Przed Wami epilog. A potem jeszcze nie wiem, co będzie. Obiecana Tiva nie chce się napisać, ale myślę, że Chandni nadrobiła ten wątek z nawiązką :D Ale za to kroi mi się coś jeszcze, tylko nie wiem co z tego wyjdzie :D Jak zwykle zresztą :D
Ale nie przedłużając - miłej lektury :D
Alexandretta
***
Commercial
810
-
Kiedy się zorientowałeś? – zapytał G, siedząc na drewnianej platformie,
przywiązany do metalowych uchwytów. Jamal stał za jego plecami, więc nie mógł
zobaczyć, jaką ma minę, ani co robi.
-
Pisałeś swój list prawą ręką – wyjaśnił terrorysta. – Nie pamiętam za wiele o Anwarze,
oprócz tego, że… w szkole wszyscy leworęczni byli sadzani w ostatnim rzędzie. –
Jamal skończył konfigurować telefon i przyczepił go do wybuchowej kamizelki,
którą Callen wciąż miał na sobie.
-
Jak wysadzenie magazynu ma być twoim oświadczeniem? – zdziwił się G.
-
Przez zabicie heretyków w jego korowodzie – zaczął wyjaśniać Avrulov. –
Policyjna eskorta powinna zgłosić jego przybycie. Zaleta niezależnego dżihadu
to zdolność szybkiego przystosowania się. Rząd przysyła agenta federalnego, my
improwizujemy. Powinniśmy wyrzec się nagrody, improwizujemy znowu – Jamal
stanął obok platformy i Callena. – Agent federalny… może być niezłą nagrodą
pocieszenia – terrorysta odwrócił się i powoli opuścił ten pseudo garaż. G,
widząc to, zaczął szarpać swoje więzy, ale trzymały mocno. W tym momencie do
jego uszu doszedł hałas, który po chwili zidentyfikował jako wystrzał i dźwięk
upadającego na posadzkę ciała.
-
Tutaj – G, przekonany, że to reszta jego zespołu, natychmiast nakierował ich na
odpowiednie pomieszczenie. – Sam, kamizelka!
-
To ja – zamiast jego partnera, za plecami odezwała się Olga. – Zabrałam mu
komórkę – podeszła bliżej, wyciągając z kieszeni spodni swój nóż. G w milczeniu
patrzył jak rozcina plastikowe opaski, którymi był skrępowany. Swoją drogą,
ciekaw był, kiedy zdążyła się przebrać. – Bomba nie może być aktywowana… -
przerwała, słysząc okrzyki i szybkie kroki. Od razu złapała za Sig’a i
skierowała jego lufę w stronę drzwi.
-
Czysto! – rozpoznała Deeks’a.
-
Czysto! – zawtórowała mu Kensi.
Po
sekundzie do pomieszczenia wpadła cała trójka z Samem na czele.
-
Czysto – odpowiedziała im, opuszczając broń. Zrobili to samo, ale uczucia
malujące się na ich twarzach trudno było nazwać przyjaznymi. Zwłaszcza u Sama.
-
G? – rzucił, ignorując ją i patrząc z niepokojem na wciąż siedzącego na
platformie partnera.
-
Ciebie też dobrze widzieć – Callen uśmiechnął się lekko.
-
Jak się trzymasz? Wszystko dobrze? – Kensi zatroszczyła się o kolegę, starannie
omijając wzrokiem stojącą kawałek dalej Olgę. A ta dobrze wiedziała dlaczego.
-
Bywało lepiej – opowiedział G, czując narastające napięcie. On sam nie bardzo
wiedział, jak zareagować, ale na pewno musieli sobie z Olgą wiele rzeczy
wyjaśnić. Najgorsze, że wcale nie przeszła mu ochota na wlanie jej. Callen
wstał, chcąc zejść, ale dziwna konstrukcja zachwiała się, więc zatrzymał się,
żeby złapać równowagę.
-
STÓJ! – ostry krzyk Sama rozległ się dokładnie w tej samej chwili. Wszyscy
znieruchomieli zaskoczeni. – Nie ruszaj się – jego partner zaczął obchodzić
platformę kocim krokiem, uważnie się jej przyglądając. – Wygląda na jakąś
szalę… Jest okablowana.
-
O czym mówimy? – zapytał G spokojnie, chociaż tak naprawdę do spokoju było mu
bardzo daleko. Sam westchnął, uklęknął obok i zajrzał pod spód.
-
Wyłącznik ciśnieniowy podłączony do materiałów wybuchowych – odpowiedział,
równie spokojnie.
-
Więc jeśli zejdzie… - Kensi urwała.
-
Wyzwoli ładunek – dokończył za nią Deeks.
-
Stój nieruchomo – polecił Sam. – Bardzo nieruchomo – dodał z naciskiem.
Mężczyzna sięgnął po niewielkie cążki i zaczął wpatrywać się w okablowanie
bomby. Wszyscy obecni wstrzymali oddech, z napięciem obserwując, jak agent
zastanawia się, który z kabelków przeciąć. Po nieskończenie długiej chwili Sam
wybrał jeden (czerwony!) i ciachnął. Nic nie wybuchło. Za to wyraźnie było
słychać, jak wszyscy wypuścili powietrze z płuc z głośnym świstem.
-
Dobrze? – pierwszy odezwał się G.
-
Jasne – Sam wstał i schował cążki. – Wszystko dobrze…
Callen
szybko zeskoczył z platformy, po czym od razu pozbył się kamizelki. Chodzenie z
materiałami wybuchowymi na plecach to nie był dobry pomysł. Odłożył ją na bok,
ostrożnie, po czym rozejrzał się i wolnym krokiem podszedł do stojącej z boku
Olgi. Patrzyła jak się zbliżał, a w jej oczach widział tą zwykłą mieszankę
bezczelności i kpiny. Ale gdzieś na dnie czaiła się ulga. I niepokój.
-
To komórka Jamala? – zapytał, pokazując na aparat, który cały czas trzymała w
dłoni.
-
Tak – skinęła głową.
-
Sam, zajmij się tym – delikatnie wziął od niej telefon i podał swojemu
partnerowi. Ten zabrał go, po czym z resztą zespołu zaczął zabezpieczać
budynek, czekając na przyjazd policji i techników. Olga patrzyła na to w
milczeniu, po czym odwróciła się, najwyraźniej chcąc odejść. – A ty dokąd? – G
złapał ją za ramię i zatrzymał.
-
Moje zadanie już się kończyło – odpowiedziała.
-
I co? – spojrzał na nią z niedowierzaniem. – To wszystko? Zero wyjaśnień? Zero
rozmowy?
-
Tego nie powiedziałam. Ale ja też muszę zdać raport i zamknąć swoje sprawy…
-
O nie! – ścisnął mocniej. – Nie pójdziesz nigdzie, dopóki wszystkiego nie
wyjaśnisz!
-
Tutaj? – westchnęła.
-
Na zewnątrz – zreflektował się Callen. Wyszli i stanęli pod ścianą sąsiedniego
budynku, w pewnym oddaleniu od głównych wydarzeń, w cieniu, schowani przed
wścibskimi spojrzeniami. – Mów – polecił szorstko, puszczając ją, ale stając
tak, że nie mogła w żaden sposób uciec.
-
Dostałam takie zadanie – zaczęła z wahaniem. – Przeniknąć do tej komórki
terrorystycznej, dowiedzieć się, co chcą zrobić i powstrzymać ich…Udało mi się.
Zostałam… zaopatrzeniowcem. Jamal zaufał mi na tyle, że zdradził swoje plany. A
raczej ich część.
-
Jak?
-
Ktoś mnie polecił…
-
Kto?
-
To już mało istotne – mruknęła. – Jamal… Był naprawdę oddany swojej sprawie…
Chciał, żebym była taka sama…
-
Chciał, żebyś w imię jego chorych idei... zabiła się?
-
Tak – skinęła głową. – To była moja szansa… Nareszcie mogłam znaleźć się poza
zasięgiem jego wzroku. Mimo zaufania, pilnował mnie i tego, co robię, co mówię…
Więc wzięłam ten cholerny rewolwer i pojechałam na autostradę 101. Zamiast
siebie, wysadziłam samochód. Policja zarządziła objazd, a ja wróciłam tutaj…
Musiałam go zabić…
-
Taki miałaś plan od początku? – G patrzył na nią z niedowierzaniem.
-
Mniej więcej. Twoje pojawienie się lekko go zmieniło – też na niego spojrzała.
– Skąd się tu wziąłeś?
-
Przypadek… - streścił jej wyniki dochodzenia. W jej wzroku pojawiło się
osłupienie.
-
Wszedłeś do gry na podstawie tak szczątkowych informacji?? Zwariowałeś??
-
Ja?? – wkurzył się. – A ty co robisz?? Nie jesteś lepsza ode mnie! Dla kogo
teraz pracujesz?
-
Guzik cię to obchodzi! – też się wkurzyła. – To nie jest istotne!
-
Nie jest?? Jak najbardziej jest! Bardzo chciałbym się dowiedzieć, która agencja
rządowa ma taki dar przekonywania! Że przekonała cię, żebyś mnie zostawiła i
zadała się z jakimś pieprzonym terrorystą!
-
Więc o to chodzi? – popatrzyła na niego z żalem. - Jeśli koniecznie chcesz
wiedzieć, to była tylko i wyłącznie moja decyzja. Musiałam odejść, nie
rozumiesz tego??
-
Musiałaś?? – jeśli chciała go zaskoczyć, to się jej udało. – Jak to, musiałaś??
-
A jak to sobie wyobrażasz? Co ci miałam powiedzieć?? Kochanie, mam tajne
zadanie, wyjeżdżam i nie wiem, kiedy wrócę?? Ba, może nawet nie wrócę, bo jak
mi nie wyjdzie, to mnie zabiją?? Upadłeś na głowę??
-
Na pewno byłoby to lepsze niż ta twoja żałosna wymówka. Nie potrafię z nikim
być… - przedrzeźnił ją.
-
To NIE jest żałosna wymówka! – krzyknęła. – To prawda! Nie potrafię! Nie umiem!
Już nie umiem!
-
Przestań pieprzyć! A do tej pory, co to było?? Zabawa?? Jakaś gra??
-
Myślałam, że się uda… - ucichła.
-
Gówno prawda! – wrzasnął. - Wcale nie myślałaś! A już na pewno nie o mnie! – G
był naprawdę wściekły. Olga nic nie odpowiedziała, spuściła wzrok, więc
popatrzył na nią uważnie, a potem złapał pod brodę i zmusił, żeby na niego
spojrzała. – Robisz to specjalnie, prawda? – zapytał cicho. – Chcesz, żebym cię
znienawidził, żebym nie mógł na ciebie patrzeć. Żebym przestał cię… kochać…
Dlaczego??
-
Bo… - zawahała się. – Bo cię kocham i nie chcę, żebyś cierpiał, kiedy…
-
Kiedy, co? – spytał, bo zamilkła.
-
Kiedy zginę…
-
Mam ochotę ci wlać – odezwał się po chwili. Widział w jej oczach niepewność i
zdał sobie sprawę, że zrobiła dokładnie to, co on sam by zrobił na jej miejscu.
– Stłuc na kwaśne jabłko i sam nie wiem, co jeszcze… - puścił jej brodę, po
czym przygarnął do siebie i przytulił. – Nie pojmuję czasami twojego
postępowania… I twojej logiki… Myślę, że kilka klapsów wyprostowałoby twój
sposób myślenia…
-
Spróbuj szczęścia… - wtuliła się w niego. – Nie dasz mi rady…
-
Nie? – odchylił się lekko i popatrzył na nią. Uśmiechała się zadziornie, jak to
ona.
-
Nie – splotła dłonie na jego karku.
-
Taka jesteś pewna? – oparł swoje czoło o jej i popatrzył w oczy.
-
Nie – zaśmiała się cicho. – Ale zawsze możemy spróbować… zapasów na macie...
-
Kusisz, kobieto… - jego dłonie z pleców przemieściły się na pośladki.
-
Tak? – zdziwiła się obłudnie. – I jak mi idzie?
-
Znakomicie… Nie czujesz? – przycisnął swoje biodra do jej.
-
To największy… komplement, jaki ostatnio usłyszałam… I poczułam… - teraz on się
roześmiał.
-
Stęskniłem się za tobą – wyszeptał.
-
Ja za tobą też… - odszepnęła. To nie były słowa, którymi chcieli dzielić się z
kimkolwiek.
-
Co dalej?
-
Nie wiem… Wytrzymasz?
-
Nie wiem… - przyznał uczciwie. - Ale mogę spróbować.
Patrzyli
na siebie jeszcze chwilę, a potem Callen zaczął ją całować. Mocno, namiętnie,
dając upust swojej tęsknocie z ostatnich trzech miesięcy. Nie pozostała mu
dłużna. Żadne z nich nie wiedziało, co dalej, oboje zdawali sobie sprawę, że
lekko nie będzie. Ale właśnie teraz zrozumieli, że mają siebie, a to było w tym
wszystkim najważniejsze. W końcu, po co walczyć i się starać, jak nie ma dla
kogo?