Witam wszystkich.
Idąc za przykładem Chandni (a raczej małpując, ale no cóż...) chciałabym umieścić krótkie wyjaśnienie.
Nic nowego na razie nie mam :( Przykro mi, przepraszam, I'm sorry...
Wena przerzuciła mi się na Alex i Gibbsa, mam pomysły na kontynuację "About NCIS" i na chwilę obecną na tym się skupię.
Również Olga musi na razie poczekać, bo, owszem, kilka jej przygód i perypetii wymyśliłam, ale ni cholerę nie mogę znaleźć początku tej historii. A chciałabym, żeby to wszystko miało ręce i nogi, jakieś sensowne rozpoczęcie. Żebyście mogli dobrze poznać ją, jej życie, jej historię... Wiem, trudne zadanie :D
Obiecuję, jak tylko napiszę cokolwiek, chociażby najkrótszego one-shota, zaraz będziecie mieli możliwość zapoznać się z nim.
A jeśli macie ochotę - podsuwajcie pomysły. Może coś się urodzi...
Pozdrawiam
Alexandretta
Strony
sobota, 29 września 2012
czwartek, 13 września 2012
Sprawy rodzinne. Epilog.
Chciałam poczekać do jutra z tą częścią :D Ale, ponieważ mam "wychodne", nie będę taka wredna i wrzucam dzisiaj. Przed Wami epilog. Ostrzegam: krótki. :D
Alexandretta
***
I TO BY BYŁO NA TYLE... PRZYNAJMNIEJ CHWILOWO :D
Alexandretta
***
I znów obudził mnie hałas. A raczej nieznośny szum, który
powoli przeistaczał się w głosy. Zaczynałam wyławiać z tego najpierw pojedyncze
słowa, a potem całe zdania.
- Nie mogę w to uwierzyć – usłyszałam Kensi. – Sam
postrzelił Olgę??
- Nie „postrzelił” – poprawił ją Callen. – Zabił Sidorowa…
- Ale w taki sposób?? – Kensi najwyraźniej nie dawała za
wygraną.
- Czasami tak trzeba…
- Nie jesteś na niego zły?
- Zły? – zdziwił się G. – Dlaczego?
- Postrzelił twoją dziewczynę…
- Zabił przestępcę – powtórzył mężczyzna. – Gdybym to ja tam
stał, zrobiłby to samo…
- Ale stała ONA – Kensi wyraźnie zaakcentowała ostatnie
słowo. – Możesz mieć do niego żal…
- Nie mam – burknął G. – Dość tej psychoanalizy – powiedział
stanowczo. – Znikaj stąd. Potrzebujesz odpoczynku…
- A ty nie? – szurnięcia wskazywały, że agentka jednak
zbiera się do wyjścia.
- Ja odpocznę tutaj… - chwilę później cicho trzasnęły drzwi.
– Już możesz otworzyć oczy – dobiegł mnie lekko rozbawiony głos Callena.
Ostrożnie uchyliłam powieki, w pokoju panował półmrok, dzięki zasłoniętym
roletom.
- Skąd wiedziałeś? – wymamrotałam, czując suchość i drapanie
w gardle.
- Zaczęłaś inaczej oddychać – wyjaśnił. – Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli – poskarżyłam się. – I pić chcę.
- Boli, bo jesteś na głodzie – ostrożnie zwilżył mi wargi. –
Ten skurwiel podawał ci mieszankę kilku opiatów. Usypia, ale też uzależnia…
- Max… nie żyje? – spojrzałam na niego uważnie. Chciałam się upewnić.
- Nie żyje – potwierdził. – Wpakowałaś w niego pół
magazynka. Sasza i Oleg też. Tego pierwszego zabił Deeks, a Olega… Sam.
- Tak, wiem… Słyszałam – spróbowałam się uśmiechnąć, ale
kiepsko mi szło.
- Na szczęście kula przeszła gładko – mówił dalej, siadając
na łóżku obok mnie. – Ale straciłaś sporo krwi. Lekarze cię zszyli, za kilka
dni wyjdziesz. Reszta ran też się goi bez problemów.
- Kim oni byli? – spytałam.
- Najemnikami – westchnął. - Erikowi udało się włamać do ich
skrzynki mailowej. Było ciężko, mieli jakieś programy szyfrujące i inne takie
tam… - wzruszył ramionami. – Znaleźliśmy maile, w których zlecano im
zabójstwo Tzanika. A ponieważ nikt nie wiedział, gdzie on jest, zaczęli
grzebać. Jakimś cudem pojawiło się twoje nazwisko, potem Maxa, więc zatrudnili
go, co nie było takie trudne, mimo iż Doherty do tanich nie należał... Uznali, że on szybciej cię znajdzie. Przy okazji wyszło, że to ty zabiłaś
Dymitra, który naprawdę był ich bratem. Więc stwierdzili, że ciebie też
załatwią, zaraz po tym jak doprowadzisz ich do celu…
- Dlatego wiedzieli o teczce i prawdziwej tożsamości
Tzanika…
- Tak.
- Kto ich wynajął?
- Jeszcze nie wiemy. Eric cały czas nad tym pracuje, ale
ciężko mu idzie…
- I pewnie prędko się nie dowiemy… - mruknęłam.
- Nigdy nic nie wiadomo. Olga… - urwał.
- No? - spojrzałam pytająco.
- Nie rób mi tak więcej, co? To nie na moje nerwy…
- Coś ty taki wrażliwy? – zdziwiłam się.
- Bo cię kocham, wariatko i nie chcę, żeby coś ci się stało!
- Cóż za urocze wyznanie – zakpiłam.
- Mówię poważnie!
- Ale to nie moja wina, że stale coś się dzieje! –
zaprotestowałam.
- Nie, w ogóle – sarkazm w jego głosie powalał. –
Przyciągasz kłopoty jak magnes…
- Przesadzasz…
- Nie denerwuj mnie – syknął. – Dobrze wiesz, o czym mówię!
- Jasne! Odezwał się ten, co całe dnie spędza za biurkiem –
nie mogłam darować sobie drobnej uszczypliwości.
- To nie to samo!
- To DOKŁADNIE to samo!
- Wcale nie! Ja mam zespół, który zawsze mi pomoże!
- A ja mam ciebie!
- Ty mnie wykończysz! – zawołał z rozpaczą w głosie.
Zaczęłam się śmiać. Popatrzył na mnie ponuro i chciał znowu coś dodać, ale mu
nie pozwoliłam.
- Callen…
- Co?
- Zamknij się…
Westchnął teatralnie, po czym pochylił się, odgarnął mi włosy z twarzy i
delikatnie pocałował. Nasz kłótnie i sprzeczki zawsze się tak kończyły. Ja mu
kazałam „się zamykać” albo „spadać”, a on mnie całował, a potem ciągnął do
łóżka. Teraz na tą drugą część nie było ani czasu, ani miejsca. Ale pocałunek
oddałam, obejmując go za szyję zdrową ręką.I TO BY BYŁO NA TYLE... PRZYNAJMNIEJ CHWILOWO :D
środa, 12 września 2012
Sprawy rodzinne. Część 7.
Zbliżamy się do końca :D Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie. Oraz Chandni za chłopców :D W sumie, to zastanawiałam się dzisiaj, czy część siódma nie powinna być ostatnią, ale doszłam do wniosku, że nie ma tak dobrze :D Będzie jeszcze epilog :D Miłej lektury!
Alexandretta
***
- To nie jest wszystko – odezwał się nagle Sasza, który od
niechcenia przeglądał kolejne dokumenty. Zatrzymałam się w pół kroku.
Alexandretta
***
Ocknęłam się na podłodze. Betonowej. Z cichym jękiem
poruszyłam się lekko, po czym powoli uniosłam do pozycji klęczącej. Czułam każdą, dosłownie każdą część swojego ciała. W głowie mi pulsowało, a szczęka bolała jak
diabli. Pomacałam ją, żeby upewnić się, że mi jej nie złamali. Usiadłam na
tyłku, opierając się plecami o zimną ścianę. Dopiero po chwili moje oczy
przyzwyczaiły się do panującego w pomieszczeniu półmroku, więc rozejrzałam się
uważnie. Gdzie ja, do kurwy nędzy, byłam?? Metalowe drzwi, zakratowane malutkie
okienko pod sufitem, betonowe ściany i taka sama podłoga. Niech to szlag. Stąd
nie ucieknę, chyba, że jest tu gdzieś schowany buldożer.
Siedziałam i siedziałam, od czasu do czasu zapadając w
niespokojną drzemkę. Wiedziałam, że G po mnie przyjdzie, że mnie nie zostawi. I
wiedziałam, że musi to trochę potrwać, bo teczka z operacji „Hector Raylie” była
ukryta dobrze i głęboko, na moją wyraźną prośbę. Wyciągnięcie jej zajmie Hetty
trochę czasu.
Dlatego, kiedy szczęknął zamek, a drzwi otwarły się z cichym
zgrzytem, lekko drgnęłam i wlepiłam wzrok w powiększający się jasny prostokąt naprzeciwko
mnie. W prostokącie pojawiła się jakaś sylwetka, dopiero po chwili rozpoznałam
w niej Maxa. Podszedł do mnie, złapał mnie za ramię i bez ceregieli poderwał na
nogi.
- Moja propozycja jest nadal aktualna – powiedział cicho,
kiedy wyszliśmy z celi i ruszyliśmy wąskim korytarzem.
- Zamknij się albo wetknę ci tą propozycję z powrotem do
gardła – zagroziłam. Doherty wyczuł, że nie żartuję, bo nie powiedział nic
więcej.
Korytarz skończył się nagle, przechodząc w duże, magazynowato
wyglądające pomieszczenie. Na środku stali Oleg i Sasza Sidorowie, w
towarzystwie kilku ochroniarzy. A kawałek od nich Callen i Deeks. Ten pierwszy
trzymał w rękach dość grubą teczkę. Trochę zdziwiła mnie obecność Marty’ego, w
końcu partnerem G był Sam, ale najwyraźniej mieli jakiś plan i agent Hanna był
potrzebny w innym miejscu. Byli zespołem, nie działali samodzielnie i to mnie trochę
pocieszało.
Max zatrzymał się w pewnym oddaleniu od tej całej grupki,
bez przerwy trzymał mnie za ramię i przykładał pistolet do mojego brzucha. Byłam
gwarancją, zabezpieczeniem tej transakcji.
- Teczka – rzucił Oleg, postępując krok na przód.
- Najpierw Olga – zaprotestował G.
- Jasne – prychnął w odpowiedzi starszy Sidorow. – Ja ją
puszczę, a ty zamiast teczki podarujesz mi kulkę. Mowy nie ma! Teczka!
- Daj mu ją, G – odezwałam się cicho. Callen popatrzył na
mnie, po czym bez słowa podał dokumenty jednemu ze strażników, wysłanemu przez
Olega. Patrzyłam jak bracia otwierają papierowe okładki i zaczynają przeglądać
pierwsze strony. Zawarte tam informacje chyba ich usatysfakcjonowały, bo z
wyraźnym zadowoleniem na bandyckich obliczach przestali wczytywać się w nie i
rozejrzeli dookoła. Oleg wręczył teczkę bratu i popatrzył na mnie.
- Dobra jesteś – odezwał się z niechętnym uznaniem w głosie.
– Naprawdę dobra. I masz mocnych przyjaciół.
- Nie pierdol! – przerwał mu G ostro. – Umowa była jasna.
Olga za teczkę.
- Jestem człowiekiem honoru – Oleg skinął na Maxa, który
opuścił broń. Poruszyłam się niespokojnie. Całą sobą czułam, że coś tu nie gra. I że to nie koniec tej zabawy, bo nie wierzyłam, że Sidorowie puszczą nas wolno.
- Tylko to było w teczce – powiedział G, patrząc na mnie z
niepokojem.
- Nie kłam! – Sasza rzucił papiery na posadzkę. – Gdzie
adresy? Gdzie telefony? Wiemy, że Tzanik jest kretem, chcemy znać jego
prawdziwą tożsamość, żeby go dorwać!
O szlag, tego się nie spodziewałam. Kim oni byli naprawdę?? Te
i inne pytania przeleciały mi przez głowę z prędkością błyskawicy. Potem już
nie miałam czasu myśleć, bo zaczęłam działać. Odwróciłam się gwałtownie i
podbiłam do góry rękę Maxa, w której trzymał znów wycelowany we mnie pistolet.
Broń wypaliła, ale nie zważając na to, przyskoczyłam do niego i złapałam go
za nadgarstek. Usiłowałam wykręcić mu ramię, ale kiepsko mi szło, bo nie miałam
aż tyle siły. Poza tym, Max był silnym mężczyzną. Uderzył mnie raz i drugi,
wylądowałam na ziemi, całe szczęście, bo pierwsze kule już latały w powietrzu.
Max nie zwracał na to uwagi, chciał mnie dobić, więc podcięłam go solidnym
kopnięciem. Upadając upuścił pistolet, który poleciał gdzieś w bok. Rzuciłam
się w stronę broni, bo bez niej nie miałam szans, żeby go pokonać. Zrobił to
samo, ale byłam o ułamek sekundy szybsza. Złapałam Glocka i nawet się nie
przymierzając, zaczęłam strzelać. Trafiłam Maxa w środek brzucha i klatkę
piersiową. Mój były mąż, zdziwiony jak jeszcze nigdy przedtem, popatrzył na
mnie, po czym z głuchym jękiem padł tuż przed moimi nogami. Po chwili posadzka
pokryła się krwią, a ja, widząc to, nie mogłam uwierzyć, że w końcu mi się
udało. Jednak moja radość była przedwczesna. Kiedy powoli się podnosiłam, żeby
pomóc G i Deeks’owi opanować sytuację, czyjaś silna ręka złapała mnie za ramię,
poczułam lufę przy skroni, a solidne szarpnięcie skierowało mnie na środek
hali.
- Dość! – wrzask Olega rozszedł się po całym pomieszczeniu,
pokonując nawet huk wystrzałów. – DOŚĆ!!
Callen i Deeks znieruchomieli, a widząc co się dzieje,
skierowali swoją broń w naszą stronę. Rozejrzałam się nieznacznie i zrozumiałam
wściekłość starszego Sidorowa. Kawałek od nas, w kałuży krwi leżał Sasza, a
jego szklane, nieruchome oczy wpatrywały się w sufit.
- Puść ją – warknął G, nie opuszczając pistoletu.
- Ani mi się śni. – odwarknął Sidorow, dokładniej zasłaniając
się moją osobą. – Teraz mnie wypuścicie, Olga doprowadzi mnie do granicy i
jeśli dotrzemy tam bez przeszkód, to ją uwolnię…
- Myślisz, że ci uwierzę? – prychnął G.
- Gówno mnie to obchodzi! Zrobisz co mówię, chyba że wolisz
patrzeć jak umiera. Tu i teraz! – wcisnął mocniej lufę w moją skroń.
Odetchnęłam głęboko i popatrzyłam na G. Stał tam, mierząc w
naszą stronę w Glocka, a na jego twarzy malowała się prawdziwa wściekłość. Nie
tak miało być. Miał inny plan, ale życie, niestety, pełne jest niespodzianek.
Wiedziałam o tym doskonale.
- G – odezwałam się cicho. – Pamiętaj, co mówiłam…
- Oszalałaś? – syknął. – Mowy w ogóle nie ma!
- G…
- Cicho bądź! Załatwię to po swojemu! – poruszył głową,
jakby opędzał się od natrętnej muchy brzęczącej obok ucha.
- G… - spróbowałam znowu.
- Nie pozwolę mu zwiać i w dodatku zabrać ciebie! – kolejny
raz mi przerwał.
- Callen, do kurwy nędzy! – wrzasnęłam zirytowana. – On nie
ma prawa wyjść stąd żywy!!
- Olga, nie… - na twarzy mężczyzny pojawiła się
konsternacja.
- Przestańcie chrzanić! – krzyknął Oleg, popychając mnie w
kierunku wyjścia. – Wychodzę, a ona ze mną!
Ale nie zdążył wprowadzić swoich zamiarów w czyn. G spojrzał
na mnie przepraszająco, a następne co poczułam, to ból pod obojczykiem. Kula,
wystrzelona przez, jak przypuszczam, Sama przeszyła moje ciało i utkwiła w
Olegu. Upadliśmy oboje, Sidorow na beton, ja na niego. Mimo upiornego bólu
zdołałam stoczyć się na bok i rozglądając się dookoła, szukałam wzrokiem
jakiegoś pistoletu. Leżał kawałek ode mnie, ale nie byłam w stanie po niego
sięgnąć. Uniosłam lekko głowę, zdziwiona, że Oleg nie robi tego samego, ale
jeden rzut okiem wyjaśnił mi, dlaczego. Po prostu nie żył. A przód jego koszuli
zdobiła wielka, czerwona plama, akurat na wysokości serca. Nic więcej nie
zdążyłam zauważyć, bo nagle zmaterializował się przy mnie Callen. Uklęknął tuż
obok mojej głowy, ułożył ją delikatnie na kolanach i zdartą z siebie koszulką
usiłował powstrzymać krwawienie.
- Olga, Słoneczko – pierwszy raz usłyszałam z jego ust takie
słowa. – Tylko mi tu nie umieraj!
- Boli… - wymamrotałam, zaciskając zęby.
- Wiem, kochanie, wiem – dalej trzymał ręce na ranie. –
Eric, karetka! – rzucił w przestrzeń. Odpowiedź chyba go zadowoliła, bo lekko
odetchnął. – Już jedzie – zwrócił się do mnie. – Wszystko będzie dobrze…
- G, to tylko postrzał – skrzywiłam się, kiedy mocniej
przycisnął ten prowizoryczny opatrunek. – Nie panikuj…
- Skarbie, ja nie panikuje – odparł stanowczo. – Ja się
martwię. Nie chcę cię znów stracić…
- Co ty bredzisz? – zamknęłam oczy, bo zrobiło mi się słabo.
Chyba jednak rana była poważniejsza, niż początkowo sądziłam.
- Hej, nie odpływaj mi tu! – poczułam ostrożne szarpnięcie.
– Otwórz oczy!
- Nie mam siły…
- Olga, nie rób mi tego! – usłyszałam jeszcze jego krzyk, a
potem straciłam przytomność.
poniedziałek, 10 września 2012
Sprawy rodzinne. Część 6.
Przed Wami efekty współpracy z chłopcami Chandni :D Może nie będzie klasycznego znęcania, ale słodko też nie będzie :D
Co do bloga... Jestem w trakcie przemyśleń, ale pojawiło mi się kilka pomysłów i chyba już się nie wykręcę :D
Alexandretta
***
Co do bloga... Jestem w trakcie przemyśleń, ale pojawiło mi się kilka pomysłów i chyba już się nie wykręcę :D
Alexandretta
***
Obudził mnie wściekły wrzask. Poruszyłam się lekko,
niepewna, czy to jeszcze sen, czy już rzeczywistość.
- Co to ma, kurwa, być?? Zabiję cię, skurwielu i nikt ani
nic mnie powstrzyma!! – następny był głuchy odgłos uderzenia i rumor
rozwalanego mebla, na który spadło czyjeś ciało. Otworzyłam oczy i poderwałam
się z łóżka. Zakręciło mi się w głowie, ale nie zważając na to stanęłam na
nogi, usiłując ogarnąć sytuację. Na podłodze, w resztkach stołu, leżał Max i
wierzchem dłoni wycierał krew płynącą z rozciętej wargi. Nad nim stał Callen,
całą swoją sylwetką informujący, że „rusz się tylko sukinsynu, a nie będzie co
zbierać”.
- Co jest? – podeszłam do niego i delikatnie dotknęłam jego
ramienia.
- To! – podał mi jakiś zegarek. Zrozumiałam od razu.
- Po co ta cała szopka, Max? – spytałam spokojnie, chociaż w
środku aż cała się gotowałam. Też miałam ochotę mu przywalić. – Po co pomagałeś
mi w ucieczce? Żeby teraz ściągnąć nam na kark oddział Sidorowa?
- Miałem nadzieję, że pojedziecie prosto po teczkę –
wymamrotał, patrząc na mnie spode łba. Westchnęłam.
- To wszystko było zaplanowane? – spytałam. Kiwnął głową. –
Miałeś mi pomóc, jechać ze mną po te materiały, a potem mnie zastrzelić…
- Mniej więcej…
- G, możesz mi dać na chwilę swój pistolet? – wyciągnęłam
rękę nawet na niego nie patrząc. Poczułam ciężar broni w dłoni, więc podeszłam
do ciągle leżącego Maxa. Ukucnęłam obok i popatrzyłam na niego w zadumie. To
była idealna okazja, ale… nie mogłam. Mógł się jeszcze przydać. – Kiedy
włączyłeś namiar? – milczał, więc przystawiłam mu broń do głowy i
odbezpieczyłam ją. – Kiedy? – powtórzyłam. – Max, kiedy?? – podniosłam lekko
głos, jednocześnie mocniej przyciskając lufę do jego skroni.
- Kiedy tu dojechaliśmy… - wyburczał, widząc, że jestem
coraz bardziej wściekła. Spojrzałam na G. Pomyśleliśmy o tym samym. Zaraz tu
będą.
Oddałam Callenowi jego pistolet i opadłam na najbliższy
fotel. Musiałam się zastanowić, co dalej. Ale okazało się, że nie ma na to
czasu. Chwilę później powietrze przeszył huk wystrzałów z broni maszynowej.
Poderwałam się, czując się niemal jak w jakimś westernie, brakowało tylko koni
i dzikich, kowbojskich okrzyków.
- Olga! – G złapał mnie i pociągnął na podłogę, jednocześnie
wręczając mi Glocka. Hanna już klęczał pod oknem, przez rozbitą szybę
strzelając w kierunku napastników. Dopadliśmy drugiego i zaczęliśmy robić to
samo. Pierwsza seria pocisków posłała na ziemię dwóch bandytów. Potem znaleźli
schronienie, na tyle skuteczne, że nasze kule już ich nie sięgały. Za to ich
siały spustoszenie w murze oraz w jego drewnianych i szklanych elementach.
Zrobiło się naprawdę nieciekawie. W dodatku nigdzie nie widziałam Kensi i
Deeks’a.
- G! – krzyknęłam do mojego mężczyzny, wykorzystując chwilę
przerwy. Odwrócił się i popatrzył pytająco. – G, nie damy rady!
- Damy! – odkrzyknął z pewnością w głosie.
- G, jeśli coś nie wyjdzie… - kontynuowałam niezrażona – Nie
wahaj się! Pozabijaj ich! Nawet jeśli ja…
- Przestań! – wrzasnął z irytacją w głosie, przerywając mi.
- Zamknij się! – odwrzasnęłam, równie zirytowana. – I
słuchaj! – dodałam. Znów huknęły strzały, skuliłam się odruchowo, ale nie
zamierzałam rezygnować. – Zabierz zespół! Wróć do OPS! Znajdź Hetty! Niech da
ci teczkę z operacji „Hector Raylie”! Tam jest wszystko!
- Oszalałaś?? – spojrzał na mnie z osłupieniem.
- Rób co mówię! Ale już!
- Olga, nie!! – chwycił moją rękę, nie pozwalając wstać. –
Nie!! Zupełnie ci odbiło?? Nie zgadzam się!!
- Za późno! – usłyszałam za sobą głos Maxa, który złapał mnie
za kark i brutalnie odciągnął od Callena. Poczułam ucisk lufy w okolicach
wątroby. Cholera, w tym wszystkim zapomnieliśmy o moim byłym, który wykorzystał
sytuację, ratując swój tyłek. Znieruchomiałam, zastanawiając się, czy przylać
mu już teraz, czy jeszcze chwilę poczekać. – Mam dziewczynę! – wrzasnął w
kierunku napastników, wykorzystując chwilową przerwę w ostrzale. Ponieważ cisza
trwała nadal, Doherty pchnął mnie w kierunku podziurawionych drzwi. – Ruszcie
się, a nie zawaham się nafaszerować jej ołowiem – rzucił ostrzegawczo do
Callena. Ten, pobladły z wściekłości, w milczeniu patrzył jak wychodzimy.
Na parkingu przed motelem, w pewnym oddaleniu od samego
budynku, stały trzy wozy. Obok jednego z nich zobaczyłam Olega, który z
triumfalnym uśmiechem wpatrywał się we mnie, prowadzoną przez Maxa. Chciało mi się
krzyczeć. Ale z drugiej strony miałam nauczkę. Przecież dobrze wiedziałam, że
mojemu byłemu nie można ufać. Nigdy i w żadnych okolicznościach.
- Dlaczego to robisz? – zapytałam cicho, kiedy szliśmy w
stronę aut. – Aż tak dobrze ci płacą?
- Najlepiej ze wszystkich – usłyszałam odpowiedź. – Olga, ja
naprawdę nie chcę żebyś zginęła…
- Trzeba było o tym pomyśleć zanim mnie w to wpakowałeś –
przerwałam mu, zła.
- Sama się wpakowałaś – zripostował natychmiast. – Powiedz
mu, gdzie ta teczka, a pomogę ci zwiać i, tym razem, to będzie skuteczna
ucieczka…
- No chyba żartujesz – zatrzymałam się gwałtownie i nie
zważając na broń przy moim brzuchu, odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć. –
Nie jestem takim sprzedawczykiem jak ty! – musiałam go wkurzyć, bo zamachnął
się i walnął mnie w skroń. Oszołomiona, osunęłam się na kolana, mrugając
powiekami, żeby pozbyć się mroczków przed oczyma. Kątem oka dostrzegłam ruch,
to Callen, widząc co się dzieje, ruszył w naszą stronę. – G, nie!! –
krzyknęłam, w tym samym momencie seria z karabinu zryła piasek obok niego.
Odskoczył, ale się nie schował. – Wystarczy! – wrzasnęła w kierunku Olega. –
Pojadę z wami, ale ich puścicie! Żywych! Inaczej zapomnij o teczce,
informacjach i mojej współpracy!
- Dobrze – Sidorow skinął głową. – Ale jeden twój błąd i
zginiesz! A oni razem z tobą! Gdzie teczka?
- Oni po nią pojadą – skinęłam w kierunku agentów. – Potem
się wymienimy…
- Jaką mam gwarancję? – Oleg nie wyglądał na przekonanego.
- JA jestem twoją gwarancją…
- Olga, nie!! – ryk Callena sprawił, że aż się skuliłam.
- Nie mamy wyjścia, G! – odwróciłam się i popatrzałam na
niego. Nawet z tej odległości dojrzałam wściekłość w jego wzroku i już
wiedziałam, że zrobi wszystko, żeby mnie z tego wyciągnąć. Rany, jak ja go
kochałam! - Dam sobie radę! – zawołałam jeszcze. – I pamiętaj, co ci mówiłam! –
nic więcej nie zdążyłam dodać, bo silny cios w szczękę pozbawił mnie
przytomności.
sobota, 8 września 2012
Sprawy rodzinne. Część 5.
Oddaję pod Waszą ocenę kolejną część. Mam nadzieję, że się spodoba.
I dziękuję Chandni za "wypożyczenie" chłopców :D Spisali się, a efekty ich pomocy zobaczycie w następnym rozdziale :D
Dodam jeszcze, że chodzi mi po głowie kolejny blog. Tym razem całkowicie nie związany z NCIS, a przynajmniej nie w takim stopniu jak te dwa, które obecnie prowadzę. Motywem przewodnim byłaby Olga. Jej początki istnienia (no, może dzieciństwo sobie daruję), jej życie, praca... Może przy okazji wyjaśniłoby się tych kilka tajemnic, które pozostały po poprzednich cyklach? :D Napiszcie, co o tym sądzicie i czy chcielibyście coś takiego przeczytać.
Dobra, dość nudzenia :D Zapraszam do lektury :D
Alexandretta
***
Jakiś czas później Sam zaparkował samochód przed niewielkim
motelem na przedmieściach Los Angeles. Callen wysiadł pierwszy i nie oglądając
się na nikogo, ruszył do recepcji. Wrócił po chwili, niosąc w ręce klucz.
Wygramoliłam się z wozu i poszłam za nim do pokoju. Sam i Max za nami, a Kensi
i Deeks zostali w aucie. Mieli mieć na wszystko oko.
- Co teraz? – Max odezwał się pierwszy, widząc, że żadne z
nas nie ma zamiaru nic mówić.
- Jeśli to wszystko prawda… – Callen nawet na niego nie
spojrzał. – To Sidorowie będą chcieli dorwać Olgę. I ciebie. Będziemy was
chronić, jednocześnie prowadząc dochodzenie, żeby ich zamknąć.
- To wszystko? – zapytałam.
- A co chcesz jeszcze? – G odwrócił się w moją stronę, a w
jego wzroku dostrzegłam złość. I żal. Chyba.
- Nic nie chcę – potrząsnęłam głową i poszłam do łazienki.
Było mi zimno, miałam mdłości, a całe ciało strasznie mnie bolało. Zamknęłam
starannie drzwi i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na odrobinę słabości.
Odrobinę, dobre sobie. Padłam na kolana, tak jak stałam, chyba tylko cudem nie
wybijając sobie zębów o umywalkę. Dosłownie doczołgałam się do kibelka, uniosłam
klapę i szybko pozbyłam się zawartości żołądka. Raz, drugi, trzeci. Już po
chwili nie miałam czym wymiotować, a mimo to nie mogłam przestać. Czułam jak
moje trzewia skręcają się w węzeł, jak żółć pali przełyk i pozostawia gorzki
smak w ustach.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, po chwili czyjeś ręce odgarnęły
mi włosy z twarzy, przytrzymując je na karku. Callen, bo to był on, ukucnął
obok mnie, a kiedy fala torsji minęła, podał mi ręcznik. Spojrzałam na niego z
wdzięcznością, wytarłam usta i usiadłam na podłodze, opierając się plecami o
wannę. Zrobił to samo. Milczeliśmy oboje, nie patrząc na siebie, tylko na
ścianę naprzeciwko.
- Jak sprawa z DC? – odezwałam się lekko zachrypniętym
głosem.
- Złapaliśmy go – mruknął nieuważnie. – Olga…
- Co to za dochodzenie? – przerwałam mu. Nie chciałam
słuchać ani wyrzutów, ani tłumaczeń.
- Sidorow zgarnął transport broni z Pendleton – G nie wdawał
się w szczegóły. – Ale to teraz mało istotne… Kiedy wróciłem i cię nie
zastałem… - zamilkł na moment - Nie zostawiłaś żadnej wiadomości, twój telefon
nie odpowiadał, a Eric nie mógł cię namierzyć… Olga – odwrócił się do mnie
gwałtownie. – Myślałem, że oszaleję! Zacząłem cię szukać, ale nikt nic nie
wiedział. Twój szef sądził, że prowadzisz śledztwo i dlatego się nie odzywasz.
W końcu natrafiliśmy na nagranie z kamer miejskich. Wsiadałaś do samochodu w
towarzystwie jakiegoś faceta. Niestety, na żadnym zapisie nie było widać jego
twarzy…
- Max to profesjonalista…
- Eric, za pomocą Kalejdoskopu, prześledził trasę wozu. Tak
trafiliśmy do rezydencji Sidorowa. Wtedy pojawiła się ta sprawa z bronią, a w
środku niej ty! Hetty dała nam zielone światło i wkroczyliśmy – milczałam, bo
co miałam powiedzieć. – Olga, powiesz mi prawdę? – zapytał nagle G, patrząc na
mnie w napięciu.
- Max… - zaczęłam cicho. – Max przysiadł się do mnie zaraz po
twoim telefonie z DC. Nie miałam wyjścia, musiałam pójść z nim… - streściłam mu
wydarzenia z ostatnich dni. Kiedy doszliśmy do przesłuchań Olega i Saszy, głos
mi stwardniał. Callen od razu odgadł, że nie daruję sukinsynom, jeśli znowu ich
spotkam.
- To oni? – zapytał, delikatnie dotykając mojego podbitego
oka.
- Oni – skinęłam głową.
- Nie broniłaś się?
- Próbowałam… Ale nie dawałam rady… – przełknęłam ślinę. –
No i Max… - przymknęłam na moment powieki. Czułam się tak cholernie zmęczona. –
Max wstrzykiwał mi coś. Coś, po czym spałam. A jak nie spałam, to nie mogłam
się ruszyć…
- Zabiję sukinsyna- wycedził Callen, robiąc gest jakby
chciał wstać.
- Nie, G – przytrzymałam go. – JA go zabiję. Kiedy przyjdzie
odpowiednia pora… - Callen milczał. Wiedział, że nie żartuję i że teraz już nie
jest w stanie mnie powstrzymać. Machina ruszyła.
- Nie o tą prawdę pytałem… - odezwał się po chwili.
- Wiem – wyszeptałam. – Max najpierw był moim partnerem. W
CIA. Potem został mężem. Chyba pomyliłam miłość z… - zawahałam się. – Nie wiem,
z czym. Z zauroczeniem? Przyjaźnią? Lubiłam go. Ufałam mu… a on… - przełknęłam
ślinę. Wspomnienia tamtych chwil wróciły z przerażającą mocą. – A on mnie
sprzedał. Mnie i kilku naszych informatorów. Rozwalił całą operację, kilka
miesięcy naszej ciężkiej pracy. Dla forsy. Oni… wszyscy zginęli – ciągnęłam moją
opowieść. – Jako jedyna przeżyłam. Jakimś cudem zostałam „tylko” ranna.
Uratowała mnie Hetty. Nie wiem, skąd wiedziała o zdradzie Maxa. Wpadła do tego
magazynu w ostatniej chwili… - urwałam, zaciskając mocno powieki.
- Olga… - Callen objął mnie i przyciągnął do siebie.
Wtuliłam się w niego z całej siły, bardzo tego teraz potrzebowałam.
- Pół roku zajął mi powrót do formy – zaczęłam mówić dopiero
po dłuższym czasie. – Złożyłam pozew o rozwód, Max pojawił się na rozprawie
zupełnie nieoczekiwanie dla mnie,
zmieniając wszystko. Dla świętego spokoju zgodziłam się na wszystko, nie miałam
siły, żeby to ciągnąć. Śmiał mi się w twarz, chciałam go zastrzelić, ale…. Nie
mogłam. Potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy… Za każdym razem byliśmy
przeciwnikami. Za każdym razem pracował dla jakiegoś bandyty, którego ścigałam.
I za każdym razem miałam w planach zabicie go – spojrzałam na G. Słuchał mnie w
skupieniu, a wyraz jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości. Jeśli ja nie dorwę
Maxa, on zrobi to na pewno. – Tylko, że nigdy nie udało mi się tych planów
zrealizować…
- Jednego nie rozumiem – Callen odezwał się po chwili. –
Dlaczego teraz ci pomógł?
- Nie mam pojęcia – potrząsnęłam głową.
- Może Eric coś znajdzie – G sięgnął po telefon. Połączył
się z OPS i szybko zrelacjonował im ostatnie wydarzenia oraz poprosił Erika i
Nell o zebranie informacji na temat Maxa.
- G – odezwałam się, kiedy skończył. – Nie możemy dopuścić,
żeby Sidorow dostał prawdziwą teczkę Tzanika. Jeśli te informacje wypłyną…
- Przecież wiem – Callen mi przerwał. – Spalimy go… -
milczałam, bo co miałam dodać. Oboje wiedzieliśmy, co to oznacza dla tajnego
agenta. Śmierć. – Coś wymyślę…
- Możesz mnie na chwilę zostawić? – poprosiłam, zaciskając
zęby. Rzucił mi krótkie spojrzenie, ale wstał i wyszedł. Powoli podniosłam się
na nogi i równie powoli podeszłam do lustra nad umywalką. Ze szklanej tafli
spojrzała na mnie zmęczona, pokiereszowana i obita twarz. Siniak dookoła
spuchniętego oka był już ciemnofioletowy, popękane kąciki ust piekły przy
każdym, nawet najmniejszym grymasie, a brew znaczyła cienka, czerwona kreska.
Ślad po kontakcie z kantem stołu. Cudownie. W dodatku czułam się coraz gorzej,
dreszcze, trochę stłumione podczas rozmowy z G, teraz powróciły ze zdwojoną
mocą. Odkręciłam wodę i przemyłam twarz. Nie pomogło. Popatrzyłam na swój
dłonie. Drżały, więc zacisnęłam je na krawędzi umywalki z całej dostępnej mi
siły. Niewiele to dało, cała się trzęsłam, co jeszcze potęgowało ból wszystkich
komórek mojego ciała. Wytarłam twarz ręcznikiem i chwiejnym krokiem powlekłam
się w kierunku drzwi.
Kiedy wyszłam z łazienki, Max leżał na podłodze przyciśnięty
do niej przez Callena, który tłumaczył mu coś na ucho. Na mój widok puścił go i
odwrócił się w moją stronę. Nie skomentowałam tego widoku, po prostu nie miałam
siły nawet na mówienie. Cała siłą woli powstrzymywałam się, żeby nie upaść na
środku pokoju. Udało mi się dojść do łóżka, G pomógł mi się położyć i przykrył
mnie szczelnie kocem. Ułamek sekundy później już spałam.
czwartek, 6 września 2012
Sprawy rodzinne. Część 4.
Powiem tak: nie kleiło mi się to opowiadanie za bardzo :D I nie jestem z niego super zadowolona :D Może teraz już będzie lepiej, ale co się napoprawiałam i nazmieniałam to ludzkie słowo nie opisze :P Dlatego, mimo wszystko, cieszę się, że czytacie i czekacie na dalszy ciąg :D Mam nadzieję, że to, co wymyśliłam, jednak trzyma się kupy :D Zapraszam do lektury i czekam na (krytyczne) komentarze :D
Alexandretta
***
Alexandretta
***
Dokładnie w tym samym momencie wielkie drzwi wejściowe
otwarły się z hukiem i do środka wpadło dwoje ludzi, uzbrojonych i złych.
Widząc intruzów, Sasza mocniej wbił mi lufę w kark i przyciągnął bliżej siebie,
szczelnie zasłaniając się moją osobą.
- Rzuć broń i puść ją! – bez trudu rozpoznałam w wołającym
Callena. Postać obok niego, która w milczeniu mierzyła w nas z pistoletu, to
był Sam.
- Zabiję ją! – odkrzyknął młodszy Sidorow, ciągnąc mnie w
kierunku schodów.
- Rzuć broń!! – Callen zachowywał się, jakby nie słyszał
tych pogróżek. Był wkurzony, widziałam to.
- Zabiję ją!! – powtórzył Sasza, krok po kroku, zbliżając
się do schodów, a za nim, w tym samym tempie, podążali dwaj agenci. Nie
spuszczałam z nich wzroku, zastanawiając się jednocześnie co zrobić, żeby
ułatwić nam ucieczkę.
- Po moim trupie – usłyszałam stanowczy głos za plecami, a
chwilę później głuchy odgłos uderzenia. Ciało Saszy zwiotczało, po czym osunęło
się na posadzkę. Wyrwałam ramię i odskoczyłam gwałtownie, jednocześnie się
odwracając. Na schodach stał Max i trzymał w ręce swoją broń, której kolbą
przyrżnął Saszy w łeb. Zachwiałam się, ostatnie dni kosztowały mnie dużo sił.
Złapałam się poręczy, a Max widząc to, natychmiast przyskoczył i chwycił mnie w
pasie, nie pozwalając upaść. Oparłam się na nim, czując, że zaczyna mi się
kręcić w głowie od zbytniego wysiłku.
- Olga! – równie jak ja zaskoczony Callen pojawił się przede
mną bezszelestnie niczym duch. Na widok pozycji jaką przyjęłam zmarszczył brwi,
ale nie skomentował tego w żaden sposób.
- Potem się przywitacie! – Max brutalnie przerwał G, który
już otworzył usta, żeby coś powiedzieć. – Zmywamy się! Zanim ochrona się
pokapuje!
- Mówiłem, że nie poczekają – od strony wejścia rozległ się
oskarżycielski głos Deeks’a.
- Jak zwykle – to Kensi.
- Jazda! – Max stanowczo ponaglał całe towarzystwo.
Tylko G milczał, razem z Samem ubezpieczając nasz odwrót.
Rozłożyłam się na tylnym siedzeniu mercedesa, obok mnie
usiadł Max, a Callen wbił się z przodu na siedzenie pasażera. Kierował Sam,
który ruszył z piskiem opon, przeleciał przez bramę i pognał drogą w kierunku
LA. Za nami, w tym samym tempie, jechali Kensi i Deeks. G spojrzał na mnie
dopiero, kiedy wystarczająco się oddaliliśmy i upewniliśmy, że nikt nas nie
śledzi.
- Olga – zaczął drewnianym głosem. – Co się stało?
- Jego pytaj – mruknęłam, kiwając brodą w kierunku Maxa. –
Niech ci wytłumaczy…
- Dlaczego jego? – zdziwił się Callen.
- Bo to ja ją tu przywiozłem – mój sąsiad wziął na siebie
wyjaśnienia.
- Ty?? – natychmiast szczęknął odbezpieczany Glock Callena.
– Dlaczego?
- Sidorow wynajął mnie w tym celu. Miałem znaleźć Olgę i ją
tu dostarczyć.
- Po co?
- Oleg chciał od niej jakieś informacje…
- Jakie informacje?? – agent lekko się zirytował.
- Tajne – burknęłam. – G, na litość boską, schowaj tą
spluwę! - dodałam lekko histerycznym tonem. Już kiedyś widziałam jakie szkody
wyrządził naładowany i odbezpieczony pistolet w jadącym samochodzie. Callen
spojrzał na mnie z niesmakiem, ale spełnił prośbę. - Na temat Yanick’a Tzanika
– westchnęłam.
- Kto to jest Yanick Tzanik? - Callen kontynuował
przesłuchanie. Tak właśnie się czułam. Jak na przesłuchaniu. Dobrze, że nie
byliśmy na łodzi.
- To… - zawahałam się. – Informator.
- Czyj?
- CIA… - cisza jaka zapadła, zakłuła mnie boleśnie w uszy.
Callen popatrzył na mnie z niedowierzaniem i powoli odwrócił się w stronę
przedniej szyby. Wiedziałam, że to go zaskoczy, ale nie sądziłam, że
zareaguje w ten sposób.
- Do czego potrzebuje tych informacji? – odezwał się
milczący do tej pory Sam.
- Chce go wywalić z interesu – zamiast mnie odezwał się Max.
Pozwoliłam mu mówić, było mi już wszystko jedno.
- Jakiego interesu? – Hanna chyba chciał mieć pełen obraz
sytuacji. Ponieważ ani ja, ani Max się nie odezwaliśmy, zwrócił się
bezpośrednio do mnie. O dziwo. - Olga?
- Tzanik to handlarz bronią i prochami – odezwałam się
cicho. – O to chodzi Olegowi. Chce przejąć ten rewir. A żeby to zrobić, musi go zabić. I w tym tkwi problem. Tak naprawdę, Tzanik pod przykrywką zbiera
dane o terrorystach. Wszystko, co
może się przydać, żeby mieć pod kontrolą ten rejon. I tamtejsze grupki ekstremistów. Te jego „sławetne interesy” to
zasłona dymna. Żeby uwiarygodnić jego osobę w tym środowisku…
- Co TY masz z tym wspólnego? – G w końcu się przełamał i
raczył się odezwać.
- Byłam agentem CIA – powiedziałam głośno i wyraźnie. –
Pracowałam na Bałkanach. Miałam za zadanie znaleźć i wyeliminować Dymitra
Sidorowa, który dostarczał broń serbskim terrorystom. Dymitr był bratem Olega i
Saszy. Tzanik mi w tym pomógł. Miał kontakty i możliwości.
- Wykonałaś je? – Callen pytał dalej.
- A jak myślisz?
- Więc Oleg chce cię zabić, bo zabiłaś jego brata? A Tzanika
dorwać, bo ci pomagał? – podsumował G pytająco.
- Dokładnie – potwierdziłam.
- Czego jeszcze nie powiedziałaś? – Callen spojrzał na mnie
podejrzliwie. Skubany, dobrze mnie znał.
- Że wiem, jak skontaktować się z Tzanikiem – poddałam się
pod wpływem tego spojrzenia. – Znam adresy, numery telefonów. I
prawdziwą tożsamość Yanick’a. Wiem, nad czym pracował i komu się naraził. Wiem,
na czyj temat zbierał informacje. Przeciek oznacza dla niego wyrok śmierci.
- TO jest w teczce? – Max spojrzał na mnie zaskoczony.
- Tak… - skrzywiłam się. Wszystko mnie bolało.
- A nie kontakty, trasy przerzutów, numery wozów??
- Nie…
- Kurwa, Olga! Odbiło ci?? – wrzasnął nagle Max.
- Spadaj! – warknęłam. – Pomagałam mu, a on pomagał mi!
- Niech to szlag!
- Chronię go najlepiej jak potrafię!
- Coś kiepsko ci idzie!
- Szło mi doskonale dopóki się nie pojawiłeś!
- Zamknąć się!! – ryknął Callen, gwałtownie odwracając się
do nas. – Możesz mi wyjaśnić kim, do cholery, jest ten facet?? – wskazał na
Maxa.
- Wybacz, że w tym wszystkim zapomniałam o konwenansach –
odgryzłam się. – Poznajcie się! Max Doherty, mój były mąż…
Wrażenie, jakie zrobiłam, było piorunujące. Callen patrzył
na mnie szeroko otwartymi oczyma, jakby nie dowierzał własnym uszom. Sam rzucił
mi krótkie, pełne satysfakcji spojrzenie. Tylko Max siedział spokojnie na swoim
miejscu, uśmiechając się pod nosem.
- Twój, co?? – wydukał G z niedowierzaniem.
- Były. Mąż. – wycedziłam.
- Z przykrywki, czy prawdziwy? – zapytał Sam, bo G
najwyraźniej stracił zdolność wysławiania się.
- Prawdziwy – mruknęłam. – Rozwiedliśmy się pięć lat temu…
- Z twojej winy – w głosie Maxa zabrzmiała satysfakcja.
- Oficjalnie – kiwnęłam lekko głową.
- A naprawdę? – Callen jednak się odezwał.
- Musimy teraz o tym rozmawiać? – skrzywiłam się. W głowie
mi pulsowało i zaczynałam mieć dreszcze. Widomy znak odstawienia narkotyku.
Poza tym, nie chciałam wywlekać moich spraw przy wszystkim. Chciałam
porozmawiać z G w cztery oczy i na spokojnie wyjaśnić mu wszystko.
- Nie musimy o tym rozmawiać. Wcale – strzelił focha.
Westchnęłam tylko i zamknęłam oczy. Reszta podróży minęła
nam w absolutnym milczeniu.
wtorek, 4 września 2012
Sprawy rodzinne. Część 3.
-
Nie wiem – wzruszyłam ramionami. To był błąd, bo jednak młodszy z braci Sidorow
był zdecydowanie mniej opanowany. Uderzył mnie w twarz na tyle mocno, że głowa
odskoczyła mi na bok, a z kącika ust pociekła krew. Spojrzałam na niego
zmrużonymi ze złości oczyma i poruszyłam się lekko, ale dłoń Maxa na moim
ramieniu powstrzymała mnie od rzucenia się na mężczyznę. Chwilowo.
-
Wiesz! – Sasza jakby nic nie zauważył, zamachnął się drugi raz, ale nie miałam
zamiaru mu na to pozwolić. Wyrwałam się i zablokowałam cios. Bandyta spojrzał na
mnie zdziwiony, co natychmiast wykorzystałam, wykręcając mu ramię i sprowadzając
do parteru. Nie zdążyłam zrobić nic więcej, bo Max przyskoczył do mnie i jednym
silnym ruchem odciągnął od Saszy, przy okazji przykładając pistolet do głowy.
Żeby przypadkiem nie przyszło mi na myśl rzucić się również na niego. Młodszy
Sidorow podniósł się na nogi, w jego wzroku dostrzegłam wściekłość. Silne
uderzenie w podbródek zwaliło mnie z nóg i lekko zamroczyło. Już wiedziałam, że
nie mogę zareagować ani się bronić. – Gdzie teczka??
-
Nie wiem – wymamrotałam, unosząc się na jednej ręce, a drugą ocierając krew z
brody.
-
Gadaj, suko!! – Sasza złapał mnie za gardło i poderwał do góry. Zaparłam się,
ale już po chwili musiałam spasować, bo zaczęło brakować mi powietrza.
Mężczyzna pchnął mnie z całej siły tak, że znów wylądowałam na podłodze, uderzając
ramieniem w nogę od fotela. Chwilę później poczułam kopnięcie, potem kolejne i
kolejne. Skuliłam się, starając się chronić głowę. Jego but zdobił moje ciało
bolesnymi siniakami, ale nikt, ani Max, ani Oleg, nie robili nic, żeby to
przerwać. Dopiero po kilku minutach usłyszałam głos starszego Sidorowa.
-
Wystarczy, Sasza! Myślę, że Olga zrozumiała, co się stanie, jeśli nie powie –
poczułam jak czyjaś ręka łapie mnie za włosy i odchyla moją głowę do tyłu. – To dopiero
początek, moja droga – Oleg spojrzał mi w oczy. - Jeśli nie będziesz współpracować,
to każdy twój kolejny dzień będzie gorszy od poprzedniego. Max! – puścił mnie i
wyprostował się. – Zabierz ją. Niech sobie to przemyśli. Tylko nie usypiaj jej
tak całkiem…
Max
podniósł mnie na nogi i obejmując w pasie zaczął wyprowadzać z pomieszczenia.
Wyrwałam mu się i zaciskając zęby, poszłam sama. Bolał mnie brzuch,
żebra i nogi, a policzek po uderzeniu już zaczynał puchnąć. Mój „osobisty
ochroniarz” odprowadził mnie do pokoju. Tam, bez protestów, położyłam się na
łóżko i odsłoniłam ramię.
-
Nie walczysz? – zdziwił się Max, przygotowując strzykawkę.
-
I tak jestem na straconej pozycji – odparłam. – Wole oszczędzać siły na
przyszłość.
-
Sądzisz, że ktoś cię odbije? – znów zdziwienie.
-
Nie sądzę – skrzywiłam się, kiedy wbił igłę. – Jestem pewna. I wtedy cię
zabiję…
-
Jasne – prychnął, wyrzucając strzykawkę do kosza na śmieci. – Już ci wierzę…
-
Uwierz, uwierz – wyszeptałam, bo środek już zaczynał działać.
-
Kochanie – Max pochylił się nade mną i odgarnął mi włosy z czoła. – Dlaczego
kłamiesz? Dobrze wiesz, że nie jesteś w stanie mnie zabić. Miałaś tyle okazji i
co? I nic…
- Teraz to nadrobię – wymamrotałam, usiłując odsunąć głowę,
ale nie dałam rady. Powieki mi się zamknęły i odpłynęłam. Tym razem nie w sen,
ale w jakiś dziwny stan świadomości, gdzie wszystko słyszałam, czułam, ale nie
mogłam nic zrobić.
Kilka następnych dni upłynęło mi wyznaczanych rytmem spotkań
z braćmi Sidorow. Codziennie wyglądało to mniej więcej tak samo. Najpierw
ocknięcie się z odrętwienia wywołanego narkotykiem, potem zjawiał się Max
i przynosił nad wyraz skromny posiłek. Kolejny punkt to było przesłuchanie
Olega i Saszy, którzy z dnia na dzień, ba, z godziny na godzinę, stawali się coraz brutalniejsi. Powoli
traciłam już rachubę czasu i poczucie świadomości. Wszystko zlewało mi się w
jedno pasmo bicia i upokorzeń. I jak żywo przypominało mi pewne wydarzenia z
przeszłości, w których już kiedyś uczestniczyłam.
- Olga, na litość boską! – Max ułożył mnie na łóżku i
sięgnął po woreczek z lodem, który kazał przynieść. Skrzywiłam się boleśnie,
kiedy przyłożył mi go do właśnie podbitego oka. A raczej usiłowałam, bo
popękane usta nie dawały się za bardzo wykrzywić w żadnym grymasie.
- Powołujesz się na Boga? – wymamrotałam zaskoczona. – Zdaje
się, że to ja oberwałam, a nie ty…
- Olga, powiedz mu, gdzie jest ta cholerna teczka! – wcale
nie zwrócił uwagi na moje słowa. – Inaczej cię zabije!
- I tak mnie zabije, przecież wiesz…
- Na co ty czekasz? – zdziwił się.
- Na księcia na białym koniu…
- Idiotka! – wkurzył się i wstał. – Chciałem ci pomóc…
- Pomóc?? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem zdrowym
okiem, unosząc się lekko na łokciach. – Pracujesz dla niego! To przez ciebie tu
jestem! Więc nie wstawiaj mi tu głodnych kawałków o pomocy!
Max popatrzył tylko na mnie, po czym bez słowa odwrócił się
na pięcie i wyszedł. Huknęły drzwi. Zostałam sama. Opadłam na poduszki i
dopiero po chwili dotarło do mnie, że zapomniał o narkotyku. To była moja
szansa…
Zapadła ciemność i powoli ucichły wszystkie odgłosy domu.
Leżałam z zamkniętymi oczyma i wsłuchiwałam się w panująca dookoła ciszę.
Strażnik przeszedł prawie bezgłośnie, jak co dzień. Poranne spotkanie z braćmi
Sidorow było ostatnim dzisiaj. Być może to Max przekonał ich, żeby dali mi
spokój, ale prędzej sami na to wpadli. Nie wyglądali na ludzi, którzy słuchają
opinii wynajętych bandziorów. Powoli podniosłam się z łóżka i podeszłam do
okna. Było zamknięte, a solidna krata głęboko wpuszczona w mur. Tędy raczej nie
miałam szans na ucieczkę. Pozostawały tylko drzwi, również zamknięte. Tak
naprawdę nie miałam żadnego planu, ale czułam, że to moja jedyna szansa.
Nienawidziłam improwizacji, ale nie miałam wyjścia. Rozejrzałam się o pokoju.
Nie było tu nic zbędnego, nic, co mogłoby mi pomóc w wydostaniu się. Otworzyłam
szufladę i zajrzałam do środka. W nikłym świetle księżyca dostrzegłam
kilkanaście strzykawek wypełnionych do połowy płynem. Na każdej zatknięta była
igła, okryta plastikową osłonką. Bez chwili namysłu zdjęłam cztery i złożyłam
parami. Pojedyncza była za cienka, mogła złamać się w zamku i całkowicie
uniemożliwić mi wyjście stąd, ale dwie razem były odpowiednie. Uklękłam pod
drzwiami i ostrożnie zaczęłam manipulować cienkimi drucikami. Po kilku, pełnych
napięcia, sekundach udało się. Zamek cichutko szczęknął, a ja odrzuciłam igły
na bok i powolutku nacisnęłam klamkę. Uchyliłam drzwi tylko tyle, żeby móc
rzucić okiem na korytarz za nimi. Był ciemny i pusty. Wyślizgnęłam się na
zewnątrz i ruszyłam wzdłuż ściany, w kierunku schodów. Zeszłam na dół, trochę
zaskoczona, że nigdzie nie widać strażnika i coraz pełniejsza złych przeczuć.
Miałam rację. Ledwie znalazłam się w holu na dole, za moimi plecami rozległ się
dźwięk odbezpieczanej broni.
- Dokądś się wybierasz? – wściekły i zimny głos Saszy
zatrzymał mnie w pół kroku. Po chwili poczułam zimną lufę na karku, a jego ręka
złapała mnie za ramię, boleśnie je ściskając.
- Uznałam, że czas przestać was męczyć moją obecnością –
odparłam kpiąco, starając się ustawić tak, żeby ewentualny postrzał nie
poczynił zbyt dużych szkód w moim już i tak obolałym ciele.
niedziela, 2 września 2012
Sprawy rodzinne. Część 2.
Weszliśmy na piętro, Max wprowadził mnie do niewielkiego
pokoju, wyposażonego tylko w łóżko i niewielką szafkę. W oknie zauważyłam
kraty, ale pewnie były w każdym pomieszczeniu tego domu. Stanęłam pośrodku, nie
bardzo wiedząc co dalej, kiedy mężczyzna schował broń i wyciągnął z szuflady
szafki niewielką strzykawkę z przezroczystym płynem.
- Max, o co tu chodzi? – cofnęłam się odruchowo.
- Nie słyszałaś? – zdjął osłonkę z igły, pstryknął w
strzykawkę palcami, po czym nacisnął tłoczek, żeby pozbyć się powietrza.
- Dlaczego pracujesz dla takiego bandyty? – za wszelką cenę
usiłowałam odwlec moment ukłucia. Widziałam, że po tym płynie usnę, w końcu
znałam metody pracy Maxa.
- Dobrze płaci – wzruszył ramionami.
- Nie masz wyrzutów sumienia? – odruchowo przyjęłam postawę
obronną.
- Nie mam sumienia – podszedł bliżej. – Nie wygłupiaj się,
Olga. Wiesz, że nie masz szans i tak ci to wstrzyknę…
- Mimo to, nie zamierzam iść jak owca na rzeź…
- Olga… - westchnął tylko, po czym zrobił duży krok i złapał
mnie za ramię. Szarpnęłam się, wyrywając je i chcąc odskoczyć, ale wpadłam na
ścianę. Skrzywiłam się, kiedy mój łokieć zaliczył bliski kontakt z murem. Max
natychmiast to wykorzystał, chwycił mnie za rękaw bluzy i pociągnął do siebie.
Poleciałam w kierunku łóżka, wyciągając przed siebie obie ręce. Uderzyłam
kolanami o podłogę, tułowiem lądując na meblu. Max doskoczył do mnie,
przygniatając mocniej i wykręcając mi jedną rękę. Poczułam jego oddech na
karku, wzdrygnęłam się, starając się zrzucić go z siebie, ale był za ciężki.
- Max, nie rób tego… - poprosiłam, wbrew sobie.
- Za późno, kochanie – poczułam ból, kiedy igła wbiła mi się
w ramię.
- Wiesz, że cię nienawidzę? – spytałam, wiedząc, że już
tylko chwila dzieli mnie od ciemności.
- Wiem, skarbie – czy mi się wydawało, czy w jego wzroku
dostrzegłam czułość? – Ale to i tak nie zmienia faktu, że JA cię kocham…
O mój Boże, zakrzyczało coś we mnie. A potem zapadłam w sen.
Pełen koszmarów, dziwnych wizji i wspomnień, których nie chciałam pamiętać.
Nie mam pojęcia jak długo spałam. Kiedy się ocknęłam, za
oknem było już ciemno, bolała mnie głowa i strasznie chciało mi się pić. Ten
środek Maxa był cholernie skuteczny, zrobiony na bazie jakiś opiatów i oprócz
usypiania powodował zwykłego kaca. Przekręciłam się na bok i chciałam
sprawdzić, która godzina, ale zegarek zniknął z mojego przegubu. Cholera, czyli
ktoś tu był jak spałam. Możliwe, że Max. Dobrze wiedział, że właśnie w
zegarkach często umieszczaliśmy pluskwy albo nadajniki, więc pewnie chciał się
zabezpieczyć. Sukinsyn! Usiadam, ale zakręciło mi się w głowie, więc z powrotem
opadłam na posłanie. Przez dudnienie pod czaszką nie mogłam się skupić i
wymyślić jakiegoś sensownego planu ucieczki. Bo, że musiałam stąd uciec, nie ulegało
wątpliwości. Nie miałam zamiaru przekonywać się w jaki sposób bracia Sidorow
zechcą zmusić mnie do powiedzenia, gdzie jest ta cholerna teczka. Nie byłam też
pewna, czy ktoś już zauważył moje zniknięcie, a nawet jeśli, Max zadbał, aby
mnie szybko nie odnaleziono. A jeśli już, to raczej martwą niż żywą.
Leżałam w ciemności, z otwartymi oczyma, nasłuchując
odgłosów domu. Było cicho, nic się nie działo, tylko od czasu do czasu
korytarzem ktoś przeszedł. Prawie bezszelestnie, ale w panującej nocnej ciszy i
tak to usłyszałam. Pewnie strażnik. Wzruszyłam ramionami. Bez znajomości
terenu, bez jakiejkolwiek broni, w dodatku struta narkotykiem i tak nie miałam
szans. Zaczynało świtać, kiedy z cichym zgrzytem ktoś przekręcił zamek w
drzwiach i wszedł do środka. Max. Widząc, że nie śpię podszedł do mnie i bez
ceregieli poderwał mnie na nogi.
- Przykro mi – odezwał się cicho. – Oleg chce z tobą
pogadać. Lepiej mu powiedz, co wiesz…
- Ja myślę, że ci przykro – sarknęłam. – To przez ciebie tu
jestem.
-
Bardzo cię proszę, nie kombinuj – dodał, kiedy wychodziliśmy z pokoju. – On nie
żartuje. Powiedz mu, gdzie jest ta teczka i będzie z głowy…
-
Ty naprawdę sądzisz, że jak mu powiem, to on mnie wypuści stąd żywą?? – w moim
głosie pojawiło się niedowierzanie. – Jaja sobie robisz?
-
Olga…
-
Zamknij się – warknęłam, zła. – Po prostu zaprowadź mnie do niego.
Chwilę
później weszliśmy do dość sporego pomieszczenia w piwnicy domu. Ściany były
pokryte ciemnobrązową boazerią, pod jedną z nich znajdował się olbrzymi barek
wypełniony butelkami z alkoholem z różnych stron świata, a na środku stał
okrągły stół przeznaczony zapewne do pokerowych rozgrywek. Wokół stołu
symetrycznie zostało rozmieszczonych sześć, sprawiających wrażenie bardzo
wygodnych, foteli. Na jednym z nich siedział Oleg i patrzył na mnie kpiąco.
Drugi zajmował Sasza, cały spięty, nerwowy i nadąsany, jakby przed chwilą
dostał ostrą reprymendę. W narożnikach pokoju, prawie niewidoczni stali
ochroniarze o posturze młodych byczków i równie tępym wyrazie twarzy. Każdy z nich
dzierżył w dłoniach pistolet maszynowy i już samo to nie zachęcało do
gwałtownych działań.
-
Zapraszam – Oleg, nie wstając, wskazał na jeden z foteli. Usiadłam, a Max
stanął za moimi plecami, cały czas trzymając w ręce swój pistolet. – I jak,
namyśliłaś się? – zapytał Sidorow.
-
Spałam – uśmiechnęłam się szeroko.
-
To był środek bezpieczeństwa, żeby nie przyszło ci do głowy uciekać – Oleg też
się uśmiechnął. – Bądź grzeczną dziewczynką i powiedz, gdzie ta teczka…
-
Nigdy nie byłam grzeczna – odparłam uprzejmie. – I nie wiem, gdzie ona jest. Po
skończonym dochodzeniu przekazałam wszystkie materiały do archiwum. Tam szukaj.
O ile uda ci się dostać do Langley…
-
Szukałem – wyjaśnił. – Ale tam tego nie ma. Wiesz, że nie chodzi mi o oficjalne
materiały. Zebrałaś na temat Tzanika całkiem interesującą wiedzę, chcę mieć do
niej dostęp.
-
Po co?
-
A jak myślisz?
-
Chcesz go szantażować – domyśliłam się. – Ma ci oddać swoje wpływy na Bałkanach
i się wycofać. Po co chcesz przejąć jego rewir?
-
Bo tam drzemią olbrzymie możliwości zbijania forsy – Oleg miał chyba dobry
dzień, bo bez oporów wyjawiał mi swoje pomysły. – Stale ktoś potrzebuje broni,
prochów, różnego sprzętu. Nawet ludzi. Ja to wszystko mam i mogę się podzielić.
Za odpowiednią opłatą, oczywiście.
-
Oczywiście – skinęłam głową. – Naprawdę myślisz, że materiał w tej teczce jest
wystarczająco mocny, żeby go wykopać?
-
Sprawdziłem cię – odpowiedział. – Nie zajmujesz się płotkami. I jesteś
cholernie dobra. Skoro obserwowałaś Tzanika, to musiałaś zdobyć coś mocnego.
-
Cóż za logika – zakpiłam.
-
Dość tego! – z sąsiedniego fotela poderwał się Sasza. – Gdzie teczka! Gadaj! –
stanął przede mną, patrząc na mnie wściekle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)