Strony

niedziela, 30 grudnia 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 7.


- Kim ona jest naprawdę? – zapytałam.
- Nazywa się Katja Novak i jest zabójczynią do wynajęcia. Pochodzi z Rosji, jej ojciec był Polakiem. U siebie jest spalona, więc zmieniła otoczenie. Przyjechała do Stanów niecałe dwa lata temu, brakowało jej kontaktów, ale była młoda i zdolna. Szybko wpadła w oko Hautmannowi, postanowił wykorzystać ją do swoich celów. Stworzył jej nową tożsamość, perfekcyjną bym rzekł. I podsunął tobie. Miała mieć oko na ciebie, twoje kontakty, twoje zlecenia.
- Ale dlaczego??
- Hautmann był wściekły, kiedy rozwaliliśmy tamtą operację. Na nieszczęście, wiedział tylko o tobie – czy mi się wydawało, czy w jego głosie usłyszałam poczucie winy?? U Gibbsa?? Niemożliwe. – Chciał cię zniszczyć…
- Chciał?
- Chce nadal - poprawił się. – I prawie mu się udało…
Milczałam, przetrawiając usłyszane informacje. Hautmann był zdolny do wszystkiego, wiedziałam o tym. Wtedy, w Barcelonie, prawie udało mu się mnie wykorzystać i to dosłownie. Gdyby nie Gibbs, skończyłoby się to dla mnie bardzo źle. Karl znany był ze swojej brutalności wobec kobiet.
- To bez sensu – powiedziałam po chwili. – Dlaczego po prostu mnie nie zabił? Dlaczego podsunął mi Mię czy jak jej tam?
- Jeszcze nie wiem – potarł oczy. – Pracujemy nad tym. Wyatt i Mia się znali?
- Oczywiście. Była moją asystentką, znała wszystkich moich zleceniodawców…
- Coś ich łączyło?
- Sypiali ze sobą – odparłam mu ponuro.
- Co??
- Sypiali ze sobą – powtórzyłam.
- Długo?
- Dowiedziałam się pół roku temu. Ile przedtem, nie pytałam…
- Niech to szlag! – zaklął i odblokował windę. Ta ruszyła, a kiedy drzwi się rozsunęły, okazało się, że jesteśmy w podziemiach. – Chodź! – warknął i ruszył szybkim krokiem. Prawie musiałam biec, żeby za nim nadążyć. Po chwili znaleźliśmy się w laboratorium. Agent McGee i panna Sciuto nawet się nie odwrócili na nasze wejście. – McGee! – ryknął Gibbs. – Ten plik o Larrow kiedy powstał?
- Został utworzony dokładnie rok temu… - odparł agent nie odrywając wzroku od monitora, na którym tylko migały kolejne literki i cyferki, okienka i komendy.
- Gibbs, chyba coś mam – prawie równocześnie odezwała się kobieta. – Ten drugi plik stanowi zapis jego poczty. Są tam wszystkie maile, które wysyłał lub odbierał. Również te ze zleceniami. Niestety, są zaszyfrowane, ale już nad tym pracuję…
- Dobrze – Gibbs skinął głową z aprobatą. – Daj znać, jak coś znajdziesz.
- Jasna sprawa – Abby wróciła do pracy.
- Przestaję rozumieć – odezwałam się, przeglądając zebrane przez Martina informacje o Larrow. – Plik o Mii powstał rok temu, czyli w momencie kiedy zaczęła dla mnie pracować… Krótko potem zostali kochankami, niby nic takiego, zdarza się, ale… - urwałam, myśląc intensywnie.
- Ale? – natychmiast podchwycił Gibbs.
- Popraw mnie, jeśli się mylę - popatrzyłam na niego. – Podejrzewał ją od początku i poderwał, żeby to sprawdzić?
- Bardzo możliwe – zgodził się ze mną, dość nieoczekiwanie. – Możliwe też, że to ona poderwała jego, bo Hautmann potrzebował kozła ofiarnego…
- Czyli zakładasz, że zamach na SecNav’a jest jak najbardziej realny?
- Właśnie – skinął głową. – Skoro Larrow i Wyatt mieli romans, ta na pewno bywała w jego mieszkaniu, miała więc dostęp do jego laptopa i bez przeszkód mogła wysłać pogróżki do SecNav’a.
- Mogła go nawet zabić, a wina i tak spadłaby na Martina… Ale co JA w tym wszystkim robię?
- Oprócz zemsty? Miałaś stały kontakt z Wyatt’em, z tego co wiem, współpracował tylko z tobą. Ile razy pośredniczyłaś?
- Kilka – przyznałam niechętnie. Spojrzał na mnie bystro. – No, dobra. Może kilkanaście…
- Byłaś jedynym ogniwem łączącym Wyatt’a z jego zleceniodawcami – Gibbs był bezlitosny. Spuściłam głowę. To była prawda. – Jeśli Karl chciał go dorwać, to jedyna droga prowadziła przez ciebie. Podsunął ci Mię, ta poderwała Martina, wykorzystała go do grożenia Sekretarzowi, a kiedy przynęta chwyciła, zabili go. A potem próbowali wykończyć ciebie, bo mogłaś to wszystko powiązać.
- Czyli sama ich do niego doprowadziłam? – wyszeptałam, czując, że nogi mam jak z waty i że jeśli za chwilę nie usiądę, to z pewnością się przewrócę.
- Nicky, wszystko w porządku? – jak przez mgłę usłyszałam głos Gibbsa, a potem jego silne ramię objęło mnie w pasie i usadziło na krześle. Pochyliłam się do przodu, kryjąc głowę między kolanami. Odetchnęłam głęboko kilka razy i wyprostowałam się.
- Już dobrze – mruknęłam, wstając. – Ja… chyba muszę się przewietrzyć… - szybkim krokiem wyszłam z laboratorium, w ogóle nie zważając na krzyki Gibbsa, że to bardzo głupi pomysł.

       Wyszłam na zewnątrz i głęboko odetchnęłam wilgotnym powietrzem. Od rana było pochmurno i zanosiło się na deszcz, ale teraz, późnym popołudniem, chmury zaczynały powoli odpływać, przeganiane chłodnym wiatrem. Przebiegłam przez jezdnię i skierowałam się prosto do niewielkiego parku naprzeciwko budynków NCIS. Znalazłam pustą ławkę i usiadłam na niej, szczelniej opatulając się kurtką. Strasznie, ale to strasznie nie podobały mi się te wszystkie wnioski, które wyciągnęliśmy. Jeśli to była prawda, to osobiście przyczyniłam się do śmierci Martina. Ta myśl wcale nie poprawiła mojego już i tak beznadziejnego nastroju. Pracowałam z Wyatt’em trzy lata i nawet go polubiłam. A już na pewno nie życzyłam mu śmierci, tym bardziej, że zapewniał mi stały dopływ gotówki. Okropna materialistka się ze mnie zrobiła, ale no cóż. Musiałam z czegoś żyć.
- Ty chyba chcesz zginąć – usłyszałam obok siebie znajomy głos. Gibbs.
- Może chcę – spojrzałam na niego prowokacyjnie.
- Głupia jesteś – prychnął, siadając obok i wręczając kubek z kawą.
- Jestem – zgodziłam się z nim. – Wprowadziłam do firmy płatną zabójczynię, nabierając się na jej sfingowane dossier, pozwoliłam zrobić z Martina kozła ofiarnego, a na koniec doprowadziłam do niego kolejnego zabójcę, co skończyło się jego śmiercią. Tylko pogratulować… - rzuciłam ironicznie. – Niejeden oficer nie ma takich osiągnięć.
- Przestań – prawie warknął. – Nie jesteś Duchem Świętym, nie możesz przewidzieć wszystkiego. Wyatt coś podejrzewał, skoro zbierał o niej informacje. Ale i tak dał się podejść…
- Albo nie zdążył nic zrobić ze zdobytą wiedzą…
- Ani jedno, ani drugie nie świadczy o nim zbyt dobrze. Jesteś zła? – zapytał niespodziewanie.
- Jestem wkurwiona – odparłam zgodnie z prawdą. – Dałam się podejść, wmanewrować w jakieś rozgrywki, o których nie mam pojęcia. A wiesz jak nie lubię być pionkiem w czyjejś grze.
- Wolisz rozdawać karty…
- W dodatku Hautmann nie dość, że chce mnie zabić, to jeszcze zdemolował mi mieszkanie. Nie zostawię tak tego – podniosłam się gwałtownie, po czym celnym rzutem umieściłam pusty kubek w koszu na śmieci. Gibbs też wstał i spojrzał na mnie uważnie.
- Nie rób głupstw – złapał mnie za ramię, kiedy próbowałam go ominąć i odejść.
- Puść – poprosiłam cicho. Ale złowieszczo.
- Nicky…
- Puść! – wyszarpnęłam ramię. – I nigdy więcej tak nie rób! Nie dotykaj mnie!
- Nicky! – huknął wściekle.
- Nie bój się, nie zamierzam jeździć po mieście i szukać Karla – powiedziałam drwiąco, widząc jego minę. Ruszyłam ścieżką w kierunku NCIS.
- Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło – sarknął, kiedy zrównał się ze mną.
- Akurat – mruknęłam. Nic więcej nie dodałam. Po co?


środa, 19 grudnia 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 6.


        Pojechaliśmy prosto do siedziby NCIS. Na miejscu czekał już na nas agent McGee oraz dziwacznie ubrana kobieta z kucykami na głowie. Dowiedziałam się, że to laborantka, Abby Sciuto. Zabrali pendrive’a i zaraz zniknęli. Gibbs posadził mnie przy swoim biurku, postawił przede mną kubek z kawą i zniknął, kategorycznie przykazawszy nigdzie się nie ruszać. Westchnęłam ciężko, ale usiadłam i zajęłam się kofeinowym napojem. Byłam już zmęczona, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. W głowie mi się nie mieściło, że mogłam się tak pomylić co do osoby mojej asystentki. Kim naprawdę była ta kobieta, którą znałam jako Mię Larrow?? Fakt, pracując dla mnie nawiązała sporo kontaktów w tej branży. Ale, na litość boską, po co był jej romans z Wyatt’em?? Oparłam głowę na rękach i zamknęłam oczy. Musiałam sobie to wszystko jakoś ułożyć.

       Siedziałam i siedziałam, czekając na jakieś informacje z laboratorium, i za nic w świecie nie mogłam nic wymyślić. To, że sprawdziłam Mię, kiedy przyjmowałam ją do pracy, nie znaczyło wcale, że nie mogła w między czasie dostać lepszej oferty i z niej skorzystać. Mogła, oczywiście. Tylko dlaczego w takim razie pracowała dla mnie dalej? I jeszcze Karl do tego wszystkiego. Myślałam, że uwolniłam się od niego raz na zawsze, a tu taka niespodzianka. Nie lubię niespodzianek, zwłaszcza, kiedy te niespodzianki do mnie strzelają. W dodatku Joe nie mógł mi teraz pomóc, bo sam tej pomocy potrzebował.
- Pani Meavly… - usłyszałam obok siebie głos DiNozzo’a.
- Sheridian – poprawiłam go, odwracając się w jego stronę. – Meavly to... – urwałam, zastanawiając się, jak to powiedzieć. – To przykrywka – dokończyłam w końcu. – Żeby zmylić kilka osób…
- Gibbsa też? – patrzył na mnie uważnie.
- Też – skinęłam głową. – Głównie jego… - dodałam cicho. – A najlepiej, proszę mi mówić Nicky, będzie prościej…
- Ok., Nicky… - przysiadł na biurku. – Wiemy, że sprawdzałaś Mię Larrow i nie znalazłaś nic, co wskazywałby, że może działać na dwa fronty. Muszę znać twoje źródła…
- Oszalałeś? – spojrzałam na niego jak na wariata. – Nie zdradzę moich informatorów, wybij to sobie z głowy.
- Nicky, utrudniasz nam pracę…
- To mnie aresztuj – warknęłam.
- Zaraz ja to zrobię! – ostry głos Gibbsa zabrzmiał jak wystrzał. – DiNozzo, zabieraj dupę z mojego biurka! A ty, chodź – złapał mnie za rękę i poderwał z krzesła. Syknęłam, bo było to akurat to ranne ramię. Zreflektował się, bo puścił je, ale pchnął mnie do przodu, kierując w stronę windy.

       Kiedy drzwi się za nami zasunęły, a kabina ruszyła, Gibbs praktycznie od razu użył przycisku awaryjnego i stanęliśmy między piętrami. Kiedy tak patrzył na mnie tymi swoimi stalowymi oczami, poczułam, jak zasycha mi w gardle, a nogi robią się miękkie. Nie musiał nic więcej robić. To on był tą moją wielką miłością, o której wspomniałam Mii. Spaprał mi życie i psychikę, pewnie nieświadomie, ale bardzo długo nie mogłam otrząsnąć się po naszym rozstaniu. Nienawidziłam go tyle lat, nienawidziłam i kochałam jednocześnie, a jego nagłe pojawienie się z powrotem wstrząsnęło mną bardziej, niż chciałam się do tego przyznać.
- Mów prawdę, Nicky – odezwał się po dłuższej chwili. – Chce usłyszeć wszystko…
- Jaką prawdę? – wychrypiałam, nerwowo przełykając ślinę.
- Do kurwy nędzy, Nicky! – krzyknął, uderzając pięścią w ścianę kabiny tuż przy mojej głowie. Wzdrygnęłam się i odruchowo odsunęłam.
- Nie krzycz – poprosiłam cicho, nie patrząc na niego. Złapał mnie za brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała.
- Nicky – powiedział cicho, ale ostre nuty, które wychwyciłam, nie pozwoliły mieć wątpliwości, że jest wściekły. – Chcę. Prawdy. – wycedził. – I nie zmuszaj mnie, żebym użył środków ostatecznych…
- Grozisz mi? – poczułam złość. Jakim prawem on mnie tak traktuje?
- Jeszcze nie – warknął. – Na razie cię tylko ostrzegam, ale jeśli zaraz nie zaczniesz mówić, to możesz być pewna, że skończysz w pierdlu.
- Może jeszcze przed Sądem Wojskowym mnie postawisz? – wyszarpnęłam się z uścisku.
- Jak będę musiał to tak!
- Co chcesz wiedzieć? – zapytałam po chwili. Nie mogłam go dłużej zwodzić, wiedziałam, że jeśli nie zacznę mówić, to spełni te wszystkie groźby z dziką radością.
- Czym się tak NAPRAWDĘ zajmowałaś? – odsunął się kawałek, ale tylko odrobinę.
- Tym samym – odetchnęłam głęboko. – Ale w gorszym wydaniu...
- To znaczy? – chyba nie do końca zrozumiał.
- Haki, szantaż, egzekucje… - przełknęłam ślinę. Jednak nazwać to wszystko po imieniu nie było wcale tak łatwo. Dopóki działałam, bez zastanawiania się, nie było tak źle. - Taplałam się w niezłym gównie…
- Dlaczego? – spojrzał na mnie uważnie. – Przecież byłaś taka dobra, kiedy razem pracowaliśmy.
- Jak słusznie zauważyłeś: byłam – odpowiedziałam z goryczą w głosie. – Po sprawie z Hautmannem znalazłam się na cenzurowanym. To była propozycja nie do odrzucenia. Albo to, albo… - urwałam.
- Grozili ci? – w jego głosie usłyszałam niedowierzanie.
- Coś w tym stylu…
- Kurwa, Nicky, dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie??
- Do ciebie?? – zdumiałam się niebotycznie. – Zgłupiałeś?? Miałam jeszcze udupić ciebie?? Wystarczyło, że ja miałam przesrane… - cholera. Chyba powiedziałam o jedno zdanie za dużo.
- Chroniłaś MNIE?? Dlaczego??
- A jak ci się wydaje?? – wkurzyłam się. Matko, co za matoł! No ale cóż, mężczyźni są tylko troszkę inteligentniejsi od młotka.
- Nicky… - popatrzył na mnie zszokowany.
- Dobra, przestań już – warknęłam. – Zachowujesz się, jakbyś nie wiedział… Lepiej powiedz, co znaleźliście.
- Na pendrive’ie były zaszyfrowane pliki – opanował się i zaczął wyjaśniać już normalnym tonem. – Jeden dotyczył twojej asystentki…


środa, 5 grudnia 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 5

Przepraszam za tak długie przestoje, ale mam mały problem z dokończeniem tej historii. Niby pomysł jest, ale jak już zasiądę do pisania, nagle sru... wszystko ucieka, a w głowie mam czarną dziurę :D Ostatnio to pisanie to istna droga przez mękę, ale coś się pojawiło i mam nadzieję, że się spodoba :D

Alexandretta

***


        Oczywiście, były otwarte. Weszliśmy do środka, rozglądając się uważnie dookoła. Dom był spory, sprawdzaliśmy po kolei każde pomieszczenie, ale nikogo nie znaleźliśmy. W milczeniu, cały czas z pistoletami w dłoniach, weszliśmy na piętro. Otworzyłam pierwsze drzwi i bez zastanowienia wpadłam do pokoju. Na podłodze, obok wielkiego łóżka, leżał Joe i obficie krwawił z rany postrzałowej brzucha. Schowałam Sig’a i przypadłam do niego.
- Żyje – rzuciłam, zabierając palce z szyi rannego mężczyzny. – Gibbs, wezwij karetkę! – w zasadzie nie musiałam wcale tego mówić, bo agent już sięgał po telefon. Podał adres, a potem wybrał drugi numer i, jak zrozumiałam z kontekstu rozmowy, wezwał swoich ludzi. Czekałam na ambulans jak na zbawienie, ręce mdlały mi już od uciskania rany, byłam cała brudna od krwi i ogólnie zmęczona. I sfrustrowana. Ktoś wyprzedzał nas o krok. I to ktoś, kto nas dobrze znał. A raczej mnie. Gibbs zostawił mnie z nieprzytomnym Collinsem, a sam sprawdził resztę domu. Jego ludzie przyjechali równocześnie z karetką.
- Szefie? – usłyszałam głos agenta DiNozzo.
- Piętro! – odkrzyknął Gibbs wychodząc z pokoju. Po chwili w pomieszczeniu pojawili się sanitariusze. Szybko zapakowali Joe na nosze i jeszcze szybciej się zmyli. Wstałam z kolan i poszukałam czegoś do wytarcia rąk. Potem poszłam w ślady Gibbsa i powoli zeszłam na dół. Zespół agentów, czyli znany mi już DiNozzo, sympatyczny blondynek i zabójczo piękna brunetka, stał na środku holu i zdawał relację swojemu szefowi.
- Dwa trupy, szefie – mówił właśnie DiNozzo. – Są u Ducky’ego. Zebraliśmy pociski, odciski palców, ślady butów… Wszystko u Abby, może coś z tego wyciągnie.
- Czekamy na identyfikację nieboszczyków – wtrącił blondynek.
- Mieszkanie jest totalnie zniszczone – dodała kobieta. – Meble, ściany, wszystko podziurawione kulami. Rozmawialiśmy z mieszkańcami kamienicy, twierdzą, że napastników było dużo więcej i, że była z nimi jakaś kobieta. A ta cała Meavly zwiała, zostawiając za sobą dwa trupy i niezły bajzel…
- Dziewięciu – odezwałam się, podchodząc do nich. Jak na komendę, cała grupa odwróciła się w moją stronę.
- Co? – niezbyt inteligentnie zapytał blondynek z lekkim przerażeniem patrząc na moje zakrwawione ubranie.
- Dziewięciu – powtórzyłam. – Napastników było dziewięciu, łącznie z Karlem. A ta kobieta to Mia Larrow, moja asystentka…
- Pani Meavly – mruknął DiNozzo, w ogóle nie wyglądając na zdziwionego, że mnie tu widzi.
- Nie Meavly – odezwał się Gibbs ponuro. – Poznajcie, Nicoletta Sheridian, Wywiad Wojskowy… - gdyby strzelił z armaty nie zrobiłby zapewne większego wrażenia. Agenci patrzyli na mnie zdumieni, najbardziej chyba DiNozzo. – Nicky, DiNozzo już znasz – Gibbs zwrócił się do mnie – Agent Timothy McGee i oficer Ziva David…
- Mossad? – spytałam, podając jej rękę i patrząc na wisiorek z Gwiazdą Dawida na jej szyi. Skinęła głową.
- Zostawiłaś dwa trupy, zatem na pewno zostało ich siedmiu – Gibbs nie zamierzał tracić czasu. – W tym Karl. Plus jego tajemniczy pracodawca. Co tam robiła twoja asystentka?
- Porwał ją, żeby go do mnie doprowadziła… - mruknęłam.
- Porwał? – zdziwiła się Ziva. – Sąsiedzi powiedzieli, że poszła z nimi z własnej woli…
- Niemożliwe – wyszeptałam, zatrzymując się gwałtownie.

- To jest niemożliwe! – miotałam się na siedzeniu samochodu. Gibbs kazał swoim ludziom zabezpieczyć ślady z Vana agentów oraz jeszcze raz sprawdzić dom Joe’go, a mnie zapakował do auta. Jechaliśmy po teczkę, której szukał Karl. Była w moim biurze, dobrze ukryta. – Niemożliwe, rozumiesz! Mia nie mogła mnie zdradzić! Sprawdziłam ją! Zawsze była lojalna!
- Najwyraźniej nie – Gibbs przerwał moje krzyki.
- Tak się pomyliłam? – spytałam cicho.
- Zdarza się – mruknął. Popatrzyłam przez okno. Zdarza się. Owszem. Tylko jakim cudem nic nie zauważyłam?? W całkowitym milczeniu podjechaliśmy pod budynek, gdzie miałam biuro. Bez problemów dostaliśmy się do środka, chociażby dlatego, że już był ranek i ochroniarzy nie zdziwiła moja wizyta. W końcu przyjeżdżałam tutaj o naprawdę różnych porach. Podeszłam pod drzwi i odruchowo, zupełnie nie myśląc, nacisnęłam klamkę. Było otwarte. Spojrzałam na Gibbsa, bez słowa wyciągnął pistolet i gestem dał mi do zrozumienia, że mam się odsunąć. Zrobiłam to nad wyraz niechętnie, jednocześnie sięgając po Sig’a. Weszliśmy do biura i stanęliśmy jak wryci. To znaczy ja, bo Gibbs natychmiast ruszył na rekonesans. Pomieszczenie przedstawiało sobą obraz nędzy i rozpaczy. Powiedzenie, że panował tam bałagan, byłoby kłamstwem. Wszystko było wybebeszone, porozrzucane i poniszczone. Równie tragicznie prezentował się mój gabinet. Na szczęście, o skrytce nie wiedział nikt, nawet Mia. W dodatku była zabezpieczona przez niezwykle sprytny mechanizm, którego po prostu nie dało się wykryć. Bo trzeba było wiedzieć, czego szukać. Podeszłam do masywnego biurka i usiadłam w fotelu. Wsunęłam rękę pod blat, a następnie wcisnęłam kilka guzików w odpowiedniej kolejności. Rozległo się ciche szczęknięcie, otworzyłam drzwiczki szafki i wysunęłam dodatkową szufladę, która ukazała się w jej wnętrzu. W środku była poszukiwana teczka Wyatt’a. Zajrzałam do jej wnętrza i wyjęłam wszystko to, co było w środku. Jakieś papiery, przejrzałam je pobieżnie i odłożyłam na bok. Pióro, chusteczki, nieużywany notatnik. Na końcu w moim ręku pojawił się srebrny pendrive. Bez namysłu uruchomiłam komputer, a potem wsunęłam urządzenie w odpowiedni port.
- Boże – wymamrotałam, bardziej do siebie, niż do Gibbsa.
- Co masz? – agent natychmiast podszedł do mnie. Do tej pory tylko obserwował, pozwalając mi działać.
- Wyatt nie dostał zlecenie na SecNav’a – spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem. – To Mia…


sobota, 24 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 4.

Trochę straciłam impet ostatnio, ale postaram się to nadrobić w niedługim czasie. Najwięcej zaległości ma Olga, ale tam akurat przydałaby się mała pomoc :D Może wkrótce coś tam wrzucę, na razie musicie zadowolić się pozostałymi blogami. Zatem... miłej lektury :D

Alexandretta

***


- … już jadę. Spotkamy się na… - Gibbs urwał gwałtownie na mój widok. No, na pewno się mnie nie spodziewał. – Zmiana planów, DiNozzo. Jedźcie sami – rozłączył się bez żadnych wyjaśnień i chowając telefon do kieszeni płaszcza, podszedł do mnie. Chciałam zrobić to samo, ale nie mogłam wykonać nawet najmniejszego kroku. Widząc to, Gibbs po prostu wziął mnie na ręce i zaniósł do środka, kopnięciem zamykając za sobą drzwi wejściowe. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i było to moje ostatnie wyraźne wspomnienie tamtych chwil. Utrata krwi i wysiłek, jaki musiałam podjąć, żeby się wykaraskać z kłopotów, sprawiły, że na jakiś czas straciłam kontakt z rzeczywistością, Mówiąc krótko, zemdlałam.

Kiedy się ocknęłam, leżałam na kanapie, a Gibbs z wprawą opatrywał moje ramię.
- Przeszła na wylot – odezwał się, widząc moje otwarte oczy. – Nic ci nie będzie…
- Wiem – mruknęłam, poprawiając się na poduszce.
- Dostałem telefon o strzelaninie w twoim mieszkaniu – powiedział, odkładając na bok trzymany w ręku bandaż. – Co się stało?
- Karl Hautmann i jego tajemniczy pracodawca… - w dużym skrócie opowiedziałam mu wydarzenia, w których brałam udział.
- Teczka? – spojrzał na mnie uważnie. – Masz ją, oczywiście…
- Taki odruch – usprawiedliwiłam się szybko.
- Jasne… Dlaczego mnie to nie dziwi?
- Ciebie mało co dziwi – zauważyłam cicho.
- Zwłaszcza to, co jest związane z twoją osobą…
- Aż tak źle?
- Pakujesz się w kłopoty.
- Wyatt się wpakował – sprostowałam. – Powiesz mi, skąd NCIS w tym wszystkim?
- Z jego komputera ktoś wysyłał groźby Sekretarzowi Marynarki…
- Co? – poderwałam się gwałtownie. Zapomniałam przy tym o ręce, więc nagły ból sprawił, że jęknęłam i opadłam z powrotem na posłanie.
- Nie szalej – zwrócił mi uwagę. – Dopiero co zatamowałem krwawienie.
- Jakie groźby? – zignorowałam jego słowa.
- Karalne…
- Gibbs! – spojrzałam z wyrzutem.
- „Wkrótce zginiesz”, „Twoje dni są policzone” – zacytował. – Żadne konkrety, ale nie mogliśmy tego zostawić bez wyjaśnienia…
- Tylko tyle? – zdziwiłam się.
- A czego chciałaś? Daty i godziny zamachu? – zakpił.
- Nie, nie – zamachałam rękoma. Ramię zabolało, więc się skrzywiłam. – Nie o to chodzi. To nie w stylu Wyatt’a! Nie mógł napisać czegoś takiego!
- Ewidentnie zostały wysłane z jego komputera. Sprawdziliśmy dokładnie.
- I od razu uznaliście, że to on?
- Pojawiła się taka hipoteza…
- Uwierz mi, Gibbs, gdyby Wyatt dostał zlecenie na SecNav’a, na pewno nie słałby mu ostrzegawczych maili – w moim głosie pojawiło się politowanie.
- Tylko co?
- Po prostu by go odstrzelił…
- Jesteś pewna?
- Absolutnie. Pracowałam dla niego trzy lata.
- Aha. I tak dobrze go poznałaś? – znów kpina.
- Wystarczająco, żeby wiedzieć, że to nie on.
- Ale jakieś zlecenie dostał… - Gibbs przypomniał, co mówiłam mu wcześniej.
- Owszem, dostał – przyznałam. – W dodatku jakieś śmierdzące…
- Skąd wiesz?
- Rozmawiałam z Joe – przyznałam cicho. Gibbs znał Joe Collinsa, ale organicznie wręcz go nie cierpiał.
- Oszalałaś?? – wściekł się momentalnie. – Po cholerę utrzymujesz z nim kontakt?? Mało ci kłopotów??
- Joe dużo wie – warknęłam. – I chociaż mało mówi, bywa przydatny…
- Co jeszcze ci powiedział?
- Nic więcej.
- Nic? – zdziwił się Gibbs. – Niemożliwe!
- Też mnie to zaskoczyło. Chciałam do niego jechać, ale pojawił się Karl.
- Trzeba z nim pogadać – agent poderwał się energicznie i sięgnął po leżącą na stole broń. – Wstawaj!
- Mam iść z tobą? – zdumiałam się. Spodziewałam się raczej, że zamknie mnie w piwnicy i pojedzie do biura.
- Nie zostawię cię samej – mruknął. – Zaraz znowu się w coś wpakujesz, a ja i bez tego mam mnóstwo pracy…
- Jak zwykle uroczy… - podniosłam się z kanapy, krzywiąc się lekko. Spojrzał na mnie groźnie i podał jedną ze swoich bluz. Ubrałam ją bez zbędnego komentarza, bo od razu zrozumiałam przesłanie tego spojrzenia. Ale, czy mi się wydawało, czy w jego wzroku dostrzegłam też troskę?

       Dom, w którym mieszkał Joe, na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie pustego. Panująca dookoła cisza oraz brak jakichkolwiek oznak życia tylko pogłębiały to odczucie. Jednak oboje dobrze wiedzieliśmy, że to tylko pozory. Tak naprawdę budynek był stale obserwowany, w bliskiej odległości, nie rzucając się w oczy, czuwał patrol agentów. Paranoja. Ale nic dziwnego, skoro Joe Collins posiadał tak rozległą wiedzę o branży wywiadowczej zgromadzoną w swoim archiwum, że gdyby chciał, mógłby udupić połowę Waszyngtonu i jeszcze by mu dużo zostało. Nie wiem, po co zbierał te informacje, skoro z nikim się nimi nie dzielił. Najwyraźniej hobby miał takie. Jeśli miało się z nim dobre układy, potrafił pomóc. Nigdy nie podawał niczego na tacy, raczej podpowiadał, gdzie szukać, ale i tak jego wskazówki były niezwykle pomocne. Pewnie dlatego jeszcze żył. Zbierał, ale nie ingerował, nie wykorzystywał i generalnie miał wszystko w dupie. Ale jeśli kogoś lubił, potrafił pomóc bądź ostrzec.

       Gibbs zaparkował w pewnej odległości od domu i przez chwilę wpatrywał się w panujący półmrok. Do świtu zostało jeszcze trochę czasu, niebo zaczynało powolutku szarzeć, ale nisko wiszące chmury nie pozwalały liczyć na ładną pogodę.
- Gdzie patrol? – zapytał.
- Powinien być tam – pokazałam palcem rozłożysty krzak w narożniku posesji.
- Kamery?
- Rozmieszczone optymalnie. Zero martwych stref. Powinni reagować na każdy podejrzany szmer…
- Powinni? – spojrzał na mnie pytająco.
- Nie wiem, czy reagują – wzruszyłam ramionami. – Nie miałam okazji się przekonać.
- Dobra, idziemy – zdecydował. – I tak chcemy pogadać, więc co za różnica jak trafimy przed oblicze pana Collinsa…
Wysiedliśmy i skierowaliśmy się do furtki. Rozglądałam się uważnie dookoła, czując jednocześnie jakiś dziwny niepokój. Gibbs chyba też, bo ostrożność aż z niego kapała. Nie zatrzymywani przez nikogo podeszliśmy do posiadłości i stanęliśmy przed furtką.
- Dziwne – powiedziałam, dając upust swojej podejrzliwości. – Nikt nie zareagował?
- Mówiłaś, że gdzie ten patrol? – niby pytał, ale od razu skierował się w odpowiednie miejsce. Poszłam za nim, wyciągając spod bluzy broń, którą zabrałam pomimo jego wyraźnego sprzeciwu. Podeszliśmy do krzaka, gdzie za rozłożystymi gałęziami, dobrze ukryty, stał grafitowy Van. Gibbs też wyjął pistolet, zajrzał do szoferki, ale nikogo tam nie było. Gestem nakazał mi obejść wóz z drugiej strony, co od razu zrobiłam. Przypomniały mi się chwile, kiedy razem pracowaliśmy i w tej pracy uzupełnialiśmy się doskonale. Zresztą nie tylko w niej, ale to nie był dobry moment, żeby o tym myśleć. Równocześnie znaleźliśmy się przy tylnych drzwiach furgonetki, równocześnie sięgnęliśmy do klamek i równocześnie je otworzyliśmy. Pełne zgranie, jak za starych czasów. Naszym oczom ukazały się dwa ciała z ranami postrzałowymi głowy. Śmiertelnymi, dodałabym. Szeroko otwarte oczy, rozrzucone ręce oraz broń cały czas schowana w kaburach świadczyły, że zostali zaskoczeni. Brak obrazu z kamer na wszystkich monitorach wyjaśniał, dlaczego dali się podejść.
- Joe! – rzuciłam tylko, odwracając się na pięcie i biegnąc w stronę domu.
- Nicky! – usłyszałam za sobą okrzyk Gibbsa. – Niech to szlag! – doleciało mnie jeszcze, zanim się ze mną zrównał. Podbiegliśmy do furtki, nie zważając na ranę w ramieniu wspięłam się na ogrodzenie i zgrabnie zeskoczyłam po drugiej stronie. Po chwili Gibbs zrobił to samo. Ramię w ramię, z bronią przygotowaną do strzału, ruszyliśmy w kierunku drzwi wejściowych.


sobota, 17 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 3.


        Byłam tak wściekła, że przez głowę przeleciała mi myśl, żeby się spakować i wyjechać. Specjalnie i złośliwie. Ale po chwili przyszło opamiętanie. Nic by mi to nie dało, Gibbs i tak by mnie znalazł, a potem przywlókł z powrotem do DC. I nie spuszczał z oczu. A ja potrzebowałam swobody, jeśli chciałam się dowiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Nie, żeby jakoś specjalnie mi zależało, ale już i tak byłam wplątana, więc co mi szkodziło pogrzebać głębiej. W ramach tego grzebania, zamiast iść spać, jak miałam na początku zamiar, sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer. Jeśli ktoś mógł mi pomóc, to tylko Joe.

        Odebrał po drugim sygnale, więc nie spał. Zapytałam o Wyatt’a i jego nowe zlecenie, ale nic nie wiedział. Powiedział tylko, że nie dziwi go śmierć Martina, bo to grubsza sprawa i on się wtrącał nie będzie, bo mu jeszcze życie miłe. I się rozłączył. Osłupiała patrzyłam na aparat. Joe nie wiedział?? Jak nie wiedział?? Kurwa, musiał wiedzieć! On wie o wszystkim, co dzieje się tej branży. Dlatego jest taki cenny i chroniony przez pewne instytucje. Poderwałam się gwałtownie, chowając telefon do kieszeni dżinsów. Musiałam się z nim zobaczyć! Szybko założyłam buty i sięgnęłam do schowka po broń. Zdążyłam ją sprawdzić, kiedy moją uwagę przykuł dziwny hałas przy drzwiach wejściowych. Zdziwiona, spojrzałam w tamtą stronę i w tym samym momencie drewniane skrzydło wyleciało z zawiasów w akompaniamencie solidnego huku. Odruchowo przypadłam do podłogi, kuląc się za fotelem i intensywnie myśląc, co to, do stu tysięcy diabłów, było!! Strzały, które po chwili rozległy się w moim mieszkaniu, odpowiedziały na moje pytania. Kłopoty. To zdecydowanie były kłopoty…

        Kanonada nad moją głową wciąż rozbrzmiewała, napastników było co najmniej dwóch, ale nie byłam tego pewna. Podniosłam się na kolana, wychyliłam zza oparcia i usiłowałam ocenić sytuację. A ta nie wyglądała zbyt dobrze. Napastników, jak się okazało, było trzech. Dwóch stało po bokach holu i ostrzeliwało moje mieszkanie, a kule niszczyły wszystko, co napotkały na swojej drodze. Trzeci stał na pomiędzy nimi i z uwagą przyglądał się, jak moje meble i ściany zamieniają się w sito. Trochę mi się to wydało dziwne, że zamiast sprawdzić resztę pomieszczeń i wykończyć mnie w znacznie cichszy i szybszy sposób, stali niczym posągi i strzelali, w zasadzie na oślep. Przypominało to jeden z tych starych filmów gangsterskich, kiedy mafia rządziła miastem i oprócz efektów, ważny był też rozmach. Kiedy kolejne pociski utkwiły w fotelu, tuż nad moją głową, doszłam do wniosku, że wystarczy tych popisów. Wychyliłam się lekko i oddałam w kierunku bandytów kilka strzałów. Jednego trafiłam w nogę, zwalił się na podłogę z wrzaskiem, przy okazji upuszczając swój karabin. Drugi zostawił ściany i całą siłę ognia skierował w moją stronę. Skuliłam się jeszcze bardziej, czekając na jakikolwiek dogodny moment do wyprowadzenia kontry. A najlepiej, do zmycia się stąd, bo na sto procent, któryś z sąsiadów zawiadomił policję i kilka wozów już tu zapewne jechało. Nie miałam ochoty na spotkanie z nimi. Ledwie to pomyślałam, pojawiła się moja upragniona szansa. Facet musiał zmienić magazynek. Poderwałam się gwałtownie i nie przymierzając, strzeliłam. Zaraz potem schowałam się z powrotem, nawet nie sprawdzając, czy moje działanie przyniosło jakiś efekt. Łoskot upadającego ciała świadczył, że owszem. Nieźle. Trafiłam za pierwszym razem.
- Nicoletta! – ryk trzeciego z mężczyzn powstrzymał mnie w połowie podnoszenia się z podłogi. – Wyłaź! Wiesz, że nie masz szans! Obstawiłem wszystkie wyjścia! – poczułam, że robi mi się niedobrze. Tylko jeden człowiek zwracał się do mnie w ten sposób. Karl Hautmann.
- Żartujesz sobie?? – odkrzyknęłam, kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, a ja poczułam znajomą wściekłość. – Mowy nie ma!
- Nicoletta, nie masz szans!
- Mam i to duże! Dobrze o tym wiesz!
- Nie masz! Rozejrzyj się!
- Cały czas się rozglądam! – ironia w moim głosie była aż nadto słyszalna. – Czego chcesz?
- Teczki Wyatt’a – powiedział już normalnym głosem, porzucając wściekłe ryki.
- Zwariowałeś?? – zdumiałam się. – Jakiej teczki?
- Tej, którą miał przy sobie w chwili waszego spotkania – wyjaśnił. – Mój pracodawca jej potrzebuje…
- Twój pracodawca? Czyli kto?
- Nie mogę ci powiedzieć, bo inaczej będę musiał cię zabić.
- Jak uroczo – prychnęłam. – I dramatycznie. A jak ci jej nie dam, to co mi zrobisz?
- Nie chcesz wiedzieć – nie spodobał mi się jego złowieszczy ton. – Wyjdź.
- Jesteś jeszcze głupszy niż myślałam – stwierdziłam stanowczo, jednocześnie szukając jakiejś drogi ucieczki. Karl stał w drzwiach, zastrzelenie go nie wchodziło w rachubę, bo samo to, że mnie znalazł, wymagało wyjaśnienia. No i ten tajemniczy pracodawca. A martwy raczej nie powie mi, kto to. Ostrożnie wyjrzałam zza oparcia, postrzelony przeze mnie napastnik dalej zwijał się z bólu obok niewielkiej komódki, drugi nie żył, a Karl, ze stoickim spokojem, właśnie odbezpieczał swój rewolwer. – Kurwa. – zaklęłam cicho. Nie ma na co czekać, lepiej nie będzie. Wetknęłam pistolet za pasek spodni i powoli podniosłam się na nogi, rozsuwając na bok ramiona i pokazując puste ręce. – O to ci chodziło? – zapytałam. Spojrzał na mnie z aprobatą i skinął głową.
- Rozsądna dziewczynka…
- Nigdy nie byłam rozsądna, powinieneś już to zauważyć – wycedziłam, szybkim ruchem wyjmując broń zza pleców i mierząc do niego.
- Nicoletta, Nicoletta – cmoknął z dezaprobatą. – Głupiutka dziewczynko… Myślisz, że nie przewidziałem tego?
- A przewidziałeś?
- Oczywiście – prychnął. – Louis! – po sekundzie w drzwiach stanął rosły mężczyzna, prowadzący przed sobą Mię i przystawiający jej do głowy Glocka. – To jak? Chcesz patrzeć jak ona umiera, czy po prostu odłożysz tą pukawkę?
- Ty sukinsynu! Posłużyłeś się nią, żeby się do mnie dostać? – skinął głową. – Wyatt’a też ty zabiłeś?
- Oczywiście. – odparł. – Chodziło o teczkę, którą miałem przejąć po strzelaninie. Ale ona zniknęła. Jedyną osobą, która mogła ją wtedy zabrać, jesteś ty…
- Sam to wymyśliłeś? – zadrwiłam.
- Uważasz, że nie potrafiłbym? – prawie się obraził.
- Szczerze? Nie bardzo…
- Jak zwykle złośliwa…
- Taki mój urok – wzruszyłam nieznacznie ramionami.
- Dość pogaduszek – chyba stracił cierpliwość. – Teczka!
- Masz rację – też uznałam, że wystarczy tego dobrego. – Dość pogaduszek… - lufa mojego Sig’a nieznacznie zmieniła położenie, huknął strzał i Louis runął na parkiet z idealnie okrągłą dziurą na środku czoła. W dodatku pociągnął za sobą Mię, która w wrzaskiem upadła obok niego. Moje zachowanie zaskoczyło Karla do tego stopnia, że chyba na moment zapomniał o trzymanej w ręce broni. Za to ja nie zapomniałam, uskoczyłam w bok i posłałam w jego stronę kolejne pociski. Trafiłam w tułów, ale skurwiel miał na sobie kamizelkę, bo na jego koszuli nie pojawiła się ani kropla krwi.
- Ty dziwko! – dobiegł mnie jego zduszony okrzyk, więc nie czekając już ani chwili, rzuciłam się do wyjścia. Przeskoczyłam nad ciałem Louisa i zszokowaną Mią, która gestem dała mi znać, że mam zwiewać. W biegu zmieniłam jeszcze magazynek i wypadłam na korytarz. Strzały wywabiły kilku sąsiadów, którzy na mój widok natychmiast z powrotem ukryli się w swoich mieszkaniach. – Łapcie ją! – ostry głos Karla poderwał do działania stojących przy schodach facetów. Nie namyślając się wcale zaczęłam strzelać, dwóch padło od razu, trzeci odpowiedział ogniem. Poczułam palący ból w lewym ramieniu, lekko mnie zamroczyło i o mało nie upadłam na kolana. Zdołałam złapać się poręczy, co jeszcze spotęgowało rwanie w ręce, ale przynajmniej uchroniło od stoczenia się na podest pomiędzy piętrami.
Szybko naprawiłam swój błąd i po chwili trzeci z ochroniarzy zaległ na posadzce. Ominęłam go dość niezgrabnie, ale skutecznie i pognałam w dół. Na parterze skręciłam gwałtownie w stronę tylnego wyjścia, które też, oczywiście, było obstawione. Dwóch mężczyzn. Z impetem wpadłam pomiędzy nich, byli tak zaskoczeni, że nie zdążyli sięgnąć po broń. Celnym kopnięciem między nogi  posłałam jednego z nich na ziemię, drugi zarobił z kolby Sig’a. Obaj upadli, mniej lub bardziej oszołomieni. Nie chciałam ich zabijać, na dzisiaj trupów już mi wystarczyło, tym bardziej, że w moim mieszkaniu zostawiłam dwa, z których będę się musiała wytłumaczyć. Przeciągłe wycie świadczyło, że policja właśnie przyjechała, więc czym prędzej wbiegłam w pierwszą boczną uliczkę, jak się napatoczyła. Klucząc w zakamarkach szybko oddalałam się od swojej kamienicy. Ramię bolało jak diabli, było mi coraz zimniej, w dodatku pojawiło się we mnie przekonanie, że coś jest nie tak. Tyle zachodu o głupią teczkę? To co w niej było? W jednej kwestii Karl się nie mylił. Miałam ją, dobrze schowaną, ale nie zaglądałam do środka. Nie zdążyłam. Zabrałam ją, kiedy zmywałam się z tej restauracji. Taki odruch nie pozostawiania po sobie fantów.
Oparłam się o mur i odetchnęłam głęboko, usiłując wyrównać oddech. Zaułki się kończyły, teraz czekał mnie niezły sprint przez bardziej uczęszczaną ulicę, ze spluwą za paskiem i zakrwawionym ramieniem. Bosko. Na szczęście, cel był już blisko. Zebrałam wszystkie dostępne mi siły i wystartowałam. Gnałam jak szalona, ale przynajmniej dzięki temu pokonałam ten dystans szybciej, niż początkowo sądziłam. Zwolniłam i wpadłam na ganek. Przystanęłam na ostatnim stopniu, zdrową ręką opierając się o jeden ze słupów podtrzymujących zadaszenie. Pochyliłam się lekko do przodu, spazmatycznie łapiąc powietrze do zmęczonych płuc. W tym samym momencie drzwi domu otworzyły się i stanął w nich jedyny człowiek, do którego mogłam się udać w tej absurdalnej sytuacji. Gibbs.


niedziela, 11 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 2.


      Kiedy zabrzmiał dzwonek przy drzwiach, z ciężkim westchnieniem podniosłam się z sofy i poszłam zobaczyć, kto to. Było już późno, dochodziła północ i naprawdę, nikogo się nie spodziewałam. Zresztą, nawet gdyby było południe też bym się nie spodziewała, bo nie prowadzę zbyt bujnego życia towarzyskiego. Ot, taka pozostałość po poprzedniej pracy. Otworzyłam drzwi bez głupich pytań w stylu „kto tam” i zamarłam. Na progu stał Gibbs. A jego mina wybitnie świadczyła o tym, że jest wściekły. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, po czym bez słowa odsunęłam się, robiąc mu przejście. Wszedł do środka i nie bawiąc się w żadne uprzejmości, skierował prosto do salonu. Poszłam za nim, zastanawiając się, czego może chcieć. Nie byłam zbyt zachwycona tą wizyta, nasze wcześniejsze spotkanie już i tak dość mocno wytrąciło mnie z równowagi. Nie miałam ochoty na kolejne wstrząsy.
- Po co przyszedłeś? – zapytałam, stając za fotelem. Tak na wszelki wypadek, gdyby przyszła mu do głowy ochota, aby mnie udusić. Gibbs stał naprzeciwko, za sofą i patrzył na mnie bez cienia sympatii.
- Porozmawiać – odezwał się w końcu.
- O czym? – zdziwiłam się.
- Chyba należy mi się kilka słów wyjaśnienia z twojej strony, nie uważasz? – w jego głosie wyczułam nutkę irytacji.
- Wyjaśnienia? Na jaki temat?
- Po pierwsze, kiedy zmieniłaś nazwisko?
- Zaraz po tym jak przestaliśmy razem pracować – wyjaśniłam bez oporów. – A po drugie?
- Twoja dzisiejsza obecność przy Wyatt’cie w chwili jego śmierci…
- Przypadek.
- Nie wierzę w przypadki – mruknął. – Wiesz, kto chciał go zlikwidować?
- Niby skąd?
- Dlaczego znowu kłamiesz? – zapytał cicho.
- Znowu??
- Nicky, do cholery! – warknął – Przecież ty kłamiesz cały czas! Czy chociaż raz w życiu powiedziałaś prawdę?!
- Owszem! – wkurzyłam się. – Kiedy zapytałeś mnie, czy przespałam się z Karlem!
- Powiedziałaś, że nie – przypomniał moją odpowiedź.
- Bo nie spałam z nim!
- Chcesz mi wmówić, że to, że znalazłem cię w jego łóżku, na wpół rozebraną, świadczy o tym, że z nim NIE spałaś?! – w jego głosie pojawił się sarkazm.
- To świadczy, że coś się wydarzyło! – krzyknęłam. – Nie poszłam z nim do łóżka z własnej woli!
- Co takiego? – osłupiał.
- To, co słyszysz! – byłam już naprawdę zła. – Tylko nie dałeś mi szansy na wyjaśnienie!
- Nie dzielę się moimi kobietami z innymi!
- Byłam twoją kobietą?? Szkoda, że nic o tym nie wiedziałam! Może gdybyś otworzył gębę i mi powiedział, wszystko potoczyło by się inaczej?
- Myślałem, że to oczywiste…
- Źle myślałeś!
- Sypialiśmy ze sobą!
- I to jest dowód, twoim zdaniem??
- A czego oczekiwałaś?
- Czego?? Może czegoś więcej niż tylko seksu??
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Ty chyba jesteś nienormalny – spojrzałam na niego z politowaniem. – Miałam żebrać o twoje uczucia? Nigdy w życiu!
- Cóż za dramatyzm – prychnął.
- Przyszedłeś tu, żeby się wyzłośliwiać? – zapytałam zimno – Czy, żeby się czegoś dowiedzieć?
- Czyli jednak coś wiesz? – ożywił się momentalnie. Typowy śledczy. Rzuć mu trop, a pobiegnie za nim niczym pies gończy.
- Wiem, że Wyatt dostał jakieś nowe zlecenie – wyjaśniłam.
- Jakie?
- Naprawdę myślisz, że mi powiedział? - rzuciłam mu dziwne spojrzenie.
- Kto był zleceniodawcą?
- Nie mam pojęcia.
- Więc po co do ciebie przyszedł? – drążył.
- Potrzebował pewnego kontaktu.
- Za darmo? – w odpowiedzi popukałam się palcem w czoło.
- Nie jestem instytucją charytatywną – prychnęłam – Moja wiedza kosztuje. Po to się spotkaliśmy. Miałam przygotowany numer, który chciałam mu przekazać…
- Nie zdążyłaś…
- Nie.
- Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej?
- Powiedziałam – spojrzałam złośliwie. – Spotkanie w interesach.
- Oczywiście, nie drążyłaś – rzucił zjadliwie.
- Są sprawy, których lepiej nie drążyć… - mruknęłam.
- Na zasadzie „nic nie widziałem, nic nie słyszałem”? – zapytał z przekąsem.
- O co ci chodzi? – zdenerwowałam się. – Mam węszyć? Prowadzić dziennik? Żebyś pewnego pięknego dnia poprowadził śledztwo z moim trupem w roli głównej? Aż tak mnie nie lubisz?
- To chyba mało istotne, prawda? – spojrzał na mnie zimno. – Nie wyjeżdżaj z miasta, możesz być mi jeszcze potrzebna… - odwrócił się i ruszył o wyjścia.
- Ty bezczelny sukinsynu! – wrzasnęłam za nim. – Mam gdzieś twoje zakazy! Będę robić co mi się podoba! – w odpowiedzi usłyszałam tylko odgłos zatrzaskujących się drzwi wejściowych. Zgrzytnęłam zębami ze złością. Co za dupek!


czwartek, 8 listopada 2012

Pewnego pięknego dnia... Część 1.

Pewnego pięknego dnia przeglądałam folder z moja "tfórczością" i znalazłam trzy rozpoczęte, a niedokończone opowiadania. Wybrałam z nich najlepsze fragmenty i w ten sposób powstał ten krótki cykl. Tym razem Waszyngton i nowa bohaterka :D
Przepraszam, że na pozostałych blogach nic nowego się nie pojawia, ale niestety, Wena się zbuntowała i ani prośbą, ani groźbą nie daje się przekonać do współpracy... Więc NCIS i Olga trwają w stanie zawieszenia, przynajmniej chwilowo.
Mam nadzieję, że chociaż to osłodzi Wam czas oczekiwania na dalsze przygody naszych bohaterskich agentów :D
Miłej lektury.

Alexandretta

***


Siedziałam nad papierami, usiłując ułożyć jakoś wydarzenia, w których dzisiaj uczestniczyłam, a przynajmniej chociaż trochę je zrozumieć, ale ciężko mi szło. Możliwe, że przez szlochającą na fotelu moją asystentkę, Mię.
- Mówiłam, żebyś nie wdawała się w ten romans z nim – warknęłam, nieźle już zirytowana.
- Serce nie sługa – spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Serce! – prychnęłam. – Mia, błagam! Jemu nie serce w głowie było!
- Martin był inny! – krzyknęła. – Wyjątkowy!
- Taa, jasne – burknęłam. – Jeszcze się nie nauczyłaś, że faceci nie są wyjątkowi? Że to zwykłe mendy, które chcą tylko seksu? I w dupie mają nasze uczucia?
- Nie mów tak! – zaprotestowała gwałtownie. – Po prostu jesteś zazdrosna!
- Zazdrosna? O co? O pseudo-związek z żonatym facetem, który na pewno się nie rozwiedzie, bo go żona puści w samych skarpetkach?? Nie bądź śmieszna!
- Mówisz tak, bo sama nigdy nie byłaś zakochana!
- Mylisz się, moja droga – odparłam zimno. – Byłam. I wyszłam na tym jak najgorzej. Więc nie mam zamiaru powtarzać tego doświadczenia.
- Nie miałam pojęcia – Mia wyglądała na zaskoczoną. – Nigdy o tym nie wspominałaś…
- A czym się miałam chwalić? – wzruszyłam ramionami. – Zresztą, było, minęło, nie ma do czego wracać…
- Ale to nie znaczy, że wszyscy mężczyźni tacy są – zauważyła. – A już na pewno Martin taki nie był.
- Dobrze – poddałam się, bo najwyraźniej nic do niej nie trafiało. – Skoro tak twierdzisz… Wyatt i tak nie żyje, więc nie będziemy szargać jego pamięci – dodałam z przekąsem. Mia spojrzała na mnie ze złością, poderwała się z fotela i wyszła. Trzasnęły drzwi. Chyba była naprawdę wściekła, bo do tej pory nigdy się tak nie zachowywała. Zakochała się, kretynka. W żonatym facecie, który ani myślał się dla niej rozwieść. Chciał po prostu dobrze się bawić, bez zobowiązań, bez konsekwencji. Westchnęłam ciężko i zabrałam się do pracy. Miałam kolejne zlecenie, którym musiałam się zająć. Ale czułam, że to nie koniec niespodzianek dnia dzisiejszego.

- Nicky, NCIS do ciebie – jakiś czas później usłyszałam w interkomie głos mojej asystentki. Czyli nie myliłam się.
- Niech wejdą – poprosiłam. Westchnęłam cicho. Liczyłam się z wizytą policji, a nie agentów federalnych. I nie przypuszczałam, że tak szybko się pojawią. W końcu od śmierci Wyatt’a minęło dopiero kilka godzin. Po strzelaninie ulotniłam się z restauracji najszybciej jak mogłam, ominęłam kamery, ale moje nazwisko z rezerwacji stolika zostało.
Po chwili do mojego gabinetu weszło dwóch mężczyzn. Spojrzałam na nich i zamarłam. Tego się nie spodziewałam. On chyba też, bo patrzył na mnie ze zdumieniem. Przez głowę, jak błyskawica, przeleciały mi migawki wydarzeń, w których razem uczestniczyliśmy. Dziwne, zamiast strzelaniny na pierwszy plan wysuwały się wspomnienia szalonego seksu. Chociaż, w sumie, nie tak dziwne… On opanował się pierwszy. Spojrzał na mnie chłodno, tymi swoimi stalowo-niebieskimi oczyma, po czym pewnym krokiem podszedł bliżej.
- NCIS – młodszy mężczyzna chyba nie wyczuł napięcia, jakie nagle zapanowało w pomieszczeniu. – Agenci Specjalni Gibbs i DiNozzo – przedstawił ich. – Pani Meavly?
- Zgadza się – potwierdziłam, wstając i gestem wskazując im krzesła, żeby usiedli. Sama zostałam za biurkiem, które w moich oczach urosło do rangi muru obronnego. A miałam przed kim się bronić. Z zaproszenia skorzystał tylko Gibbs, usiadł dokładnie naprzeciw mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku. Byłam już uodporniona na te jego spojrzenia, gorzej by pewnie było, gdyby mnie dotknął. Nigdy nie umiałam oprzeć się jego dłoniom i temu, co nimi robił. Na samą myśl o tym zrobiło mi się gorąco, musiałam się bardzo skupić, żeby zrozumieć, co mówi do mnie agent DiNozzo.
- Pani Meavly, pani nazwisko pojawiło się w księdze rezerwacji Restauracji Charme na dzisiejszy dzień – zaczął agent. – Kelner potwierdził, że zjawiła się pani w towarzystwie Martina Wyatt’a…
- Owszem – przyznałam.
- Czyli nie wypiera się pani?
- A co się mam wypierać – wzruszyłam ramionami. – W końcu lunch ze znajomym to nie przestępstwo.
- Nawet z zamordowanym znajomym?
- Nie ja go zabiłam – odpowiedziałam spokojnie – I nie wiem, kto to zrobił, uprzedzając pana kolejne pytanie – dodałam, trochę złośliwie.
- Skąd zna pani Wyatt’a? – kontynuował niezrażony DiNozzo. Gibbs milczał jak zaklęty, co mnie strasznie zirytowało.
- Nie wiem, skąd. Po prostu, od czasu do czasu, pracuję dla niego.
- Pracuje pani? – lekko uniesiona brew. Naprawdę, DiNozzo uczył się od najlepszych.
- Robię tłumaczenia – wyjaśniłam. – Pisemne i ustne.
- Pisemne?
- Tłumaczę umowy i inne dokumenty firmowe.
- Ustne?
- Uczestniczę w spotkaniach biznesowych. Także za granicami kraju.
- A to dzisiaj? Interesy czy prywata?
- Interesy.
- Wyatt to nie jedyny pani klient?
- Oczywiście, że nie – prychnęła, lekko rozbawiona. – Mam kilkunastu stałych klientów i jeszcze więcej jednorazowych.
- Czyli głównie siedzi pani tutaj? – mężczyzna rozejrzał się dookoła.
- Głównie tak. Czasami spotykam się gdzieś na lunchu. Od czasu do czasu idę na kolację. Albo wyjeżdżam. Wszystko zależy od klienta.
- Długo pani pracowała dla Wyatt’a? – pytał dalej.
- Trzy lata. Zaczęłam, kiedy szukał tłumacza przy realizacji kontraktów z Bliskim Wschodem. Ktoś mu mnie polecił.
- Kto?
- Nie pamiętam – wzruszyłam ramionami. – A może mi nie powiedział?
- A co pani pamięta z dzisiejszych wydarzeń?
- Szczerze, to niewiele. To wszystko zdarzyło się tak szybko… Jedliśmy lunch, nagle rozległy się strzały, a chwilę później Wyatt leżał na ziemi martwy… Straszne – wzdrygnęłam się pokazowo.
- To wszystko? – DiNozzo patrzył na mnie badawczo.
- Wszystko. Przykro mi…
- Dlaczego nie wezwała pani karetki ani nie poczekała na policję?
- On już nie żył, agencie DiNozzo – powiedziałam cicho. – Karetka w niczym by mu nie pomogła. A policja… Hmm, w moim fachu reputacja jest bardzo ważna. Gdyby rozeszło się, że byłam przesłuchiwana przez policję… Mogłabym stracić klientów – zełgałam bezczelnie.
- Wie pani, że utrudnianie śledztwa jest karalne? – zapytał zimno agent. No, no… Całkiem nieźle DiNozzo, prawie dałam się nabrać…
- Oskarża mnie pan o coś? – spytałam zdziwiona. – Ma pan jakieś dowody, że utrudniam śledztwo federalne? – pokręcił przecząco głową. – To proszę mnie nie straszyć… - w moim głosie zabrzmiała ledwo słyszalna groźba. Mężczyzna westchnął i wyciągnął z kieszeni swoją wizytówkę.
- Gdyby coś się pani przypomniało… - położył na blacie biurka jasny kartonik.
- Oczywiście, zadzwonię… - kolejne łgarstwo.
- Jasne – mruknął, udając, że mi wierzy. Popatrzył pytająco na swojego szefa, który przez ten cały czas nie odezwał się ani słowem. Teraz też, wstał i w milczeniu skierował się do wyjścia. DiNozzo podążył za nim, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, odetchnęłam głęboko i potarłam skronie. Skoro śledztwo prowadziło NCIS, Wyatt wplątał się w coś związanego z Marynarką. Niedobrze. Prowadząc swoje interesy, starałam się nie zadzierać ze służbami federalnymi. Nie potrzebowałam mieć więcej wrogów, ci aktualni całkowicie mi wystarczali. Ale skoro pojawił się Gibbs, sprawa była znacznie poważniejsza, niż początkowo sądziłam.


niedziela, 28 października 2012

Story about NCIS

Witam wszystkich.

Tytuł posta może być mylący, więc spieszę z wyjaśnieniem...
Od TRZECH dni usiłuję dodać nowy odcinek przygód naszych dzielnych agentów, ale NIE MOGĘ!
Nie mam pojęcia, co się stało Onetowi (w zasadzie to nie wiem dlaczego piszę tę nazwę z wielkiej litery, bo moim skromnym zdaniem wcale nie zasłużyli), ale zrobiło się to już maksymalnie irytujące. Notka pojawia się w panelu administracyjnym, ale nie pojawia się na stronie głównej. Wiem, że czekacie, ale nie mogę nic z tym zrobić, chociaż, przysięgam, próbowałam na wszystkie możliwe sposoby...
Dzisiaj też usiłowałam, ale do chwili obecnej nic się nie zmieniło. Poczekam do jutra, ale jeśli nic się nie poprawi to nie będę miała wyjścia. I po prostu przeniosę "About NCIS" na inny portal.
Przyznaję, myślałam już o tym od dłuższego czasu, ale sama myśl o przenoszeniu każdej notatki i każdego komentarza (nie chciałabym nic stracić ani ominąć), powodowała u mnie krzyk protestu i nerwowe zachowanie :D Ale jeśli się postaram i naprawdę sprężę (jak chcę to potrafię) to myślę, że w długi weekend dałabym radę :D
No, chyba, że ktoś zna jakiś mądry sposób na exportowanie całego bloga, z całym dobrodziejstwem inwentarza, pod inny adres :D Jeśli tak, to niech się podzieli :D Tak ładnie proszę i nawet się uśmiecham :)

Więc zwracam się z prośbą o zrozumienie oraz o cierpliwość :D

Alexandretta

niedziela, 21 października 2012

I znów od Autorki :D

Witajcie.

Dzisiaj tylko krótki komunikat. Ruszyła Olga :D Do śledzenia jej przygód zapraszam na: www.olgalenkov.blogspot.com

Miłej lektury!

Alexandretta

sobota, 29 września 2012

Od Autorki :D (na wyrost powiedziane...)

Witam wszystkich.

Idąc za przykładem Chandni (a raczej małpując, ale no cóż...) chciałabym umieścić krótkie wyjaśnienie.
Nic nowego na razie nie mam :( Przykro mi, przepraszam, I'm sorry...
Wena przerzuciła mi się na Alex i Gibbsa, mam pomysły na kontynuację "About NCIS" i na chwilę obecną na tym się skupię.
Również Olga musi na razie poczekać, bo, owszem, kilka jej przygód i perypetii wymyśliłam, ale ni cholerę nie mogę znaleźć początku tej historii. A chciałabym, żeby to wszystko miało ręce i nogi, jakieś sensowne rozpoczęcie. Żebyście mogli dobrze poznać ją, jej życie, jej historię... Wiem, trudne zadanie :D
Obiecuję, jak tylko napiszę cokolwiek, chociażby najkrótszego one-shota, zaraz będziecie mieli możliwość zapoznać się z nim.
A jeśli macie ochotę - podsuwajcie pomysły. Może coś się urodzi...

Pozdrawiam

Alexandretta

czwartek, 13 września 2012

Sprawy rodzinne. Epilog.

Chciałam poczekać do jutra z tą częścią :D Ale, ponieważ mam "wychodne", nie będę taka wredna i wrzucam dzisiaj. Przed Wami epilog. Ostrzegam: krótki. :D 

Alexandretta

***


I znów obudził mnie hałas. A raczej nieznośny szum, który powoli przeistaczał się w głosy. Zaczynałam wyławiać z tego najpierw pojedyncze słowa, a potem całe zdania.
- Nie mogę w to uwierzyć – usłyszałam Kensi. – Sam postrzelił Olgę??
- Nie „postrzelił” – poprawił ją Callen. – Zabił Sidorowa…
- Ale w taki sposób?? – Kensi najwyraźniej nie dawała za wygraną.
- Czasami tak trzeba…
- Nie jesteś na niego zły?
- Zły? – zdziwił się G. – Dlaczego?
- Postrzelił twoją dziewczynę…
- Zabił przestępcę – powtórzył mężczyzna. – Gdybym to ja tam stał, zrobiłby to samo…
- Ale stała ONA – Kensi wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo. – Możesz mieć do niego żal…
- Nie mam – burknął G. – Dość tej psychoanalizy – powiedział stanowczo. – Znikaj stąd. Potrzebujesz odpoczynku…
- A ty nie? – szurnięcia wskazywały, że agentka jednak zbiera się do wyjścia.
- Ja odpocznę tutaj… - chwilę później cicho trzasnęły drzwi. – Już możesz otworzyć oczy – dobiegł mnie lekko rozbawiony głos Callena. Ostrożnie uchyliłam powieki, w pokoju panował półmrok, dzięki zasłoniętym roletom.
- Skąd wiedziałeś? – wymamrotałam, czując suchość i drapanie w gardle.
- Zaczęłaś inaczej oddychać – wyjaśnił. – Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli – poskarżyłam się. – I pić chcę.
- Boli, bo jesteś na głodzie – ostrożnie zwilżył mi wargi. – Ten skurwiel podawał ci mieszankę kilku opiatów. Usypia, ale też uzależnia…
- Max… nie żyje? – spojrzałam na niego uważnie. Chciałam się upewnić.
- Nie żyje – potwierdził. – Wpakowałaś w niego pół magazynka. Sasza i Oleg też. Tego pierwszego zabił Deeks, a Olega… Sam.
- Tak, wiem… Słyszałam – spróbowałam się uśmiechnąć, ale kiepsko mi szło.
- Na szczęście kula przeszła gładko – mówił dalej, siadając na łóżku obok mnie. – Ale straciłaś sporo krwi. Lekarze cię zszyli, za kilka dni wyjdziesz. Reszta ran też się goi bez problemów.
- Kim oni byli? – spytałam.
- Najemnikami – westchnął. - Erikowi udało się włamać do ich skrzynki mailowej. Było ciężko, mieli jakieś programy szyfrujące i inne takie tam… - wzruszył ramionami. – Znaleźliśmy maile, w których zlecano im zabójstwo Tzanika. A ponieważ nikt nie wiedział, gdzie on jest, zaczęli grzebać. Jakimś cudem pojawiło się twoje nazwisko, potem Maxa, więc zatrudnili go, co nie było takie trudne, mimo iż Doherty do tanich nie należał...  Uznali, że on szybciej cię znajdzie. Przy okazji wyszło, że to ty zabiłaś Dymitra, który naprawdę był ich bratem. Więc stwierdzili, że ciebie też załatwią, zaraz po tym jak doprowadzisz ich do celu…
- Dlatego wiedzieli o teczce i prawdziwej tożsamości Tzanika…
- Tak.
- Kto ich wynajął?
- Jeszcze nie wiemy. Eric cały czas nad tym pracuje, ale ciężko mu idzie…
- I pewnie prędko się nie dowiemy… - mruknęłam.
- Nigdy nic nie wiadomo. Olga… - urwał.
- No? - spojrzałam pytająco.
- Nie rób mi tak więcej, co? To nie na moje nerwy…
- Coś ty taki wrażliwy? – zdziwiłam się.
- Bo cię kocham, wariatko i nie chcę, żeby coś ci się stało!
- Cóż za urocze wyznanie – zakpiłam.
- Mówię poważnie!
- Ale to nie moja wina, że stale coś się dzieje! – zaprotestowałam.
- Nie, w ogóle – sarkazm w jego głosie powalał. – Przyciągasz kłopoty jak magnes…
- Przesadzasz…
- Nie denerwuj mnie – syknął. – Dobrze wiesz, o czym mówię!
- Jasne! Odezwał się ten, co całe dnie spędza za biurkiem – nie mogłam darować sobie drobnej uszczypliwości.
- To nie to samo!
- To DOKŁADNIE to samo!
- Wcale nie! Ja mam zespół, który zawsze mi pomoże!
- A ja mam ciebie!
- Ty mnie wykończysz! – zawołał z rozpaczą w głosie. Zaczęłam się śmiać. Popatrzył na mnie ponuro i chciał znowu coś dodać, ale mu nie pozwoliłam.
- Callen…
- Co?
- Zamknij się…
Westchnął teatralnie, po czym pochylił się, odgarnął mi włosy z twarzy i delikatnie pocałował. Nasz kłótnie i sprzeczki zawsze się tak kończyły. Ja mu kazałam „się zamykać” albo „spadać”, a on mnie całował, a potem ciągnął do łóżka. Teraz na tą drugą część nie było ani czasu, ani miejsca. Ale pocałunek oddałam, obejmując go za szyję zdrową ręką.



I TO BY BYŁO NA TYLE... PRZYNAJMNIEJ CHWILOWO :D


środa, 12 września 2012

Sprawy rodzinne. Część 7.

Zbliżamy się do końca :D Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie. Oraz Chandni za chłopców :D W sumie, to zastanawiałam się dzisiaj, czy część siódma nie powinna być ostatnią, ale doszłam do wniosku, że nie ma tak dobrze :D Będzie jeszcze epilog :D Miłej lektury!

Alexandretta

***


Ocknęłam się na podłodze. Betonowej. Z cichym jękiem poruszyłam się lekko, po czym powoli uniosłam do pozycji klęczącej. Czułam każdą, dosłownie każdą część swojego ciała. W głowie mi pulsowało, a szczęka bolała jak diabli. Pomacałam ją, żeby upewnić się, że mi jej nie złamali. Usiadłam na tyłku, opierając się plecami o zimną ścianę. Dopiero po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do panującego w pomieszczeniu półmroku, więc rozejrzałam się uważnie. Gdzie ja, do kurwy nędzy, byłam?? Metalowe drzwi, zakratowane malutkie okienko pod sufitem, betonowe ściany i taka sama podłoga. Niech to szlag. Stąd nie ucieknę, chyba, że jest tu gdzieś schowany buldożer.

Siedziałam i siedziałam, od czasu do czasu zapadając w niespokojną drzemkę. Wiedziałam, że G po mnie przyjdzie, że mnie nie zostawi. I wiedziałam, że musi to trochę potrwać, bo teczka z operacji „Hector Raylie” była ukryta dobrze i głęboko, na moją wyraźną prośbę. Wyciągnięcie jej zajmie Hetty trochę czasu.
Dlatego, kiedy szczęknął zamek, a drzwi otwarły się z cichym zgrzytem, lekko drgnęłam i wlepiłam wzrok w powiększający się jasny prostokąt naprzeciwko mnie. W prostokącie pojawiła się jakaś sylwetka, dopiero po chwili rozpoznałam w niej Maxa. Podszedł do mnie, złapał mnie za ramię i bez ceregieli poderwał na nogi.
- Moja propozycja jest nadal aktualna – powiedział cicho, kiedy wyszliśmy z celi i ruszyliśmy wąskim korytarzem.
- Zamknij się albo wetknę ci tą propozycję z powrotem do gardła – zagroziłam. Doherty wyczuł, że nie żartuję, bo nie powiedział nic więcej.

Korytarz skończył się nagle, przechodząc w duże, magazynowato wyglądające pomieszczenie. Na środku stali Oleg i Sasza Sidorowie, w towarzystwie kilku ochroniarzy. A kawałek od nich Callen i Deeks. Ten pierwszy trzymał w rękach dość grubą teczkę. Trochę zdziwiła mnie obecność Marty’ego, w końcu partnerem G był Sam, ale najwyraźniej mieli jakiś plan i agent Hanna był potrzebny w innym miejscu. Byli zespołem, nie działali samodzielnie i to mnie trochę pocieszało.
Max zatrzymał się w pewnym oddaleniu od tej całej grupki, bez przerwy trzymał mnie za ramię i przykładał pistolet do mojego brzucha. Byłam gwarancją, zabezpieczeniem tej transakcji.
- Teczka – rzucił Oleg, postępując krok na przód.
- Najpierw Olga – zaprotestował G.
- Jasne – prychnął w odpowiedzi starszy Sidorow. – Ja ją puszczę, a ty zamiast teczki podarujesz mi kulkę. Mowy nie ma! Teczka!
- Daj mu ją, G – odezwałam się cicho. Callen popatrzył na mnie, po czym bez słowa podał dokumenty jednemu ze strażników, wysłanemu przez Olega. Patrzyłam jak bracia otwierają papierowe okładki i zaczynają przeglądać pierwsze strony. Zawarte tam informacje chyba ich usatysfakcjonowały, bo z wyraźnym zadowoleniem na bandyckich obliczach przestali wczytywać się w nie i rozejrzeli dookoła. Oleg wręczył teczkę bratu i popatrzył na mnie.
- Dobra jesteś – odezwał się z niechętnym uznaniem w głosie. – Naprawdę dobra. I masz mocnych przyjaciół.
- Nie pierdol! – przerwał mu G ostro. – Umowa była jasna. Olga za teczkę.
- Jestem człowiekiem honoru – Oleg skinął na Maxa, który opuścił broń. Poruszyłam się niespokojnie. Całą sobą czułam, że coś tu nie gra. I że to nie koniec tej zabawy, bo nie wierzyłam, że Sidorowie puszczą nas wolno.
 - To nie jest wszystko – odezwał się nagle Sasza, który od niechcenia przeglądał kolejne dokumenty. Zatrzymałam się w pół kroku.
- Tylko to było w teczce – powiedział G, patrząc na mnie z niepokojem.
- Nie kłam! – Sasza rzucił papiery na posadzkę. – Gdzie adresy? Gdzie telefony? Wiemy, że Tzanik jest kretem, chcemy znać jego prawdziwą tożsamość, żeby go dorwać!
O szlag, tego się nie spodziewałam. Kim oni byli naprawdę?? Te i inne pytania przeleciały mi przez głowę z prędkością błyskawicy. Potem już nie miałam czasu myśleć, bo zaczęłam działać. Odwróciłam się gwałtownie i podbiłam do góry rękę Maxa, w której trzymał znów wycelowany we mnie pistolet. Broń wypaliła, ale nie zważając na to, przyskoczyłam do niego i złapałam go za nadgarstek. Usiłowałam wykręcić mu ramię, ale kiepsko mi szło, bo nie miałam aż tyle siły. Poza tym, Max był silnym mężczyzną. Uderzył mnie raz i drugi, wylądowałam na ziemi, całe szczęście, bo pierwsze kule już latały w powietrzu. Max nie zwracał na to uwagi, chciał mnie dobić, więc podcięłam go solidnym kopnięciem. Upadając upuścił pistolet, który poleciał gdzieś w bok. Rzuciłam się w stronę broni, bo bez niej nie miałam szans, żeby go pokonać. Zrobił to samo, ale byłam o ułamek sekundy szybsza. Złapałam Glocka i nawet się nie przymierzając, zaczęłam strzelać. Trafiłam Maxa w środek brzucha i klatkę piersiową. Mój były mąż, zdziwiony jak jeszcze nigdy przedtem, popatrzył na mnie, po czym z głuchym jękiem padł tuż przed moimi nogami. Po chwili posadzka pokryła się krwią, a ja, widząc to, nie mogłam uwierzyć, że w końcu mi się udało. Jednak moja radość była przedwczesna. Kiedy powoli się podnosiłam, żeby pomóc G i Deeks’owi opanować sytuację, czyjaś silna ręka złapała mnie za ramię, poczułam lufę przy skroni, a solidne szarpnięcie skierowało mnie na środek hali.
- Dość! – wrzask Olega rozszedł się po całym pomieszczeniu, pokonując nawet huk wystrzałów. – DOŚĆ!!
Callen i Deeks znieruchomieli, a widząc co się dzieje, skierowali swoją broń w naszą stronę. Rozejrzałam się nieznacznie i zrozumiałam wściekłość starszego Sidorowa. Kawałek od nas, w kałuży krwi leżał Sasza, a jego szklane, nieruchome oczy wpatrywały się w sufit.
- Puść ją – warknął G, nie opuszczając pistoletu.
- Ani mi się śni. – odwarknął Sidorow, dokładniej zasłaniając się moją osobą. – Teraz mnie wypuścicie, Olga doprowadzi mnie do granicy i jeśli dotrzemy tam bez przeszkód, to ją uwolnię…
- Myślisz, że ci uwierzę? – prychnął G.
- Gówno mnie to obchodzi! Zrobisz co mówię, chyba że wolisz patrzeć jak umiera. Tu i teraz! – wcisnął mocniej lufę w moją skroń.

Odetchnęłam głęboko i popatrzyłam na G. Stał tam, mierząc w naszą stronę w Glocka, a na jego twarzy malowała się prawdziwa wściekłość. Nie tak miało być. Miał inny plan, ale życie, niestety, pełne jest niespodzianek. Wiedziałam o tym doskonale.
- G – odezwałam się cicho. – Pamiętaj, co mówiłam…
- Oszalałaś? – syknął. – Mowy w ogóle nie ma!
- G…
- Cicho bądź! Załatwię to po swojemu! – poruszył głową, jakby opędzał się od natrętnej muchy brzęczącej obok ucha.
- G… - spróbowałam znowu.
- Nie pozwolę mu zwiać i w dodatku zabrać ciebie! – kolejny raz mi przerwał.
- Callen, do kurwy nędzy! – wrzasnęłam zirytowana. – On nie ma prawa wyjść stąd żywy!!
- Olga, nie… - na twarzy mężczyzny pojawiła się konsternacja.
- Przestańcie chrzanić! – krzyknął Oleg, popychając mnie w kierunku wyjścia. – Wychodzę, a ona ze mną!
Ale nie zdążył wprowadzić swoich zamiarów w czyn. G spojrzał na mnie przepraszająco, a następne co poczułam, to ból pod obojczykiem. Kula, wystrzelona przez, jak przypuszczam, Sama przeszyła moje ciało i utkwiła w Olegu. Upadliśmy oboje, Sidorow na beton, ja na niego. Mimo upiornego bólu zdołałam stoczyć się na bok i rozglądając się dookoła, szukałam wzrokiem jakiegoś pistoletu. Leżał kawałek ode mnie, ale nie byłam w stanie po niego sięgnąć. Uniosłam lekko głowę, zdziwiona, że Oleg nie robi tego samego, ale jeden rzut okiem wyjaśnił mi, dlaczego. Po prostu nie żył. A przód jego koszuli zdobiła wielka, czerwona plama, akurat na wysokości serca. Nic więcej nie zdążyłam zauważyć, bo nagle zmaterializował się przy mnie Callen. Uklęknął tuż obok mojej głowy, ułożył ją delikatnie na kolanach i zdartą z siebie koszulką usiłował powstrzymać krwawienie.
- Olga, Słoneczko – pierwszy raz usłyszałam z jego ust takie słowa. – Tylko mi tu nie umieraj!
- Boli… - wymamrotałam, zaciskając zęby.
- Wiem, kochanie, wiem – dalej trzymał ręce na ranie. – Eric, karetka! – rzucił w przestrzeń. Odpowiedź chyba go zadowoliła, bo lekko odetchnął. – Już jedzie – zwrócił się do mnie. – Wszystko będzie dobrze…
- G, to tylko postrzał – skrzywiłam się, kiedy mocniej przycisnął ten prowizoryczny opatrunek. – Nie panikuj…
- Skarbie, ja nie panikuje – odparł stanowczo. – Ja się martwię. Nie chcę cię znów stracić…
- Co ty bredzisz? – zamknęłam oczy, bo zrobiło mi się słabo. Chyba jednak rana była poważniejsza, niż początkowo sądziłam.
- Hej, nie odpływaj mi tu! – poczułam ostrożne szarpnięcie. – Otwórz oczy!
- Nie mam siły…
- Olga, nie rób mi tego! – usłyszałam jeszcze jego krzyk, a potem straciłam przytomność.