Witam, bo tej bardzo długiej przerwie. Ostatnio pisanie idzie mi ciężko, ale udało mi się w końcu coś sklecić. Tym razem taki one-shot i troszkę Tivy, może nie tak dużo jak pewnie byście chcieli, ale nic innego nie mogę wymyślić. Zatem zapraszam do czytania :D
Aha, następna najprawdopodobniej będzie Olga, ale jeszcze "się zobaczy" :D
Alexandretta
***
Agent Specjalny NCIS Leroy Jethro Gibbs, na
dźwięk kroków, podniósł wzrok znad przeglądanych właśnie dokumentów.
-
Dobry, szefie – odezwał się Agent Specjalny Timothy McGee i spokojnie zasiadł
za swoim biurkiem.
-
Gdzie David i DiNozzo? – zapytał Gibbs, spoglądając znacząco na zegarek.
-
Jeszcze ich nie ma? – zdziwił się Tim. – Dałbym sobie głowę uciąć, że widziałem
samochód Tony’ego na parkingu. A Ziva ostatnio biega do pracy, więc…
-
Jeszcze ich nie ma – przerwał mu agent. – Jest trzy po ósmej.
-
Może poszli do łazienki? – zasugerował McGee. – A może po kawę do automatu?
-
Nie gdybaj, tylko ich znajdź – warknął Gibbs wstając. Ruszył w kierunku schodów
prowadzących na piętro, gdzie mieścił się gabinet dyrektora agencji Leona
Vance’a, kiedy ostry krzyk Tim’a zatrzymał go w pół kroku. – Co jest? – zapytał
zirytowany. McGee bez słowa wskazał na ekran telewizora, na którym, bez głosu
co prawda, pokazywane były aktualne wiadomości stacji ZNN. Czerwony pasek raził
w oczy, a napis „Napad na bank w Quantico” mówił sam za siebie. Jednak nie to
było najgorsze. Kamerzyście udało się uchwycić sylwetkę przestępcy, który
stojąc na tle wielkiego okna mierzył z broni w znajdujących się w pomieszczeniu
pracowników i nielicznych o tej porze klientów. Gibbs osłupiał. Nie mógł
uwierzyć własnym oczom. Osobą, która dokonała napadu był nie kto inny tylko
jeden z jego ludzi. Agentka Specjalna Ziva David.
Gibbs, McGee oraz Vance natychmiast
udali się do Quantico. Jethro gnał na złamanie karku i chyba pobił własny
rekord w czasie dojazdu na miejsce przestępstwa. Bez przeszkód dostali się do
centrum dowodzenia akcją i chociaż obecny na miejscu szef tamtejszego oddziału
SWAT, Ronald Whirley, dość mocno protestował, dołączyli do akcji.
-
Możemy wejść w każdej chwili – mówił właśnie Whirley, rzucając nieprzychylne
spojrzenia w kierunku agentów. – A jeśli uznamy, że stwarza zagrożenie dla
życia obecnych tam osób, możemy ja zdjąć w każdej chwili…
-
Nie! – zaprotestował stanowczo Gibbs. – To mój człowiek, muszę się najpierw
dowiedzieć, dlaczego to zrobiła…
-
Może za mało płacicie agentom? – zadrwił Whirley.
-
Ocena tego raczej nie leży w pańskich kompetencjach – lodowato odezwał się
Vance. – Musimy ustalić, co się tam wydarzyło.
-
Szefie, mam film z wewnętrznych kamer monitoringu – od notebooka oderwał się
McGee.
-
Jak złamałeś zabezpieczenia? – zainteresował się któryś z obecnych tam
policjantów.
-
Pokazuj, McGee – jego szef nie pozwolił na odpowiedź. Nie było czasu na takie
pierdoły. Wszyscy zbliżyli się do komputera Tim’a i z napięciem zaczęli
wpatrywać w jego ekran.
Film był krótki, ale treściwy. Kilka
minut po otwarciu banku pojawili się pierwsi klienci. Wśród nich była Ziva,
ubrana w czarne spodnie bojówki, czarną polarową bluzę i czapkę z daszkiem.
Rozejrzała się uważnie sprawdzając rozmieszczenie kamer i strażników, po czym
szybkim krokiem podeszła do kontuaru. Wyjęła zza paska broń i mierząc z niej w
kasjerkę zażądała otwarcia sejfu. Akurat tego wszyscy musieli się domyślać, bo
film pozbawiony był głosu. Ale gest jednoznacznie wskazywał zaplecze, gdzie
sejf był umiejscowiony. Jeden ze strażników ruszył w jej stronę, ale szybki
strzał w nogę unieruchomił go i pokazał, że kobieta nie żartuje. Dokładnie w
tym momencie zapis urywał się, ponieważ kamera została przez agentkę
uszkodzona.
-
Postrzeliła strażnika… – odezwał się po kilku sekundach milczenia Whirley.
-
Coś tu nie gra, szefie – Tim zmarszczył brwi.
-
No nie żartuj – sarknął w odpowiedzi Gibbs.
-
Nie, nie – McGee zamachał w powietrzu rękoma. – Niech szef spojrzy jak się
porusza. Jakby kij połknęła. Sztywno, bez wyczucia.
-
Pas z ładunkiem wybuchowym – Gibbs odgadł od razu, o co chodzi jego agentowi i
jeszcze raz przyjrzał się sylwetce agentki. A potem sięgnął po komórkę i po
prostu wybrał jej numer. Ustawił telefon na tryb głośnomówiący i czekał.
Odebrała po drugim sygnale. – Zivo? – zaczął łagodnie.
-
Przepraszam, szefie – usłyszeli w głośniku głos kobiety. – Przepraszam, ale
musiałam…
-
Co się stało?
-
Zmusili mnie…
-
Kto??
-
Nie wiem. Nie znam ich. Oni… - krótkie wahanie w głosie i głęboki oddech. – Oni
mają Tony’ego. Zabiją go, jeśli nie wrócę z pieniędzmi…
-
Gdzie?
-
Nie wiem. Zabrali go z jego mieszkania… Szefie, nie mogę dłużej rozmawiać…
-
Wyciągniemy cię z tego, Zivo – Gibbs musiał to powiedzieć. Chciał, żeby
wiedziała, że nie jest sama. – Obiecuję ci.
-
Wiem – usłyszał jeszcze, po czym połączenie zostało przerwane. Wszyscy w
milczeniu popatrzyli na głuchy telefon. Gibbs zaklął pod nosem. – Chcę
wiedzieć, co się tam dzieje! – warknął, pokazując ręką zasłonięte już okna
banku. – Nikt nie wchodzi i nikt nie strzela, dopóki nie dowiem się, o co w tym
wszystkim chodzi. Jeśli będzie taka konieczność, umożliwimy jej wyjazd z banku
z pieniędzmi…
-
Ale… - zaprotestował Whirley. Jako jedyny, reszta policjantów doskonale
rozumiała motywy postępowania agenta federalnego.
-
Zamiast gadać, lepiej zajmij się zapewnieniem nam wizji! – Gibbs nie pozwolił
mu dokończyć. – McGee!! Szukaj Tony’ego! Musimy go znaleźć zanim Ziva opuści
bank…
Gibbs, z całych sił starający się
zachować spokój, krążył po pomieszczeniu, czekając na rezultaty poszukiwań Tim’a
oraz na przywrócenie wizji z banku. Wszystko to trwało, a on czuł, że nie mają
za dużo czasu. Wiedział, że Ziva będzie robić wszystko, żeby opóźnić swój
wyjazd. Doskonale rozumiała, że znalezienie DiNozzo’a jest w tej chwili
priorytetem, bez tego nie mają szans, żeby ich ocalić.
-
Szefie, komórka Tony’ego albo jest zniszczona, albo ktoś wyjął baterię –
odezwał się właśnie McGee. – Nie da rady jej namierzyć. Mam za to zapis kamer
monitoringu miejskiego sprzed jego domu…
-
Pokazuj – rozkazał Gibbs, podchodząc do niego.
-
Widać jak trójka ludzi go wynosi i ładuje do czarnego vana – mówił dalej Tim,
ilustrując wszystko filmem. – Niestety, ustawili się tak, że nie widać ich
twarzy. Auto nie ma tablic ani żadnych znaków charakterystycznych, kiedy
odjechał, śledziły go kolejne kamery, aż do wyjazdu w kierunku Norfolk. Tu ślad
się urywa…
-
Dlaczego?
-
Zjechali na boczne drogi, gdzie nie ma sieci kamer – wyjaśnił agent. – Chcieli
zejść z oczu.
-
Udało im się – mruknął Jethro. – Coś jeszcze?
-
Nie wykryłem żadnego sygnału telefonu komórkowego w czasie porwania – Tim
westchnął. To byli profesjonaliści, a on czuł się teraz strasznie bezradny. –
Pewnie wyjęli baterie z komórek… Tak ich nie namierzymy.
-
Monitoruj telefon Zivy – polecił Gibbs. – Może zadzwonią…
Tim
skinął głową i zabrał się do pracy.
-
Mamy podgląd – zaraportował jeden z antyterrorystów kilka minut później.
-
Dawaj – rozkazał Whirley i wszyscy skupili się przed monitorem. Po sekundzie
pojawił się obraz. Trzech pracowników banku, dwóch klientów oraz dwóch
strażników leżało na podłodze z rękoma na karkach, a Ziva krążyła między nimi,
nie opuszczając broni. Rozglądała się uważnie, wszyscy mieli wrażenie, że oczy
ma dookoła głowy. Kawałek dalej stała duża, czarna torba, jak się domyślali,
wypełniona pieniędzmi z sejfu. Przez kilka minut nic się nie działo, a kiedy
kobieta wyciągnęła z kieszeni telefon i przyłożyła do ucha, wszyscy zamarli.
-
McGee!! – ryknął Gibbs, rzucając się w kierunku agenta.
-
Namierzam, szefie – Tim pospiesznie walił palcami po klawiaturze. Na ekranie
jego laptopa specjalny program przeczesywał sieć, rysując coraz mniejsze kręgi.
W pewnej chwili wszystko zniknęło. – Cholera, za krótko! – mężczyzna uderzył
pięścią w blat stolika, przy którym pracował. – Mam tylko okrąg o średnicy dwóch
kilometrów…
-
Gdzie??
-
Trzydzieści kilometrów za Waszyngtonem, w kierunku Norfolk… Tam jest dość
pusto, pewnie to jakaś zapomniana szopa albo co…
-
Nie ma co gdybać, jedziemy – rozkazał Gibbs.
-
Co z nią? – Whirley wskazał brodą bank. Widać było, że nie jest zachwycony, że
musi przyjmować rozkazy od agenta federalnego. W zasadzie to od kogokolwiek.
-
Pozwolicie jej zabrać forsę i odjechać.
-
Ale…
-
Żadnego ale – przerwał mu stanowczo Jethro. – Ona odjeżdża, a my czekamy na nią
w terenie.
-
A potem? – zaczepnie zapytał Whirley.
-
A potem… - Gibbs spojrzał na niego zimno. – Potem zakończymy sprawę szybko i
boleśnie – agent odwrócił się na pięcie i wyszedł szybkim krokiem. Tim ruszył
za nim zastanawiając się, czy jego szef ma już jakiś plan, czy będzie improwizował.
Kilkanaście minut później agenci wjechali w
wyznaczony przez program okrąg. Była to prawie pusta przestrzeń, poprzecinana
polnymi drogami wiodącymi nie wiadomo gdzie. Gibbs ruszył powoli jedną z nich,
mając nadzieję, że trafią na cokolwiek, co zaprowadzi ich do Tony’ego. Ziva
zapewne znała adres, ale nie była w stanie im go przekazać. Jethro nie miał
zamiaru ryzykować jej życiem, bo na pewno w jakiś sposób ją kontrolowali.
Musieli, skoro miała na sobie pas z materiałami wybuchowymi. Zastanawiał się
tylko, czy miała ustawiony zegar i musiała zmieścić się w określonym czasie,
czy pilnowali jej, żeby w razie nieposłuszeństwa zdetonować ładunek drogą
radiową. Nie miał ochoty tego sprawdzać, chciał uratować obu swoich agentów, a
nie jednego z nich kosztem życia tego drugiego.
-
Szefie, chyba coś mam – odezwał się nagle McGee, który całą drogę milczał,
gorączkowo przeczesując wszystkie dostępne mapy na swoim telefonie komórkowym.
– Trzy kilometry na wschód od tego miejsca jest zaznaczony opuszczony kompleks
budynków. Kiedyś były tam stajnie i wybieg dla koni, ale właściciel nie dał
rady tego utrzymać. Budynki jeszcze stoją, ale są w kiepskim stanie. Miasto
zastanawia się, czy tego nie wyburzyć i jakoś zagospodarować…
-
McGee, nie musisz mi przedstawiać całej historii tego miejsca – przerwał mu w
pewnym momencie Gibbs. – Po prostu powiedz, gdzie mam jechać.
-
W najbliższą drogę szef skręci i cały czas prosto…
Kilka minut później w oddali
zamajaczył kompleks chylących się ku upadłości chatynek. Z daleka wszystkie
wyglądały na stajnie, ale Gibbs wiedział, że ta na środku to
najprawdopodobniej budynek
mieszkalno-biurowy. Zatrzymał samochód w pewnej odległości od tego miejsca i
wysiadł.
-
Dalej pójdziemy pieszo – powiedział do Tim’a, wyjmując z bagażnika kamizelki
oraz dodatkową broń. Agenci szybko się ubrali i ruszyli w kierunku budynków,
starając kryć się wśród wysokich traw i nielicznych krzaków. Będąc już na
pograniczu, rozdzielili się, bo tylko w ten sposób zwiększali szanse na
odnalezienie Tony’ego oraz jego porywaczy. Gibbs ruszył w swoją stronę z bronią
gotową do strzału. Wszystko w nim buzowało, czuł wściekłość, że ktoś zmusił
jego ludzi do popełnienia przestępstwa. Że wplątał ich w jakąś swoją chorą grę.
Zmuszał się, żeby być ostrożnym, żeby uważać i dokładnie sprawdzać, chociaż
najchętniej wpadłby tam niczym rozjuszony byk i rozniósł wszystko w drobny mak.
-
Szefie, chyba ich widzę – usłyszał w uchu głos Tim’a. – Budynek pośrodku, jeden
strażnik przed drzwiami…
-
Widzę – Gibbs ostrożnie wychylił się zza narożnika jakieś stajni i zerknął.
Faktycznie, jeden strażnik. – Nie są zbyt ostrożni, raczej nie spodziewają się
gości…
-
Co robimy?
-
Podejdź od tyłu – polecił mu agent. – I zobacz, jak wygląda sytuacja.
-
Robi się…
Gibbs
od czasu do czasu zerkał na strażnika i usiłował obmyślić na szybko jakiś
sensowny plan. Ale nic mu nie przychodziło do głowy poza wpadnięciem tam
znienacka i wystrzelaniem wszystkich. Jednak zanim podjął ostateczną decyzję,
usłyszał zbliżający się samochód. Natychmiast znalazł sobie nową kryjówkę, z
której mógł bez problemów obserwować wejście. Chwilę później przed budynkiem
zatrzymało się Mini Zivy i ze środka wysiadła jego agentka. Miała ze sobą
czarną torbę z banku, a jej mina świadczyła o tym, że jest wściekła i na skraju
wybuchu. Na jej widok, strażnik spod drzwi odbezpieczył swój karabin, po czym z
rozmachem otworzył drzwi i gestem kazał jej wejść do środka. Zrobiła to nad
wyraz niechętnie i z ociąganiem, rozglądając się wokół, jakby szukając
wsparcia. Bo tak istotnie była. Szukała go, bo była przekonana, że ani Gibbs,
ani McGee nie zostawią ich samych.
Gibbs dokładnie tak odczytał jej
zachowanie. Ona czekała na jakiś ruch z jego strony, a on nie mógł, po prostu
nie mógł, jej zawieść. Ani Tony’ego. Nie mógł dopuścić do utraty swoich agentów,
nawet jednego.
-
McGee, jak sytuacja? – rzucił do słuchawki pytająco.
-
Szefie, w środku jest Ziva, trzech napastników, wszyscy uzbrojeni oraz
nieprzytomny Tony – kilka chwil później zgłosił się Tim. – Wyglądają na
zdesperowanych. Grożą Zivie, bo nie chce im oddać torby z forsą. Co robimy?
-
Chodź na front – polecił mu agent. – Nie ma na co czekać. Wkraczamy.
-
Tak jest.
Gibbs
w oczekiwaniu na niego rozejrzał się wokół, szukając czegoś, co pomogłoby im
wywabić bandytów z budynku i odciągnąć ich od agentów. Jego wzrok padł na wóz
Zivy i w głowie pojawił się desperacki pomysł. Podkradł się do auta i szybko
zajrzał do środka. Tak jak przypuszczał, kobieta zostawiła kluczyki w stacyjce.
Ostrożnie otworzył drzwiczki i zdjął pokrycie z jednego zagłówka. Zwinął go w
rulonik, wetknął do wlewu paliwa, miał szczęście, bo bak był pełen, więc kiedy
materiał szybko nasiąknął, przytrzymał go na miejscu za pomocą klapki i podpalił. Prowizoryczny lont zajął
się błyskawicznie, Gibbs nie czekając przeskoczył do przodu, zwolnił ręczny
hamulec i wrzucił biegi na luz. A potem delikatnie manewrując kierownicą,
nakierował samochód na sąsiedni budynek i popchnął. Dokładnie w tym momencie
pojawił się McGee, który widząc co robi jego szef, pospieszył mu z pomocą. Nie
musieli wkładać dużo siły w rozpędzenie Mini, bo teren był lekko pochyły. Auto
powoli się toczyło, a agenci nie czekali dłużej, puścili je wolno, a sami
przyskoczyli do domku, gdzie byli poszukiwani przez nich bandyci. Kilka sekund
później wóz dojechał do ściany starej stajni, a powietrzem wstrząsnął huk
eksplozji. Samochód zamienił się w jadącą kulę ognia, a części karoserii i
reszty wyposażenia poszybowały we wszystkie możliwe strony. Gibbs i McGee
skulili się odruchowo, czując podmuch gorącego powietrza. Na szczęście
wszystkie większe fragmenty ich ominęły, a te mniejsze nie wyrządziły żadnej
krzywdy. Na reakcję nie musieli długo czekać. Bandyci wybiegli z domku i
zaskoczeni stanęli na schodach do niego prowadzących. Na to właśnie liczył
Gibbs. Natychmiast zaczął strzelać, jego kule położyły pierwszego, drugiego
raniły, ale tego wykończył Tim. Trzeci zasłonił się drzwiami, po czym wrócił do
środka. Ale jeden nie był już tak groźny jak troje. Gibbs i McGee wskoczyli na
podest i wdarli się do środka. Szybki rzut okiem pozwolił agentom ocenić
sytuację. Która nie przedstawiała się zbyt różowo. Ziva stała na środku, na
szeroko rozstawionych nogach, a jeszcze żywy bandyta trzymał ją mocno i celował
z pistoletu prosto w jej głowę. Tony leżał nieopodal i sprawiał wrażenie nieprzytomnego.
Jethro i Tim zatrzymali się w drzwiach z bronią gotową do strzału.
-
Rzuć to! – warknął Gibbs.
-
Mowy nie ma – odpowiedział mu bandyta.
-
Rzuć to, to może przeżyjesz…
-
Mowy nie ma – odezwała się nagle Ziva, po czym z całej siły uderzyła napastnika
łokciem w brzuch, jednocześnie drugą ręką łapiąc za pistolet przy swojej
skroni. Facet stęknął, szarpnął się
gwałtownie, ale dokładnie w tym momencie, pozornie nieprzytomny Tony wysunął
nogi i kopnął go prosto w golenie. Bandyta zachwiał się, poluźnił chwyt, co
Ziva natychmiast wykorzystała, wyrywając się i odskakując w bok. A broń Gibbsa
i Tim’a wypaliła jednocześnie, robiąc facetowi dziury w klatce piersiowej.
Napastnik z głuchym jękiem zwalił się na podłogę i znieruchomiał. W zasadzie to
znieruchomieli wszyscy. Pierwszy poruszył się Tony, który poderwał się na równe
nogi i przyskoczył do stojącej jak słup kobiety.
-
Zivo! – złapał ją za ramiona i przytulił mocno. – Nic ci nie jest?
-
Puść – zażądała w odpowiedzi.
-
Muszę się upewnić, że jesteś cała – zaprotestował DiNozzo.
-
Kretynie, mam na sobie bombę! – wrzasnęła, wyrywając się. Tony spojrzał na nią
zdumiony, po czym ostrożnie rozpiął jej polar i odsunął na bok. Jego oczom
ukazał się pas pełen zielonych kostek, kabelków i migających diod.
-
O kurwa… - jęknął. Gibbs podszedł do nich i spojrzał uważnie, po czym szybko
wyjął z kieszeni nóż.
-
Poprowadź mnie – polecił, błyskając ostrzem. Ziva odwróciła się tyłem,
ściągając bluzę i odrzucając ją na bok.
-
Detonator jest na środku – odezwała się w miarę opanowanym głosem. – Powinien
wyglądać jak małe, plastikowe pudełeczko, prowadzą do niego cztery kable…
-
Jest – Gibbs bez trudu znalazł rzecz, o której mówiła kobieta. – Kable mają
różne kolory…
-
Ostatni podłączył ten od spodu…
-
Mam – agent sięgnął dłonią i ostrożnie oddzielił niebieski przewód od
pozostałych. – Jesteś gotowa? – zapytał jeszcze. Ziva kiwnęła głową i zacisnęła
powieki. Jeśli się pomyliła, zaraz wszyscy wylecą w powietrze. Gibbs zbliżył
ostrze do kabelka, potem odetchnął głęboko i ciachnął. Cisza jaka zapadła była
wręcz namacalna. Dopiero po sekundzie do wszystkich dotarło. Udało się. Trafił.
Ziva wypuściła powietrze z płuc i powoli zdjęła z siebie pas z ładunkami.
Chociaż odcięli przewód detonujący, ostrożności nigdy za wiele. Kiedy całość
znalazła się na podłodze znów pozwoliła przytulić się Tony’emu. A ten
przyciągnął ją do siebie i nie zważając na obecność szefa, zaczął ją całować. W
usta, oczy, policzki, czoło. Jakby chciał się upewnić, że faktycznie jest cała.
Gibbs przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Uznał, że czas na wyjaśnienia
przyjdzie później.
-
Szefie, jest jeszcze jeden – Ziva w końcu uwolniła się z ramion Tony’ego. – Oni
wpadli, uśpili nas, a kiedy się ocknęłam nad ranem, Tony’ego nie było, a ja
miałam na sobie to – pokazała ręką pas na podłodze. – Ten czwarty facet
powiedział mi, co mam zrobić, bo inaczej zabiją jego, a mnie wysadzą w
powietrze…
-
Jak cię kontrolował?
-
Pojechał za mną – wyjaśniła. – Powiedział, że wystarczy małe nieposłuszeństwo,
a odpali ładunki. Kiedy dojeżdżałam do banku, zauważyłam, że już go za mną nie
ma, znikł, nawet nie wiedziałam kiedy…
-
Wracamy do Quantico – zarządził w odpowiedzi Gibbs. Cała czwórka wyszła z
budynku i skierowała się w stronę pozostawionego na uboczu Dodge’a. – McGee,
ściągniesz zapisy kamer z okolicy banku, a my przeczeszemy teren w poszukiwaniu
auta. Czym jechał?
-
Granatowy sedan, chyba Honda – Ziva wysiliła pamięć.
-
Przynajmniej wiemy, czego szukać – westchnął Gibbs. Szedł pierwszy,
jednocześnie wybierając numer do Vance’a. żeby poinformować go o rezultatach
poszukiwań. Podeszli do wozu, kiedy znienacka z krzaków wyskoczył jakiś facet.
Miał błędny wzrok, karabin w ręce i krzyczał coś, czego nie mogli zrozumieć.
Zaskoczeni, odruchowo schowali się za samochodem, a mężczyzna zaczął strzelać.
Pierwsza seria zaznaczyła karoserię wozu efektownymi dziurami, druga wybiła
prawie wszystkie szyby, dwie kule z trzeciej trafiły Gibbsa w klatkę piersiową.
Ponieważ nieopatrznie podniósł się za wysoko, usiłując zdjąć napastnika. Ziva,
widząc padającego szefa, poderwała się gwałtownie, złapała upuszczona przez
niego broń i kilkoma strzałami powaliła bandytę na ziemię. Tim natychmiast
pobiegł zobaczyć, czy facet nie żyje, a Tony i Ziva rzucili się w kierunku
leżącego Gibbsa.
-
Szefie! – Ziva nie widząc krwi, zaczęła szarpać ubranie mężczyzny. – Szefie,
błagam, nie umieraj mi tu!
-
Wcale nie mam zamiaru – doszedł ja zduszony głos agenta. – Zivo, na litość
boską, przestań. Porwiesz mi koszulę…
-
Rany, Gibbs – agentka jęknęła i oparła się o Tony’ego. – Nie strasz nas tak
więcej…
-
To nie ja, to bandyci – stęknął Jethro, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-
Facet nie żyje – zaraportował Tim, który właśnie się pojawił. – W porządku,
szefie?
-
Żyję – odpowiedział mu lakonicznie mężczyzna.
-
Nie wyglądasz, jakbyś się martwił – zaatakowała go nagle Ziva.
-
Wiedziałem, że ma kamizelkę – wzruszył ramionami McGee. – Więc czym miałem się
martwić?
-
Cholera jasna! – Ziva poderwała się gwałtownie na równe nogi. – Mam już dość!
Chcę do domu! – zawołała płaczliwie, niczym mała dziewczynka. Tony natychmiast
przyskoczył do niej i wziął ja w ramiona.
-
Hej, spokojnie – zaczął cicho mówić. – Zaraz pojedziemy, wykąpiesz się,
odpoczniesz… A tak na marginesie, ze mnie nigdy tak ubrania nie zrywałaś…
-
I właśnie o tym musimy porozmawiać – usłyszeli nagle z boku stanowczy głos
Gibbsa. Spojrzeli na niego, a on na nich, twardo i bezlitośnie. – Koniecznie
musimy porozmawiać…
KONIEC