głupotę i niefrasobliwość, że nie postawił pod drzwiami choćby jednego strażnika. Ale do tej pory był spokój i nikt nie przypuszczał, że Pietrow może próbować ją zabić w publicznym miejscu. Gwałtownie otworzył drzwi i pierwsze co zobaczył, to przerażone oczy Lary wpatrujące się w niego. Poderwała się gwałtownie na jego widok, ale ku jego zdumieniu, nie chciała wyrwać sobie z gardła rury od respiratora, tylko tkwiącą w ramieniu igłę. Przypadł do niej i usiłował ją uspokoić, ale rzucała się po łóżku jak wyciągnięta z wody ryba. Dopiero, kiedy zachrypniętym głosem wyrzuciła z siebie te trzy urywane słowa, a dodatkowo osunęła się na pościel powoli tracąc przytomność, zrozumiał. Jednym gestem, odpychając lekarza, wyrwał igłę od kroplówki. Po chwili do jego uszu dotarł alarm z monitora, gdzie znów zobaczył trzy, jeszcze nie płaskie, ale zdecydowanie dążące do tego, linie. Doktor, widząc co się dzieje, rzucił tylko krótko „atropina”, po czym wstrzyknął płyn w tkwiący w jej ręce wenflon. Po strasznie długiej chwili linie powróciły do normalności, a Lara powoli otworzyła oczy.
Na ten moment trafił Tony, który w towarzystwie Zivy pojawił się w sali.
- DiNozzo, każ zamknąć szpital i zacznij sprawdzać każde pomieszczenie – rzucił na jego widok Gibbs – Ten skurwiel tu był, może nawet jeszcze jest…
- Tak jest, szefie. Co z Larą? – Tony jeszcze na sekundę zatrzymał się przy drzwiach.
- Będzie dobrze – zamiast jego szefa odezwał się lekarz. Tony tylko skinął głową i wybiegł, a Ziva bez wahania pospieszyła za nim.

***

Gibbs odetchnął głęboko, po czym przysunął sobie krzesło i usiadł obok mojego łóżka. Patrzył na mnie w milczeniu, a w jego wzroku dostrzegłam, jak bardzo się tym wszystkim przejął.
- Laro… - zaczął z wahaniem – Skąd wiedziałaś?
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami, z trudem wydobywając z siebie głos. Gardło bolało mnie jak diabli – Czułam, że coś jest nie tak… Co się stało?
- Nieźle oberwałaś podczas eksplozji w magazynie – wyjaśnił – Uraz głowy, rozorany bok…
- Ile byłam nieprzytomna? – przerwałam mu.
- Pięć dni… - przymknęłam na moment powieki. Pięć dni. Przez ten czas Andriej mógł już odnaleźć Xenię i Borysa. Szlag! - Laro, co ukryłaś? – cichy głos Gibbsa sprawił, że otworzyłam oczy.
- Czy ty zawsze wszystko wiesz? – milczał, wpatrując się we mnie intensywnie. – Była żona i syn – powiedziałam w końcu – Wiem, gdzie są. Andriej ich szuka. Chce zabrać małego z powrotem do Rosji. Ten człowiek, z którym miał się spotkać to nie nowy dostawca, tylko prywatny detektyw. Miał ich odnaleźć i zorganizować wylot.
- Znalazł ich?
- Nawet jeśli, to nie miał szans na spotkanie…
- Bo?
- Napuściłam na niego gliny – przyznałam – Mam kumpla w waszyngtońskiej policji. Jest strasznie cięty na takich prywaciarzy, bo kiedyś przez takiego stracił okazję na awans.
- Napuściłaś??
- No… trochę podkoloryzowałam. Ten detektyw, Vinny Stratton, siedzi teraz w areszcie i raczej prędko nie wyjdzie…
- Chyba nie chcę wiedzieć… - Gibbs poczuł, że robi mu się słabo. Nie miał pojęcia, co wykombinowała Lara, ale musiało być naprawdę mocne, skoro wsadziła tego gościa do pierdla. – Ta żona… uciekła od niego?
- Tak – kiwnęłam głową – Kiedy przez przypadek dowiedziała się, czym się zajmuje. Nie chciała, żeby mały stał się przestępcą. Pomógł jej Maxim Andropow, wywiózł ją do Stanów i zapewnił warunki do życia. To było prawie dwa lata temu. Od tego czasu Andriej ich szuka. Ale ciężko mu idzie…
- Ale ty się dowiedziałaś…
- Przez przypadek – streściłam mu okoliczności poznania tej informacji. – Jethro, musisz do nich pojechać – chwyciłam go za rękę – Jeśli on porwie Borysa…
- Adres – rzucił zdecydowanie i podniósł się z krzesła. Podałam. – Wszystkim się zajmę – pochylił się nade mną i cmoknął mnie w czoło – A ty odpoczywaj…
Ledwie się wyprostował, do sali wpadł Tony.
- Szefie, nigdzie go nie ma! – krzyknął od progu. – Musiał zwiać…
- Gdzie Ziva? – Gibbs spojrzał na niego ciężko.
- Przegląda zapisy z kamer ochrony – wyjaśnił DiNozzo – Może uda nam się coś ustalić…
- Samochód na parkingu?
- Nadal stoi…
- Szukajcie dalej – rozkazał agent – Wezwij ochronę, nie wolno im nikogo wpuszczać do tego pokoju, oprócz lekarza i pielęgniarek.
- Tak jest – Tony skinął głową – A szef dokądś idzie?
- Owszem – Gibbs spojrzał na mnie, posłałam mu słaby uśmiech, więc odwrócił się na pięcie i szybko wyszedł. Usłyszałam jeszcze jak każe McGee wysłać w podane przez mnie miejsce zespół AT. DiNozzo popatrzył na mnie pytająco, ale udałam, że tego nie zauważam i zamknęłam oczy, dając mu do zrozumienia, że chcę odpocząć. Nie było teraz czasu na długie wyjaśnienia. Poczułam dłoń Tony’ego na swojej, po chwili trzasnęły drzwi i zostałam sama. Czułam się przeraźliwie zmęczona, ale teraz, kiedy nie byłam z tym wszystkim sama, mogłam pozwolić sobie na chwilę odpoczynku.

Poszukiwania Andrieja w szpitalu nic nie dały. Musiał zwiać, zanim zamknięto budynek. Samochód, co prawda, nadal stał na parkingu, ale to o niczym nie świadczyło. Ziva przejrzała również zapisy kamer, ale nic nie znalazła. Jedynym plusem było to, że Gibbs wywiózł Xenię i Borysa w bezpieczne miejsce. Teraz, trzy dni od mojego przebudzenia, czekaliśmy na jakiś ruch Pietrowa. Jethro przychodził do mnie codziennie, ale nie miał zbyt wiele czasu. Cały zespół intensywnie pracował, bo wszyscy liczyli, że znajdziemy Andrieja wcześniej, niż on się ujawni. Ta niepewność była dobijająca, miałam już serdecznie dość tego czekania i nic nie robienia.


poniedziałek, 23 lipca 2012

Pomiędzy jawą a snem. Cz. II.


Gibbs wyszedł, a ja bardzo, ale to bardzo chciałam iść za nim. Jednak przeczucie mówiło mi, że to nie jest dobry pomysł. Spojrzałam na swoje ciało leżące na szpitalnym łóżku i poczułam złość. Była jedna, jedyna rzecz, której nie zapisałam w żadnych moich notatkach. A nie zapisałam jej, bo wyszłam z założenia, że nie mam aż takiej sklerozy i do zakończenia śledztwa o tym nie zapomnę. No i każda notatka mogła przez przypadek wpaść w ręce Pietrowa, a do tego nie mogłam dopuścić za żadną cenę. Nie mogłam pozwolić, żeby Andriej dowiedział się, gdzie oni przebywają. I żeby spotkał się z nimi przede mną. Byłam to winna Maximowi, który chroniąc ich, przypłacił to życiem. Wiedział, że Pietrow zabije go prędzej, czy później, więc chciał się zabezpieczyć. Trafiło na mnie, tylko dlatego, że akurat byłam pod ręką. Stanęłam obok łóżka i popatrzyłam na swoją bladą, trochę zadrapaną twarz. Gibbs mówił coś o urazie głowy i utracie krwi. Faktycznie, nieźle przyrżnęłam w ten samochód. Ale na tym kończyły się moje wspomnienia. Strasznie mnie to frustrowało, ale zdecydowanie mniej, niż niemożność zrobienia czegokolwiek. Boże, jak ja chciałam wrócić do swojego ciała!! W tej chwili nie pragnęłam niczego bardziej!

***

Gibbs powoli skierował się w kierunku schodów. Nie chciał jechać windą, musiał pomyśleć w spokoju, a krótki spacer wydawał mu się ku temu najodpowiedniejszy. Ruszył w dół, zastanawiając się, jakich ważnych informacji Lara nie umieściła w swoich notatkach. Bo, że czegoś tam brakowało, był pewien. W dodatku, musiało to być coś naprawdę ważnego, skoro Pietrow posunął się do porwania Shepard. Na sto procent nie chodziło tylko o to, że Jordan zlikwidowała prawie całą jego grupę. Jethro pchnął skrzydło drzwi i wyszedł na ulicę. Ciężkie, mokre chmury wisiały nisko nad Waszyngtonem i zapowiadały niezły deszcz. Przy okazji jeszcze bardziej pogłębiały jego, już i tak, ponury nastrój. Odnalazł swój samochód i już miał wsiadać, kiedy w oczy rzucił mu się znajomy wóz. Czarny Land Rover z folią zamiast tylnej szyby. Przez umysł Gibbsa natychmiast przeleciało wspomnienie rozpadającej się w drobny mak szklanej tafli w identycznym samochodzie. Sięgnął po broń i ostrożnie zbliżył się do auta. Było puste, jeśli nie liczyć maleńkiej walizeczki na przednim siedzeniu. Rozejrzał się uważnie dookoła, ale niczego podejrzanego nie dostrzegł. Sięgnął po telefon i z pamięci wybrał numer DiNozzo.
- DiNozzo – odezwał się, kiedy jego agent się zgłosił – Natychmiast do szpitala! Pietrow gdzieś tu jest… - tym razem Tony wziął przykład ze swojego szefa i rozłączył się bez słowa. Gibbs nawet tego nie zauważył, już biegł z powrotem do budynku. Miał cholernie złe przeczucia.

***

Patrzyłam na siebie, wgapiałam się wręcz, skupiałam na „chcę wrócić” oraz tego typu podobnych życzeniach, ale guzik to dawało. Nadal stałam obok, a czas biegł nieubłaganie, przybliżając jakieś kolejne, bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo. Zła jak diabli zacisnęłam pięści, a potem odwróciłam się na pięcie. To wszystko było bez sensu! Nagle drzwi do izolatki się otworzyły i wszedł lekarz. A raczej facet w fartuchu, w którym, ku własnemu zdumieniu, rozpoznałam Andrieja. Zbliżył się do mojego łóżka i stanął obok, wpatrując się w moje ciało z jakąś mściwą satysfakcją. Nagle złapał kroplówkę, której końcówka tkwiła w moim ramieniu i wyciągnął rękę. Dopiero teraz zauważyłam, że trzyma w niej niewielką strzykawkę wypełnioną przeźroczystym płynem. Zgrabnym ruchem wbił igłę w woreczek, po czym bez wahania wstrzyknął zawartość plastikowej fiolki. Patrzyłam na to oniemiała. Pietrow poczekał, aż płyny się połączą, po czym najspokojniej w świecie wyszedł.
Rzuciłam się do kroplówki, ale nie mogłam jej złapać, ani wyrwać igły. Wiedziałam, że to, co za chwilę zacznie wpływać do moich żył wykończy mnie skuteczniej niż wszystkie kule świata razem wzięte. Poczułam wściekłość. Tak się to miało skończyć?? O, nie!! Nie ma mowy!! Nie dam się tak łatwo!! Pragnienie, żeby coś zrobić, wściekłość, że nie ma przy mnie nikogo, kto mógłby mi pomóc i ogólna frustracja na tą całą sytuację, sprawiły, że nagle poczułam, iż coś się zmieniło. Ułamek sekundy wystarczył mi na zrozumienie, co. Pojawił się ból. Ból pleców, ból boku, ból głowy i okropne uczucie, że jakaś przeszkoda w gardle nie pozwala mi oddychać! Zaczęłam się dusić, łapać spazmatycznie oddech, krztusić się i sama nie wiem, co jeszcze. To było tak przerażające, że aż zacisnęłam ze strachu powieki. A kiedy je ponownie otworzyłam, ze zdumieniem zauważyłam, że leżę na łóżku i, że drzwi od sali się otwierają i staje w nich Gibbs z bronią w ręku. Poderwałam się gwałtownie na jego widok, co spowodowało, że czaszka o mało mi nie pękła, a rurka jeszcze boleśniej zadrapała gardło. Jethro bez namysłu przyskoczył do mnie, wdusił przycisk przywołujący pielęgniarkę i delikatnie złapał mnie za ramiona, usiłując uspokoić.
- Laro, spokojnie – mówił cicho, jednocześnie starając się mnie położyć – Zaraz przyjdzie lekarz. Spokojnie…
Patrzyłam na niego w milczeniu, bo plastik w gardle nie pozwalała mi nic powiedzieć, miotając się po materacu, ale jego silny chwyt nie pozwalał mi złapać i wyrwać igły, cały czas tkwiącej w moim ciele.
Po chwili w pomieszczeniu zaroiło się od personelu szpitala, lekarz, widząc co się dzieje, wydał kilka poleceń i w następnej chwili obrzydliwa rura opuściła mój przełyk. Kaszląc i prychając, usiłowałam uwolnić rękę, którą Gibbs cały czas trzymał.
- Kroplówka – wycharczałam w końcu, patrząc na niego błagalnie. – Pietrow… - dodałam, bo spojrzał na mnie jak na wariatkę – Wyjmij… - dodałam słabo. Nagle poczułam, że nie jestem w stanie ruszyć nawet małym palcem u nogi i bezwładnie opadłam z powrotem na poduszkę.



sobota, 21 lipca 2012

Pomiędzy jawą a snem. Cz. I.


Witajcie :D Oto kolejny efekt moich wieczornych spotkań z Weną. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie mogę nie wspomnieć - ten odcinek powstał dzięki Sforze :D To ona podsunęła mi pomysł, więc dla niej dedykacja i podziękowanie :D Miłego czytania.

Alexandretta

***

Dziwne. Nic mnie nie bolało, ani głowa, ani plecy, którymi uderzyłam o samochód. Nawet w uszach mi nie dzwoniło od huku eksplozji. I to miejsce… Gdzie ja, do cholery, jestem?? Rozejrzałam się dookoła, zwykła, pomalowana na szarą biel salka, z łóżkiem na środku i jakimś sprzętem dookoła. Zaraz. Szpital? Najwyraźniej. Zatem, skoro jestem w szpitalu to znaczy, że coś komuś się stało. Miałam tylko nadzieję, że Gibbs i reszta przeżyli wybuch. Musieli przeżyć! Tyle, że żadnego z nich nigdzie tutaj nie widziałam. Moment. Łóżko. Ktoś na nim leży. Ostrożnie podeszłam bliżej i spojrzałam na nieruchomą postać. Aż mi zabrakło tchu. To byłam… JA! Boże, umarłam… Przecież to… to niemożliwe! Nie teraz, kiedy miałam tyle do zrobienia! Nie teraz, kiedy miałam tyle planów! Nie teraz, kiedy miałam szansę zbliżyć się do Gibbsa! Nie teraz! To naprawdę nie był odpowiedni moment!
Usiłowałam uspokoić oddech, ale kiepsko mi szło. Dopiero po chwili do mojego spanikowanego umysłu zaczęły docierać szczegóły, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Chwilunia. To nie była kostnica, a ja nie znajdowałam się w metalowej szufladzie przykryta białym prześcieradłem. Leżałam na normalnym, szpitalnym łóżku, z moich ust wystawała rurka respiratora, w przedramieniu tkwiła igła kroplówki, a klatka piersiowa unosiła się rytmicznie i miarowo. Czyli jednak żyłam. Tylko dlaczego spoglądam z boku na swoje własne ciało??? Nigdy nie wierzyłam w jakieś życie pozagrobowe, ani w przejście „na drugą stronę”. I teraz wyszło mi, że miałam rację. Nie było tunelu ze światłem na końcu, nie było miłej i sympatycznej łąki, po której hasały by inne zbłąkane duszyczki. Więc, co to, do cholery, było???? Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Musiałam nieźle oberwać, skoro teraz tkwiłam obok siebie. I za żadne skarby świata nie wiedziałam, jak wrócić!

Drzwi do salki nagle się otworzyły i stanął w nich Gibbs. Spojrzałam na niego i poczułam dziwny ucisk w okolice serca. Serca, dobre sobie! Ja miałam jeszcze serce, czy zostało tam, w tym ciele na łóżku? Jethro wyglądał fatalnie. Miał szarą, zmęczoną twarz, pokrytą zarostem, jakby nie golił się od kilku dni. W jego oczach nie dostrzegłam tego znajomego blasku, tylko przygnębienie i początki rozpaczy. Przysunął sobie krzesło z kąta i usiadł obok… mnie? Nie wiedziałam jak określać tą sytuację. Ja byłam tutaj, stałam tuż przy nim, a on po prostu siedział przy moim ciele. Złapał tą „drugą mnie” za rękę i delikatnie ścisnął. Przyglądałam się tej scenie, czując przemożną chęć, żeby dać mu jakiś znak. Cokolwiek, żeby wiedział, że tu jestem, że żyję! Ale nie potrafiłam. Miałam ochotę usiąść w kącie i zapłakać, ale nawet tego nie mogłam zrobić. Mogłam tylko stać i patrzeć.
Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i do środka wszedł Tony. Wyglądał podobnie jak Gibbs. Widać było, że nie spał od dłuższego czasu. Moment. To ile już byłam nieprzytomna, skoro obaj wyglądali tak źle?? I gdzie, w takim razie, byłam wcześniej, skoro w szpitalu zjawiłam się dopiero teraz?? Nic już z tego nie rozumiałam.
- Szefie – usłyszałam cichy głos Tony’ego – Co z Larą?
- Bez zmian – odparł Gibbs z westchnieniem – Rozmawiałem z lekarzem, musimy czekać. Uraz głowy jest jednak poważniejszy niż początkowo sądzili. I straciła tyle krwi… - urwał gwałtownie – Co masz, Tony?
- Przejrzałem jeszcze raz wszystkie jej notatki – Tony przysunął sobie drugi krzesło i usiadł, obrzucając „drugą mnie” smutnym spojrzeniem – Nic nowego nie znalazłem. Odwaliła kawał solidnej roboty, zebrała wszystko, co się dało na temat grupy Pietrowa. McGee sprawdził GPS’a z jej wozu. Wykreślił dokładną trasę, jaką pokonała. Sprawdzamy teraz te wszystkie adresy. Przerył jej komputer, znalazł namiary na nadajnik w wozie Andrieja, ślad urywa się pod szefa domem…
- Znalazł urządzenie…
- Tak – potwierdził agent – Abby bada dowody zebrane z magazynu, ale nic jeszcze nie ma.
- Czyli stoimy w miejscu? – Gibbs potarł zmęczone oczy.
- Tak…
- Jedź do domu – Jethro spojrzał na niego z troską – Odpocznij trochę…
- A szef?
- Jedź – powtórzył Gibbs, w ogóle nie zwracając uwagi na słowa swojego agenta – Musisz mieć siły. Mam złe przeczucia…
Tony rzucił mu tylko krótkie spojrzenie, po czym wstał i po cichu wyszedł.
Patrzyłam na to wszystko, jakbym oglądała jakiś film. Śledztwo utknęło w miejscu, Andriej zniknął, a ja tkwiłam tu, w jakimś zawieszeniu pomiędzy rzeczywistością a snem, i nie mogłam im pomóc. Niech to szlag!!

Gibbs posiedział jeszcze trochę, po czym też wstał. Nierozwiązana sprawa Pietrowa nie dawała mu spokoju. Czuł w tym wszystkim jakieś drugie dno, ale nie miał nic konkretnego. Z zebranych przez Larę dowodów jednoznacznie wyłaniał się obraz grupy handlarzy bronią, którą ścigała. Wyciągnął z Shepard ostatni rozkaz, jaki wydała swojej agentce. Znaleźć i zlikwidować. Rozgniewało go to strasznie, zarzucił pani dyrektor, że zrobiła z niej jakiegoś egzekutora. Tak to widział i nie przyjmował żadnych wyjaśnień, że właśnie na tym polega ich praca. Był wściekły, że naraziła jej życie. Że to właśnie przez nią Lara leży teraz tu, na szpitalnym łóżku, ranna, nieprzytomna, właściwie na granicy życia i śmierci. Bał się jak cholera, że z tego nie wyjdzie. Wciąż była dla niego „jego człowiekiem”, w końcu osobiście ją wyszkolił, więc miał prawo do takich sentymentów. I fakt, że się z nią przespał, nic tu nie zmieniał. A w zasadzie, zmieniał bardzo wiele. Teraz była mu o wiele bliższa niż wcześniej. I nie chciał jej stracić. Rzucił ostatnie spojrzenie na nieruchomą, bladą twarz kobiety, po czym wyszedł energicznym krokiem, Dochodzenie czekało, a żądza zemsty na tym skurwielu, który tak ją urządził, zdominowała wszystko inne.



poniedziałek, 16 lipca 2012

Dalszy ciąg. Część 5.

Przed Wami ostatnia część tej historii. Mam nadzieję, że zakończenie usatysfakcjonuje wszystkich :D Nie mam pojęcia, dlaczego tak lubicie happy endy :D Przecież krwawe, bądź nieszczęśliwe zakończenia są o wiele ciekawsze... :D Żartowałam. Wena podsunęła mi taki, a nie inny koniec, więc co się będę kłócić... W końcu z Weną nie wygrasz ;) Miłego czytania.

Alexandretta

***


Michael patrzył na mnie, mierząc mnie tym swoim kpiącym spojrzeniem od góry do dołu.
- Fanty – rzucił stanowczo, wyciągając rękę. Powoli zdjęłam z ramienia torebkę i wysunęłam rękę do przodu. Mój szef złapał ją za pasek i szarpnął do siebie. Chciał sprawdzić, czy w środku rzeczywiście jest to wszystko, czego szukał, ale pistolet w drugiej ręce wybitnie mu w tym przeszkadzał. W końcu, lekko już zirytowany, opuścił broń i na moment przestał na mnie patrzeć. Na to właśnie czekałam. Zamachnęłam się i z całej siły kopnęłam go w piszczel. Krzyknął z bólu i zachwiał się, ale nie wypuścił z ręki ani Sig’a, ani torby.
- Ty dziwko! – wrzasnął, znów do mnie celując. Rzuciłam się bok dokładnie w tym samym momencie, kiedy broń plunęła ogniem. Jednak kula była szybsza, poczułam piekący ból w prawym ramieniu, kiedy pocisk przeciął wierzchnią warstwę mojej skóry. Upadłam na podłogę, przetoczyłam się za samochód i poderwałam z powrotem na nogi. Adrenalina, która natychmiast zaczęła krążyć w moich żyłach, skutecznie stłumiła ból. Przywarłam do boku furgonu i ostrożnie wyjrzałam. Mike nie tracił czasu, biegł właśnie w kierunku drzwi oznaczonych symbolem drogi przeciwpożarowej. Żeby się do nich dostać, musiał przebiec obok windy. Jakimś cudem, dokładnie w tym samym momencie, drzwi kabiny się rozsunęły i ukazał się w nich Callen. Wyraz jego twarzy świadczył, jak bardzo jest wściekły. Unbrow bez wahania strzelił w jego stronę, ze zgrozą obserwowałam jak zaskoczony G zwija się w kłębek i upada na ziemię. Wściekły okrzyk wyrwał się z mojego gardła. Nie!! Nie pozwolę, żeby ten skurwiel tak po prostu zwiał, zostawiając za sobą trupy moich przyjaciół!! Oderwałam się od wozu i ostrym sprintem ruszyłam za uciekinierem. Kiedy mijałam G, ten właśnie, krzywiąc się niemiłosiernie i spazmatycznie łapiąc powietrze, unosił się do pozycji klęczącej. Widząc, że się zbliżam i zwalniam, potrząsnął przecząco głową.
- Goń go! – rozkazał zduszonym głosem.
- Bomba jest w furgonie! – odkrzyknęłam, mijając go. Dopadłam drzwi chwilę po Mike’u. Z impetem pchnęłam je zdrowym ramieniem i wpadłam na schody. Unbrow był już kilka poziomów nade mną. Ruszyłam za nim, przeskakując po dwa stopnie na raz. Widząc, że nie odpuszczam, oddał w moim kierunku kilka strzałów, ale chybił. Zresztą, przezornie odsunęłam się pod ścianę. Strzelanie do mnie trochę go spowolniło, co dało mi możliwość skrócenia dzielącej nas odległości. Czułam jak wszystkie moje mięśnie zaczynają się buntować przeciwko takiemu wysiłkowi, a w płucach brakuje mi powietrza. Zacisnęłam zęby i jeszcze przyspieszyłam. Mike był znacznie starszy ode mnie, widziałam, że nie ma już siły i w tym upatrywałam swoją szansę. Miałam rację. Unbrow zauważył, że jestem tuż za nim, skręcił więc w pierwsze drzwi, jakie pojawiły się na półpiętrze. Teraz miał znacznie większe szanse, żeby zwiać, ale nie dałam mu takiej możliwości. Przeleciałam przez te drzwi z prędkością rakiety, odbiłam się od podłogi i skoczyłam, wyciągając przed siebie obie ręce. Ku mojemu zaskoczeniu, udało mi się go złapać na nogi. Mike stracił równowagę i runął na posadzkę, usiłował kopniakami i wierzgnięciami odepchnąć mnie od siebie, co po pewnym czasie mu się udało. Wylądowałam na ścianie, uderzając w nią kawałkiem pleców i zranionym ramieniem. Zabolało jak diabli, ale pomimo tego udało mi się podnieść. Nie na długo jednak, bo celne kopnięcie z powrotem zwaliło mnie z nóg. Na całe szczęście, podczas upadku Unbrow zgubił pistolet i teraz pozostała mu tylko walka wręcz. Widząc, że leżę, napastnik zamierzył się znowu, ale tym razem zdążyłam umknąć przed ciosem. Poderwałam się na nogi, w samą porę, aby sparować kolejny atak. Mike się nie oszczędzał, wyprowadzał ciosy raz za razem, usiłując z powrotem przewrócić mnie na podłogę. Broniłam się rozpaczliwie, walka wręcz nigdy nie była moją ulubioną formą rozrywki. Zablokowałam kolejne uderzenie, ale coś źle wyliczyłam, bo Mike zdołał złapać mnie za zranione ramię i je wykręcić. Szarpnęłam się, ale  pomogło tylko trochę, bo po sekundzie wzmocnił chwyt i z całej siły wbił mi palce w rozorane przez kulę miejsce. Zawyłam z bólu, a w oczach mi pociemniało. Ze świstem wciągnęłam powietrze, ugięłam lekko kolana, po czym najzwyczajniej w świecie nadepnęłam go na stopę. Chyba nie spodziewał się czegoś takiego, bo teraz on krzyknął, odruchowo cofnął nogę i poluźniając chwyt. Gwałtownie wyrwałam ramię i odepchnęłam go od siebie. Trochę zdziwiła mnie jego reakcja, ale krótkie spojrzenie w dół pozwoliło mi ją zrozumieć. Miał na sobie najzwyklejsze adidasy, co przy moich wojskowych butach stanowiło niezły kontrast. Przez kilka chwil staliśmy naprzeciw siebie, ciężko oddychając i przypatrując się sobie z nienawiścią. Przez głowę przeleciało mi, że nie dam rady tak długo, bo mimo, iż rana na ramieniu była powierzchowna, to sporo krwawiła, co mnie osłabiało. Musiałam zakończyć to jak najszybciej. Mike myślał chyba w podobny sposób, bo zaatakował ułamek sekundy wcześniej. Znów zaczęłam się bronić, ale Unbrow nie odpuszczał. Cholernie silne uderzenie w ramię sprawiło, że zachwiałam się, po czym przyklękłam na jedno kolano, żeby całkiem nie upaść. Mike natychmiast to wykorzystał, kopnął mnie w biodro i jednocześnie poprawił solidnym ciosem w skroń. Na szczęście, udało mi się dostrzec jaki ma zamiar, cofnęłam lekko głowę i jego pięść tylko musnęła moje włosy. Ale i tak wylądowałam na podłodze, na plecach. Unbrow nagle się schylił i podniósł coś z posadzki. Kiedy się wyprostował, w jego ręce czerniał mój SigSauer.
- To koniec, Olga – powiedział, mierząc do mnie – Pożegnaj się…
Spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek, uniosłam się lekko na łokciach, po czym bez sekundy wahania wyrwałam zza paska mój nóż i nawet nie celując, posłałam go w jego stronę. Ostrze ze świstem przecięło powietrze i zagłębiło się w brzuch Mike’a, aż po samą rękojeść. Zdziwiony Unbrow patrzył raz na mnie, raz na siebie, a w jego wzroku dostrzegłam niedowierzanie. Podniosłam się i lekko chwiejnym krokiem podeszłam do niego, w ogóle nie zważając na broń w jego dłoni. Jednym gestem wyrwałam nóż, z rany natychmiast trysnęła świeża krew, obryzgując wszystko wokół. Także mnie. Stanęłam przed nim i przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
- Żegnaj, Michael – rzuciłam, po czym uniosłam rękę i jednym, pewnym gestem, przejechałam ostrzem po jego szyi. Z rozciętego gardła chlusnęła krew, odskoczyłam i bez zmrużenia okiem przypatrywałam się jak mężczyzna charcząc osuwa się na kolana, a potem na ziemię. Ruszyłam się dopiero wtedy, kiedy ostatecznie znieruchomiał. Rozejrzałam się wokół. Wszędzie była krew, jasnoczerwona ciecz rozlewała się po całej posadzce, ciemniejąc w miarę zastygania. Spojrzałam na siebie. Buty, spodnie, bluzkę, ręce, wszystko miałam ubrudzone czerwonymi plamami. Poczułam, że nie mam już siły stać tak i wpatrywać się w martwe ciało u moich stóp. Powoli podeszłam do ściany, oparłam się o nią plecami, po czym osunęłam na podłogę. Nóż wypadł mi z dłoni i z głośnym brzękiem uderzył o płytki, a ja poczułam się przeraźliwie zmęczona.

Nie mam pojęcia, ile minęło czasu zanim odnalazł mnie Callen. Po prostu w pewnym momencie zjawił się przy mnie i wziął mnie w ramiona.
- Olga – wydyszał, łapiąc powietrze jak po długim biegu – Nic ci nie jest??
- Nie – wymamrotałam, wtulając się w niego. Chyba mi nie uwierzył, bo zaczął mnie oglądać i obmacywać, szukając ewentualnym ran.
- Zostaw – wyrwałam mu się w pewnym momencie – To jego krew. – kiwnęłam głową w kierunku leżącego kawałek dalej ciała – Lepiej powiedz co z bombą…
- Rozbrojona – odparł Callen nieuważnie, nie przerywając oględzin. – Sam się tym zajął…
- Aaaaa… - syknęłam, bo akurat w tej samej chwili trafił na postrzał w ramieniu.
- Jesteś ranna – G ostrożnie rozerwał rękaw bluzki, żeby się lepiej przyjrzeć.
- To tylko draśnięcie, nic mi nie będzie – chciałam zabrać ramię, ale mi nie pozwolił. Oderwał poszarpany rękaw, po czym założył mi prowizoryczny opatrunek i pomógł wstać. Schodziliśmy na dół w milczeniu, a raczej Callen sprowadzał mnie ostrożnie, jakbym była ze szkła. Na parkingu czekała już karetka, sanitariusz opatrzył mnie bardziej profesjonalnie, ale na jego sugestie wyjazdu do szpitala, zaprotestowałam stanowczo. Żadnych szpitali, nic mi nie jest!!

Wkrótce ciało Mike’a zostało zabrane, furgon wraz z ładunkiem wywieziony przez policyjnych saperów, a my pojechaliśmy do biura. Musiałam wyglądać okropnie, bo na mój widok Hetty natychmiast kazała Callenowi zabrać mnie stamtąd, mówiąc, że sama się wszystkim zajmie. Ten nie zwlekał, od razu zapakował mnie z powrotem do auta i zawiózł do siebie. Nie miałam siły protestować, marzyłam tylko o prysznicu i pójściu spać. Jednak zanim odjechaliśmy, przekazałam pannie Lange torbę z notatkami i zdjęciami, na których tak bardzo zależało Michael’owi, mówiąc, że sama dobrze wie, co z tym zrobić. Przyjęła ją bez zachwytu, ale z pełnym zrozumieniem.

Kiedy wyszłam z łazienki, G czekał na mnie w sypialni.
- Pokaż się – polecił głosem nie znoszącym sprzeciwu. Byłam tylko w bieliźnie, więc bez przeszkód zaczął dokładnie mnie oglądać. Każdy siniak i każde zadrapanie wywoływało u niego mruknięcie, z których po chwili wyłowiłam słowo „skurwiel”. Skrzywiłam się boleśnie, kiedy jego palce natrafiły na ślad po kopnięciu na moim biodrze.
- G, starczy – odsunęłam się zdecydowanie. – Będę żyła… - dodałam.
- Wiem – popatrzył na mnie poważnie – Ale to nie zmienia faktu, że muszę się upewnić…
- Musisz? – ubrałam koszulkę i usiadłam na łóżku. G zrobił to samo.
- Muszę – potwierdził.
- Dlaczego?
- Bo mi zależy…
- Żebym była cała i zdrowa?
- Na tobie mi zależy, Olga…
- O czym ty mówisz? – spojrzałam na niego z lękiem.
- Że nie jesteś dla mnie tylko kolejną kobietą, z którą poszedłem do łóżka – wyjaśnił cicho.
- A kim?
- Kimś znacznie ważniejszym…
- Kim?
- Kim tylko zechcesz…
- Kiedy to zrozumiałeś?
- Kiedy o mało nie wylądowałaś w kostnicy… 
- To dlatego nie strzeliłeś – domyśliłam się. – I dlatego mnie szukałeś…
- Tak – potwierdził – Czasami strasznie mnie wkurzasz – dodał po chwili – Wręcz doprowadzasz do białej gorączki. Ale bardzo cię lubię… - urwał.
- Lubisz? – w moim wzroku pojawiło się zaskoczenie.
- Kocham – poprawił się z zakłopotaniem – Kocham cię, Olga… - powtórzył, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Oh, G – wyszeptałam, bo czegoś takiego się nie spodziewałam. Odgarnął mi włosy z twarzy i delikatnie mnie pocałował. Poczułam znajome motyle i lekko się uśmiechnęłam. Nie umiałam jeszcze nazwać swoich uczuć do Callena, ale zdecydowanie coś do niego czułam. Coś więcej niż zwykłą sympatię.
- Nie oczekuję odpowiedzi – dodał nagle.
- Nie umiem ci jej udzielić – odparłam – Na razie…
- Poczekam – znów mnie pocałował.
- Czyli będzie jakiś ciąg dalszy? – spytałam z nadzieją.
- Oczywiście, że będzie…
Roześmiałam się radośnie, opadając na plecy. G natychmiast wykorzystał sytuację, kładąc się obok i całując mnie coraz bardziej namiętnie. Po chwili odpłynęliśmy, dając ujście pragnieniu, które nami owładnęło. A kiedy obezwładniająca fala spełnienia przetoczyła się przez moje ciało, nie omieszkałam wykrzyczeć „Kocham cię, G!”. Błysk szczęścia w jego pociemniałych z pożądania oczach powiedział mi, że ten nasz dalszy ciąg będzie naprawdę interesujący.

KONIEC OSTATECZNY. CHYBA :D


piątek, 13 lipca 2012

Dalszy ciąg. Część 4,


Przed Wami kolejna odsłona tej historii. Przedostatnia. A potem przekonacie się, czy będzie w końcu ten happy end, czy nie :D Jeśli macie ochotę to pokuście się o zamieszczenie w komentarzu, jak Waszym zdaniem, powinno się to wszystko zakończyć :D Zatem zapraszam do lektury :)

Alexandretta

***

Wróciliśmy do biura, żeby z resztą zespołu ustalić szczegóły mojego planu. To było wariactwo, dobrze o tym wiedziałam. Ale jednocześnie to był jedyny sposób, żeby wywabić Unbrow’a z jego kryjówki, znaleźć bombę i zakończyć sprawę.
- Nie mogę uwierzyć, że zgodziłem się na takie szaleństwo – powiedział do mnie Callen, kiedy jechaliśmy do jednego z najnowocześniejszych banków na tym wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.
- Zaraz szaleństwo – mruknęłam, nie patrząc na niego.
- Właśnie – poparł mnie Sam, którego głos usłyszałam w słuchawce w uchu – Robiliśmy gorsze rzeczy…
- Widzisz – odwróciłam wzrok od widoku za oknem i rzuciłam G krótkie spojrzenie – Wy robiliście, ja robiłam…
- Nie o to mi chodzi – wycedził, nagle zły.
- A o co?
- Wtedy było inaczej…
- Inaczej? – nie zrozumiałam. Rzucił mi wymowne spojrzenie – Nie… - pokręciłam głową, patrząc na niego błagalnie – Nie mów tego… - wyszeptałam. Nie chciałam wyznań. Nie teraz.
- Porozmawiamy później – zapowiedział stanowczo G, skręcając na parking pod bankiem.

Miła pani z Działu Obsługi Klienta, po sprawdzeniu mojej tożsamości, zaprowadziła nas do pomieszczenia ze skrytkami depozytowymi. Nie musiałam mieć żadnego klucza, bo otwierał je odcisk palca. Kiedy zostaliśmy sami, bez wahania dokonałam tej operacji i po chwili na stole obok wylądowała metalowa kasetka. Otworzyłam ją i moim oczom ukazał się niewielki notatnik oraz koperta pełna zdjęć.
- Co to? – Callen przyjrzał się zawartości kasetki.
- To jest właśnie to, co chce odzyskać Michael – wyjaśniłam, zgarniając wszystko do niewielkiej torebki, która przewiesiłam sobie przez ramię, niczym listonosz.
- Jesteś pewna?
- Absolutnie – schowałam metalową skrzyneczkę na swoje miejsce, zamknęłam skrytkę i ruszyłam do wyjścia.

Nie musieliśmy długo czekać na reakcję Unbrow’a. Mniej więcej godzinę później zadzwonił telefon Hetty. Ta odebrała, po czym bez słowa komentarza przekazała mi aparat. Wrzuciłam tryb głośnomówiący i położyłam komórkę na stole w Centrum Operacyjnym.
- Mów - rzuciłam sucho.
- Byłaś w banku. - usłyszałam lekko zachrypnięty głos Michael'a.
- Byłam – potwierdziłam.
- Masz to wszystko?
- Mam.
- Wymienimy się. Dam ci bombę w zamian za notatnik i zdjęcia…
- Łaskawca – zakpiłam.
- Manhattan Shopping Center. Za godzinę. Masz być sama.
- Będę – odparłam, gestem dając do zrozumienia G, żeby się nie odzywał. – Jaką mam pewność, że faktycznie oddasz bombę w zamian za notatnik i zdjęcia?
- A jaką ja mam pewność, że przyjedziesz sama i mnie nie zastrzelisz?
- Żadnej – przyznałam uczciwie.
- Dokładnie – zaśmiał się – Jak dostanę fanty, dowiesz się, gdzie jest bomba… - rozłączył się. Hetty spojrzała pytająco na Erika, ale ten przecząco pokręcił głową.
- Przygotujcie się – rzuciła tylko Hetty, wychodząc z pomieszczenia.

Manhattan Shopping Center było pełne ludzi. Szłam powoli, rozglądając się uważnie. Wiedziałam, że Callen i jego zespół nie spuszczają ze mnie wzroku, cały czas obserwując otoczenie wokół mnie, żeby namierzyć Unbrow’a.  Ja sama zauważyłam go dopiero po chwili. Stał przy windzie i uśmiechał się kpiąco. Cały Mike. Za nic miał niebezpieczeństwo, pewnie dlatego zawsze cało wychodził z najgorszych opresji. Podeszłam do niego powoli i stanęłam w niewielkiej odległości. Miałam ze sobą broń, co od razu zauważył. Bez słowa wyciągnął rękę w moim kierunku, oddałam mu Sig’a i czekałam, co dalej. Oderwał się od ściany, o którą się opierał, wziął mnie pod ramię i przykładając mi do boku mój własny pistolet, pociągnął do windy.
- Wiem, że nie jesteś tu sama – odezwał się, kiedy kabina ruszyła – Więc powiedz swoim kumplom, żeby nie próbowali żadnych sztuczek, bo wysadzę ten ładunek i dopiero wtedy będą mieli problem.
- Oni cię słyszą, Mike – warknęłam – Nie muszę nic mówić. Dlaczego to robisz? – zapytałam po chwili.
- Dlaczego?? – wycedził, nagle łapiąc mnie za gardło i przyduszając do ściany – Bo tam są rzeczy, które pozwolą mi udupić kilka osób. W tym ciebie.
- Aż tak bardzo nadepnęłam ci na odcisk?? – wycharczałam z niedowierzaniem w głosie. Już widziałam minę Callena, przysłuchującego się tej rozmowie.
- Jak żadna inna agentka – odparł – Wtrąciłaś się w coś, o czym nie powinnaś w ogóle wiedzieć – puścił mnie nagle, robiąc krok do tyłu. Potarłam szyję. – Wiedziałem, że sam nie wyciągnę tych rzeczy ze skrytki, nawet gdybym cię zabił i zabrał ze sobą twój palec. Co zresztą próbowałem, ale niestety, nie byłaś wtedy sama…
- To ty stoisz za tym atakiem na mnie? – osłupiałam, przypominając sobie strzelca na bulwarze LA.
- Trochę mi nie wyszło – przyznał – Strasznie mnie to wkurzyło. Więc wymyśliłem ten plan z bombą. Pierwotnie zakładałem, że zostaniesz aresztowana, a wtedy, w zamian za wolność, wymuszę na tobie zwrot tych notatek. Ale zwiałaś, a te dupki z NCIS zamiast cię ścigać, wrócili do Stanów – prychnął ze złością – Dlatego sprowadziłem cię tutaj. Wiedziałem, że nie zostawisz tak tej sprawy. I nie myliłem się. Zawsze byłaś tak cholernie uparta i doprowadzałaś wszystko do końca…
- Teraz też doprowadzę – spojrzałam na niego twardo – Wiesz, że nie pozwolę ci tak po prostu uciec…
- Dlatego właśnie zainstalowałem bombę w centrum handlowym – powiedział, popychając mnie w kierunku wyjścia, bo winda właśnie zatrzymała się i drzwi się rozsunęły. Wyszłam, rozglądając się. Byliśmy na podziemnym parkingu, na najniższym z możliwych poziomów. Byłam pewna, że agenci już tu zmierzają.
Mike, cały czas mierząc do mnie z broni, poprowadził mnie do niewielkiego furgonu, stojącego obok wielkiego filaru. Domyśliłam się od razu, że ten materiał radioaktywny to tylko niewielki dodatek do prawdziwej bomby, która zapewne składała się z ogromnej ilości C4. Taka przynęta, żebym się zaangażowała. Stanęliśmy obok samochodu i popatrzyliśmy na siebie. Znaliśmy się całkiem nieźle, znaliśmy swoje metody i sztuczki, więc teraz każde z nas czekało na pierwszy ruch przeciwnika. Byłam absolutnie spokojna. Nie wiem, czy świadomość, że G jest w pobliżu i nie pozwoli mnie skrzywdzić, czy po prostu jakaś niesamowita pewność, że tym razem się uda, sprawiały, że byłam opanowana jak jeszcze nigdy dotąd w takiej sytuacji. A może zwyczajnie było mi w tym momencie wszystko jedno?


środa, 11 lipca 2012

Dalszy ciąg. Część 3.


Hetty stanęła na wysokości zadania i niewielki, prywatny samolocik przewiózł całą nasza trójkę do USA. Za Unbrow’em wypuściła BOLO, ale ja już wiedziałam, że wiele to nie pomoże. Mike był doświadczonym agentem, umiał unikać pościgów i się ukrywać, w końcu nie został szefem mojej komórki tylko dlatego, że miał ładne oczy.
Podróż do LA zajęła nam prawie dwanaście godzin, pocieszające było tylko to, że Unbrow miał do pokonania taką samą odległość. Kensi i Deeks, czekając na nasz przyjazd, sprawdzali dostępne już tropy, o które postarała się Hetty wraz z Erikiem i Nell. Z lotniska pojechaliśmy prosto do siedziby NCIS. Na widok panny Lange i jej surowej, ale zatroskanej miny, poczułam się wreszcie jak w domu. Tak samo patrzyła na mnie, kiedy kończyłyśmy naszą, jakże owocną, współpracę.
- Olga… - coś w jej głosie powiedziało mi, że muszę wyglądać okropnie. I wcale nie miałam na myśli długiej i męczącej podróży – Callen, Sam… Zapraszam do Centrum Operacyjnego.
Bez słowa protestu weszliśmy na piętro, gdzie, w znanym mi już pomieszczeniu bez okien, czekała na nas reszta zespołu. G przedstawił pokrótce wszystko to, czego się dowiedzieliśmy. Niestety, żaden z pozostałych agentów nie miał dla nas dobrych wieści. Michael do tej pory nie został zauważony, ani przez ludzi, ani przez sieć kamer oplatających całe miasto.
- To bez sensu – oparłam się o stół i popatrzyłam na leżące tam zdjęcia. -  On jest za dobry, nie znajdziemy go, dopóki sam nie będzie tego chciał…
- Dobrze go znasz – zauważył Deeks.
- Jest moim szefem. – odparłam – Pracowaliśmy razem, trudno, żebym nie poznała kilku jego sztuczek…
- Musimy ustalić jaki ma cel – Callen nie zamierzał tracić czasu – Po jaką cholerę przywiózł ten ładunek do Los Angeles? – spojrzał na mnie pytająco.
- Bo w tutejszym banku mam skrytkę – wyjaśniłam z westchnieniem – A w niej kilka ważnych rzeczy…
- Chce wysadzić bank, żeby się do niej dostać? – zdziwił się G.
- Nie wiem – pokręciłam głową.
- Nie potrzebuje do tego brudnej bomby – zauważył przytomnie Sam – Wystarczyłoby C4. Może jednak chce ją sprzedać?
- Nawet jeśli, to nie mam pojęcia komu – potarłam zmęczone oczy. Nie spałam cały lot.
- Musimy mieć jakiś punkt zaczepienia – Callen patrzył na mnie z napięciem – Jakieś nazwisko…
- Nic nie przychodzi mi do głowy… - czułam, że to wszystko zaczyna mnie wkurzać – Muszę się zastanowić…
- Nie ma na to czasu! – prawie krzyknął G.
- Nie wytrzepię ci z rękawa tuzina podejrzanych! – zaprotestowałam stanowczo.
- Olga, skup się! – zażądał – To jest cholernie ważne!
- Myślisz, że nie wiem?? – wiedziałam, że złość Callena nie jest skierowana na mnie, tylko na tą całą sytuację. Zgubiliśmy brudną bombę, a to oznaczało niezłe kłopoty.
- Myślę, że mogłabyś się trochę bardziej postarać!
- Staram się na mogę! – odgryzłam się patrząc na niego z wyrzutem.
- Masz rację – zmitygował się – Przepraszam…
Zauważyłam zdziwione spojrzenia, jakimi obrzuciła go reszta zespołu.
- Na dzisiaj wystarczy – odezwała się nagle Hetty – Będziemy nadal monitorować miasto, ale Olga ma rację. Unbrow nie pokaże się, dopóki sam tego nie zechce. Albo go do tego nie zmusimy – rzuciła mi krótkie spojrzenie. Przełknęłam ślinę. Dobrze wiedziałam, czego ode mnie oczekuje -  Jedźcie odpocząć. Panie Callen, proszę do mojego gabinetu… - poleciła, odwracając się i wychodząc. Zaskoczony G ruszył za nią, mnie nie zostało nic innego jak pójść na dół i poszukać jakiegoś, w miarę wygodnego, miejsca do spania. A raczej samotni do przemyśleń. Musiałam się zastanowić, co dalej.

Ledwie umościłam się na sofie w kąciku rekreacyjnym i przykryłam znalezionym w kącie kocem, kiedy stanął nade mną Callen.
- Co ty robisz? – zapytał, patrząc zdziwiony – Zbieraj się, jedziemy do mnie.
- Oszalałeś?
- Nie gadaj, tylko chodź – ściągnął ze mnie koc i złapał za rękę, zmuszając mnie, żebym wstała. – Nie możesz tu spać.
- Dlaczego? – zbuntowałam się, zakładając buty – Gdyby mi się coś przypomniało, miałabym bliżej, żeby to sprawdzić…
- Jak ci się coś przypomni, sprawdzimy to razem – pociągnął mnie do wyjścia – Nie zostawię cię tu samej… Nawet nie próbuj protestować – dodał, widząc, że otwieram usta. Posłusznie zamilkłam i dałam się poprowadzić.

Dom Callena był dokładnie taki jak on. Oszczędny. Rozglądałam się po prawie pozbawionym mebli salonie, bo przecież fotel obok kominka i niewielki stolik nie można nazwać umeblowaniem. G pokazał mi, gdzie jest łazienka, więc z prawdziwą przyjemnością weszłam pod prysznic. Kiedy skończyłam się kąpać, na łóżku w sypialni leżał komplet nowej bielizny, idealnie dobrany rozmiarem, oraz dwie koszulki do wyboru. Ubrałam jedną i z westchnieniem się położyłam. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudziły mnie pocałunki Callena na karku i jego ręka obejmując mnie ściśle w pasie. Poruszyłam się lekko, przywierając do niego mocniej biodrami. Prawidłowo odczytał mój gest, po chwili poczułam jego dłoń pod koszulką. Kiedy dotknął moich piersi, z moich ust wyrwał się cichutki jęk. Bez wahania odwrócił mnie na plecy i zaczął całować. Oddałam mu się cała, pragnęłam go każdą komórką mojego ciała. Kochaliśmy się z pasją, czułam, że potrzebujemy się teraz wzajemnie.
- Masz już jakiś plan, prawda? – zapytał mnie jakiś czas później, kiedy zmęczeni leżeliśmy obok siebie.
- Skąd wiesz? – zdziwiłam się.
- Inaczej nie leżałabyś tu z takim spokojem…
- Mam – nie pozostało mi nic innego, jak przyznać się do pomysłu, który przyszedł mi niedawno do głowy. – Unbrow szuka mnie… – zaczęłam.
- Nie! – przerwał mi stanowczo Callen – Odpada! Nie zgadzam się!
- Co takiego?? – osłupiałam – Na co się nie zgadzasz??
- Nie zgadzam się, żebyś się wystawiła – wyjaśnił – Zapomnij o tym!
- Oszalałeś?? – usiadłam – To jedyny sposób!
- To ty oszalałaś! Życie ci niemiłe??
- G, dlaczego zakładasz od razu, że coś mi się stanie?? – nie rozumiałam jego reakcji.
- Zawsze zakładam najgorsze możliwości. Tylko dlatego jeszcze żyję.
- Bardzo chwalebne – nie mogłam się powstrzymać od tej drobnej złośliwości – Ale ja nie mam zamiaru ginąć.
- A jaki masz zamiar?
- Znaleźć bombę – odparłam – I dorwać Mike…
- Chcesz go zabić…
- A jak myślisz? – zapytałam.
- Olga, to nie jest dobry pomysł – westchnął.
- To jedyny pomysł jaki w tej chwili mamy – spojrzałam na niego – Nie mam wyjścia, G – dodałam – Dobrze o tym wiesz…


poniedziałek, 9 lipca 2012

Dalszy ciąg. Część 2.

Dziękuję za wszystkie komentarze i cieszę się, że się Wam podoba :D Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział Was nie rozczaruje :D

Alexandretta

***


Obudził mnie dźwięk telefonu. Callen poruszył się i sięgnął po swoją komórkę.
- Tak? – odebrał po drugim dzwonku – Jesteś pewien? Dobrze, spotkamy się na miejscu… - rozłączył się i popatrzył na mnie – Sam namierzył Moan’a. Wynajął pokój w motelu „Alathora”.
- Jeszcze tam jest? – spytałam. Kiwnął głową. – Dziwne. Sprzedał bombę, powinien zabrać forsę i zniknąć. Na co on czeka?
- Sam właśnie to sprawdza – G podniósł się z łóżka i zaczął się ubierać. – Zbieraj się. To prawie godzina jazdy przez te bezdroża…
Bez protestów wstałam i odszukałam swoje ciuchy. Callen zaczął pakować swoje rzeczy do niewielkiego plecaka, potem sprawdził broń i zapasowe magazynki. Kiedy byłam już ubrana, bez słowa wręczył mi Sig’a i dodatkową amunicję. Spojrzałam zaskoczona.
- Nóż jest dobry – wyjaśnił z lekkim uśmiechem – Ale czasami kula szybciej rozwiązuje sprawę… - wzięłam pistolet i wsunęłam za pasek spodni.
Byliśmy już prawie gotowi do wyjścia, kiedy nagle drzwi przeszyła seria z karabinu maszynowego. Instynktownie runęliśmy na podłogę, kryjąc się za meblami i dobywając broni.
- Co jest, kurwa?? – wrzasnął Callen, odwracając się w stronę skąd strzelano i samemu odpowiadając ogniem. – Okno od kuchni! – krzyknął, nakierowując mnie na trasę ucieczki. Bez wahania przepełzłam w tamtą stronę, przy samym parapecie podniosłam się do pozycji klęczącej i ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz. Drugi strzelec już podchodził. Po chwili kolejna seria kul roztrzaskała szybę w drobny mak, a okruchy szkła wylądowały tuż obok mnie. Kilka drasnęło mnie w policzek, poczułam piekące ukłucie i cieniutkie strużki krwi płynące z niewielkich ranek. Potrząsnęłam głową, wychyliłam się i wystrzeliłam w kierunku napastnika chyba z pół magazynka. Niepotrzebnie tyle, bo już pierwsze kule trafiły go w klatkę piersiową i posłały na ziemię. G był tuż za mną, bronił się jak mógł, ale nasze pistolety miały znacznie mniejszą siłę ognia niż broń napastników. Kolbą  Sig’a zgarnęłam resztki szkła z ramy okiennej, po czym zwinnym ruchem prześlizgnęłam się na zewnątrz. Upadłam na kolana, błyskawicznie podniosłam się i nie spuszczając wzroku z otoczenia, poczekałam aż Callen zrobi to samo. Razem ruszyliśmy do stojącego kawałek dalej Mustanga, modląc się, żeby nie miał przestrzelonych opon. O dziwo, był cały. Widocznie napastnicy byli tak pewni siebie, ze zupełnie zaniedbali kwestię pozbawienia nas środków transportu. G odpalił wóz, wskoczyłam na siedzenie obok i natychmiast ruszyliśmy. Kiedy odjechaliśmy kawałek, odwróciłam się i wychylając się mocno, wycelowałam w kuchenne okno. Z tej odległości butla z gazem stanowiła trudny, ale nie niemożliwy do trafienia cel. Sekundę zajęło mi przymierzenie się, nacisnęłam spust raptem dwa razy, kiedy powietrzem wstrząsnął huk eksplozji. Callen rzucił mi tylko krótkie, pełne uznania, spojrzenie, dodał gazu i gwałtownie skręcił w najbliższą ścieżkę.

G zupełnie nie oszczędzał samochodu, który podskakiwał na każdym większym wyboju i charczeniem oraz rzężeniem stanowczo protestował przeciw takiemu traktowaniu. Podobnie jak mój tyłek, nieźle już zmaltretowany na średnio wygodnym fotelu. Na szczęście, wkrótce wyjechaliśmy na normalną drogę i teraz dopiero poczułam jaka moc drzemie w silniku Mustanga. Callen wcisnął gaz do dechy i auto skoczyło do przodu, z każdą chwilą nabierając prędkości. Co prawda, nikt za nami nie jechał, ale wiadomo, że w pędzący wóz trudniej trafić. G też to wiedział.
- Jak nas znaleźli? – odezwałam się w końcu.
- Nie wiem – odparł Callen – Nie mam pojęcia!
- Nie krzycz – mruknęłam – Lepiej zadzwoń do Sama. Skoro trafili na nas w tej głuszy, to Daniel może być przynętą…
G bez słowa sięgnął po telefon, po czym szybko streścił swojemu parterowi ostatnie wydarzenia. Mimo to spotkanie pozostało nadal aktualne, bo teraz już nie miało znaczenia, czy Moan był przynętą, czy nie. Ktoś na nas polował, a ja chciałam dowiedzieć się kto. I cena nie grała roli.

Do motelu „Alathora” dojechaliśmy po prawie godzinie jazdy, mimo iż G wcale nie oszczędzał samochodu. Zaparkowaliśmy w pewnej odległości od kompleksu budynków i wysiedliśmy. Sam już na nas czekał, skinął mi lekko głową na powitanie, chyba nie był do końca przekonany o mojej niewinności. Poza tym czułam, że nadal ma mi za złe, że jego partner wpadł w pułapkę, próbując mnie ratować.
- Pokój 7 – powiedział tylko, więc razem ruszyliśmy w tamtą stronę. Ja i G mieliśmy wejść od frontu, Sam miał zabezpieczać tyły.
Ustawiliśmy się po obu stronach wejścia, a Callen ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły z lekkim skrzypieniem, agent pchnął je mocniej, ostrożnie zaglądając do środka pomieszczenia, a za jego wzrokiem podążała lufa jego pistoletu. Moan, który właśnie się pakował, obejrzał się zaskoczony. Chyba się nas nie spodziewał. W jego ręce pojawił się pistolet, strzelił w naszym kierunku kilka razy, ale chybił. Kule świsnęły mi nad głową, Callen nie czekał, odpowiedział ogniem, a ponieważ oko miał dobre, po chwili w pokoju zaległa cisza. Daniel leżał na podłodze obok łóżka, a jego klatkę piersiową znaczyły trzy idealnie okrągłe dziury po kulach. Jeszcze żył, więc nie zważając na nic, podbiegłam do niego i uklękłam obok.
- Daniel – pochyliłam się nas nim.
- Olga – wyszeptał – Jednak mnie znalazłaś…
- Dlaczego, do cholery, ukradłeś tą bombę??
- Mike mi kazał…
- Unbrow?? – zdębiałam – Po co??
- Chciał się ciebie pozbyć z DOD…
- Ale dlaczego?? – nie mogłam w to uwierzyć.
- Masz coś, co on chce odzyskać…
- Co, na litość boską??
- Jakieś notatki, zdjęcia… Nie wiem dokładnie…
- O Jezu – jęknęłam, bo nagle jakaś szufladka otworzyła się w mojej głowie i zaczęłam wszystko rozumieć. – Gdzie bomba?
- Mike ją zabrał…
- Co??
- To on stoi za kradzieżą tych materiałów radioaktywnych… - Daniel mówił coraz ciszej, musiałam prawie przyłożyć ucho do jego ust, żeby go usłyszeć. – Dogadał się z Sahim’em, kazał mu ukryć bombę na pustyni i nakierował cię tak, żebyś wpadła na jego trop… A potem przekazał sprawę do NCIS… Miałem zabrać ładunek, a oni mieli cię aresztować i przywieźć do Stanów… Ale kiedy uciekłaś, musiał zmodyfikować swój plan…
- To on mnie wrobił?? – nawet nie zauważyłam, że G i Sam z uwagą przysłuchują się tej spowiedzi.
- Tak…
- Ale dlaczego NCIS? – nie rozumiałam.
- Bo jesteś za dobra, żeby złapał cię byle agent… A oni są najlepsi – Daniel już charczał. Wiedziałam, że jego agonia długo nie potrwa, a ja miałam jeszcze tyle pytań.
- Gdzie Mike?  - w końcu zadałam to najważniejsze.
- W drodze do LA…
- Z bombą??
- Tak…
- Co chce z nią zrobić??
W momencie, kiedy zadałam to pytanie, głowa Daniela opadła na bok, a z jego ust popłynęła strużka jasnoczerwonej krwi. Dotknęłam dwoma palcami tętnicy na jego szyi, ale i bez tego wiedziałam, że to już koniec. Podniosłam się z klęczek i spojrzałam na towarzyszących mi mężczyzn. Sam patrzył na mnie z mieszanymi uczuciami, chyba powoli zaczynał rozumieć, że nie wszystkie ostatnie wydarzenia były moją winą. Natomiast we wzroku Callena dostrzegłam, nie wiem sama, chyba współczucie.
- Trzeba zgłosić Hetty zagrożenie terrorystyczne z udziałem materiałów radioaktywnych – pierwszy odezwał się Sam. G sięgnął po telefon i po chwili usłyszałam, jak relacjonuje swojej szefowej, co się ostatnio wydarzyło i czego się dowiedzieliśmy. Wyszłam z pokoju i stanęłam na zewnątrz, oddychając głęboko. Teraz musiałam jak najszybciej wrócić do Stanów, nie tylko po to, żeby dorwać Unbrow’a i powstrzymać go przed zdetonowaniem bomby. Również po to, żeby otworzyć pewną skrytkę i ostatecznie dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.


sobota, 7 lipca 2012

Dalszy ciąg. Część 1.

Witajcie Kochani :D Strasznie dawno nic nie pisałam, ale Wena się zbuntowała, tudzież obraziła i dopiero teraz jej dąs przeszedł :D mam nadzieję, że mi wybaczycie :D Ale, ponieważ natchnienie powróciło, dzisiaj coś nowego. A w zasadzie, wracają starzy bohaterowie w nowej odsłonie. Zapraszam do lektury. I do komentowania :D

Alexandretta

***


Stanęłam z boku, uważnie przyglądając się otoczeniu. Daniel świętował udany biznes, siedział przy stoliku w towarzystwie kilku panienek i pił jakiś miejscowy alkohol. Bawił się świetnie, widocznie sprzedał bombę po naprawdę dobrej cenie. Zgrzytnęłam ze złością zębami. Byłam tak blisko, a jednak nie zdążyłam zapobiec tej transakcji. Zanim przyjechałam, kupiec odjechał. A teraz miałam zamiar porozmawiać sobie z moim byłym partnerem i wyciągnąć z niego informacje, komu ją sprzedał oraz dokąd została wywieziona. Czekałam tylko na odpowiedni moment.
W końcu się doczekałam. Daniel zakończył imprezę, wstał i chwiejnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku wyjścia. Zostawiłam mojego drinka i przez kłębiący się w lokalu tłum ruszyłam za nim, starając się nie stracić go z oczu. Co wcale nie było takie łatwe. Jedynym plusem było to, że w tej ilości osób, byłam praktycznie niewidoczna. Przesunęłam nieznacznie rękę w stronę ukrytego pod ubraniem noża, który ostatnio stał się moją ulubioną bronią. Przepchnęłam się przez ostatnią przeszkodę odgradzającą  mnie od Daniela, właściwie to byłam tuż za nim, moja ręka oparła się na rękojeści noża, kiedy nagle czyjaś dłoń złapała mnie mocno za nadgarstek i przytrzymała w miejscu.
- Nie wygłupiaj się – usłyszałam w uchu znajomy głos. Gwałtownie odwróciłam głowę. Callen.
- Co ty wyprawiasz? – wysyczałam. – Ucieknie.
- To pułapka – rzucił krótko, po czym energicznie pociągnął mnie w przeciwnym kierunku. Rozejrzałam się odruchowo, Daniel w momencie wyjścia z lokalu nagle przestał być pijany, całkiem trzeźwym wzrokiem obrzucił wchodząca właśnie grupkę rozchichotanych kobiet i zniknął w mroku nocy. Po chwili od baru oderwała się jakaś postać i poszła w jego ślady. A za nią kolejna. Obie były dość solidnie zbudowane, a pod sportowymi marynarkami dostrzegłam zarysy broni. Dosłownie ułamki sekund wystarczyły mi na stwierdzenie faktu, że Callen uratował mnie przed dość nieciekawym spotkaniem z niezbyt miłymi ludźmi. Nie opierałam się dłużej, poszłam za nim, zresztą trzymał mnie cały czas za rękę. G torował sobie drogę wśród bawiących się w najlepsze gości, w końcu pchnął jakieś drzwi i wylądowaliśmy na zapleczu knajpy. Szybkim krokiem przeszliśmy przez kuchnię i pomieszczenia dla pracowników, by po chwili znaleźć się na zewnątrz. Callen bez wahania podszedł do zaparkowanego na uboczu starego Mustanga, prawie wepchnął mnie na siedzenie, a sam zajął fotel kierowcy. Błyskawicznie odjechaliśmy, chyba w ostatniej chwili, bo kiedy się obejrzałam, dostrzegłam Daniela w towarzystwie kumpli wbiegających na plac za lokalem i nerwowo czegoś szukających. A raczej kogoś.

G jechał przed siebie, nie patrząc na mnie i nie odzywając się ani słowem. Milczałam również, szczerze, to po naszym ostatnim spotkaniu nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. W końcu Callen skręcił z głównej drogi i wjechał na wąską, wyboistą dróżkę. Kolejne rozwidlenie, kolejny zakręt. Dróżka przerodziła się w leśną ścieżkę, która doprowadziła nas do niewielkiego domku, ukrytego wśród gęstych zarośli. G wysiadł z wozu i poszedł w jego stronę. Chcąc, nie chcąc zrobiłam to samo. Chatynka, wbrew pozorom, była całkiem dobrze zaopatrzona, miała nawet prąd z generatora i bieżącą wodę, doprowadzoną ze studni. Na całe wyposażenie składało się duże łóżko, stolik i fotel, a w aneksie kuchennym dwie szafeczki, maleńka lodówka oraz dwupalnikowa, turystyczna kuchenka z podłączoną butlą gazową.
Callen podszedł do stojącego na szafce elektrycznego czajnika i pstryknął włącznikiem. Usiadłam w fotelu, nadal bez słowa obserwowałam jego poczynania. Wrócił po chwili i podał mi kubek pełen gorącej, parującej herbaty.
- Jak mnie znalazłeś? – zapytałam po upiciu kilku łyków. Napój miał słodko-cierpki smak, ale w sumie był całkiem niezły.
- Z trudem – odparł, siadając na brzegu łóżka, dokładnie naprzeciw mnie i nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Po co mnie w ogóle szukałeś?? – w moim głosie zabrzmiała ledwo skrywana pretensja.
- Olga, wystawiono za tobą list gończy! – lekko się wkurzył – Miałem to tak zostawić??
- List?? – nie wierzyłam własnym uszom – Kto??
- Michael Unbrow – wyjaśnił.
- Mój własny szef?? Ale dlaczego??
- Bo, jak sama stwierdziłaś ostatnio, wszystkie dowody wskazują na ciebie – prawie warknął – Nie myliłaś się. Ktoś chce ci się dobrać do tyłka…
- Kurwa – zaklęłam – To wszystko śmierdziało od początku, a ja, jak taka pierwsza naiwna dałam się podejść…
- Wcale nie – zaprzeczył – Wykonywałaś rozkazy, skąd mogłaś wiedzieć.
- Jakoś mnie to nie pociesza – mruknęłam, bawiąc się kubkiem. – Przepraszam, Callen – powiedziałam cicho po chwili. Spojrzał na mnie zdziwiony. – Za moje ostatnie zachowanie – wyjaśniłam – Za to, że do ciebie celowałam… Za to, co powiedziałam…
- Nie – potrząsnął głową – Miałaś rację. No, może z tym celowaniem trochę przesadziłaś… - dodał, uśmiechając się lekko – Ale co do reszty…
- Czego się dowiedziałeś? – w moim głosie zabrzmiało napięcie.
Callen westchnął i popatrzył na mnie poważnie.
- Kiedy odjechałaś, skontaktowaliśmy się z Hetty – zaczął po chwili – Kazała nam wracać. Zostawić wszystko i wracać. Teraz, zaraz, natychmiast. W LA przywitał nas Unbrow. Z pretensjami, dlaczego cię nie zatrzymaliśmy, skoro dowody wskazują, że zabrałaś bombę. Zdziwiło nas, skąd o tym wie, skoro z nikim, oprócz Hetty, na ten temat nie rozmawialiśmy.
- Powiedział? – spytałam.
- Zasłonił się tajemnicą służbową. – mruknął G – Kazał przekazać wszystkie zebrane materiały, powiedział o BOLO i generalnie rozkazał się nam odczepić.
- Zrobiliście to?
- A jak myślisz? – spojrzał na mnie. Wzruszyłam ramionami. – Olga, nie mogłem cię tak zostawić – powiedział cicho – Nie po tym wszystkim…
- Masz wyrzuty sumienia? – zdziwiłam się.
- Nie pomogłem ci…
- Przestań! – przerwałam mu gwałtownie – Przestań, do cholery! Po co do tego wracasz??
- Nie mogę zapomnieć… - spojrzał na mnie przepraszająco.
- To JA nie mogę zapomnieć! – krzyknęłam, wstając. Byłam zła. – A chcę! Rozumiesz?? Niczego tak bardzo nie pragnę, jak zapomnieć! Wyrzucić to z głowy! Ten ból, to upokorzenie, ten wstyd! – krzyczałam dalej. Callen podniósł się powoli i stanął przede mną. – Widziałeś, co mi zrobił! Zgwałcił mnie na TWOICH oczach! Wiesz, co to znaczy?? Że już nigdy, NIGDY, nie spojrzysz na mnie inaczej, tylko przez pryzmat tych wydarzeń! Że zawsze będziesz o tym pamiętał! – poczułam łzy pod powiekami, z wściekłością zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, aż poczułam ból wbijających się paznokci.
- Olga… - zaczął Callen cicho, starając się mnie uspokoić. – Wiesz, że to nieprawda…
- Nieprawda?? To powiedz, o czym myślisz, kiedy mnie widzisz?! – spojrzałam mu prosto w oczy – Żeby mnie przelecieć, czy że zrobił to ktoś inny, wbrew mojej woli?? – nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania. I to dokładnie w takiej formie.
- Przestań – poprosił.
- Nie przestanę! – wrzasnęłam – Nie przestanę! – uderzyłam go pięścią w klatkę piersiową. – Chcę wiedzieć! – do pierwszej pięści dołączyła druga – Chcę!!
Callen stanowczym ruchem złapał mnie za nadgarstki i unieruchomił moje ręce mocnym chwytem. Milczał, wpatrując się we mnie.
- Wiesz, co myślę, kiedy cię widzę? – odezwał się po strasznie długiej chwili – Że mam przed sobą piękną, młodą kobietę. Owszem, skrzywdzoną kobietę, ale mimo to, pełną życia, energii, nadziei… I tak, masz rację. Zawsze będę pamiętał o tym, co cię spotkało. Wiesz dlaczego? Żeby już nigdy nie dopuścić do tego ponownie. Żeby cię chronić i żeby ci pomóc…
- Pomóc? – wyjąkałam.
- Pomóc – powtórzył – Pozwól sobie pomóc, Olga…
Patrzył na mnie takim wzrokiem, że nie wytrzymałam. Po prostu się rozbeczałam. Callen wziął mnie w ramiona i przytulił z całej siły. Szeptał coś, ale nie rozumiałam z tego ani słowa. Wtuliłam się w niego, dając ujście tym emocjom, które do tej pory chowałam bardzo głęboko. Sama nie wiem, kiedy zaczęliśmy się całować.
- Jesteś pewna? – wyszeptał G, pomiędzy jednym pocałunkiem, a drugim.
- Jestem…
- Nie chcę cię skrzywdzić…
- Nie skrzywdzisz – pocałowałam go mocniej. Niczego bardziej nie pragnęłam w tej chwili, jak po prostu się z nim kochać. Kochać, a nie uprawiać seks. Callen, jakimś szóstym zmysłem, wyczuł to, wyczuł tę subtelną różnicę, pomiędzy zwykłym pożądaniem, a potrzebą bliskości. Zaczął ściągać ze mnie bluzkę, ani na moment nie przestając mnie całować. Rozbieraliśmy się wzajemnie, do chwili, gdy oboje zostaliśmy tylko w bieliźnie. Złapałam go za rękę i pociągnęłam na łóżko. Przykrym mnie swoim ciałem, a potem jego usta zaczęły swoją wędrówkę. Pieścił i całował każdy milimetr mojej skóry, a przyjemność, którą zaczęłam odczuwać, skutecznie wypierała z mojego umysłu wspomnienia wcześniejszego koszmaru. To było właśnie to lekarstwo, którego potrzebowałam. Po chwili oboje byliśmy całkiem nadzy, a G ułożył się pomiędzy moimi udami. Wszedł we mnie ostrożnie, jakby bał się, że nagle go powstrzymam, albo ucieknę. Nic takiego nie zrobiłam. Przyjęłam go z pełną świadomością, pewna jak niczego innego na świecie, że to właśnie on jest mi w tej chwili najbardziej potrzebny. Ponieważ nic się nie działo, podniosłam powieki i spojrzałam prosto w poważne oczy Callena. W jego wzroku dostrzegłam pożądanie, ale też i niepokój.
- Na co czekasz? – wychrypiałam. W odpowiedzi zaczął się poruszać. Powoli i ostrożnie, a w każdym jego ruchu było tyle delikatności i czułości, że aż mnie to zaskoczyło. Spełnienie osiągnęliśmy prawie równocześnie, z tym, że tym razem obyło się bez dzikich okrzyków z mojej strony. Callen opadł na mnie, by za chwilę zsunąć się na bok. Otoczył mnie ramionami, przyciągając do siebie.
- Odpocznij – wymruczał. Wtuleni w siebie zapadliśmy w sen.