Strony

wtorek, 29 maja 2012

Zasada numer dwanaście. Część 2.


- Jesteś idiotką, Jordan – jęknęłam głośno, wracając do rzeczywistości.
- Całkowicie się zgadzam – usłyszałam za plecami znajomy głos. Poderwałam się gwałtownie na nogi, przy okazji rozlewając na siebie resztkę piwa.
- Cholera jasna! - zaklęłam, usiłując wytrzeć w spodnie mokre dłonie – Jak szef tu wszedł?
- Było otwarte – odparł.
- Nigdy szef nie używa dzwonka? To taki guzik przy drzwiach.
- Nie zauważyłem…
- Pewnie. – prychnęłam – Muszę się przebrać. - weszłam do domu i poszłam prosto do sypialni. Kiedy wróciłam, Gibbs stał przed kominkiem i oglądał ustawione tam zdjęcia.
- Po co szef przyjechał? – zapytałam.
- Coś ci przywiozłem – odwrócił się i położył na stole moją odznakę i broń. Spojrzałam na przyniesione przez niego przedmioty wcale nie czując radości. A przecież do dzisiejszego ranka bycie agentem stanowiło sens mojego życia. Podeszłam do lodówki, wyjęłam z niej dwie butelki piwa i bez słowa wyszłam na werandę. Gibbs podążył za mną, kiedy usiadłam na stopniach, zrobił to samo i tak samo w milczeniu wziął ode mnie jedną.
- Mam wrócić? – zapytałam.
- A nie chcesz? – napił się.
- A chce szef, żebym wróciła? – przerzucaliśmy się pytaniami niczym w grze w szarady.
- To jakiś quiz? – chyba pomyślał o tym samym.
- Więc? – zignorowałam pytanie. Nie zamierzałam zbaczać z tematu.
- Chcę. – powiedział po chwili – Jesteś świetną agentką…
Z wrażenia aż się zakrztusiłam. Przez moment, prychając i kaszląc, nie mogłam złapać tchu, dopiero uderzenie w plecy pozwoliło mi odzyskać oddech.
- A nich to… - wysapałam – Wie szef, że to są jego pierwsze normalne słowa do mnie?? – spojrzał na mnie z zaskoczeniem – Do tej pory słyszałam tylko: „rusz się, Jordan, dowody same nie pójdą do laboratorium!” – zawołałam tubalnym głosem – albo „Jordan, czekasz na zaproszenie?”, albo „Jordan, zacznij w końcu myśleć!”, ewentualnie „Jordan, weź się do roboty!”… - w tym momencie Gibbs zatkał mi usta dłonią, patrząc na mnie groźnie.
- Nie przeginaj, Jordan, bo jeszcze zmienię zdanie – zagroził. Patrzyłam na niego spokojnie, jakby jego miny i spojrzenia przestały na mnie robić wrażenie. Po czym delikatnie odsunęłam jego rękę.
- A nie było tak? – zapytałam – Czasami myślę, że szef nawet nie wie, jak mam na imię. Dlaczego mnie szef tak nie lubi? – w moim głosie zabrzmiał żal.
- Lara – odezwał się po chwili – Masz na imię Lara. I lubię cię.
- Więc dlaczego?
- To skomplikowane – westchnął.
- Skomplikowane – powtórzyłam za nim – Wie szef, że tego określenia używają ludzie, którzy nie mają pojęcia co powiedzieć?
- Zrobiłaś się pyskata, Jordan – rzucił mi krótkie spojrzenie, znów upijając łyk piwa.
- Uczę się od najlepszych – odparowałam. Roześmiał się.
- Shepard – powiedział po chwili.
- Pani dyrektor? – zdziwiłam się. – Ona kazała być szefowi wrednym??
- Tak.
- Ale dlaczego?
- Chciała cię sprawdzić. Ile wytrzymasz z takim draniem jak ja…
- Zdałam? – spytałam cierpko. Nie podobało mi się to, co mówił.
- Ją pytaj – wzruszył ramionami – Ja miałem cię tylko wyszkolić.
- I co dalej?
- Nie wiem…
- A ja myślę, że szef wie – powiedziałam cicho – To dlatego tak mnie szef trzymał na dystans i gnębił. Żebym się z wami nie zżyła…
- Nie udało mi się to – przyznał – Zaprzyjaźniłaś się z całym zespołem…
- Tylko dzięki temu udało mi się przetrwać…
- A najbardziej z Tony’m… - ciągnął.
- Chyba szef nie myśli, że ja i Tony… - spojrzałam na niego z osłupieniem.
- Myślę, że nie złamalibyście zasad – odparł spokojnie.
- Więc o co chodzi? – dalej nie rozumiałam.
- Że mimo wszystko, nie jestem twoim wrogiem - wyjaśnił, patrząc na mnie uważnie. – I mogę ci pomóc, kiedy coś się dzieje…
- Kiedy coś się dzieje? – powtórzyłam.
- Na przykład, kiedy masz kłopoty ze swoim byłym… - urwał. Przełknęłam ślinę.
- Zaraz kłopoty…
- Nie kłam! – warknął – Pobił cię!
- Skąd szef wie? – zawołałam – Tony szefowi powiedział? Obiecał milczeć! Natrę mu uszu jutro! – poczułam złość.
- Uspokój się….

Retrospekcja Gibbsa

Zdyszany Tony wybiegł z windy i wpadł prosto na swojego szefa.
- Kolejne spóźnienie, DiNozzo! – Gibbs był zły – Mamy sprawę, McGee już czeka przy samochodzie! Rusz się! I gdzie, do cholery, jest Jordan?! – poirytowany agent wszedł do winy mając za plecami Tony’ego.
- No… tego… Lara nie przyjdzie – wykrztusił DiNozzo.
- Jak to, nie przyjdzie?? – Gibbs spojrzał na niego zaskoczony.
- Jest chora – Tony czuł się źle okłamując swojego szefa – Mówiła, że wyśle maila…
- Maila! – prychnął Gibbs – Potrzebuję agenta, a nie maila!
- Ale ona naprawdę nie może – zaoponował Tony.
- Nie może! – znowu prychnięcie – Pewnie wczoraj zabalowaliście i leczy teraz kaca-giganta.
- Nie, pobił ją jej były! – Tony miał dość tej jawnej niechęci szefa wobec jego partnerki. Gibbs gwałtownym ruchem zatrzymał windę między piętrami i błyskawicznie odwrócił się w stronę mężczyzny.
- Co takiego? – wycedził.
- Byliśmy w klubie – DiNozzo zaczął opowiadać – Zmyliśmy się tuż po północy, wzięliśmy taxi i najpierw pojechaliśmy do niej. Widziałem jak wchodzi do domu, odjechałem tylko kawałek, kiedy przypomniało mi się, że moje klucze są w jej torbie. Kazałem taksówkarzowi zawrócić, poszedłem do niej i zobaczyłem, że drzwi są uchylone. Usłyszałem hałas, więc bez namysłu wszedłem. Lara leżała na podłodze, a on właśnie ją kopał.
- Co z nią? – zapytał cicho jego szef.
- Ma śliwkę pod okiem, rozwalony nos i siniaki na brzuchu. Lekarz powiedział, że nic jej nie będzie. Ale nie chce się tu pokazywać w taki stanie…
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? – Gibbs popatrzył na niego surowo.
- Lara nie chciała – wyjaśnił Tony – Powiedziała, że nie ma sensu zawracać szefowi głowę…
- I ty ją posłuchałeś??
- No… Auć – stęknął DiNozzo, bo solidny cios w tył głowy był dla niego zaskoczeniem – Za co, szefie?
- Jeszcze się pytasz?? Chcę wiedzieć o takich rzeczach!
- Przepraszam szefie…
- Co z tym jej byłym?
- Zająłem się nim. Spuściłem mu niezły łomot…
- Jak on się nazywa?
- Szefie… - zaprotestował Tony.
- Nazwisko! – warknął Gibbs.
- Brian Tools. – poddał się agent – Szefie, ja obiecałem Larze, że nic nie powiem. Jeśli ona się dowie…
- Nie dowie się – Gibbs uruchomił windę, kończąc dyskusję.

***

- Nie wierzę… – powiedziałam, kiedy skończył mówić.
- Moi ludzie mnie nie okłamują, Jordan – zwrócił mi uwagę.
- Był szef u niego? – skinął tylko głową – To wiele wyjaśnia… - mruknęłam, przypominając sobie zachowanie Brian’a. Przysłał kwiaty z przeprosinami, które i tak wylądowały w śmietniku.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – kontynuował. Przez chwilę czułam się jak na przesłuchaniu.
- A dlaczego miałam powiedzieć? – zdziwiłam się.
- Bo wszystko co dotyczy mojego zespołu jest dla mnie ważne!
- Źle lokuję uczucia… - westchnęłam, bo nie znalazłam odpowiedzi na ten ostatni argument.
- Zauważyłem – mruknął.
- Mówi szef o reszcie moich byłych? – zapytałam.
- Nie. – zaprzeczył. Poczułam, że mi duszno. Miałam nadzieję, że nie myśli o tym samym co ja. – Mówię o sobie… - spojrzał na mnie.
- Skąd szef wie? – wyszeptałam.
- Po pierwsze, nie jestem ślepy. Ani głupi. A po drugie, sama mi powiedziałaś…
- Co?? – gdyby na trawniku przed nami wylądowało UFO, nie wprawiłoby mnie w takie osłupienie jak te słowa.
- Sprawa Colstone’a. – wyjaśnił – Odwoziłem cię do domu…
Zamknęłam na moment oczy. Jeremy Colstone. Seryjny morderca. Psychopata i świr. Porywał, gwałcił, a potem zabijał kobiety-oficerów. Ścigaliśmy go prawie trzy miesiące. Ta sprawa kosztowała nas wiele nerwów, nieprzespanych nocy i litrów wypitej kawy. Dorwaliśmy go w końcu, ale nasze zwycięstwo miało słodko-gorzki smak. Nie udało nam się uratować żadnej porwanej kobiety. W dodatku tą ostatnią strasznie okaleczył. Chyba czuł, że depczemy mu po piętach. Po wszystkim poszliśmy do baru. Nawet Abby i Ducky. Nawet Palmer. Wlewaliśmy w siebie kolejne porcje alkoholu, marząc tylko o tym, żeby się znieczulić na amen. Tylko Ducky nie pił. Siedział ponury w kącie i kreślił esy floresy na barowej serwetce. To on wezwał Gibbsa i wspólnymi siłami porozwozili nas do domów, kiedy byliśmy prawie nieprzytomni.
- Nie pamiętam… - przyznałam niechętnie. Wypiłam wtedy tyle, że nawet nie wiedziałam jak się nazywam.
- Wiem. – odparł – Przywiozłem cię tu i położyłem do łóżka – wyjaśnił – Już miałem wychodzić, kiedy nagle powiedziałaś, że mnie kochasz… - zaczerwieniłam się – I, że mogę zostać, jeśli chcę..
- Naprawdę to zrobiłam? – wyjąkałam. Co za wstyd.
- Naprawdę – pokiwał głową – Byłaś pijana… - dodał. Chyba chciał mnie pocieszyć.
- Ale mówiłam prawdę – odezwałam się cicho, wcale na niego nie patrząc. Było mi już wszystko jedno. Gibbs milczał, jakby przetrawiał tą informację. Wstałam. – Niech szef już idzie – poprosiłam – To wszystko… nie ma sensu.
- Skoro tak uważasz – wstał i popatrzył na mnie poważnie. Nagle, delikatnym ruchem odgarnął mi włosy z twarzy. Ten gest mnie zaskoczył.– Do zobaczenia jutro – dodał, po czym odwrócił się i ruszył do wyjścia.
Nie odpowiedziałam. Zabrakło mi słów, odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął za rogiem domu. Miłość do własnego szefa to jednak nie jest dobry pomysł.



6 komentarzy:

  1. Ijeeee!!!!!!!!!!!
    Ale zajebista notka! Powiem Ci, że dawno nic mi się tak nie podobało - nie, żeby nie podobały mi się Twoje notki czy inne blogi, ale to jest na prawdę super!
    Wybacz, że nie komentuję ostatnio notek, ale mam tyle nauki, że nie sypiam po nocach. Nawet nie mama sił na komentarze :(
    Ale się poprawię! ;)
    MaLuTkA

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne, świetne, świetne. Pięnie się łaczą obie cześci, bardzo fajne nostalgiczne i życiowe opowiadanie. Czekam na dalsze części. Mam nadzieję że mnie jescze bardziej zaskoczą.

    M

    OdpowiedzUsuń
  3. Noooo i znów niespodzianka! Lara wyznała Gibbsowi miłość! O Matyldo co dalej z tego będzie? Pisz kochana!

    OdpowiedzUsuń
  4. Co jak co ale tego to sie kompletnie nie spodziewałam! Super ;D
    Yuumi;))

    OdpowiedzUsuń
  5. wow! Super! Świetny dialog między nimi i retrospekcje. No i oczywiście wątek miłosny. Ciekawi mnie jak to dalej potoczysz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu świetnie napisane to ! :D Lara and Gibbs..o mamusiu :D

    OdpowiedzUsuń