Strony

środa, 30 maja 2012

Zasada numer dwanaście. Część 3.


Zaparkowałam na swoim miejscu i windą wjechałam na piętro, gdzie był gabinet pani dyrektor. Sytuacja wymknęła mi się spod kontroli i musiałam coś z tym zrobić. Weszłam do pomieszczenia, Shepard uniosła głowę znad czytanych właśnie dokumentów i gestem kazała mi usiąść.
- Co cię do mnie sprowadza, Laro? – zapytała, poprawiając okulary.
- Chcę prosić o przeniesienie – wyrzuciłam z siebie. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Do innego zespołu?
- Do innego miasta…
- Chodzi o Gibbsa? – przez jej twarz przemknął ledwo widoczny uśmieszek. O nie, nie dam ci tej satysfakcji.
- Nie, pani dyrektor – zaprzeczyłam grzecznie. Chyba mi nie uwierzyła. Nic dziwnego, naszą wczorajszą awanturę musiało słyszeć z pół biura. – Po prostu… - westchnęłam – Źle ulokowałam uczucia. – uniosła brwi ze zdziwieniem. – Poznałam faceta – zaczęłam wyjaśniać. – Spotykaliśmy się, ale okazało się, że tylko ja się zaangażowałam… bardziej. Mieszkamy tuż obok siebie, widujemy się codziennie, a ja… nie czuję się na siłach, żeby go oglądać. Wiem, że to głupi powód, ale jeśli pani dyrektor rozważyłaby moją prośbę… - urwałam, patrząc na nią prosząco. Miałam nadzieję, że uwierzyła w tą historyjkę. W sumie, aż tak bardzo nie skłamałam.
- Żaden powód nie jest głupi – odparła po chwili milczenia – I tak miałam cię wkrótce przenieść – podała mi teczkę – Ale skoro zjawiłaś się pierwsza, nie ma na co czekać. To twój nowy przydział. – zajrzałam do środka.
- Moskwa? – tego się nie spodziewałam. Myślałam o wyjeździe, ale nie na drugi koniec świata.
- Znasz rosyjski, znasz kulturę i obyczaje. Znasz miasto – wyjaśniła. To prawda. Do piętnastego roku życia mieszkałam w Moskwie. Mój ojciec całe życie pracował w tamtejszej placówce dyplomatycznej. Dopiero, kiedy rodzice zginęli w wypadku, wróciłam do Stanów, do dziadków. – Jesteś najlepszą kandydatką. Potrzebuję tam nowego człowieka, bo jeden z moich agentów został spalony. Tu masz szczegóły. – podała mi drugą teczkę.
- Dobrze – podjęłam decyzję – Może być Moskwa. Im dalej tym lepiej…
- Świetnie – ucieszyła się – Wylatujesz w poniedziałek. Bilet jest w teczce.
- Pani dyrektor… - wstałam – Czy ta rozmowa może nie wyjść poza ten gabinet?
- Nie chcesz, żeby koledzy pomyśleli, że ich zostawiasz? – domyśliła się. Skinęłam głową. – Dobrze. Nikt się nie dowie… - wróciła do papierów, a ja wyszłam. Zamknęłam drzwi i odetchnęłam głęboko. Najtrudniejsze dopiero przede mną.

- Jak to, nowy przydział?? – Tony patrzył na mnie w osłupieniu – Jak to, wyjeżdżasz??
- Dostałam rozkaz – powtórzyłam cierpliwie. Chyba już setny raz. Od kiedy wróciłam z góry, wałkowaliśmy ten temat bez przerwy. Byliśmy tylko ja, Tony i Tim. Gibbs zniknął, nie widziałam go dzisiaj na oczy.
- Ale tak znienacka??
- Nie znasz Shepard?? – zirytowałam się – Ona się nie pyta o zgodę, tylko wydaje polecenia.
- Ale Moskwa?? – nie dawał za wygraną.
- Co ci poradzę?
- Gibbs wie? – pierwszy raz od dłuższego czasu odezwał się McGee.
- Nie wiem – wzruszyłam ramionami.
- Jeśli nie wie… - Tony spojrzał na mnie złowieszczo.
- To się wścieknie – dokończyłam.
- Oby tylko…
Spojrzałam na niego ponuro i zajęłam się porządkowaniem biurka oraz pakowaniem swoich rzeczy. Będzie mi tego wszystkiego cholernie brakowało, ale nie miałam wyjścia. To był jedyny sposób. Bałam się tylko reakcji Gibbsa, ale przez cały dzień się nie pojawił. To było dziwne, ale Tony wyjaśnił mi, że dzwonił. Coś załatwiał z Fornellem. Im bliżej byłam końca, tym gorzej się czułam. Zostawiałam wszystko, całe moje życie, moich przyjaciół. Najbardziej będę tęsknić za Tony’m i Abby. Abby, szalona laborantka wprowadziła konstruktywny chaos w moje życie, codziennie potrafiła mnie zaskoczyć czymś nowym. Tony, wiadomo. Był moim najlepszym przyjacielem, potrafił mnie pocieszyć i ustawić do pionu. I robił to zawsze, kiedy myślałam, że nie dam już dłużej rady walczyć z Gibbsem. Zawsze mogłam na niego liczyć. Będzie mi brakowało naszych seansów filmowych, wypadów do knajp, kina i naszych rozmów o wszystkim i o niczym.
Kiedy skończyłam, dochodziła szósta po południu. Zebrałam swoje rzeczy, a Tony pomógł mi zanieść je do samochodu.
- Hej – powiedział widząc moją minę, kiedy ładowaliśmy kartony do bagażnika – Co jest?
- A jak myślisz? – fuknęłam.
- Przyjechać? – od razu domyślił się o co mi chodzi.
- Przyjedź. – kiwnęłam głową.
- Ale później, dobra? – popatrzył prosząco – Mam jeszcze coś do załatwienia.
- Później, później. Ja też mam sporo do roboty… - wsiadłam do wozu, pomachałam mu i odjechałam.

Usiłowałam ogarnąć przygotowania do wyjazdu, kiedy usłyszałam dzwonek przy drzwiach. Zdziwiona spojrzałam na zegarek. Tony się pospieszył i to sporo. Później nie oznaczało ósmej wieczór.
- Jeśli nie masz ze sobą co najmniej sześciopaku, to nawet cię nie wpuszczę! – zawołałam otwierając. I zdębiałam. Na progu stał Gibbs i patrzył na mnie wściekłym wzrokiem. Cofnęłam się odruchowo, co natychmiast wykorzystał, wchodząc do środka i z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Hałas mnie otrzeźwił.
- Poprosiłaś o przeniesienie?? – wrzasnął, stając przede mną.
- Tak – odparłam. W sumie, mogłam się spodziewać takiej reakcji.
- Dlaczego??
- Dlaczego?? – poczułam furię – Dlatego!! – ryknęłam i dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową – Dlatego, że nie chcę codziennie oglądać faceta, któremu jestem zupełnie obojętna! Dlatego, że nie chcę cierpieć wiedząc, że nic dla niego nie znaczę!! Dlatego, że nie chcę żyć złudzeniami!! – krzyczałam – Bo nie chcę codziennie rano budzić się z nadzieją, że może jednak, akurat dzisiaj, coś się zmieni!! Bo się nie zmieni!! – nie miałam już siły dalej udawać, że wszystko jest w porządku.
- Naprawdę jesteś idiotką, Jordan – odezwał się zupełnie spokojnie Gibbs, po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Oddałam pocałunek, nie bardzo wierząc, że to nie jest sen.
- Jestem? – spytałam cicho, kiedy oderwał swoje usta od moich.
- Nie jesteś mi obojętna – patrzył na mnie poważnie – Nigdy nie byłaś. Od pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłem. Nie masz pojęcia, jak było mi trudno czując, że z każdym dniem znaczysz dla mnie więcej i więcej. Jak było mi trudno nie uśmiechać się na twój widok, nie patrzeć na ciebie, kiedy tylko się pojawiałaś. Nie śmiać się z twoich żartów, nie dyskutować z tobą. Być wrednym draniem. Że za każdym razem, kiedy wysyłałem cię na spotkanie z jakimś bandytą, drżałem, czy wrócisz cała. Że po każdej akcji miałem ochotę cię przytulić i osobiście sprawdzić, czy na pewno nic ci nie jest. – mówił, cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku i trzymając w ramionach.
- Nie wierzę, że szef to powiedział – odezwałam się z trudem.
- Jeśli jeszcze raz powiesz do mnie „szefie”, zastrzelę cię – odparł na to – Chyba, że nie wiesz jak mam na imię…
- Leroy Jethro – wydusiłam z siebie.
- Wystarczy Jethro – powiedział – Laro… - dodał miękko.
- Jethro – powtórzyłam posłusznie – Co ty robisz? – zapytałam zupełnie bez sensu.
- To, na co miałem ochotę od dłuższego czasu… - znów zaczął mnie całować.
- A co z zasadą numer dwanaście? – wymamrotałam pomiędzy jednym pocałunkiem, a drugim.
- Przestała obowiązywać – stwierdził stanowczo – A teraz zamknij się już i prowadź do sypialni…
Roześmiałam się i posłusznie wykonałam polecenie.


wtorek, 29 maja 2012

Zasada numer dwanaście. Część 2.


- Jesteś idiotką, Jordan – jęknęłam głośno, wracając do rzeczywistości.
- Całkowicie się zgadzam – usłyszałam za plecami znajomy głos. Poderwałam się gwałtownie na nogi, przy okazji rozlewając na siebie resztkę piwa.
- Cholera jasna! - zaklęłam, usiłując wytrzeć w spodnie mokre dłonie – Jak szef tu wszedł?
- Było otwarte – odparł.
- Nigdy szef nie używa dzwonka? To taki guzik przy drzwiach.
- Nie zauważyłem…
- Pewnie. – prychnęłam – Muszę się przebrać. - weszłam do domu i poszłam prosto do sypialni. Kiedy wróciłam, Gibbs stał przed kominkiem i oglądał ustawione tam zdjęcia.
- Po co szef przyjechał? – zapytałam.
- Coś ci przywiozłem – odwrócił się i położył na stole moją odznakę i broń. Spojrzałam na przyniesione przez niego przedmioty wcale nie czując radości. A przecież do dzisiejszego ranka bycie agentem stanowiło sens mojego życia. Podeszłam do lodówki, wyjęłam z niej dwie butelki piwa i bez słowa wyszłam na werandę. Gibbs podążył za mną, kiedy usiadłam na stopniach, zrobił to samo i tak samo w milczeniu wziął ode mnie jedną.
- Mam wrócić? – zapytałam.
- A nie chcesz? – napił się.
- A chce szef, żebym wróciła? – przerzucaliśmy się pytaniami niczym w grze w szarady.
- To jakiś quiz? – chyba pomyślał o tym samym.
- Więc? – zignorowałam pytanie. Nie zamierzałam zbaczać z tematu.
- Chcę. – powiedział po chwili – Jesteś świetną agentką…
Z wrażenia aż się zakrztusiłam. Przez moment, prychając i kaszląc, nie mogłam złapać tchu, dopiero uderzenie w plecy pozwoliło mi odzyskać oddech.
- A nich to… - wysapałam – Wie szef, że to są jego pierwsze normalne słowa do mnie?? – spojrzał na mnie z zaskoczeniem – Do tej pory słyszałam tylko: „rusz się, Jordan, dowody same nie pójdą do laboratorium!” – zawołałam tubalnym głosem – albo „Jordan, czekasz na zaproszenie?”, albo „Jordan, zacznij w końcu myśleć!”, ewentualnie „Jordan, weź się do roboty!”… - w tym momencie Gibbs zatkał mi usta dłonią, patrząc na mnie groźnie.
- Nie przeginaj, Jordan, bo jeszcze zmienię zdanie – zagroził. Patrzyłam na niego spokojnie, jakby jego miny i spojrzenia przestały na mnie robić wrażenie. Po czym delikatnie odsunęłam jego rękę.
- A nie było tak? – zapytałam – Czasami myślę, że szef nawet nie wie, jak mam na imię. Dlaczego mnie szef tak nie lubi? – w moim głosie zabrzmiał żal.
- Lara – odezwał się po chwili – Masz na imię Lara. I lubię cię.
- Więc dlaczego?
- To skomplikowane – westchnął.
- Skomplikowane – powtórzyłam za nim – Wie szef, że tego określenia używają ludzie, którzy nie mają pojęcia co powiedzieć?
- Zrobiłaś się pyskata, Jordan – rzucił mi krótkie spojrzenie, znów upijając łyk piwa.
- Uczę się od najlepszych – odparowałam. Roześmiał się.
- Shepard – powiedział po chwili.
- Pani dyrektor? – zdziwiłam się. – Ona kazała być szefowi wrednym??
- Tak.
- Ale dlaczego?
- Chciała cię sprawdzić. Ile wytrzymasz z takim draniem jak ja…
- Zdałam? – spytałam cierpko. Nie podobało mi się to, co mówił.
- Ją pytaj – wzruszył ramionami – Ja miałem cię tylko wyszkolić.
- I co dalej?
- Nie wiem…
- A ja myślę, że szef wie – powiedziałam cicho – To dlatego tak mnie szef trzymał na dystans i gnębił. Żebym się z wami nie zżyła…
- Nie udało mi się to – przyznał – Zaprzyjaźniłaś się z całym zespołem…
- Tylko dzięki temu udało mi się przetrwać…
- A najbardziej z Tony’m… - ciągnął.
- Chyba szef nie myśli, że ja i Tony… - spojrzałam na niego z osłupieniem.
- Myślę, że nie złamalibyście zasad – odparł spokojnie.
- Więc o co chodzi? – dalej nie rozumiałam.
- Że mimo wszystko, nie jestem twoim wrogiem - wyjaśnił, patrząc na mnie uważnie. – I mogę ci pomóc, kiedy coś się dzieje…
- Kiedy coś się dzieje? – powtórzyłam.
- Na przykład, kiedy masz kłopoty ze swoim byłym… - urwał. Przełknęłam ślinę.
- Zaraz kłopoty…
- Nie kłam! – warknął – Pobił cię!
- Skąd szef wie? – zawołałam – Tony szefowi powiedział? Obiecał milczeć! Natrę mu uszu jutro! – poczułam złość.
- Uspokój się….

Retrospekcja Gibbsa

Zdyszany Tony wybiegł z windy i wpadł prosto na swojego szefa.
- Kolejne spóźnienie, DiNozzo! – Gibbs był zły – Mamy sprawę, McGee już czeka przy samochodzie! Rusz się! I gdzie, do cholery, jest Jordan?! – poirytowany agent wszedł do winy mając za plecami Tony’ego.
- No… tego… Lara nie przyjdzie – wykrztusił DiNozzo.
- Jak to, nie przyjdzie?? – Gibbs spojrzał na niego zaskoczony.
- Jest chora – Tony czuł się źle okłamując swojego szefa – Mówiła, że wyśle maila…
- Maila! – prychnął Gibbs – Potrzebuję agenta, a nie maila!
- Ale ona naprawdę nie może – zaoponował Tony.
- Nie może! – znowu prychnięcie – Pewnie wczoraj zabalowaliście i leczy teraz kaca-giganta.
- Nie, pobił ją jej były! – Tony miał dość tej jawnej niechęci szefa wobec jego partnerki. Gibbs gwałtownym ruchem zatrzymał windę między piętrami i błyskawicznie odwrócił się w stronę mężczyzny.
- Co takiego? – wycedził.
- Byliśmy w klubie – DiNozzo zaczął opowiadać – Zmyliśmy się tuż po północy, wzięliśmy taxi i najpierw pojechaliśmy do niej. Widziałem jak wchodzi do domu, odjechałem tylko kawałek, kiedy przypomniało mi się, że moje klucze są w jej torbie. Kazałem taksówkarzowi zawrócić, poszedłem do niej i zobaczyłem, że drzwi są uchylone. Usłyszałem hałas, więc bez namysłu wszedłem. Lara leżała na podłodze, a on właśnie ją kopał.
- Co z nią? – zapytał cicho jego szef.
- Ma śliwkę pod okiem, rozwalony nos i siniaki na brzuchu. Lekarz powiedział, że nic jej nie będzie. Ale nie chce się tu pokazywać w taki stanie…
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? – Gibbs popatrzył na niego surowo.
- Lara nie chciała – wyjaśnił Tony – Powiedziała, że nie ma sensu zawracać szefowi głowę…
- I ty ją posłuchałeś??
- No… Auć – stęknął DiNozzo, bo solidny cios w tył głowy był dla niego zaskoczeniem – Za co, szefie?
- Jeszcze się pytasz?? Chcę wiedzieć o takich rzeczach!
- Przepraszam szefie…
- Co z tym jej byłym?
- Zająłem się nim. Spuściłem mu niezły łomot…
- Jak on się nazywa?
- Szefie… - zaprotestował Tony.
- Nazwisko! – warknął Gibbs.
- Brian Tools. – poddał się agent – Szefie, ja obiecałem Larze, że nic nie powiem. Jeśli ona się dowie…
- Nie dowie się – Gibbs uruchomił windę, kończąc dyskusję.

***

- Nie wierzę… – powiedziałam, kiedy skończył mówić.
- Moi ludzie mnie nie okłamują, Jordan – zwrócił mi uwagę.
- Był szef u niego? – skinął tylko głową – To wiele wyjaśnia… - mruknęłam, przypominając sobie zachowanie Brian’a. Przysłał kwiaty z przeprosinami, które i tak wylądowały w śmietniku.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – kontynuował. Przez chwilę czułam się jak na przesłuchaniu.
- A dlaczego miałam powiedzieć? – zdziwiłam się.
- Bo wszystko co dotyczy mojego zespołu jest dla mnie ważne!
- Źle lokuję uczucia… - westchnęłam, bo nie znalazłam odpowiedzi na ten ostatni argument.
- Zauważyłem – mruknął.
- Mówi szef o reszcie moich byłych? – zapytałam.
- Nie. – zaprzeczył. Poczułam, że mi duszno. Miałam nadzieję, że nie myśli o tym samym co ja. – Mówię o sobie… - spojrzał na mnie.
- Skąd szef wie? – wyszeptałam.
- Po pierwsze, nie jestem ślepy. Ani głupi. A po drugie, sama mi powiedziałaś…
- Co?? – gdyby na trawniku przed nami wylądowało UFO, nie wprawiłoby mnie w takie osłupienie jak te słowa.
- Sprawa Colstone’a. – wyjaśnił – Odwoziłem cię do domu…
Zamknęłam na moment oczy. Jeremy Colstone. Seryjny morderca. Psychopata i świr. Porywał, gwałcił, a potem zabijał kobiety-oficerów. Ścigaliśmy go prawie trzy miesiące. Ta sprawa kosztowała nas wiele nerwów, nieprzespanych nocy i litrów wypitej kawy. Dorwaliśmy go w końcu, ale nasze zwycięstwo miało słodko-gorzki smak. Nie udało nam się uratować żadnej porwanej kobiety. W dodatku tą ostatnią strasznie okaleczył. Chyba czuł, że depczemy mu po piętach. Po wszystkim poszliśmy do baru. Nawet Abby i Ducky. Nawet Palmer. Wlewaliśmy w siebie kolejne porcje alkoholu, marząc tylko o tym, żeby się znieczulić na amen. Tylko Ducky nie pił. Siedział ponury w kącie i kreślił esy floresy na barowej serwetce. To on wezwał Gibbsa i wspólnymi siłami porozwozili nas do domów, kiedy byliśmy prawie nieprzytomni.
- Nie pamiętam… - przyznałam niechętnie. Wypiłam wtedy tyle, że nawet nie wiedziałam jak się nazywam.
- Wiem. – odparł – Przywiozłem cię tu i położyłem do łóżka – wyjaśnił – Już miałem wychodzić, kiedy nagle powiedziałaś, że mnie kochasz… - zaczerwieniłam się – I, że mogę zostać, jeśli chcę..
- Naprawdę to zrobiłam? – wyjąkałam. Co za wstyd.
- Naprawdę – pokiwał głową – Byłaś pijana… - dodał. Chyba chciał mnie pocieszyć.
- Ale mówiłam prawdę – odezwałam się cicho, wcale na niego nie patrząc. Było mi już wszystko jedno. Gibbs milczał, jakby przetrawiał tą informację. Wstałam. – Niech szef już idzie – poprosiłam – To wszystko… nie ma sensu.
- Skoro tak uważasz – wstał i popatrzył na mnie poważnie. Nagle, delikatnym ruchem odgarnął mi włosy z twarzy. Ten gest mnie zaskoczył.– Do zobaczenia jutro – dodał, po czym odwrócił się i ruszył do wyjścia.
Nie odpowiedziałam. Zabrakło mi słów, odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął za rogiem domu. Miłość do własnego szefa to jednak nie jest dobry pomysł.



niedziela, 27 maja 2012

Zasada numer dwanaście. Część 1.

Dziś wracamy do korzeni :D 
Czas: pomiędzy śmiercią Kate, a pojawieniem się Zivy. 
Trochę (a nawet bardzo) zmieniłam historię, mam nadzieję, że mi wybaczycie...
Zatem, nie przedłużając, zapraszam do lektury :)

Alexandretta

***

- Wzywałaś mnie? – agent specjalny Leroy Jethro Gibbs wszedł do gabinetu aktualnej dyrektor NCIS Jenny Shepard, jak zwykle nie zawracając sobie głowy pukaniem. Już dawno przestał zwracać uwagę na ten drobniutki element dobrego wychowania.
- Owszem – rudowłosa kobieta spojrzała na niego z lekką dezaprobatą i podała mu teczkę z logo agencji.
- Co to? – zapytał, biorąc dokumenty.
- Twój nowy agent – odparła.
- Powiedziałaś mi, że sam mogę poszukać kogoś na miejsce Kate – popatrzył na nią z wyrzutem.
- Tak, ale to było pół roku temu.
- Widocznie nie znalazłem jeszcze odpowiedniego kandydata…
- Ale ja znalazłam. Jest już po wstępnym szkoleniu. Wszystkie testy zaliczyła z najwyższą oceną. Jest naprawdę dobra. Bystra i inteligentna.
- Inteligencja wcale nie oznacza mądrości…
- Dlatego właśnie dołączy do twojego zespołu. Nauczysz ją.
- Mam ją wyszkolić?
- Najlepiej jak możesz.
- A co potem?
- Zobaczymy. Mogę cię zapewnić, że nie zrobię nic, dopóki nie uznasz, że jest gotowa na samodzielną pracę…
- I rozwalisz mi zespół – prychnął Gibbs.
- Jethro, potrzebuję agenta. Naprawdę dobrego agenta.
- A jeśli się nie sprawdzi?
- Sprawdzi się. Wyszkol ją. Nic więcej od ciebie nie chcę. Nawet nie musisz jej lubić…
- Mam być wredny? – uniósł lekko brwi.
- Najgorszy – potwierdziła Shepard.
- Gdzie ona jest?
- W sali konferencyjnej.
Gibbs westchnął, zajrzał do teczki i jęknął. Kobieta była ruda.

***

Siedziałam w sali konferencyjnej, a na stole przede mną leżał mój przydział. Moim nowym szefem został agent Leroy Jethro Gibbs, o którego metodach pracy krążyły już legendy. Nie byłam pewna, czy cieszyć, że trafiłam do podobno najlepszego zespołu śledczego i pod skrzydła najlepszego agenta, czy może się bać tego, co mnie czeka. Nie zdążyłam się zdecydować, bo drzwi nagle się otworzyły i do środka wszedł agent Gibbs. Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem i usiadł naprzeciwko mnie. Położył trzymaną w ręce teczkę przed sobą i nie mówiąc ani słowa, zaczął przeglądać jej zawartość. Również milczałam, bo jakoś nagle straciłam całą dotychczasową pewność siebie. Facet był naprawdę przystojny, siwowłosy, o przenikliwych, stalowo-niebieskich oczach. Zaczynałam rozumieć, dlaczego miał takie sukcesy w pracy. Który przestępca nie złamałby się pod takim spojrzeniem?
Gibbs skończył czytać i wstał. Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się w progu.
- Czekasz na jakieś specjalne zaproszenie? – to były pierwsze słowa, jakie powiedział do mnie od początku naszego spotkania.
- Nie, hmm…- zająknęłam się, podrywając się z miejsca.
- Szefie – dokończył – Albo Gibbs.
- Lara Jordan – mruknęłam, chociaż musiał to wiedzieć.
- Wiem, Jordan – odparł z politowaniem w głosie. – To nasza nowa agentka – ponownie odezwał się dopiero, kiedy weszliśmy w przestrzeń biurową – DiNozzo, pokaż jej biurko, McGee, streść nad czym teraz pracujemy…

***

To było prawie dwa lata temu. Śmiać mi się chce, jak sobie przypomnę te moje początki. Teraz byłam już pełnoprawnym agentem specjalnym, miałam na swoim koncie większe i mniejsze sukcesy, kilkadziesiąt rozwikłanych spraw i zakończonych dochodzeń. Zaprzyjaźniłam się z resztą zespołu, zwłaszcza z Tony’m, który, po bliższym poznaniu, okazał się świetnym kumplem. Razem chodziliśmy na piwo, nierzadko zdarzało się, że podczas tych wypadów on wyrywał jakąś biuściastą blondynkę, zresztą przy moim aplauzie. Razem chodziliśmy do kina albo umawialiśmy się na domowe seanse. Byliśmy partnerami w pracy i przyjaciółmi poza nią, wiedziałam, że mogę na nim polegać i ufać mu. Podobnie było z McGee czy z Abby. Szalona Gotka polubiła mnie już pierwszego dnia, co dała upust ściskając mnie tak, że aż zabrakło mi tchu. Była świetna i kochałam ją jak siostrę. A Gibbs… No cóż, Gibbs to temat na powieść-rzekę. Świetny szef, znakomity nauczyciel. Wiedziałam od dyrektor Shepard, że ma mnie wyszkolić i chyba bardzo się przejął tą rolą, bo od pierwszego dnia wszędzie jeździłam z nim. Wtłaczał mi do głowy zasady pracy agenta śledczego, dokładał wiedzę z operacji terenowych, męczył na sali ćwiczeń. Nie można też zapomnieć o jego zasadach, które umiałam lepiej niż cokolwiek innego. Starałam się jak mogłam, żeby był ze mnie zadowolony, ale z miernym skutkiem. Jakoś trudno było mi sobie przypomnieć nawet malutką pochwałę. Dla zespołu, owszem. Dla Tony’ego, Tima czy Abby, też. Ale ja nie dostąpiłam tego szczęścia. Dobitnie dawał mi do zrozumienia, że mnie nie lubi. Znosiłam to ze spokojem, robiąc wszystko, co do mnie należało, a nawet więcej. Tylko Tony wiedział, jak bardzo mnie to boli. I sam się dziwił, dlaczego nasz szef jest taki. Wysnuł nawet teorię, że wiąże się to ze śmiercią Kate Todd i, że Gibbs po prostu nie chce się przywiązywać. Nie byłam przekonana, ale nic nie mogłam zrobić. Aż do dzisiejszego ranka. Westchnęłam ciężko i siadając na stopniach prowadzących na werandę mojego domku, zatopiłam się w myślach.

Retrospekcja – Lara

Prowadziliśmy śledztwo w sprawie śmierci żony sierżanta Marines. Znaleziono ją martwą w jej własnym domu, z pięcioma ranami kłutymi klatki piersiowej. Żadnych śladów włamania, żadnych śladów walki. Ustaliliśmy, że najprawdopodobniej znała napastnika. Przy okazji wyszło, że jej mąż zniknął, więc albo też został ofiarą mordercy, albo jest podejrzany. Szukaliśmy go już trzeci dzień, żywego bądź martwego. Nie mieliśmy żadnych, ale to żadnych wskazówek, gdzie może być. I coraz bardziej nas to frustrowało. Tym bardziej, że Gibbs dawał wyraz swemu niezadowoleniu bardzo głośno i dobitnie.
- Namierzyliśmy sierżanta! – McGee poderwał się zza biurka – Opuszczony budynek w Seabrook. Zauważył go miejscowy patrol.
- Jedziemy – Gibbs natychmiast złapał broń i odznakę i ruszył do windy. Pobiegliśmy za nim, zbierając po drodze swoje rzeczy.

Pół godziny później byliśmy na miejscu, gdzie okazało się, że sierżant zabarykadował się w środku i w dodatku zaczął strzelać. I wcale nie zamierzał się poddać. Policjanci wezwali już wsparcie, jednak po naszym przybyciu dowodzenie akcją przekazali w ręce Gibbsa. Ten próbował najpierw negocjować z żołnierzem, ale kiedy okazało się, że to sierżant zabił swoją żonę, bo miała kochanka, postanowił załatwić sprawę inaczej. Z pomocą gliniarzy weszliśmy do środka. Szliśmy ostrożnie, z bronią gotową do strzału, rozglądając się czujnie. Ja oczywiście w parze z szefem, Tony z McGee. Skąd nagle pojawił się sierżant, nie mam pojęcia. Dość, że wyskoczył jak pajac z pudełka, z okrzykiem na ustach i pistoletem w ręce. Celował w Gibbsa. Wiedziałam, że mój szef, w przeciwieństwie do mnie, nie ma kamizelki. Po prostu, nie uznawał tego elementu wyposażenia agenta. Bez namysłu odepchnęłam go na bok i stanęłam na drodze właśnie wystrzelonej kuli. Siła uderzenia powaliła mnie na podłogę, zdążyłam jeszcze zauważyć, że Gibbs błyskawicznie się odwraca i pakuje w napastnika chyba z pół magazynka. Pocisk sierżanta utkwił w kamizelce na wysokości ostatniego żebra, a ból jaki temu towarzyszył, pozbawił mnie na moment zdolności oddychania. Na odgłos wystrzałów natychmiast pojawili się Tony i Tim. Ten pierwszy, widząc mnie na ziemi, a strzelającego Gibbsa obok, aż cały pobladł i padł na kolana tuż obok.
- Lara! – poczułam jak podnosi mi bluzkę i szuka dziury po kuli – Laro, jak rany! Miałaś kamizelkę! – zawołał z ulgą w głosie.
- Pomóż mi – zażądałam, podając mu rękę i krzywiąc się z bólu, kiedy podnosił mnie z podłogi.
- Jordan! – krzyk Gibbsa zaświdrował mi w uszach – Co ty wyprawiasz??
- No… - zaczęłam niepewnie, bo wściekła mina mojego szefa nie zachęcała do dłuższych wypowiedzi.
- Durna babo!! – stanął przede mną, rzucając mi mordercze spojrzenie – Odbiło ci całkiem?? Wiedziałem, że to zły pomysł, żebyś została agentką!! Zwłaszcza moją agentką!! Nigdy więcej tak nie rób!! – odwrócił się gwałtownie, idąc w kierunku wyjścia i jednocześnie sięgając po telefon. Poczułam piekące łzy upokorzenia pod powiekami. Naprawdę, mógł sobie darować awanturę przy wszystkich.

- Laro, nie przejmuj się – Tony usiłował mnie pocieszyć, widząc moją zaciętą minę, kiedy wypełniałam raporty – On się po prostu o ciebie martwi…
- Martwi?? – prychnęłam ze złością - O mnie?? Co ty bredzisz, Tony?
- Mógł pomyśleć, że zostałaś ranna… - DiNozzo nie dawał za wygraną.
- W tym sęk, Tony, że on w tym momencie wcale nie myślał – warknęłam – A już na pewno nie o mnie – dodałam gorzko.
- Wiesz, że nie chce stracić kolejnego agenta – powiedział cicho Tony. – A ta sytuacja dzisiaj jak żywo przypominała dzień śmierci Kate…
- Wiem jak zginęła Kate – przerwałam mu szorstko – Ale ja, do ciężkiej cholery, nie jestem Kate!! Jestem zupełnie inna!! Po dwóch latach mógłby to w końcu zauważyć!! – poderwałam się zza biurka.
- Po dwudziestu miesiącach – usłyszałam za plecami głos Gibbsa. Odwróciłam się gwałtownie, stając oko w oko z moim szefem. – Tak, zauważyłem, że nie jesteś Kate. I owszem, jesteś inna, ale to nie znaczy, że lepsza.
Jeśli chciał mnie jeszcze bardziej upokorzyć, to właśnie mu się udało. Nie mógł wybrać dogodniejszego momentu, żeby powiedzieć mi, że nigdy nie dorównam jego zmarłej agentce. Całe biuro usłyszało jego ostatnie słowa, a Tony i Tim ze zdziwienia aż podnieśli głowy znad raportów.
- Może i nie jestem lepsza, ale ja przynajmniej ŻYJĘ!!! – straciłam nad sobą panowanie – Ale co z tego, skoro szef pewnie wolałby mieć tutaj JĄ zamiast mnie!!
- Owszem! – chyba go wkurzyłam – Zdecydowanie bym wolał, żeby na twoim miejscu była Kate!!
- Świetnie! W takim razie uwolnię szefa od swojego towarzystwa! Niech szef poszuka sobie innych kandydatów do upokarzania, bo ja REZYGNUJĘ!! – rzuciłam mu na biurko broń i odznakę, złapałam kurtkę i wybiegłam.





piątek, 25 maja 2012

Lenkov. Rozdział 7.


Dobrze, kochani :) Przed Wami ostatni rozdział. Mam nadzieję, że zakończenie tej historii Was nie rozczaruje. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze i ciepłe przyjęcie tego krótkiego cyklu, że tak powiem :D Miłej lektury :)

Alexandretta

***

- Hetty kazała wam mnie pilnować, prawda? – spytałam G jakiś czas później, kiedy oboje leżeliśmy na łóżku i leniwie rozmawialiśmy o bzdurach.
- Wiedziałaś od początku – Callen znieruchomiał. To nie było pytanie.
- Oczywiście – prychnęłam, rozbawiona – Masz mnie za idiotkę?
- Różne rzeczy można o tobie powiedzieć, ale na pewno nie to, że jesteś idiotką.
- Jak miło – mruknęłam
- Skoro wiedziałaś, to dlaczego… - zawahał się.
- Poszliśmy do łóżka? – dokończyłam. Skinął głową. - Bo miałam ochotę na seks – poderwałam się i usiadłam na nim, pochylając się do przodu i opierając dłońmi o materac tuż obok jego ramion. – Z tobą – dodałam, widząc jego minę. Chyba nie spodobała mu się ta odpowiedź. No cóż, żaden facet nie lubi być wykorzystywany przez kobietę. – Poza tym – pocałowałam go lekko – Jesteś przystojny – delikatnie ugryzłam go w dolną wargę - I inteligentny. – znów musnęłam jego usta – A kiedy się uśmiechniesz, sprawiasz całkiem sympatyczne wrażenie. – ponownie go pocałowałam, tym razem mocniej – I cholernie na mnie działasz… - nie zdążyłam dokończyć zdania, bo Callen jednym ruchem odwrócił sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz to ja leżałam na plecach, a on przykrywał mnie szczelnie swoim ciałem.
- Kłamiesz – wymruczał, całując mnie po szyi.
- Kłamię – potwierdziłam, odchylając głowę. Miał rację.
- Dlaczego?
- Bo tak jest łatwiej – westchnęłam z rozkoszy, czując jak wsuwa mi dłonie pod koszulkę – Ty też wiedziałeś…
- Mhm – w ślad za rękoma poszły jego usta. – Że wolałaś mieć mnie obok siebie niż za plecami? - trafił w dziesiątkę.
- Więc dlaczego dałeś się okłamać?
- Bo tak jest łatwiej… - na tym zakończyliśmy dyskusję, bo zajęły nas znacznie ciekawsze rzeczy.

Nasze łóżkowe zmagania przerwał dzwonek telefonu Callena. Jęknęłam z rozczarowaniem, kiedy oderwał się ode mnie, żeby odebrać. Zabrał aparat i wyszedł na balkon. Poprawiłam koszulkę i poszłam za nim. Miałam ochotę zrzucić tą cholerną komórkę dziesięć pięter w dół. Bardzo nie lubię, kiedy coś lub ktoś odrywa mnie od tak przyjemnych rzeczy.
- Wszystko w porządku, Sam – usłyszałam głos Callena – Nic mi nie jest, naprawdę…
Zdecydowanym ruchem wyjęłam telefon z jego ręki i przyłożyłam do ucha.
- Callen jest ze mną, Sam – powiedziałam słodko – Żyje. Nic mu nie jest. Jest tu z własnej woli. Nie uwięziłam go. Całkiem miło spędzamy czas. Nie przeszkadzaj. – rozłączyłam się, nie dając mu nic powiedzieć.
- Zwariowałaś – Callen patrzył na mnie z osłupieniem – Co ty wyprawiasz? – chciał mi zabrać aparat, ale szybko schowałam go za plecami.
- Uspokajam twojego partnera – odparłam.
- Nie jestem przekonany, czy to zadziała…
- Zadziała – stwierdziłam z pewnością w głosie.
- Telefon – wyciągnął rękę w moją stronę.
- Nie lubisz rozstawać się ze swoimi zabawkami? – zakpiłam i szybko uciekłam z balkonu.
- Nie lubię rozstawać się z bronią – sprostował, idąc za mną – A telefon jest mi potrzebny w pracy…
- Teraz też jesteś w pracy? – spytałam.
- Oddaj go – zignorował moje pytanie.
- Oho, trafiłam w czuły punkt – wyszczerzyłam się w uśmiechu – Zatem sprawdźmy co masz w nim takiego ważnego… - zaczęłam przeglądać zawartość komórki.
- Olga! – ruszył  moją stronę, ale uskoczyłam w bok i stanęłam za fotelem.
- No proszę – wrzuciłam listę kontaktów – Same kobiety… Caroline, Cynthia, Julia, Katherine - urwałam, bo kątem oka zauważyłam, że chce mnie złapać.
- Olga, to nie jest śmieszne. Oddaj! – zażądał stanowczo.
- Zmuś mnie – zaśmiałam się.
- Nie chcesz tego…
- A może jednak chcę – spojrzałam na niego prowokacyjnie i okrążyłam fotel, stając z drugiej strony. Callen, ostrożnie niczym kot, podszedł do mnie, ale nawet nie drgnęłam. Stanął przede mną i nie spuszczając ze mnie wzroku, delikatnie wyciągnął telefon z mojej dłoni. Nie patrząc wcale na niego, odrzucił go na bok, bezbłędnie trafiając w fotel. A potem mnie pocałował. Mocno i głęboko. Po chwili poczułam jego ręce na moich pośladkach, chciałam go objąć, ale mi nie pozwolił. Jednym gestem popchnął mnie na łóżko, by po sekundzie samemu znaleźć się tam razem ze mną. A raczej na mnie. Dosłownie zdarł ze mnie ubranie, błyskawicznie znalazł się pomiędzy moimi udami i gwałtownie wszedł we mnie. Jęknęłam głośno, ból i przyjemność stopiły mi się w jedno. Uniosłam biodra, żeby jeszcze lepiej poczuć jego stanowcze pchnięcia. Trzymał mnie mocno za ręce, nie pozwalając się ruszyć.
- Tego chciałaś? – wychrypiał mi do ucha.
Nie byłam w stanie wydobyć z siebie ani słowa, ogromna fala rozkoszy rozlała się po całym moim ciele, od czubka głowy, aż po palce stóp. Usłyszałam krzyk i dotarło do mnie, że to ja tak krzyczę. Callen puścił moje ręce, złapał mnie za biodra, przyciągając jeszcze bliżej. Po chwili poczułam, jak jego ciałem wstrząsają dreszcze, a z ust wyrywa się słaby jęk. Opadł na mnie i znieruchomiał. Uśmiechnęłam się słabo i zanurzyłam dłoń w jego włosach. Zdecydowanie, był naprawdę świetny w łóżku.

- Jakie miałaś plany na dzisiaj? – zapytał Callen, kiedy jakiś czas później leżeliśmy przytuleni w łóżku.
- Iść na plażę – odparłam bez zastanowienia.
- Na plażę? – zdziwił się – Po co?
- Po nic. Posiedzieć, posłuchać szumu fal, popatrzeć na horyzont, poczuć piasek pomiędzy palcami…
- Nie wiedziałem, że jesteś taką romantyczką…
- To nie romantyzm. Po prostu chciałam posiedzieć gdzieś, gdzie będę mogła NIE myśleć…
- A masz o czym NIE myśleć?
- Mam.
- Jeśli chcesz – zawahał się na moment – To możemy iść na plażę. Potem coś zjemy i odwiozę cię na lotnisko…
- Podoba mi się ten plan – uniosłam się na łokciu i pocałowałam go.

Niecałą godzinę później wyszliśmy z hotelu i skierowaliśmy się szerokim bulwarem w kierunku plaży. Szliśmy powoli, przekomarzając się, żartując i trzymając za ręce. Nie poruszaliśmy poważnych tematów, nie było nam to do niczego potrzebne. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że najprawdopodobniej nigdy już się nie spotkamy, więc tym bardziej chcieliśmy spędzić ze sobą miłe chwile. Żadne z nas nie zauważyło wcześniej tego faceta, który pojawił się nagle nie wiadomo skąd. Chyba wyskoczył z bocznej uliczki. Za to równocześnie zobaczyliśmy pistolet w jego ręce. Jednak zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować, mężczyzna strzelił. Poczułam ogromny ból, kiedy kule trafiły mnie w brzuch i klatkę piersiową, a kolejne rozorały ramię i udo. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, ze zdziwieniem zauważyłam, że leżę na plecach, a strumyczki ciepłej krwi rozlewały się po trotuarze wokół mnie. Ból był obezwładniający, jakby ktoś wbijał mi w ciało rozżarzony do czerwoności kawał metalowego pręta. Nie miałam pojęcia co się dzieje, w głowie, oprócz co rusz wybuchających fajerwerków bólu, pojawiła się tylko słaba myśl co z Callenem. Nie miałam już siły, żeby walczyć z opadającymi powiekami, chęć odcięcia się od rzeczywistości była silniejsza. Jak przez mgłę docierały do mnie strzały, krzyki, jakieś rozmowy, a na końcu przeciągłe wycie karetki pogotowia. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętałam, był głos Callena wypowiadający moje imię. Potem była już tylko ciemność.

KONIEC


czwartek, 24 maja 2012

Lenkov. Rozdział 6.


Podeszliśmy od przodu i korzystając z chwilowej nieobecności ochroniarzy, weszliśmy na teren posiadłości. Nie rozdzielaliśmy się, było nas tak mało, że potrzebowaliśmy osłaniać się wzajemnie. Ruszyliśmy mini-tyralierą, starannie unikając kontaktu z najemnikami Shreder’a. Dopiero pod samą rezydencją opuściło nas szczęście. Jeden z ludzi Chenga zauważył ruch przed domem i wszczął alarm. W rękach wszystkich obecnych tam mężczyzn pojawiła się broń i po chwili huknęły pierwsze strzały. Błyskawicznie ukryliśmy się za gipsowymi figurami stojącymi na trawniku, strzelając i starając się nie stracić z oczu Chenga i jego walizki. Co nie było prostą sprawą.
Wychyliłam się zza Wenus z Milo i posłałam kilka kul w kierunku jednego z ochroniarzy. Trafiłam, bo z okrzykiem padł na ziemię. Przesunęłam się kawałek w bok i znów zaczęłam strzelać. Pociski napastników świsnęły mi nad głową, odłupując resztki rąk Wenus, a ja skuliłam się, szukając wzrokiem lepszej osłony. Nie znalazłam, ale za to dostrzegłam, że Cheng przygotowuje się do ewakuacji.
- Callen! – zawołałam półgłosem do przypiętego przy kołnierzu mikrofonu – Cheng chce zwiać!
- Widzę! – usłyszałam i zobaczyłam go, jak podchodzi od drugiej strony. Bez namysłu ruszyłam w jego kierunku, chcąc odciąć Chińczykowi drogę ucieczki. Biegłam przez trawnik, nie zwracając uwagi na latające wokół kule. Miałam szczęście, żadna mnie nie trafiła, za to ja załatwiłam kolejnego ochroniarza. Resztą, bardzo skutecznie, zajęli się Sam, Kensi i Deeks.
Chenga dopadliśmy z Callenem prawie równocześnie.
- Agenci federalni! – agent stanął przed nim z bronią gotową do strzału. – Rzuć broń!
Ale Cheng wcale nie zamierzał go posłuchać. Za to zamierzał się stąd wydostać. Żywy. Nie namyślając się wiele, wbiegłam na taras i po prostu przestrzeliłam bandycie kolano. Z wrzaskiem zwalił się na ziemię, ale nie wypuścił walizki z ręki.
- Oszalałaś?! – Callen spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Cheng, oddaj projekt – warknęłam, podchodząc ostrożnie i nie zwracając uwagi na agenta.
- Nigdy! – Cheng spojrzał na mnie z nienawiścią – Będziesz musiała mnie zabić!
- Zrobię to – zagroziłam, celując do niego. – Oddaj walizkę.
- Pieprz się!
- Takie słowa do kobiety? – skrzywiłam się, zbliżając się do leżącego mężczyzny. W odpowiedzi obrzucił mnie stekiem wyzwisk, także po chińsku. – Walizka!
Cheng rzucił mi mordercze spojrzenie, nagle w jego dłoni błysnął niewielki pistolecik, a całkiem spora kula trafiła mnie w brzuch. Poczułam ból, zabrakło mi tchu i po chwili moje plecy spotkały się z podłogą tarasu. Dodatkowo uderzyłam się w głowę, bo do tego wszystkiego dołączyło pulsowanie w okolicy skroni. Usłyszałam jeszcze trzy strzały i chyba na chwilę odpłynęłam.
- Olga! – okrzyk Callena poderwałby umarłego na nogi, a nie tylko lekko zamroczoną kobietę. Podniosłam powieki i spojrzałam prosto w jego oczy. Chyba sprawdzał mi puls, bo czułam jego palce na swojej szyi.
- Nie drzyj się – wymamrotałam.
- Olga – w jego głosie zabrzmiała ulga. Zaskoczyło mnie to. – Jak się czujesz?
- Dostałam z bliska. Jak mam się czuć? – zirytowałam się, bo sądząc po natężeniu bólu, mogłam się spodziewać kolejnego solidnego siniaka. – Co z Chengiem?
- Nie żyje – Callen pomógł mi wstać.
- Cudownie – skrzywiłam się. Sięgnęłam po upuszczoną broń i podeszłam do ciała. Przypatrywałam mu się przez chwilę, po czym złapałam walizkę i jednym strzałem zerwałam łańcuszek łączący ją z nadgarstkiem nieboszczyka. Otworzyłam ją i wyciągnęłam ze środka niewielki srebrny krążek.
Chwilę później pojawiła się policja i zabrała się za uprzątnięcie bałaganu, który zrobiliśmy.

- Odwiozę cię – Callen złapał mnie tuż przed wejściem do biura.
- Chcesz się przekonać, czy pojadę prosto do hotelu? – uśmiechnęłam się kpiąco. Zakończyłam swoje dochodzenie, projekt już jechał do Waszyngtonu. Miałam wolne.
- Może… - wzruszył ramionami i popatrzył na mnie wyczekująco.
- A moje auto?
- Pojedziemy nim.
- A jak wrócisz?
- Z Samem… - wyjaśnił.
- Czyli będziemy mieć obstawę? – zakpiłam.
- Nazwij to wsparciem…
- Wsparciem? – zdziwiłam się – Potrzebujesz wsparcia w kontaktach ze mną??
- Raczej przyjaciela, który powstrzyma mnie przed popełnieniem głupstwa…
- Głupstwa? – uniosłam brwi.
- Ale do jutra jakoś wytrzymam. Chyba. – dodał, nie wyjaśniając co miał na myśli. Miałam nadzieję, że nie zastrzelenie mnie, bo dzisiaj kilka razy sprawiał takie wrażenie.
- Do jutra?
- Jutro wylatujesz…
- Nawet nie pytam, skąd masz tą informację – westchnęłam, podając mu kluczyki.
- Nie pytaj – Callen pokręcił tylko głową i gestem zaprosił mnie do wozu. Wsiadłam. Teraz nie miałam już wyjścia. Całą drogę praktycznie milczeliśmy, ale napięcie panujące we wnętrzu auta było wręcz namacalne. Chyba jeszcze nie ucichły w nas emocje dzisiejszego dnia, związane z zatrzymaniem Chu Chenga. W hotelu zaprowadził mnie pod same drzwi.
- Wejdziesz? – zapytałam cicho, jakby nagle opuściła mnie cała hardość, którą prezentowałam w ciągu dnia.
- To właśnie byłoby to głupstwo – spojrzał na mnie uważnie.
- Skoro tak uważasz – wzruszyłam nonszalancko ramionami, próbując w ten sposób zamaskować urazę. I zawód. Szybko weszłam do pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. W środku od razu zrzuciłam z siebie ubranie i poszłam prosto pod prysznic. Kąpiąc się, zastanawiałam się, dlaczego Callen nie skorzystał z mojego zaproszenia. Podobałam mu się, widziałam to. On mnie też. Ten dzień mógłby zakończyć się całkiem przyjemnie.

Akurat kończyłam kolację, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć, zastanawiając się, kto to może być. Tylko dwie osoby wiedziały, gdzie się zatrzymałam. Callen i Hetty. Najbardziej prawdopodobna wydawała się panna Lange, bo agent nie wyglądał mi na faceta, który łatwo zmienia zdanie i daje się ponieść emocjom.
- Trochę późno na wizyty, nie… - z rozmachem otworzyłam drzwi i urwałam gwałtownie, zapominając co chcę powiedzieć. Na progu, zamiast Hetty, stał Callen i patrzył na mnie z napięciem.
- Nie wiem, kogo się spodziewałaś, ale mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowana… - odezwał się kpiąco.
- Jeszcze nie wiem – odsunęłam się, robiąc mu przejście – To zależy, co cię tu sprowadza.
- Ty – odparł już normalnym tonem.
- Ja? – zdziwiłam się – Nie jestem aż tak interesująca… - teraz ja kpiłam.
- Olga, nie mów, że nie widzisz, co się między nami dzieje – podszedł do mnie.
- A co się dzieje? – zapytałam, z trudem wydobywając z siebie poszczególne słowa.
- Nie udawaj – zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę, stając naprawdę blisko.
- Nie udaję – cofnęłam się lekko i to był mój błąd. Za plecami miałam ścianę. Zauważył to i na ustach zadrgał mu triumfalny uśmiech. Pochylił się, a jego wargi dotknęły moich. Znieruchomiałam. Przysunął się, przypierając mnie do tej ściany tak, że nie miałam najmniejszych szans na ucieczkę. Zresztą, tak naprawdę, wcale nie chciałam uciekać. Za to chciałam, żeby mnie objął i pocałował jeszcze raz. Nie mam pojęcia, czy wypowiedziałam na głos te moje pragnienie, czy po prostu miałam je wypisane na twarzy, bo zrobił to. Objął mnie i pocałował. Tym razem mocniej i z większym zdecydowaniem. Oddałam mu pocałunek z pasją, obejmując za szyję i przywierając do niego z całej siły. Ogarnęło nas szaleństwo. Nie wiem, jak i kiedy znaleźliśmy się z łóżku. W każdym bądź razie, nie musiałam długo czekać, żeby poczuć go w sobie. Zdzieraliśmy z siebie ubrania, nie mogąc doczekać się spełnienia.
Ta noc w pełni potwierdziła, że między nami jest ta szczególna chemia. Na przemian kochaliśmy się i zapadaliśmy w krótkie drzemki, wtuleni w siebie jak jakieś zakochane nastolatki.
Dopiero na ranem, zmęczeni, pozwoliliśmy sobie na dłuższy sen. Dłuższy, nie znaczy, że długi. Nie wiem ile spałam, ale kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek, dochodziła dziesiąta. Wysunęłam się z łóżka i poszłam do łazienki, trochę się odświeżyć. Po drodze zamówiłam jeszcze śniadanie, bo poczułam głód i uświadomiłam sobie, że od wczorajszego ranka nic nie jadłam.
Wyszłam z łazienki i zobaczyłam, że Callen już nie śpi. Siedział na łóżku i smarował tosty dżemem. Nawet nie usłyszałam, że obsługa już przyniosła zamówiony posiłek.
- Myślisz o wszystkim – spojrzał na mnie z uznaniem, gdy przechodziłam przez pokój. Nic dziwnego, miałam na sobie obcisłą koszulkę i króciutkie spodenki, które podkreślały moje, mówiąc nieskromnie, zgrabne nogi.
- Staram się – usiadłam obok niego i też zajęłam się jedzeniem. 



wtorek, 22 maja 2012

Lenkov. Rozdział 5.


Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Cieszę się, że polubiliście główną bohaterkę tego cyklu, chociaż może się wydawać dość... hmmm... kontrowersyjna :D Mam nadzieję, że dalszy ciąg również Wam się spodoba... Nie przedłużając, zapraszam na rozdział piąty :D

Alexandretta

***

Po powrocie do siedziby OPS od razu zajęłam się pracą. Musiałam skierować myśli na inne tory niż… Callen. Tak, podobał mi się, mimo niechęci jaką mi okazywał. A może właśnie dlatego. Już dawno żaden facet tak na mnie nie działał.
Eric miał dla mnie dobre wieści. Udało mu się dostać do systemu kamer i wyciągnąć kilka ostatnich zapisów. Zajęłam się ich przeglądaniem. Trzeci z kolei przyniósł rozwiązanie zagadki.
- Co masz? – zmiana Callena i Sama skończyła się i on sam stanął obok biurka, które zajęłam. Znacznie później dowiedziałam się, że to było jego biurko.
- Film. Chcesz obejrzeć?
- A ciekawy? – przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie. Ani słowem nie zająknął się o naszym wcześniejszym spotkaniu.
- Bardzo – odparłam, przesuwając laptopa w jego stronę. – To Mao Ling – wskazałam niewielkiego, zasuszonego Chińczyka – Prawa ręka niejakiego Chu Chenga. Biznesmena związanego z chińska armią…
- „C.C”? – spojrzał pytająco.
- Na to wychodzi… - westchnęłam.
- Mamy motyw – znów patrzył na ekran.
- Jeśli ten projekt dostanie się w ręce Chińczyków… - urwałam.
- Wiem. Mamy przechlapane.
- Delikatnie mówiąc. – też zapatrzyłam się w laptopa.
- Kiedy przyjedzie po paczkę?
- Opisany jest na jutro. Ale nie wiadomo, czy przyjedzie osobiście. Może przyśle swojego kuriera…
- Czyli dalej czekamy w krzakach? – w jego głosie zabrzmiał złośliwy ton.
- Nie zaczynaj – poprosiłam cicho. Byłam już cholernie zmęczona i powoli miałam dość tej całej sprawy.
- To ty zaczęłaś… - mruknął, odchodząc w kierunku centrum operacyjnego.
Zostałam sama.

Kilka godzin później pojechałam do hotelu, żeby się przebrać i odświeżyć. Resztę nocy spędziłam w biurze, przekopując się przez zebrane materiały i zdjęcia. Callen siedział razem ze mną, ale raczej nie z własnej woli. Widziałam jak rozmawiał z Hetty i widziałam z jaką niechęcią przyjmował jej polecenia. Pewnie kazała mu nie spuszczać mnie z oczu. No cóż, najwyraźniej miała ku temu powody. Razem z nami była także reszta zespołu, z wyjątkiem Kensi i Deeks’a, którzy czatowali pod posesją Shreder’a. Nie zostało nam nic innego, jak ustalić plan działania.

Byliśmy w trakcie burzliwej dyskusji, kiedy poczułam, że muszę się trochę przewietrzyć. Wstałam i wyszłam przed biuro. Usiadłam na niewielkim murku i zapatrzyłam się przed siebie.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – usłyszałam nagle głos Hetty.
- Też mam taką nadzieję – odparłam.
- Nie kpij. To moi ludzie, nie pozwolę, żeby coś im się stało.
- Nic im nie będzie…
- Mam ci przypomnieć, co się wydarzyło, kiedy ostatni raz tak mówiłaś? – zapytała sucho. Cholera.
- Nie musisz – spojrzałam na nią poważnie. – Pamiętam. I dobrze wiesz, że już nigdy nie popełnię takiego błędu…
- Przynajmniej tyle cię nauczyłam – westchnęła, siadając obok mnie.
- Nauczyłaś mnie o wiele więcej – odparłam. – Ale to kim się stałam… - urwałam.
- Zmieniłaś się, Olga. – pokręciła głową – Nie byłaś taka…
- Byłam, Hetty, byłam. Tylko bardziej mi zależało…
- A teraz już nie zależy?
- Teraz? – uśmiechnęłam się gorzko – Już nie. – wstałam – Muszę wracać do pracy. Mam w końcu zadanie do wykonania. – ruszyłam z powrotem do budynku.
- Olga!
- Tak? – odwróciłam się.
- Chyba musimy poważnie porozmawiać…
- Wiesz, gdzie mnie szukać… - weszłam do budynku, zamykając za sobą drzwi.

Z samego rana pojechaliśmy na miejsce. Musieliśmy złapać wszystkich na gorącym uczynku, czyli w momencie przekazania projektu. Wszystko opierało się na nadziei, że po paczkę osobiście przyjedzie Chu Cheng. Wiedziałam, że jeśli wyśle kuriera, będzie nam potrzebny plan B.
Siedziałam na tylnej kanapie samochodu Sama i starałam się za dużo nie myśleć. Przede mną rozparł się wygodnie Callen i jego obecność nie za bardzo pozwalała mi się skupić. Zrobiło mi się duszno, słuchawka w uchu uwierała, a wokół nic się nie działo.  Spojrzałam na zegarek, dochodziła druga po południu.
- Jest – odezwał się nagle Sam.
- Trzy wozy – dodał Callen, poprawiając ostrość lornetki. – Eric, widzisz to?
- Widzę i nagrywam – usłyszałam w uchu głos Beale’a, który podłączył się do monitoringu w rezydencji.
- Informuj nas – polecił Callen, nie przestając obserwować bramy wjazdowej.
- Przekazali paczkę – nie umiałam określić, po jakim czasie znów odezwał się Eric – Chu Cheng schował ją do niewielkiej, czarnej walizeczki, przypiętej do jego nadgarstka… Jest też Mao Ling. W sumie naliczyłem ośmiu ludzi plus Cheng i Ling. Oraz kapitan Shreder i jego ochrona w liczbie sztuk czterech.
- Co teraz robią? – zapytałam.
- Opijają interes. Shreder za paczkę dostał bardzo grubą kopertę…
- Nie ma na co czekać – zdecydował Callen – Wkraczamy. Kensi, Deeks…
- Słyszeliśmy – odezwała się kobieta – Wchodzimy zgodnie z planem?
- Tak – potwierdził Callen i wysiadł. Poszłam w jego ślady, już mieliśmy ruszać, kiedy stanął mi na drodze – Trzymaj się blisko mnie…
- Poradzę sobie – spojrzałam na niego zdziwiona.
- Chcę cię mieć na oku, żebyś niczego nie spieprzyła… - wyjaśnił, uśmiechając się złośliwie.
- Mogłam się domyślić, że to nie troska przez ciebie przemawia – prychnęłam – Chcę odzyskać projekt. Muszę go odzyskać. I raczej nie stawaj mi na drodze, kiedy będę to robić. Bo nie zawaham się odsunąć cię od sprawy…
- Grozisz mi? – spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Informuję – uśmiechnęłam się słodko.
- Wredna suka – wycedził.
- Już to mówiłeś – ruszyłam za Samem, który odszedł już kawałek i teraz czekał, przyglądając się nam z dezaprobatą.
- Nie robi to na tobie wrażenia?
- Wcale… - wzruszyłam ramionami. Kłamałam. Z jego ust brzmiało to jeszcze gorzej niż zazwyczaj..