Przed Wami ostatnia część perypetii Nicky i Gibbsa. Mam nadzieję, że zakończenie Wam się spodoba :D
Być może powstanie dalszy ciąg, ale na pewno nie w najbliższym czasie... I być może niedługo będzie coś specjalnego dla fanów Tivy :D Więc trzymajcie kciuki, żeby Wen się nie zbuntował :D
Miłej lektury :D
Alexandretta
***
-
Co jest? – wywarczał Gibbs i dodał gazu. SUV ruszył za nami z piskiem opon, a
za nim drugi.
-
Mówiliście, że pojechali do Norfolk! – wykrzyknęłam, odpinając gorączkowo pasy
i wyciągając pistolet.
- Mogliśmy się mylić, prawda? - zawołał z irytacją w głosie? - Co zamierzasz?
-
Pytaj lepiej, czego nie zamierzam! – odpowiedziałam, otwierając okno. – Na pewno
nie zamierzam dać się zabić!
Wychyliłam
się przez okno i oddałam kilka strzałów w kierunku jadących za nami aut. Kule
odbiły się od zderzaków i maski, jedna zrobiła dziurę w szybie. Chciałam
strzelać dalej, ale nagły skręt sprawił, że sedanem zarzuciło, a ja o mało co
nie zgubiłam Sig’a. Zaklęłam pod nosem i poprawiłam się na siedzeniu. Znów się
wychyliłam i kolejne pociski poleciały w stronę naszych napastników.
Odpowiedzieli ogniem, więc schowałam się na powrót we wnętrzu pojazdu i
odruchowo skuliłam. Tym bardziej, że tylna szyba zaraz poszła w drobny mak.
-
Jasna cholera! – Gibbs też się skulił.
-
Jedź prosto! – krzyknęłam, wychylając się ponownie. Zaczęłam strzelać,
właściwie bez zbędnego przymierzania się. Gibbs robił co mógł, żeby jechać
względnie równo, ale na drodze pełnej aut było to dość trudne. Zsunęłam się na
siedzenie, zmieniłam magazynek i wróciłam do swojej pozycji strzeleckiej.
Kolejne pociski leciały w kierunku Karla i jego ludzi, niektóre trafiały,
niektóre nie, a mnie zaczęła ta zabawa drażnić. Nie lubię być ściganą, a w tym
wypadku wkurzało mnie to bardziej niż zazwyczaj. – Jedź! Prosto! – wrzasnęłam,
kiedy kolejny manewr Gibbsa prawie pozbawił mnie zębów.
-
Staram! Się! – odwrzasnął w podobnym tonie.
Znowu
zaczęłam strzelać, starając się jak najwięcej kul posłać do celu. Adrenalina
huczała mi w żyłach, potęgowana przez wściekłość. Jak ja miałam dość Hautmanna
i jego kolesi!
-
Uważaj, skręcam! – usłyszałam krzyk Gibbsa, więc złapałam się drzwi, żeby
przypadkiem nie wypaść. Agent gwałtownie skręcił kierownicą, dodał jeszcze gazu
i zjechał z głównej drogi w jakąś mało uczęszczaną uliczkę. Gnał na złamanie
karku, starając się zostawić nasz pościg jak najdalej w tyle. Trochę mu się to
udało, ale jednak miejski sedan nie miał się co równać z terenowymi SUV’ami.
Dogoniły nas bez większego trudu, co oboje odczuliśmy, kiedy samochody zetknęły
się zderzakami. Wstrząs nie był może oszałamiająco silny, jednak wystarczający
żebym uderzyła głową w drzwi, bo dokładnie w tym momencie chowałam się do
środka auta, żeby kolejny raz zmienić magazynek. Syknęłam z bólu, Gibbs rzucił
mi szybkie spojrzenie, ale ponieważ nic poważnego się nie stało, natychmiast z
powrotem skupił się na prowadzeniu.
-
Jak ja nienawidzę tego skurwiela – wymamrotałam, przeładowując pistolet. Nasz pościg strzelał cały czas, na szczęście mieli
problemy z celnością, bo oprócz tylnej szyby i kilku pocisków w tylnej kanapie
nie narobili więcej szkód.
-
Dzwoń do DiNozzo! – w odpowiedzi rozkazał Gibbs rzucając mi swój telefon. Szybko
odszukałam numer. – Ustaw głośnik! – wykonałam jego polecenie bez szemrania. –
DiNozzo! – wrzasnął, kiedy w aparacie rozległ się głos Tony’ego. – Karl i jego
ludzie czekali na nas pod szpitalem. Są za nami i strzelają. Postaram się
wyprowadzić ich z miasta, jadę na północ – podał swojemu agentowi dokładne
namiary, gdzie akurat byliśmy. – Chcę wyjechać zaraz przy Rock Creek Park, tuż
przy Park Road! Ruszcie tyłki! I wezwij wsparcie!
-
Robi się, szefie – DiNozzo rozłączył się bez zbędnych pytań. Chciałabym
zobaczyć, co się teraz działo w biurze. Tyle dobrego, że poznałam zamiary
Gibbsa.
-
I co dalej? – zapytałam go, kiedy skończył rozmawiać i znów gnaliśmy z zawrotną
szybkością. Przestałam strzelać, miałam już ostatni magazynek i szkoda mi było
kul. Mogły się jeszcze przydać.
-
Zobaczymy – odparł przez zaciśnięte zęby.
Wpadliśmy
na Park Road i jechaliśmy dalej. Gibbs faktycznie starał się wyprowadzić
naszych napastników jak najdalej. Nie brał pod uwagę jednego. Że Karlowi
właśnie o to mogło chodzić.
Nagle
jeden z SUV’ów jeszcze przyspieszył. Rycząc silnikiem zaczął niebezpiecznie się
do nas zbliżać. A kiedy jego przedni zderzak znalazł się na wysokości naszych
tylnych drzwi, mocnym uderzeniem usiłował nas zepchnąć z drogi. Autem wstrząsnęło,
Gibbs z całych sił starał się utrzymać wóz na drodze, ale kierowca terenówki
nie dawał nam szans. Raz za razem uderzał w bok naszego samochodu,
niebezpiecznie przybliżając nas do krawędzi jezdni. I drzew rosnących na
poboczu.
-
Nie utrzymamy się! – krzyknął Gibbs walcząc z całych sił, żebyśmy nie wbili się
w jakiś uroczy pień.
-
Wiem! – odkrzyknęłam.
-
Skaczemy? – o dziwo, to było pytanie, nie rozkaz.
-
Skaczemy! – potwierdziłam. Spojrzeliśmy na siebie.
-
Zawsze lubiłem z tobą pracować – powiedział nagle. Jezu, było tak źle, że
zebrało mu się na wyznania?
-
A ja zawsze cię kochałam, tylko nie raczyłeś tego zauważyć – poszłam na całość.
A co tam. I tak pewnie zaraz zginę.
-
Nicky…
-
Patrz na drogę! – wrzasnęłam, bo ulica akurat skręcała.
-
Kurwa! – zaklął i szarpnął kierownicą. – Kiedy?
-
Kiedy tylko powiesz – Gibbs skinął głową i wbił wzrok w przednią szybę, pozornie
starając się znaleźć najdogodniejsze miejsce do skoku i rozwalenia auta.
Pozornie, bo po zarysie zaciśniętych szczęk od razu odgadłam, że o czymś
intensywnie myśli.
-
Teraz! – krzyknął. Napięłam wszystkie mięśnie, pchnęłam drzwiczki i runęłam do
przodu. Zrobił to samo, ale dokładnie w tym samym momencie SUV uderzył w nas,
wybijając nas z drogi. Wóz poszybował w kierunku drzew, poleciałam na bok,
lekko tylko zahaczając o niego nogą. Z głuchym jękiem uderzyłam o ziemię,
lądując na prawym boku. Siłą rozpędu potoczyłam się jeszcze kilka metrów, po
czym zatrzymałam się, boleśnie uderzając plecami w spróchniały pieniek.
Ogłuszona leżałam na ziemi starając się złapać oddech. Wszystko mnie bolało,
najbardziej prawa strona ciała, zwłaszcza ręka i żebra. Ból nie pozwalał mi
swobodnie oddychać, zatykał płuca i wyciskał łzy z oczu. Jak przez mgłę
usłyszałam głosy, krzyczące coś, ale nie wiedziałam co. Zmusiłam swoje mięśnie
do posłuszeństwa i postarałam się lekko unieść głowę. W oddali dostrzegłam
sedana wbitego w pień ogromnego drzewa, a kawałek dalej nieruchomo leżącego
Gibbsa. Zaklęłam cicho, po czym z wysiłkiem usiłowałam się podnieść. Nie szło
mi zupełnie, mój błędnik, chyba pod wpływem uderzenia, kompletnie zwariował.
Świat to była jedna obłąkańcza karuzela, wirująca w takt niesłyszalnej muzyki. Zrobiło
mi się niedobrze, z trudem powstrzymałam się, żeby nie zwymiotować pod siebie.
Krzyki się nasiliły, a po chwili do mojego zmaltretowanego mózgu dotarł obraz,
na który patrzyłam od dłuższej chwili i serce prawie wyskoczyło mi z piersi.
Nad Gibbsem stał Karl i mierzył do niego z pistoletu. Nie! Nie!! NIE!!! To nie
może być prawda! I nie może się tak skończyć! Nie potrafiłam nazwać uczucia,
które mną w tej chwili zawładnęło. Poderwałam się na równe nogi niczym jakaś gazela,
jakbym wcale nie miała za sobą skoku z pędzącego samochodu. Wyrwałam zza paska
Sig’a i chwiejnym krokiem, zataczając się niemiłosiernie, pognałam w ich
stronę. Gdzie to wsparcie, do kurwy nędzy?! Słysząc hałas za plecami, Karl
odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie drwiąco.
-
Nicoletta – powiedział, uśmiechając się ironicznie. – Tak myślałem, że cię to
ruszy… - nacisnął spust broni, a ja, prowadzona jakimś nadnaturalnym
przeczuciem, rzuciłam się na niego. Udało mi się zmienić położenie wylotu lufy
i kula, zamiast trafić Gibbsa w głowę, przeszyła jego klatkę piersiową tuż
poniżej obojczyka. Krzyknął z bólu, odruchowo przykładając dłoń do rany i
zwijając się w kłębek. Hautmann
i ja upadliśmy na trawę, ale Karl bez problemów zrzucił mnie z siebie i szybko
wstał.
-
Pewnego pięknego dnia… Znajdę cię i zabiję… - wymamrotałam, starając się, aby w
moim głosie zabrzmiało maksimum nienawiści. Roześmiał się. Kątem oka
dostrzegłam, że w oddali pojawiło się kilka wozów, błyskając światłami i wyjąc
syrenami. Dostrzegli je i usłyszeli również nasi napastnicy, gardłowy rozkaz
Hautmanna natychmiast wymiótł ich do SUV’ów. Sam Karl spojrzał na mnie, kiedy
nieporadnie usiłowałam się podnieść. I strzelił. Poczułam ból nie do opisania,
kiedy kule po kolei rozrywały moje ciało. Runęłam na ziemię, tuż obok Gibbsa,
niezdolna, żeby wykonać nawet najmniejszy ruch. Wszystko umilkło, było tak
nienaturalnie cicho, że aż dzwoniło mi w uszach. Był tylko ból. Pulsujący, narastający z każdą
sekundą. Wszędobylski. I w tym wszystkim, gdzieś na granicy jawy i snu,
poczułam ciepłą dłoń Gibbsa chwytającą moją rękę. I cichy szept.
-
Trzymaj się maleńka…