- Jesteś idiotką, Jordan –
jęknęłam głośno, wracając do rzeczywistości.
- Całkowicie się zgadzam –
usłyszałam za plecami znajomy głos. Poderwałam się gwałtownie na nogi, przy
okazji rozlewając na siebie resztkę piwa.
- Cholera jasna! - zaklęłam,
usiłując wytrzeć w spodnie mokre dłonie – Jak szef tu wszedł?
- Było otwarte – odparł.
- Nigdy szef nie używa
dzwonka? To taki guzik przy drzwiach.
- Nie zauważyłem…
- Pewnie. – prychnęłam –
Muszę się przebrać. - weszłam do domu i poszłam prosto do sypialni. Kiedy
wróciłam, Gibbs stał przed kominkiem i oglądał ustawione tam zdjęcia.
- Po co szef przyjechał? –
zapytałam.
- Coś ci przywiozłem –
odwrócił się i położył na stole moją odznakę i broń. Spojrzałam na przyniesione
przez niego przedmioty wcale nie czując radości. A przecież do dzisiejszego
ranka bycie agentem stanowiło sens mojego życia. Podeszłam do lodówki, wyjęłam
z niej dwie butelki piwa i bez słowa wyszłam na werandę. Gibbs podążył za mną,
kiedy usiadłam na stopniach, zrobił to samo i tak samo w milczeniu wziął ode
mnie jedną.
- Mam wrócić? – zapytałam.
- A nie chcesz? – napił się.
- A chce szef, żebym wróciła?
– przerzucaliśmy się pytaniami niczym w grze w szarady.
- To jakiś quiz? – chyba
pomyślał o tym samym.
- Więc? – zignorowałam
pytanie. Nie zamierzałam zbaczać z tematu.
- Chcę. – powiedział po
chwili – Jesteś świetną agentką…
Z wrażenia aż się
zakrztusiłam. Przez moment, prychając i kaszląc, nie mogłam złapać tchu,
dopiero uderzenie w plecy pozwoliło mi odzyskać oddech.
- A nich to… - wysapałam –
Wie szef, że to są jego pierwsze normalne słowa do mnie?? – spojrzał na mnie z
zaskoczeniem – Do tej pory słyszałam tylko: „rusz się, Jordan, dowody same nie
pójdą do laboratorium!” – zawołałam tubalnym głosem – albo „Jordan, czekasz na
zaproszenie?”, albo „Jordan, zacznij w końcu myśleć!”, ewentualnie „Jordan, weź
się do roboty!”… - w tym momencie Gibbs zatkał mi usta dłonią, patrząc na mnie
groźnie.
- Nie przeginaj, Jordan, bo
jeszcze zmienię zdanie – zagroził. Patrzyłam na niego spokojnie, jakby jego
miny i spojrzenia przestały na mnie robić wrażenie. Po czym delikatnie
odsunęłam jego rękę.
- A nie było tak? – zapytałam
– Czasami myślę, że szef nawet nie wie, jak mam na imię. Dlaczego mnie szef tak
nie lubi? – w moim głosie zabrzmiał żal.
- Lara – odezwał się po
chwili – Masz na imię Lara. I lubię cię.
- Więc dlaczego?
- To skomplikowane –
westchnął.
- Skomplikowane – powtórzyłam
za nim – Wie szef, że tego określenia używają ludzie, którzy nie mają pojęcia
co powiedzieć?
- Zrobiłaś się pyskata,
Jordan – rzucił mi krótkie spojrzenie, znów upijając łyk piwa.
- Uczę się od najlepszych –
odparowałam. Roześmiał się.
- Shepard – powiedział po
chwili.
- Pani dyrektor? – zdziwiłam
się. – Ona kazała być szefowi wrednym??
- Tak.
- Ale dlaczego?
- Chciała cię sprawdzić. Ile
wytrzymasz z takim draniem jak ja…
- Zdałam? – spytałam cierpko.
Nie podobało mi się to, co mówił.
- Ją pytaj – wzruszył
ramionami – Ja miałem cię tylko wyszkolić.
- I co dalej?
- Nie wiem…
- A ja myślę, że szef wie –
powiedziałam cicho – To dlatego tak mnie szef trzymał na dystans i gnębił.
Żebym się z wami nie zżyła…
- Nie udało mi się to –
przyznał – Zaprzyjaźniłaś się z całym zespołem…
- Tylko dzięki temu udało mi
się przetrwać…
- A najbardziej z Tony’m… -
ciągnął.
- Chyba szef nie myśli, że ja
i Tony… - spojrzałam na niego z osłupieniem.
- Myślę, że nie złamalibyście
zasad – odparł spokojnie.
- Więc o co chodzi? – dalej
nie rozumiałam.
- Że mimo wszystko, nie
jestem twoim wrogiem - wyjaśnił, patrząc na mnie uważnie. – I mogę ci pomóc,
kiedy coś się dzieje…
- Kiedy coś się dzieje? – powtórzyłam.
- Na przykład, kiedy masz kłopoty
ze swoim byłym… - urwał. Przełknęłam ślinę.
- Zaraz kłopoty…
- Nie kłam! – warknął – Pobił
cię!
- Skąd szef wie? – zawołałam
– Tony szefowi powiedział? Obiecał milczeć! Natrę mu uszu jutro! – poczułam
złość.
- Uspokój się….
Retrospekcja Gibbsa
Zdyszany Tony wybiegł z windy
i wpadł prosto na swojego szefa.
- Kolejne spóźnienie,
DiNozzo! – Gibbs był zły – Mamy sprawę, McGee już czeka przy samochodzie! Rusz
się! I gdzie, do cholery, jest Jordan?! – poirytowany agent wszedł do winy
mając za plecami Tony’ego.
- No… tego… Lara nie przyjdzie
– wykrztusił DiNozzo.
- Jak to, nie przyjdzie?? –
Gibbs spojrzał na niego zaskoczony.
- Jest chora – Tony czuł się
źle okłamując swojego szefa – Mówiła, że wyśle maila…
- Maila! – prychnął Gibbs –
Potrzebuję agenta, a nie maila!
- Ale ona naprawdę nie może –
zaoponował Tony.
- Nie może! – znowu
prychnięcie – Pewnie wczoraj zabalowaliście i leczy teraz kaca-giganta.
- Nie, pobił ją jej były! –
Tony miał dość tej jawnej niechęci szefa wobec jego partnerki. Gibbs gwałtownym
ruchem zatrzymał windę między piętrami i błyskawicznie odwrócił się w stronę
mężczyzny.
- Co takiego? – wycedził.
- Byliśmy w klubie – DiNozzo
zaczął opowiadać – Zmyliśmy się tuż po północy, wzięliśmy taxi i najpierw
pojechaliśmy do niej. Widziałem jak wchodzi do domu, odjechałem tylko kawałek,
kiedy przypomniało mi się, że moje klucze są w jej torbie. Kazałem
taksówkarzowi zawrócić, poszedłem do niej i zobaczyłem, że drzwi są uchylone.
Usłyszałem hałas, więc bez namysłu wszedłem. Lara leżała na podłodze, a on
właśnie ją kopał.
- Co z nią? – zapytał cicho
jego szef.
- Ma śliwkę pod okiem,
rozwalony nos i siniaki na brzuchu. Lekarz powiedział, że nic jej nie będzie.
Ale nie chce się tu pokazywać w taki stanie…
- Dlaczego do mnie nie
zadzwoniłeś? – Gibbs popatrzył na niego surowo.
- Lara nie chciała – wyjaśnił
Tony – Powiedziała, że nie ma sensu zawracać szefowi głowę…
- I ty ją posłuchałeś??
- No… Auć – stęknął DiNozzo,
bo solidny cios w tył głowy był dla niego zaskoczeniem – Za co, szefie?
- Jeszcze się pytasz?? Chcę
wiedzieć o takich rzeczach!
- Przepraszam szefie…
- Co z tym jej byłym?
- Zająłem się nim. Spuściłem
mu niezły łomot…
- Jak on się nazywa?
- Szefie… - zaprotestował
Tony.
- Nazwisko! – warknął Gibbs.
- Brian Tools. – poddał się
agent – Szefie, ja obiecałem Larze, że nic nie powiem. Jeśli ona się dowie…
- Nie dowie się – Gibbs
uruchomił windę, kończąc dyskusję.
***
- Nie wierzę… – powiedziałam, kiedy skończył mówić.
- Moi ludzie mnie nie okłamują,
Jordan – zwrócił mi uwagę.
- Był szef u niego? – skinął
tylko głową – To wiele wyjaśnia… - mruknęłam, przypominając sobie zachowanie
Brian’a. Przysłał kwiaty z przeprosinami, które i tak wylądowały w śmietniku.
- Dlaczego mi nie
powiedziałaś? – kontynuował. Przez chwilę czułam się jak na przesłuchaniu.
- A dlaczego miałam
powiedzieć? – zdziwiłam się.
- Bo wszystko co dotyczy
mojego zespołu jest dla mnie ważne!
- Źle lokuję uczucia… -
westchnęłam, bo nie znalazłam odpowiedzi na ten ostatni argument.
- Zauważyłem – mruknął.
- Mówi szef o reszcie moich
byłych? – zapytałam.
- Nie. – zaprzeczył.
Poczułam, że mi duszno. Miałam nadzieję, że nie myśli o tym samym co ja. –
Mówię o sobie… - spojrzał na mnie.
- Skąd szef wie? –
wyszeptałam.
- Po pierwsze, nie jestem
ślepy. Ani głupi. A po drugie, sama mi powiedziałaś…
- Co?? – gdyby na trawniku
przed nami wylądowało UFO, nie wprawiłoby mnie w takie osłupienie jak te słowa.
- Sprawa Colstone’a. –
wyjaśnił – Odwoziłem cię do domu…
Zamknęłam na moment oczy. Jeremy
Colstone. Seryjny morderca. Psychopata i świr. Porywał, gwałcił, a potem
zabijał kobiety-oficerów. Ścigaliśmy go prawie trzy miesiące. Ta sprawa
kosztowała nas wiele nerwów, nieprzespanych nocy i litrów wypitej kawy.
Dorwaliśmy go w końcu, ale nasze zwycięstwo miało słodko-gorzki smak. Nie udało
nam się uratować żadnej porwanej kobiety. W dodatku tą ostatnią strasznie
okaleczył. Chyba czuł, że depczemy mu po piętach. Po wszystkim poszliśmy do
baru. Nawet Abby i Ducky. Nawet Palmer. Wlewaliśmy w siebie kolejne porcje
alkoholu, marząc tylko o tym, żeby się znieczulić na amen. Tylko Ducky nie pił.
Siedział ponury w kącie i kreślił esy floresy na barowej serwetce. To on wezwał
Gibbsa i wspólnymi siłami porozwozili nas do domów, kiedy byliśmy prawie
nieprzytomni.
- Nie pamiętam… - przyznałam
niechętnie. Wypiłam wtedy tyle, że nawet nie wiedziałam jak się nazywam.
- Wiem. – odparł –
Przywiozłem cię tu i położyłem do łóżka – wyjaśnił – Już miałem wychodzić,
kiedy nagle powiedziałaś, że mnie kochasz… - zaczerwieniłam się – I, że mogę
zostać, jeśli chcę..
- Naprawdę to zrobiłam? –
wyjąkałam. Co za wstyd.
- Naprawdę – pokiwał głową –
Byłaś pijana… - dodał. Chyba chciał mnie pocieszyć.
- Ale mówiłam prawdę –
odezwałam się cicho, wcale na niego nie patrząc. Było mi już wszystko jedno. Gibbs
milczał, jakby przetrawiał tą informację. Wstałam. – Niech szef już idzie –
poprosiłam – To wszystko… nie ma sensu.
- Skoro tak uważasz – wstał i
popatrzył na mnie poważnie. Nagle, delikatnym ruchem odgarnął mi włosy z
twarzy. Ten gest mnie zaskoczył.– Do zobaczenia jutro – dodał, po czym odwrócił
się i ruszył do wyjścia.
Nie odpowiedziałam. Zabrakło mi słów, odprowadziłam
go wzrokiem, aż zniknął za rogiem domu. Miłość do własnego szefa to jednak nie
jest dobry pomysł.
Ijeeee!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńAle zajebista notka! Powiem Ci, że dawno nic mi się tak nie podobało - nie, żeby nie podobały mi się Twoje notki czy inne blogi, ale to jest na prawdę super!
Wybacz, że nie komentuję ostatnio notek, ale mam tyle nauki, że nie sypiam po nocach. Nawet nie mama sił na komentarze :(
Ale się poprawię! ;)
MaLuTkA
świetne, świetne, świetne. Pięnie się łaczą obie cześci, bardzo fajne nostalgiczne i życiowe opowiadanie. Czekam na dalsze części. Mam nadzieję że mnie jescze bardziej zaskoczą.
OdpowiedzUsuńM
Noooo i znów niespodzianka! Lara wyznała Gibbsowi miłość! O Matyldo co dalej z tego będzie? Pisz kochana!
OdpowiedzUsuńCo jak co ale tego to sie kompletnie nie spodziewałam! Super ;D
OdpowiedzUsuńYuumi;))
wow! Super! Świetny dialog między nimi i retrospekcje. No i oczywiście wątek miłosny. Ciekawi mnie jak to dalej potoczysz :)
OdpowiedzUsuńJezu świetnie napisane to ! :D Lara and Gibbs..o mamusiu :D
OdpowiedzUsuń