Alexandretta
******
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się
dookoła. Moja salka. Na pewno. Te same brudnobiałe ściany, ta sama aparatura, to
samo niewygodne łóżko. Poruszyłam się lekko i dostrzegłam, że prawie całe ręce
mam obwiązane bandażami, z wyjątkiem jednego miejsca, gdzie tkwiła igła
kroplówki. Odruchowo uniosłam dłoń do policzka i po chwili moje palce natrafiły
na nierówności. Szwy. Przymknęłam na moment powieki i odetchnęłam głęboko, bo
wspomnienie ostrza przecinające skórę na mojej twarzy natychmiast powróciło. A
wraz z nim strach i ból. Potrząsnęłam ostrożnie głową, po czym znów podniosłam
powieki i jeszcze raz się rozejrzałam. Byłam sama. To dobrze. Chciałam być
teraz sama. Nie miałam ochoty odpowiadać na żadne pytania, nie miałam ochoty
wracać do tamtych chwil sam na sam z Andriejem, nie miałam ochoty nikogo
widzieć. Nawet Gibbsa.
Jednak nie było mi dane zbyt długo
cieszyć się samotnością. Wkrótce drzwi się otworzyły i pojawił się Jethro. Nie
wyglądał najlepiej, był nieogolony i miał na sobie pomiętą koszulę. Widząc, że
nie śpię, przysunął sobie krzesło i usiadł obok.
- Laro… - zaczął niepewnie – Wiem,
że to trudne, ale chciałbym się dowiedzieć, co się stało…
- Nawet nie zapytasz jak się
czuję? – przerwałam mu sarkastycznie.
- Nie muszę – popatrzył na mnie –
Widzę…
- I co widzisz? – znów sarkazm.
- Że jest źle – Gibbs zawsze był
szczery – Ale muszę widzieć.
- Musisz wiedzieć… Żeby zakończyć
śledztwo?
- Żeby ci pomóc…
- Pomóc?? – prychnęłam – Jakie
pomóc, Jethro!? Wiesz jakie to uczucie, kiedy jakiś psychopata najpierw chce cię zabić, a potem nagle z tego rezygnuje?? Bo okazuje się, że jesteś
jedyną osobą, która może doprowadzić go do celu?? – podniosłam głos – Więc
postanawia cię trochę potorturować, żeby się wszystkiego dowiedzieć! Ale, nie! Nie bije!
Wstrzykuje ci jakieś świństwo, po którym przestajesz czuć własne ciało!
Stopniowo, partia po partii! Aż w pewnym momencie uświadamiasz sobie, że
kolejna porcja tego gówna i przestaniesz oddychać! – krzyczałam, a zaskoczona
mina Gibbsa świadczyła, że takiej relacji się nie spodziewał – Ale zamiast to
zakończyć, bierze nóż i tnie cię wszędzie, gdzie to tylko możliwe! A ty nie
czujesz tego, nie czujesz bólu, ale i tam marzysz tylko o tym, żeby już
skończył! Żeby wstrzyknął tą ostatnią porcję, żeby już przestać oddychać! Bo
cisza i pustka po drugiej stronie jest teraz twoim największym marzeniem! A
potem przychodzi ból! Ból tak straszny, jak nic innego na świecie! Boli cię
wszystko! Każdy mięsień, każda rana! Boli cię dusza i boli cię umysł, bo nie
jesteś w stanie tego wszystkiego ogarnąć! – zaczynałam wpadać w histerię i
Gibbs też to zauważył, bo zaczął szukać przycisku do przywoływania pielęgniarek
– A ten ból, podszyty strachem, jest tak przerażający, że zaczynasz krzyczeć!
Najgłośniej jak potrafisz!! – Gibbs chyba znalazł przycisk, bo po chwili do
pomieszczenia wbiegł lekarz w towarzystwie pielęgniarki. – Nie, nie, nie!
Żadnych igieł!! – zaczęłam wrzeszczeć, ale mnie nie słuchali. Krótkie ukłucie w
przedramię, poczułam, że zaczynam się robić senna i sama nie wiem, kiedy,
odpłynęłam.
***
Gibbs usiadł ciężko na krześle i
zapatrzył się w śpiąca Larę. Histeria, w którą wpadła, kiedy się zjawił, żeby z
nią porozmawiać, przeraziła go. Nie spodziewał się takiej reakcji, a to, co
usłyszał… Jethro ukrył twarz w dłoniach. Co za skurwysyn!! Strasznie żałował,
że on już nie żył, bo miał ogromną ochotę „pogadać” sobie z nim na osobności.
Lara nadal spała, więc poszedł
porozmawiać z lekarzem. Doktor niczego przed nim nie ukrywał, także tego, że
Jordan będzie potrzebowała specjalistycznej pomocy, bo ostatnie wydarzenia
mocno nią wstrząsnęły. Gibbs skinął głową. Dobrze wiedział, że grała twardszą
niż była w rzeczywistości. Już ich spotkanie po jej rzekomej śmierci dobitnie
mu to uświadomiły. Zostawił lekarza i wrócił do Lary. Chciał przy niej
posiedzieć, tak po prostu.
***
Nie wyszłam ze szpitala tak od
razu. Mimo, że fizycznie czułam się już dobrze, to jednak spotkanie z Andriejem
dość mocno się na mnie odbiło. Faktem było, że wpadałam w histerię za każdym
razem, kiedy Gibbs zaczynał mnie pytać, co się stało. Dopiero bardzo silne leki
uspokajające pomogły mi na tyle, że byłam w stanie, w miarę normalnie, wszystko
opowiedzieć. Chociaż „normalnie” to zbyt dużo powiedziane. Raczej była to sucha
relacja, jakbym mówiła o kimś innym. Kimś obcym. Trochę pomogła mi terapia, ale
odkryłam, że bez leków nie mogę już funkcjonować. Uświadomiłam sobie, że marzę
o jednym. Żeby się napić. Urżnąć w trupa i paść na własne łóżko w ubraniu.
Zresetować umysł do zera, sponiewierać się, jak jeszcze nigdy w życiu.
Trzy tygodnie później lekarz
pozwolił mi pójść do domu. Dostałam plik recept na leki oraz skierowanie na
dalszą terapię. Nie było mi potrzebne, bo miałam już plan, co dalej. Ale żeby
go zrealizować, najpierw musiałam pozałatwiać kilka spraw.
Siedziałam na podłodze, opierając
się plecami o kanapę i kończąc kolejnego drinka. To była druga butelka, którą
piłam tego wieczoru. Co prawda, dopiero ją rozpoczęłam, ale już ta pierwsza
wystarczyła, żeby nieźle zaszumiało mi w głowie. A obie poprzedziłam całkiem
sporą porcją moich cudownych pigułek. Tak, chciałam odpłynąć. Chyba już na
zawsze. Dlatego zupełnie zignorowałam pukanie do drzwi. Jednak Gibbs, bo to był
on, nie zrezygnował. Po prostu wszedł, bo jak zwykle nie zamknęłam drzwi na klucz.
Rozejrzał się i od razu mnie dostrzegł. Nawet mu powieka nie drgnęła, podszedł
i usiadł obok. Nalałam mu drinka i wcisnęłam w rękę szklankę. Wziął ją, ale nie
pił.
- Co ty robisz? – usłyszałam po
chwili jego cichy głos.
- Nie widać? - nawet na niego nie
spojrzałam
- Że pijesz, widzę – odparł – Ale
wiesz, że to nie jest metoda…
- Mam to gdzieś! – przerwałam mu –
Mnie pomaga.
- Masz zamiar upijać się codziennie?
- Jeśli będzie trzeba…
- A co z pracą? – drążył.
- Złożyłam wymówienie…
- Co??
- Zrezygnowałam – skuliłam się pod
wpływem jego krzyku. Zauważył to natychmiast.
- Dlaczego? – zapytał już całkiem
spokojnie.
- Bo jestem za słaba, żeby być
agentką… - upiłam kolejny łyk – Bo NIE MOGĘ już być agentką. Bo boję się
każdego krzyku… Boję się wziąć broń do ręki. Boję się, Jethro… - spojrzałam na
niego – Po prostu się boję…
- Laro - odstawił szklankę i objął
mnie ramieniem – Wcale nie jesteś słaba. I jesteś świetną agentką. Po tym co
przeszłaś… - urwał na moment – To normalne, że się boisz. Ale nie rezygnuj…
- Za późno – potrząsnęłam głową –
Już podjęłam decyzję.
- Robisz błąd…
- To mój błąd – warknęłam.
- Nie jestem twoim wrogiem, Laro…
- Wiem. – spuściłam wzrok –
Przepraszam. Uratowałeś mnie…
- Daj spokój…
- Jethro… - zawahałam się na
moment. Tyle chciałam mu powiedzieć, a nie wiedziałam jak w ogóle zacząć – Ja…
Ja cię widziałam… - rzuciłam mu szybkie spojrzenie – Kiedy siedziałeś przy mnie
w szpitalu. Kiedy byłam nieprzytomna… Nie umiem tego wyjaśnić – dodałam szybko,
widząc jego zaskoczenie – Po prostu tam byłam, obok. Widziałam ciebie,
Tony’ego, słyszałam o czym rozmawiacie. Widziałam Andrieja jak wstrzykuje coś
do kroplówki… Wszystko. A potem… - odetchnęłam głęboko – Potem nagle znalazłam
się na łóżku, ty wpadłeś do pokoju i… I dalej już wiesz. Wierzysz mi? – w moim
głosie pojawiła się niepewność.
- Wierzę – ta niezmącona pewność w
jego głosie podziałała na mnie jak balsam – Wierzę… Nie rezygnuj… - poprosił
cicho.
- Nie, Jethro. Nie proś mnie o to.
Ja… Ja już nie mogę… To co się stało, to dla mnie za dużo… Nie dam rady…
- Pomożemy ci. JA ci pomogę…
- Jethro… - odwróciłam się i
popatrzyłam mu w oczy – Ja już podjęłam decyzję. I nie zmienię jej, nawet dla
ciebie…
- Jesteś pewna?
- Kocham cię, Jethro – wyszeptałam
– Ale nie mogę… Nie chcę… Nie umiem… - czułam, jak plącze mi się język. –
Przepraszam… - rozpłakałam się. Moja reakcja mnie zaskoczyła.
- Ciii… - Gibbs wziął mnie w
ramiona i uspokajająco zaczął głaskać po plecach – Ciii…. Ja wiem… Wiem…
Rozumiem…
Łkałam, wtulona w niego,
wypłakując swój strach i ból. Słyszałam jego cichy głos, szepczący uspokajająco
wprost do mojego ucha. Powiedziałam mu prawdę, bałam się jak cholera, sama nie
wiedziałam czego, bo przecież Andriej nie żył i nie mógł mi już nic zrobić. Ale
myśl, że miałabym znowu ścigać jakiegoś bandziora, sprawiała, że robiło mi się
słabo. Nie mogłam już być agentem, nie potrafiłam.
Alkohol i leki zrobiły swoje.
Czułam, że zaczynam odpływać, głos Gibbsa zaczął dobiegać do mnie jakby zza
niewidzialnej ściany, moje powieki robiły się coraz cięższe, jeszcze z nimi
walczyłam, ale już wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. Ze zdumieniem
odkryłam, że już się nie boję. Niczego.
***
Gibbs stał na ganku domu Lary i
coraz bardziej natarczywie pukał do drzwi. Nie otwierała, co go bardzo
zaniepokoiło. Wiedział, że jest w kiepskiej formie, mimo terapii i leków, dlatego przyjechał do niej jak tylko
dowiedział się, że wyszła ze szpitala i odwiedziła biuro, spotykając się
wyłącznie z Shepard i nikim więcej. W końcu, nieźle już wkurzony, nacisnął
klamkę. Drzwi ustąpiły, więc wszedł do środka. Od razu dostrzegł Larę siedzącą
na podłodze, w towarzystwie butelek. Piła i była już nieźle wstawiona. Usiadł
obok niej i wdał się z nią w dyskusję, chociaż dobrze wiedział, że trzeźwy w
rozmowie z pijanym zawsze jest na straconej pozycji. Ku jego zdumieniu,
odpowiadała na jego pytanie logicznie i z sensem. Zezłościła go jej informacja
o odejściu z agencji, ale widok przerażonej miny kobiety, kiedy tylko trochę
podniósł głos sprawił, że mimo wszystko zrozumiał, dlaczego to zrobiła. A kiedy
zaczęła płakać, po prostu wziął ją w ramiona i przytulił. Trzymał ją mocno,
starając się uspokoić, bo kilka razy był już świadkiem jak wpadała w histerię i
nie chciał powtarzać tego doświadczenia. Lara łkała, on ją przytulał i wszystko
byłoby dobrze, gdyby nagle nie odkrył, że zaczyna odpływać. Poczuł, że jej
ciało robi się coraz bardziej bezwładne, uniósł delikatnie jej głowę, zobaczył
zamknięte powieki i, paradoksalnie, lekki uśmiech na twarzy. Poderwał się
błyskawicznie, ułożył ją na podłodze i przyłożył dwa palce do szyi. Wyczuł
nikły puls, co wcale go nie uspokoiło. Rozejrzał się dookoła, puste opakowania
po proszkach leżące w kącie na stoliku, wyjaśniły mu wszystko.
- Kurwa, Laro! – Jethro
natychmiast obrócił ją na bok, wsadził jej palce do gardła, usiłując wywołać
wymioty, ale nic to nie dało. Odwrócił ją z powrotem na plecy, od razu
dostrzegł, że jej klatka piersiowa powoli przestaje się unosić. – Laro, nie! –
wrzasnął, zaczynając wykonywać masaż serca i wtłaczając jej do płuc własny
oddech. – Laro, wróć! - nie miał pojęcia, jak długo starał się przywrócić Jordan do świata żywych. Ale kiedy zdał sobie sprawę, że to wszystko nadaremno, czuł
się jak maratończyk, który właśnie przekroczył linię mety. Jako ostatni.
Patrzył na jej spokojną, trochę bladą twarz i wiedział, że przegrał. Że zawiódł
kogoś, na kim mu bardzo zależało. Usiadł obok i sięgnął po telefon.
- Ducky? – odezwał się zachrypniętym
głosem, gdy po drugiej stronie słuchawki usłyszał patologa – Przyjedź do domu
Lary. Weź van’a… - rozłączył się, nie zwracając uwagi na pytania przyjaciela.
Kilka dni później odbyło się
pożegnanie agentki Lary Jordan. Byli wszyscy, dla których była ważna i którzy
byli ważni dla niej.
***
Patrzyłam na uroczystość na
cmentarzu, na swoja trumnę, na smutne, a nawet zapłakane, twarze moich
przyjaciół. Czułam ulgę. Tak, moje ziemskie życie dobiegło końca, sama tego
chciałam, ale tak było lepiej. Dla mnie, dla nich…
Podeszłam do Gibbsa i spojrzałam
na niego. W jego stalowych oczach dostrzegłam smutek, zaciśnięte w wąską kreskę
wargi mówiły mi wszystko.
- Przepraszam, Jethro –
powiedziałam głośno, choć wiedziała, że nie może mnie usłyszeć – Przepraszam za
ból, który ci sprawiłam. Ale nie mogłam inaczej. Wiem, że kiedyś to zrozumiesz.
Nigdy cię nie zapomnę… - chciałam go dotknąć, ale moja dłoń przeszła przez
niego jak przez powietrze. Ku mojemu zdumieniu, Gibbs odwrócił głowę i spojrzał
dokładnie w to miejsce, gdzie stałam. Nagle na jego ustach pojawił się nikły
uśmiech.
- Ja też cię nie zapomnę, Laro.
Nigdy… - usłyszałam jego głos.
Roześmiałam się, skinęłam mu głową
i odwróciłam się. Na końcu mojej drogi jaśniało ciepłe światło i przytulna
łąka… Ha, wiedziałam!